Basik prowadzi tutaj blog rowerowy

Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2016

Dystans całkowity:1901.28 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:70:11
Średnia prędkość:27.09 km/h
Maksymalna prędkość:53.67 km/h
Liczba aktywności:10
Średnio na aktywność:190.13 km i 7h 01m
Więcej statystyk

Święta Góra Grabarka

  • DST 228.73km
  • Czas 07:52
  • VAVG 29.08km/h
  • VMAX 48.38km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • Sprzęt Specialized
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 27 sierpnia 2016 | dodano: 27.08.2016
Uczestnicy

Od wczesnej wiosny planowałam wycieczkę do Grabarki - prawosławnej Jasnej Góry, jednak nie zdołałam wygospodarować na nią czasu, aż do dzisiaj.

Wracając z Loginem z BBT podzieliłam się z nim planami wycieczkowymi na Świętą Górę Grabarkę. Zainteresował się. Ustaliliśmy datę wycieczki. Pogoda dopisała.
Trasa do Grabarki jest bardzo prosta. Jedziemy drogą nr 19 w kierunku Białegostoku. Przed Siemiatyczami odbijamy w kierunku Mielnika, po czym znaki prowadzą nas do celu. Jestem zauroczona miejscem, do którego przyjechaliśmy.
Święta Góra Grabarka to miejsce, gdzie od stu­leci podążają prawosławni pielgrzymi. Zwana jest także Górą Krzyży. Jest ona najważniejszym miejscem kultu religijnego dla wyznawców prawosławia w Polsce - prawosławną Jasną Górą. 
Najstarsze dzieje Grabarki nie są znane.
Według zachowanych relacji w lipcu 1710 w pobliskich Siemiatyczach wybuchła epidemia cholery. Spowodowało to panikę wśród mieszkańców miasta, którzy zaczęli masowo je opuszczać kryjąc się w okolicznych lasach, co trwało do czasu ustania epidemii w zimie. Według legendy, nieznanemu z nazwiska starcowi z Siemiatycz we śnie zostało objawione, że jedyną drogą ratunku jest udanie się na górę Grabarkę z krzyżem. Opowiedział swój sen parochowi parafii unickiej ks. Pawłowi Smoleńskiemu, który uznał ten sen za objawienie Boże i zaprowadził ludność miasta na wzgórze, spod którego wypływał strumień. Uciekinierzy, którzy napili się wody ze strumienia ocaleli. Legenda mówi, że po tym wydarzeniu nikt więcej nie zmarł w wyniku choroby. W tym samym roku ludzie ocaleni z zarazy wznieśli na górze drewnianą kaplicę jako podziękowanie za życie. W związku z tym wydarzeniem należy wiązać fakt powstania w Grabarce kaplicy i ośrodka kultowego.Cudowne Źródełko kilka lat temu zostało nakryte kolorową kapliczką. Studnie zakończono pompą, a płynący obok strumyk obmurowano by ułatwić wiernym mycie się i picie ozdrawiającej wody.
Cerkiew na Grabarce dotrwała do 1990r, kiedy to podpalona spłonęła doszczętnie. Nowa cerkiew została wyświęcona w 1998r. Jest już murowana.Od 2000r na Świętej Górze znajduje się Iwierska Ikona Matki Bożej napisana na Świętej Górze Atos, podarowana na pamiąt­kę 2000 lat chrześcijaństwa. Od setek lat ludzie przychodzą tu z prośbą i modlitwą o pomoc. Zostawiają swoje krzy­że.
Na Grabarce znajduje się monaster żeński Świętych Marty i Marii, a także 3 klasztorne cerkwie (Przemienienia Pańskiego, Ikony Matki Bożej „Wszystkich Strapionych Radość” i refektarzowa – Zaśnięcia Przenajświętszej Bogurodzicy). Główna cerkiew klasztorna (Przemienienia Pańskiego) jest jednocześnie świątynią parafialną. Monaster, cerkwie oraz dwa Domy Pielgrzyma (drewniany i murowany) tworzą osadę Grabarka-Klasztor. Na terenie osady znajduje się również prawosławny cmentarz. Wokół cerkwi Przemienienia Pańskiego (z trzech stron – północnej, wschodniej i południowej) wśród wysokich sosen usytuowanych jest wiele krzyży, przynoszonych co roku przez pielgrzymów zmierzających na obchody święta Przemienienia Pańskiego 19 sierpnia. Poświęcone przez duchownych i następnie wkopane w ziemię krzyże z każdym rokiem coraz gęstszym półkolem zamykają przestrzeń wokół świątyni. Na ogół wokół cerkwi znajdują się drewniane krzyże prawosławne pochodzące z drugiej połowy XIX oraz z XX wieku (wśród nich występują również specyficzne formy krzyża staroobrzędowców). Między krzyżami wydeptane są wąskie alejki.
Grabarka to wyjątkowe miejsce, cieszę się, że mogłam tam być.

Fotorelacja
















Kategoria Wycieczki

Spacerkiem

  • DST 49.46km
  • Czas 02:07
  • VAVG 23.37km/h
  • VMAX 42.70km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Sprzęt Specialized
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 24 sierpnia 2016 | dodano: 25.08.2016

Tak, aby rozprostowac nogi i rozluźnic mięśnie :)


Kategoria Po pracy

Bałtyk Bieszczady Tour 2016. Świnoujście - Ustrzyki Górne

  • DST 1035.20km
  • Czas 39:50
  • VAVG 25.99km/h
  • VMAX 53.67km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Sprzęt Specialized
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 20 sierpnia 2016 | dodano: 25.08.2016


Wszystko zaczęło się cztery lata temu, gdy od znajomego dowiedziałam się o maratonie Bałtyk-Bieszczady. Pomyślałam - niesamowite! I zaczęłam marzyć o starcie w BBT. Pomykałam wówczas na Giancie i moje marzenie wydawało się nawet mi bardzo na wyrost. A jednak. W następnym roku z myślą o BBT kupiłam Scotta z dodatkową parą opon szosowych.
Poznałam Jurka. Z nim zaczęłam startować w maratonach na orientację. Powoli poznawałam rowerowy światek, nabierałam rowerowego doświadczenia. W ubiegłym roku kupiłam szosówkę i wystartowałam w dwóch długodystansowych maratonach szosowych - Pięknym Wschodzie i MRDP Góry. Zdobyłam kwalifikacje do BBT, a jesienią wpisałam się na listę startową.
Zachłysnęłam się długimi dystansami. Zresztą, ja uwielbiam rower w każdej postaci - włóczęgi po świecie z sakwami, maratony na orientację, maratony szosowe, wszystko, po prostu wszystko...
19 sierpnia 2016r. wczesnym popołudniem dotarłam do Szczecina, stąd autem z Jurkiem przyjechaliśmy do Świnoujścia. Mamy zarezerwowany nocleg w schronisku młodzieżowym w pobliżu biura maratonu.
Rejestrujemy się w biurze maratonu i idziemy na odprawę techniczną. Po powrocie z odprawy znakujemy rowery zgodnie z instrukcją, pakujemy przepaki, rozmawiamy o taktyce jazdy. Jesteśmy zgodni - jedziemy dla przyjemności, nie szarżujemy, pedałujemy w swoim tempie. Naszym celem jest dotarcie do mety. Jurek bardzo chciałby pobić swój rekord - przejechać trasę maratonu w czasie poniżej 54 godzin i 20 minut. To jego siódmy start w BBT. On jest legendą w rowerowym światku. Jeździ na rowerze od 47 lat, startował w pierwszej edycji BBT, od x-lat startuje w całej masie maratonów na orientację - Harpaganie, Grassorze, Wyrypach... Jest wyjątkową osobą i moim rowerowym partnerem :) Postaram się go nie zawieść i pojechać tak, aby pobił swój rekord.
 Nareszcie się doczekałam! Jest 20 sierpnia 2016r. Wstajemy po godz. 6.00. Prysznic, śniadanie i wyjeżdżamy na start. Przed promem Bielik jesteśmy ponad pół godziny przed startem. Nasza grupa startuje o godz. 9.35. Rozglądam się dookoła, spoglądam na zawodników oraz rowery i olśnienie - w pokoju hotelowym zostały bidny z piciem! Niemożliwe?! A jednak! Zaczynam panikować. Jurek chce wracać autem do hotelu. Z pomocą przychodzi Czarek - znajomy Jurka, organizator maratonu Pomorze Tour oraz jego żona. Dostarczają mi jeden bidon. Czarek mówi, abym zatrzymała bidon i aby przyniósł mi szczęście. Cudem odzyskuję jeden ze swoich bidonów. Nasz sąsiad z pokoju wykazał się zdrowym rozsądkiem i zabrał ze stolika większy bidon, licząc, że może gdzieś mnie spotka przed startem. Jestem bardzo wdzięczna Czarkowi, jego żonie i Marianowi.
Przed startem czeka mnie jeszcze jedna miła niespodzianka. Poznaję Starszą - znajomą z bs. To przesympatyczna dziewczyna. Życzymy sobie nawzajem powodzenia i żegnamy się mówiąc - do zobaczenia na mecie w Ustrzykach Górnych!
Startujemy w grupie czteroosobowej. Przed startem ekipa techniczna montuje na ramę mego Speca lokalizator. W ten sposób można będzie śledzić przejazd na żywo.
Startujemy! Jedziemy drogą nr 108. Pierwszy PK znajduje się na 76 km w miejscowości Płoty. Mimo niesprzyjającego wiatru pedałujemy w równym tempie z prędkością od 30 km/h wzwyż, robimy zmiany. Czuję jak ustępuje stres. Na trasie mijamy dwie grupy startujące przed nami. Gdy zatrzymujemy się przed zamkniętym szlabanem kolejowym dochodzi do nas większa grupa. Są wśród niej rowerzyści ze Świnoujścia odprowadzający zawodników BBT. Ależ pomykamy! Nie wiedziałam, że potrafię pedałować w równym tempie z mężczyznami!!! Jeden z kolegów mówi mi komplement stwierdzając - ale ty dziewczyno jedziesz. Czy muszę pisać, jak się poczułam :)
O godz. 12.09 stempluję książeczkę na PK 01. Jem drożdżówkę z serem. Jeszcze tylko toaleta i jedziemy dalej. Jurek mnie pogania - jesteśmy tu 8 minut i nasza grupa odjechała. Trudno. Pedałujemy w parze. Robimy zmiany. Na horyzoncie pojawia się grupa rowerzystów. Składa się z mężczyzn i jednej rowerzystki. Dochodzimy do niej. Jurek decyduje, że jedziemy z nimi. Znowu pomykamy w tempie 30 km/h i więcej, robimy zmiany. Ja nie uchylam się od prowadzenia.
Jedziemy drogą nr 152. W Starogardzie odbijamy na drogę nr 148. Koncentruję się na jeździe. Ucieka kilometr za kilometrem. Mimo dynamicznej jazdy nie czuję zmęczenia. Czy to dobrze, a może jadę za szybko, może zaraz zejdzie ze mnie powietrze?
O godz. 14.03 dojeżdżamy do PK 02 w Drawsku Pomorskim na 130 km. Dostajemy prowiant - kanapkę z wędliną, drożdżówkę. Można również napić się kawy i herbaty, zabrać na drogę słodycze. Piję równocześnie kawę i herbatę zapijając kanapkę. Kawa smakuje wybornie, a herbata jest jak marzenie. Wolontariusze zajmujący się obsługa na PK są przemili. Trochę nam schodzi i znowu ruszamy sami...
W Drawsku Pomorskim wjeżdżamy na drogę nr 175. Pedałujemy robiąc zmiany. Tym razem do nas dochodzi grupa rowerzystów składająca się wyłącznie z mężczyzn. Jedziemy z nimi. Są jakby trochę zdziwieni tym, że dajemy radę jechać z nimi. Przecież byli szybsi, doszli nas, a teraz my jedziemy w ich tempie.
Ależ my pomykamy! Nadążę z mężczyznami i to młodszymi od siebie! Szok!!! Daję rady, nie uchylam się od zmian. Szok!!! Czy to niesie mnie adrenalina, czy jestem taka.... mocna?
W Kaliszu Pomorskim wjeżdżamy na drogę nr 10. Zupełnie nie zwracam uwagi na mijające nas auta. Zresztą - nie pamiętam jaki był ruch na drodze. Wpadłam w jakiś rowerowy trans. Liczy się tylko jazda.
Po zjeździe z krajówki na drogę nr 179 grupa zaczyna się rwać. Kilku rowerzystów zostało w tyle. Dochodzę do czołówki pociągając za sobą dwóch kolegów, ale gdzie jest Jurek? Nie widzę go z przodu, czyżby został w tyle. Jadę i co chwila oglądam się do tyłu. Grupa odjeżdża. Jadę sama. Dojeżdżam do grupy rowerzystów. Pytam, czy nie mijał ich rowerzysta w koszulce takiej, jak moja z napisem MRDP Góry. Nie wiedzą. Pomykam dalej. Dojeżdżam do rowerzysty w koszulce z napisem MRDP Góry. To nie Jurek. Jedziemy razem, zwalniam tempo, rozmawiamy. Dojeżdża do nas rowerzysta, z którym jechałam we wcześniejszej grupie. Na moje pytanie o Jurka odpowiada, że został w tyle. Jedziemy ciut wolniej. Na rogatkach Piły dojeżdża Jurek. O godz. 17.50 meldujemy się na PK 03 w Pile na 227 km. Sprawdzam średnią na liczniku. Nie wierzę własnym oczom! Wykręciłam średnią 30 km/h z małym załącznikiem. Szok!!! Dużo w tym zasługi kolegów z grup, z którymi jechałam. Jazda w grupie jest niesamowita.
Jemy ciepły posiłek - makaron z gulaszem. Ja dodatkowo pałaszuję coś słodkiego i banana. Piję herbatę i kawę. Organizacja PK jest na medal! Jeszcze chwilę odpoczywamy i ruszamy dalej w grupie czteroosobowej. Jedziemy z naszym sąsiadem z pokoju hotelowego i młodym rowerzystą, z którym przyjechaliśmy na PK. Spędziliśmy na PK co najmniej 30 minut.
W Pile znowu wjeżdżamy na drogę nr 10. Ruch na drodze jest średni. Jedziemy robiąc zmiany. Dojeżdżamy do "poziomki" i dalej pedałujemy w piątkę. Jurek decyduje, że robimy zmiany co kilometr. Naszym miernikiem są słupki drogowe. Ależ my pomykamy! Jedzie się bardzo przyjemnie. Nie czuję zmęczenia. Czy to normalne?
Na PK 04 w Krusznicach na 317 km dojeżdżamy po zmroku o godz. 21.00. PK znajduje się w zajeździe Chata Skrzata. Jemy obiad - rosół, a na drugie schabowy z ziemniakami i surówką. Nie pamiętam kiedy ostatnio jadłam schabowego, ale co tam - może zgaga mnie nie zabije i nie spowolni. W zajeździe spotykam Rysia - Ricardo. Ten to ma tempo. Rysio jedzie w kategorii solo. 
Sprawdzam średnią. Ciut spadła, ale mimo to dalej nie mogę się nadziwić - licznik wskazuje 28,87 km/h. Na tym PK jest pierwszy przepak. Biorę z worka kurtkę. Jest całkiem ciepło, ale może wypada założyć coś "długiego" na noc.
Wyjeżdżamy w kilkuosobowej grupie. Jedzie z nami dalej między innymi sąsiad z hotelowego pokoju. Generalnie nie przepadam za wyczynową jazdą w nocy, ale tym razem jedzie mi się rewelacyjnie. Asfalt jest równiutki, ruch na drodze jest niewielki. Chyba po raz pierwszy w swojej "rowerowej karierze" jadę w nocy z prędkością 30 km/h.
W niewielkiej odległości przed PK grupa zaczyna się rwać. W pomniejszonym składzie o godz. 24.10 dojeżdżamy na PK 05 w Toruniu na 381 km. Piję gorąca kawę, jem banana, arbuza, chwilę odpoczywamy i ruszamy dalej. Wyruszamy tylko we dwoje - Jurek i ja. Jest bardzo ciepło. Kurtka ląduje w torbie podsiodłowej.
Jedziemy drogą nr 91. Mijamy Włocławek. Zaczynam odczuwać zmęczenie i senność. Popijam pepsi, aby odgonić sen. Dojeżdżamy do naszych, jedziemy w grupie, znowu jedziemy sami i tak na zmianę. 
O godz. 3.25 dojeżdżamy do PK 06 w Dębie Polskim na 450 km. PK mieści się w zajeździe "Dąb Polski". Dostajemy ciepły posiłek - rosół i schabowy. Coś czuję, że schabowy stanie się moim ulubionym rowerowym daniem.
Jestem zaskoczona życzliwością osób obsługujących PK. Właściciel zajazdu, bije wszelkie rekordy empatii i serdeczności. Namawia nas na prysznic, mówi, że z pewnością po kąpieli poczujemy się lepiej. W pierwszym odruchu odmawiam stwierdzając, że szkoda czasu, ale ciepły posiłek sprawił, że potrzebuję chwili oddechu. Daję się namówić na prysznic. Dostaję czysty ręcznik, mydło. Tacy ludzie, jak właściciel zajazdu pozwalają odzyskać wiarę w bezinteresowność innych. Dziękuję mu za to bardzo.
Prysznic nie tylko mnie odświeżył, ale również pomógł odgonić sen  i zmęczenie. I coś jeszcze - sudokremem wysmarowałam tyłek. Rewelacja :)
Jedziemy drogą nr 62, po czy odbijamy w drogę nr 577. Powoli budzi się dzień. Nadal jest ciepło i nadal jadę w krótkiej koszulce i spodenkach. O godz. 5.57 dojeżdżamy do PK 07 w Gąbinie na 486 km. PK mieści się w namiocie na placu przed Urzędem Miasta. Obsługują go wolontariusze w miejscowej OSP. Jacy mili i sympatyczni ci strażacy. Piję kawę z mlekiem, jem ciastka. Na drogę dostaję dwie góralki.
Robi się coraz upalniej. Z nieba zaczyna lać się żar. Jedziemy sami. Dojeżdżamy do rowerzysty jadącego solo. Wyprzedzamy go, po czym on nas wyprzedza. Dłużny mi się odcinek do kolejnego PK. Jest gorąco. Wjeżdżamy do Żyrardowa. To tu jest PK 08. Być może upał, być może zmęczenie sprawiło, że nie zauważamy chorągiewki z zaznaczonym PK. Odjeżdżamy ponad kilometr, może dwa. Na szczęście jedzie za nami grupa naszych. Pytamy o lokalizację PK. Wracamy. Nareszcie! O godz. 9.26 podbijam książeczkę na PK 08 w Żyrardowie na 558 km. Mój licznik pokazuje ciut inny dystans - 566 km, pewnie ciut przekłamuje, ale z pewnością ciut przekłamuje i dystans wpisany w książeczkę. Zbliża się pierwsza doba na rowerze. Pobiłam swój rekord dobowego dystansu brutto - zgodnie z licznikiem przejechałam 566 km, a mój wcześniejszy rekord wynosił 526 km. Ten maraton jest dla mnie wyjątkowy - poprawiam swoje życiówki. Po raz pierwszy wykręciłam średnią prędkość 30 km/h na dystansie 200 km i po raz pierwszy przejechałam 566 km w czasie 24 h brutto.
Z Żyrardowa wyjeżdżamy w pełnym słońcu. Jurek mówi, że jest patelnia. Wyjeżdżamy we trójkę. Jedzie z nami młody rowerzysta, z którym jechaliśmy wczoraj kilka etapów. Robimy zmiany. Mamy wiatr w twarz. W Mszczonowie wjeżdżamy na drogę nr 50. Nie lubię tej drogi. Jest bardzo ruchliwa - jedzie tir za tirem. Głowa mi pęka od tego hałasu. To jakaś pomyłka, aby poprowadzić trasę maratonu 50-tką! Skwar, mega ruch i mega hałas. Masakra. To pierwszy odcinek na trasie, który mnie tak bardzo męczy. Dojeżdżamy do Grójca. Zjeżdżamy z drogi nr 50. Jaka ulga!
Na trasie dochodzimy do grupy rowerzystów. Odzyskuje rowerową werwę. Nie wiedziałam, że po pokonaniu 500 km mogę jeszcze pedałować z prędkością 30 km/h i więcej. Jednak mogę! Jadę równo z mężczyznami - szok! Czy oni są słabi, czy ja taka mocna! Nie czuję zmęczenia.
O godz. 12.55 dojeżdżamy do PK 09 w Białobrzegach na 631 km. PK mieści się w Urzędzie Miasta. Piję wodę, herbatę, jem coś słodkiego, uzupełniam bidon, chwilę odpoczywamy i ruszamy. Wyjeżdżamy większą grupą. Jedziemy drogą równoległą do drogi nr 7. Po pokonaniu kilkunastu kilometrów od grupy odpada dwóch lub trzech rowerzystów. Zostajemy w piątkę. Robimy zmiany, z tym, że grupę prowadzą generalnie Jurek z drugim rowerzystą. Ja wychodząc na zmiany staram się jechać na pierwszym miejscu na odcinkach 2-3 km. Chcę, aby Jurek odpoczął. Dwóch kolegów robi zmiany sporadycznie, może są bardziej zmęczeni. Staramy się, aby prędkość nie schodziła poniżej 30 km/h.
Po wjeździe na drogę nr 7 powtarza się koszmar z 50-tki. Ruch jest niesamowity. Zaczęły się powroty w weekendu. Mijamy Radom. Wjeżdżamy na drogę nr 9. Zaczynam odczuwać znużenie. Przed Iłżą nasz peleton rwie się. Jedziemy pod górkę i z górki, to od siebie odjeżdżamy to do siebie dojeżdżamy. 
O godz.16.10 wjeżdżamy całą grupą na PK 10 - 4,5 km od centrum Iłży na 698 km. PK mieści się w zajeździe Moya na stacji benzynowej.
Dostajemy obiad - pomidorówka i ... schabowy :)
Na PK 10 jest kolejny przepak. Biorę prysznic i wkładam czyste rowerowe ubranie. Zakładam długie spodnie, dwie warstwy koszulek - termiczną z długim rękawem i na to z krótkim rękawem. Rezygnuję z kurtki - oddaję ją do worka na przepak. Zmienia się pogoda. Zaczyna intensywnie padać deszcz. Jurek decyduje, że zdrzemniemy się. Dostajemy pokój. Nie możemy usnąć. Leżakujemy. Przed wyjazdem zamawiam pomidorówkę i żurek. Jestem głodna, a przed nami 118 km w ulewnym deszczu z wiatrem w twarz.
Wyjeżdżamy tuż przed godz. 20.00. Zakładam teoretycznie nieprzemakalną kurtkę przeciwdeszczową. Jedziemy drogą nr 9 w kierunku Rzeszowa. Jest ciemno, leje deszcz, a po drodze goni tir za tirem, osobówka za osobówką. Droga usiana jest pagórkami. Jurek pomknął, a mi jedzie się nie za dobrze. Jestem krótkowidzem, nie zabrałam okularów. Masakra. Moment i przemakam do suchej nitki.
Na płaskich odcinkach jadę z prędkością 20-25 km/h, na podjazdach idzie mi zdecydowanie ciężej. Jurek co raz czeka na mnie. Dojeżdżam do rowerzysty. Jedziemy razem. On ma na imię Roman. Rozmawiamy.Jedziemy we trójkę przez kilkanaście kilometrów, a może więcej. Zatrzymujemy się na stacji benzynowej. Roman kupuje kawę dla siebie i dla mnie. Jurek nas pogania. Zmarzł. Pół kubka ciepłego napoju ląduje w koszu na śmieci...
We trójkę mijamy Ostrowiec Świętokrzyski. Za Ostrowcem mam dosyć. Muszę się zatrzymać i napić coś ciepłego. Mówię o tym Jurkowi. Rozstajemy się z Romanem. Wjeżdżamy na stację benzynową. Kupuję dla siebie herbatę, dla Jurka gorąca czekoladę i dla nas po hod-dogu. Zanim zjemy i wypijemy na podłogę nacieknie z nas olbrzymia kałuża wody. Ciepły napój rozgrzał mnie. Jedzie mi się o wiele lepiej. Aby odgonić sen pedałuję najszybciej, jak mogę. Robię interwały - pedałuję szybko - normalnie i tak na zmianę. Znowu jadę odcinkami z prędkością 30 km/h.
O godz. 01.33 dojeżdżamy na PK 11 w Majdanie Królewskim na 814 km. PK mieści się w Miejskim Domu Kultury. Pan odbiera ode mnie rower, wiesza go na wieszaku i mówi, że zaraz się nim zajmie - nasmaruje łańcuch i sprawdzi jego stan. Po raz kolejny jestem mile zaskoczona życzliwością wolontariuszy, a to jeszcze nie koniec. Wewnątrz są przygotowane materace i koce, jest rozłożona suszarka przed grzejnikiem. Zadbali nawet o to, aby osuszyć mokre ubranie.
Zdejmuję wierzchnią warstwę mokrego ubrania. Zostaję w koszulce i getrach, które też są mokre...            
Dostajemy ciepły posiłek - wybieramy żurek. Na deser jem przepyszne domowe ciasto i piję herbatę.Na PK spotykam znajomych - Krzysia i Andrzeja. Andrzej jest tu od pewnego czasu, zdążył się osuszyć, a Krzyś przyjechał bezpośrednio za nami.
Postanawiamy chwilę odpocząć. Jest wolny materac. Odchodzący rowerzysta nakrywa nas kocem. Robi mi się przyjemnie ciepło. Usypiam...
Budzi mnie Jurek. Drzemaliśmy około godziny. Powoli się zbieramy. Ubranie na mnie nie wyschło... Za to koszulka z krótkim rękawkiem jest prawie sucha, podobnie jak skarpety. Buty - lepiej nie mówić...
Wyjeżdżamy gdy zaczyna świtać. Delikatnie mży. Sen i myśl, że pozostało do mety około 200 km sprawiły, że odzyskałam siły. Może padać, może lać - nic nie jest w stanie pozbawić mnie rowerowej werwy!
Znowu pomykamy. Jadę, jakbym dopiero wystartowała. Na razie ruch na drodze nie jest za duży. Przestało padać! Dojeżdżamy do Rzeszowa. Jedziemy przez miasto. Na jednym z rond, na mokrej nawierzchni Jurek traci panowanie nad rowerem... Jadę za nim. Wygląda to strasznie! Na szczęście nie jechały za nim auta i na szczęście nic mu się nie stało.
O godz. 06.57 meldujemy się na PK 12 w zajeździe Taurus na wylocie z Rzeszowa na 860 km. Jemy ciepły rosół, toaleta i w drogę. Czas nagli.
Wjeżdżamy na drogę nr 19. Ruch się wzmaga, ale 19-stka posiada pobocze, więc jedzie się w miarę bezpiecznie. Pedałuję jak w transie. Raz po raz na liczniku pojawia się 30 km/h i więcej. Droga jest pofalowana - podjazd, zjazd. Na zjazdach nie patrzę na licznik i wyłączam wyobraźnię - nie hamuję, chcę jak najszybciej dojechać do kolejnego PK.
Z drogi nr 19 odbijamy w drogę nr 886 w kierunku Sanoka.
O godz. 08.56 jesteśmy na PK 13 w Brzozowie na 904 km. Ależ ucztę przygotowały Panie z Koła Gospodyń Wiejskich - jest żurek, kanapki, domowe ciasto, słodycze. Przyjęły nas bardzo serdecznie.Na PK czekały na rowerzystów przez całą noc. Dziękujemy Paniom za poczęstunek i ruszamy dalej.
Do mety pozostało już tak niewiele. Równocześnie z nami z Brzozowa wyjeżdża Monika. Ona jedzie solo. Spotkała ją przykra przygoda na trasie - zgubiła pożyczonego garmina. Do Moniki dojechaliśmy przed Brzozowem. Na PK 13 przyjechała za nami w regulaminowej odległości.
Jadąc przez centrum Brzozowa nie zdążyłam na podjeździe zmienić biegów i po raz pierwszy i jedyny w trakcie maratonu schodzę z roweru wjeżdżając pod górkę :)
Do Sanoka jedziemy w miarę dynamicznie. Ależ mam zabawę na zjazdach i podjazdach. Rozpędzam się maksymalnie i siłą impetu wjeżdżam pod górkę.
Dojeżdżamy do Sanoka. Miasto jest strasznie zatłoczone. Przebijamy się między sznurem pojazdów. Na podjazdach za Sanokiem tracę siły. Zaczynam odczuwać zmęczenie. Jurek jest z przodu. Jest mi przykro, że zaczęłam go spowalniać. Wyprzedza nas Monika. Ależ ta dziewczyna pięknie jedzie!
Odliczam kilometry do Ustrzyk Dolnych. W książeczce jest z pewnością pomyłka w dystansie między PK 13, a PK 14. Przejechaliśmy zakładane 51 km i Ustrzyk, jak nie było tak nie ma. 
Nareszcie! Pokonujemy 60 km od PK 13 i pojawia się tablica - Ustrzyki Dolne. Pozostało tylko dojechać do centrum  na ul. 29-Listopada, gdzie w Zespole Szkół Publicznych znajduje się PK 14.
O godz. 12.35 jesteśmy na PK 14. Jemy ciepłą zupę gulaszową z kanapkami. Jem także arbuza, ale rezygnuje ze słodyczy. Od dłuższego czasu mam zgagę. Schabowe i słodkości zrobiły swoje :)
Z Ustrzyk Dolnych wyjeżdżamy kilkanaście minut po godz. 13.00. Pozostało ostatnie 50 km. Znowu bardzo intensywnie pada. Droga zamieniła się w rwący potok. Równocześnie z nami wyjeżdża Krzyś i drugi rowerzysta także jadący solo.
Nie wiem, co się dzieje. Na podjazdach nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Jurek pognał, a ja toczę się ledwo, ledwo... Dobrze, że pagórki nie są za wysokie... Mimo powolnego tempa, droga nie dłuży mi się. To ostatni etap. Na płaskich odcinkach i zjazdach staram się jechać w miarę normalnie. Wyprzedzamy Krzysia i drugiego rowerzystę. Może nie jest ze mną aż tak źle. Dwa lub trzy kilometry przed metą Krzyś nabiera przyspieszenia. Wjeżdża na metę przed nami.  My kończymy maraton w Ustrzykach Górnych w zajeździe Caryńska o godz. 16.30. Pokonanie dystansu zajęło mi brutto 53 godziny i 56 minut. Rekord Jurka został pobity. Cieszę się, że go nie zawiodłam.
W generalnej nieoficjalnej klasyfikacji zajęłam 83 pozycję, w tym w generalnej klasyfikacji kobiet  - 3 miejsce, w tym w kategorii kobiet Open, w której startowałam zajęłam 2 miejsce. Czy to możliwe - podobno tak :)
Mój przykład wskazuje, że warto realizować swoje marzenia. Jestem zwykłą, przeciętną kobietą/rowerzystką, która po pracy kręci przydomowe kółeczka. Wystarczy tylko chcieć, a wszystko jest możliwe :)
Czy wystartuję w kolejnej edycji BBT - nie wiem, czas pokaże. Spełniłam swoje marzenie. Jest wiele innych maratonów, w których mogę startować - wystarczy tylko chcieć :)
Dziękuję Jurkowi za wsparcie, za wspólną jazdę, za rowerowe lekcje. Dziękuję także swoim bliskim, a szczególnie Mamie, bo bez jej pomocy w domowych obowiązkach nie byłabym w stanie realizować swojej rowerowej pasji.


Kategoria Maratony

Co sie odwlecze...

  • DST 50.58km
  • Czas 01:45
  • VAVG 28.90km/h
  • VMAX 37.81km/h
  • Temperatura 2.0°C
  • Sprzęt Specialized
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 15 sierpnia 2016 | dodano: 15.08.2016

... to nie uciecze, jak mawiają najstarsi górale. Dzisiaj dokręciłam brakujące km do wczorajszej 2-setki :)
Nadal wieje, to i dobrze, bo wiem czego mogę się spodziewać 20-23 sierpnia na trasie od Bałtyku po Bieszczady i nadal udaje mi się uniknąć deszczu - czy tego mogę się spodziewać 20-23 sierpnia na trasie od Bałtyku po Bieszczady?
Pedałowałam po wojewódzkiej. Jakże byłam zdziwiona, gdy wracając natknęłam się na ogromne kałuże na jezdni, gdzie zaledwie 30, możne 40 minut wcześniej było suchuteńko. Podobno ominęła mnie silna ulewa z bardzo porywistym wiatrem. Ja to mam szczęście :) Choć, jak mawiają najstarsi górale - co się odwlecze, to nie uciecze...


Kategoria Po pracy

Miało być... a wyszło, jak zwykle

  • DST 155.17km
  • Czas 05:39
  • VAVG 27.46km/h
  • VMAX 36.83km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Sprzęt Specialized
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 14 sierpnia 2016 | dodano: 14.08.2016

Plany na niedzielę miałam ambitne, tym bardziej, że dostałam wolne od swoich. Rano kościół, potem śniadanie i na rower! Zamierzałam ciut więcej popedałować - wykręcić 2xsetkowe kółeczko przez leśną ścieżkę.
Pogoda zweryfikowała moje plany - w nocy padało, poranek był pogodny, w drodze do kościoła pokazało się słońce, a w drodze powrotnej lało. Kilkanaście minut deszczu i na jezdni były olbrzymie kałuże, a ciemne chmury niebezpiecznie krążyły nad trasą mego kółeczka. Trudno. Pojadę po południu, może się wypogodzi. Nie czekałam do popołudnia. Nie padało, a chmury... może się wypogodzi. Zabrałam tylko jeden bidon o pojemności 0,5 litra. Wrócę po setce do domu, zjem kanapkę i pogonie dalej - pomyślałam, może jeszcze nic straconego, może uda mi się zrealizować niedzielne rowerowe plany. Tak fajnie i szybko pomykało mi się ostatnio.
Wyjechałam z domu i wiedziałam, że z planów nici. Nie padało, ale jak na mój gust wiało okrutnie. Cóż, zamiast niedzielnego treningu będzie niedzielny spacer - też dobrze. Wiem, że z wiatrem nie mam szans, więc nawet nie wysilałam się na ciut szybszą jazdę. Ot, taka kółeczkowa rekreacja.
Wjechałam w las, dojechałam do końca ścieżki, zawróciłam i co widzę - ciemne chmury dopłynęły do ścieżki. Wiatr i deszcz - to się dobrali! Sto, a może dwieście metrów przed wyjazdem na główną drogę, na asfaltowej nawierzchni ścieżki pojawiły się mokre plamy. Padało? A mnie oszczędziło?! Na asfalcie jest mokro, a ja nie chcę pobrudzić roweru. Zawracam w las, dam szansę wietrzykowi na wysuszenie jezdni.
Jadę ścieżką drugi raz. Zbliżam się do końca pierwszej części i co widzę - mokre plamy. Padało? A mnie znowu oszczędziło?! Ja to mam szczęście! Druga część ścieżki jest mokra na odcinku około 3 km. Wodne plamy kończą się za pomnikiem partyzantów.
Dojechałam do końca ścieżki. A może sprawdzę czy padało nad jeziorem, to tylko 3 km. Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Chyba nie padało, albo delikatnie mżyło nie pozostawiając mokrych dowodów. A ludzi nad jeziorem, o ludzie!!!
Uciekam w las, tam dzisiaj jest spokojniej i drzewa ciut hamują podmuchy wiatru.
Dojechałam do końca ścieżki. A może wrócę do domu na wspak - drogą, którą tu przyjechałam?
Jak pomyślałam tak zrobiłam. 
Wiatr nie ustaje, dawno skończyła się woda w bidonie, nie zabrałam żadnego batonika i pieniędzy, a po śniadaniu zostało wspomnienie... Dobrze, że do domu pozostało tylko około 24 km. 
Wyjechałam na wojewódzką. A może by tak dokręcić do 150 km? I jak pomyślałam tak zrobiłam - zamiast do domu pojechałam w przeciwnym kierunku. Zawróciłam na wojewódzkiej, gdy licznik pokazał 140 km. Czekała mnie nagroda! Ostatnie 15 km przy prawie sprzyjającym wietrze!!!
Dojechałam do domu. Zaparkowałam Speca, wypiłam trzy kubki wody na jednym wydechu.... A miało być tak pięknie - podwójne kółeczko... a wyszło, jak zwykle :)))


Kategoria Po pracy

Wietrzny zwiastun

  • DST 101.67km
  • Czas 03:27
  • VAVG 29.47km/h
  • VMAX 37.41km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Sprzęt Specialized
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 13 sierpnia 2016 | dodano: 13.08.2016

Zaczęło wiać, a na ostatnich 6 km mżyło. Czyżby wiatr zwiastował zmianę pogody?


Kategoria Po pracy

Nareszcie, nareszcie, nareszcie!!!

  • DST 106.13km
  • Czas 03:30
  • VAVG 30.32km/h
  • VMAX 39.37km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Sprzęt Specialized
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 12 sierpnia 2016 | dodano: 12.08.2016

Nareszcie udało mi się polecieć na rower! Oczywiście na leśną ścieżkę z zawrotko/nawrotką na wojewódzkiej. Miała być setka, ale trochę się zamyśliłam i pognałam wojewódzką ciut dalej i wyszła 100 + ciut :) Jest pięknie!!!


Kategoria Po pracy

Dzeszcz...

  • DST 31.75km
  • Czas 01:07
  • VAVG 28.43km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Sprzęt Scott
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 10 sierpnia 2016 | dodano: 12.08.2016

Jak mam chwilę to pada... Jak nie ja - zawróciłam :)
Zmądrzałam, pożałowałam Speca, czy zaczynam się starzeć?


Kategoria Po pracy

2016-08-08

  • DST 81.15km
  • Czas 02:47
  • VAVG 29.16km/h
  • VMAX 38.00km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Sprzęt Specialized
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 8 sierpnia 2016 | dodano: 08.08.2016


Kategoria Po pracy

2016-08-04

  • DST 61.44km
  • Czas 02:07
  • VAVG 29.03km/h
  • VMAX 38.59km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Sprzęt Specialized
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 4 sierpnia 2016 | dodano: 08.08.2016


Kategoria Po pracy