Basik prowadzi tutaj blog rowerowy

Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2022

Dystans całkowity:499.66 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:8
Średnio na aktywność:62.46 km
Więcej statystyk

Niedziela w Warszawie

  • DST 54.10km
  • Temperatura 17.0°C
  • Sprzęt Giant
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 31 lipca 2022 | dodano: 31.07.2022

Deszczowo


Kategoria Praca w stolicy

Nowy Wiśnicz

  • DST 75.60km
  • Temperatura 28.0°C
  • Sprzęt Trek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 24 lipca 2022 | dodano: 15.01.2023

Wystarczyło jedno deszczowe popołudnie i wieczór, abym zatęskniła za upalnymi porankami. Wstajemy prawie skoro świt. Zwijamy namioty i ruszamy w drogę. Dzisiejszą atrakcją ma być zamek w Nowym Wiśniczu. Do Nowego Wiśnicza pozostało zaledwie kilkanaście kilometrów.
Zamek dla zwiedzających otwarty jest od godziny 10.00, a my dojechaliśmy na miejsce przed godz. 9.00. Zatrzymujemy się w parku przy ratuszu. 
Jest niedzielny poranek. Kościelny dzwon wzywa wiernych na mszę św. Widzę, jak uliczką prowadząca wzdłuż parku, w kierunku kościoła, idą rodzice z dziećmi, dziadkowie z wnukami, pary, a także "single". 
Gdy mija nas ostatnia osoba rozkładamy na ławce "kuchnię" i robimy śniadanie - herbatę i kanapki. Lubię takie leniwe poranki z kubkiem herbaty/kawy, czy to w domu, czy na wyprawie. Wciąż gdzieś się spieszę, na pociąg, tramwaj, autobus, do pracy, na zakupy, do lekarza... Wciąż tempo, tempo, tempo. Może właśnie dlatego tak bardzo lubię celebrować śniadania, gdy nigdzie nie muszę się spieszyć, tak, jak dziś.



Zbliża się godzina 10.00. Ruszamy. Tradycyjnie droga prowadzi pod górę.

Zamek wiśnicki stoi na zalesionym wzgórzu nad rzeką Leksandrówką, pod miastem Nowy Wiśnicz, ale na terenie wsi Stary Wiśnicz. Dawniej strzegł on odnogi szlaku handlowego z Krakowa na Spisz i Węgry. Osada zwana Wiśniczem wzmiankowana była już w 1242 r. Początkowo należała do Gryfitów, a około połowy XIV w. - do Kmitów. Po raz pierwszy istnienie zamku odnotowały źródła w latach 1396–1397. Pod koniec XVI w. dobra wiśnickie nabył Sebastian Lubomirski, a jego syn – Stanisław przebudował dawny gotycko-renesansowy zamek Kmitów w barokową rezydencję, na sąsiednim wzgórzu ufundował klasztor karmelitów, a niżej kazał wytyczyć i zbudować miasto.
Podczas wojny ze Szwecją zamek ocalał dzięki mediacjom Lubomirskich, splądrowane zostały natomiast miasto i klasztor. Przez kolejne stulecia dobra wiśnickie pozostawały we władaniu najzamożniejszych polskich rodów (Lubomirscy, Sanguszkowie, Potoccy, Zamoyscy). W 1899 r. zamek stał się własnością Banku Hipotecznego we Lwowie, a w 1901 r. odkupili go Lubomirscy, którzy na potrzebę ratowania historycznej siedziby powołali Zrzeszenie Rodowe Lubomirskich. Po II wojnie światowej zamek przeszedł w ręce Skarbu Państwa. W 1996 r. - Ministerstwo Kultury wystąpiło do Sadu Rejonowego w Bochni z wnioskiem o stwierdzenie zasiedzenia własności nieruchomości i przejście jej na własność Skarbu Państwa.  Ostatecznie Sąd Okręgowy w Tarnowie w 2019 r. prawomocnie podtrzymał orzeczenie Sądu Rejonowego w Bochni uznając, że Skarb Państwa nabył prawo własności zamku w Wiśniczu przez zasiedzenie.
Zamek w Wiśniczu jest największym, po Wawelu zamkiem w Małopolsce.



Kupujemy bilety i z grupą turystów wchodzimy na zamek. 

Oprowadza nas przewodnik. Opowiada o historii zamku oraz o ciekawostkach i legendach z nim związanych.
Jedną z takich ciekawostek jest opowieść o podsłuchach. Właściciele zamku cierpieli na manię podsłuchiwania. Jedna z komnat przy kaplicy zamkowej jest tak skonstruowana, że będąc w jednym jej kącie można doskonale słyszeć nawet bardzo cichą rozmowę w przeciwległym kącie. Podobno za Kmitów sala ta była wykorzystywana do spowiedzi. Gdy więc przy konfesjonale była małżonka właściciela, sam Piotr Kmita siedział w drugim kącie i słyszał jej spowiedź. Z kolei Lubomirscy pod salą, w której przebywało wojsko zbudowali małe pomieszczenie do podsłuchiwania. Siedzący tam człowiek donosił swojemu panu o wszystkich niepokojących rozmowach prowadzonych przez żołnierzy.

komnata z podsłuchem :)

Z Nowym Wiśniczem związana jest legenda o jeńcach tatarskich wziętych do niewoli pod Chocimiem przez Stanisława Lubomirskiego, pana na wiśnickim zamku. Jeńcy zostali wykorzystani przy przebudowie wiśnickiego zamku. Tatarzy jednak, znani z umiłowania wolności, nie znieśli więzienia i przymusowej pracy - próbowali uciec, doczepiwszy sobie do ramion skrzydła z gałęzi i ptasich piór. Ucieczka skończyła się tragicznie. Według legendy, niektórzy jeńcy roztrzaskali się o ziemię obok dzisiejszego Liceum Sztuk Plastycznych, niektórzy w Kopalinach, a niektórzy w Bochni. Według jednej z wersji legendy w miejscach ich upadku stawiano kolumny, które przetrwały do dziś.
Z zamkiem w Wiśniczu związana jest jest także ciekawa legenda dotycząca królowej Bony, której imieniem nazwano jedną z wież. Bywała ona częstym gościem Piotra Kmity swego zaufanego stronnika. Podczas któregoś z pobytów w czasie trwającego balu zapragnęła wyjść na wieżę. Jej prośba została natychmiast spełniona. Również gdy zapragnęła przejechać się po szerokim gzymsie wieży na osiołku nikt nie zaprotestował. Ku zdziwieniu dworzan królowa okrążyła wieżę i wróciła na bal. Jak głosi legenda Bona wykorzystywała swój wyczyn do pozbywania się politycznych przeciwników. Nie chcąc się skompromitować na rozkaz królowej próbowali przejechać po gzymsie. Jednak sprytna Bona zamiast osiołka dawała im do przejażdżki konia. Ponieważ konie gorzej znoszą duże wysokości niż osły próby kończyły się upadkiem i śmiercią królewskiego oponenta. 
Inna legenda związana jest ze śmiercią Barbary Radziwiłłówny.  Według tej legendy królowa Bona, przedstawiana jako zła, obca teściowa, rozkazała ją otruć, a miało się to stać właśnie na zamku w Wiśniczu. Od tamtej pory w wiśnickim zamku widywana jest Biała Dama - duch zmarłej królowej :)

Czas przeznaczony na zwiedzanie minął bardzo szybko. W mojej pamięci pozostaną obrazy pięknych zamkowych komnat.





Skoro już jesteśmy w Wiśniczu wypadałoby zwiedzić klasztor Karmelitów Bosych wznoszący się nad zamkiem. Nie doczytaliśmy jednak informacji o klasztorze i czeka nas niespodzianka. Klasztor od ponad 200 lat pełni funkcję zakładu karnego. Raz w roku można wejść na teren zakładu karnego i zobaczyć pozostałości świątyni znajdującej się na terenie klasztoru. Taka sposobność pojawia się w trakcie Weekendu z Zabytkami Powiatu Bocheńskiego, organizowanego co roku w pierwszą sobotę i niedzielę września, po rozpoczęciu roku szkolnego. Grupy zorganizowane mogą jednak starać się uzyskać pozwolenie od naczelnika więzienia na obejrzenie ruin kościoła w innym terminie. Cóż... Rezygnujemy. Wrócimy tu we wrześniu :)

Rekompensujemy sobie jednak tę stratę i zwiedzamy dworek Koryznówka, w którym mieści się muzeum pamiątek po Janie Matejce.

Matejko przyjeżdżał tu od lat 50-tych XIX wieku wraz z zaprzyjaźniona krakowską rodziną Giebułtowskich. Najstarsza córka Giebułtowskich wyszła za Leonarda Serafińskiego posiadającego w Wiśniczu letnią siedzibę - dwór zwany Koryznówką. Jej gospodarz z czasem stał się przyjacielem Matejki i bardzo często go gościł. Szlifujący dopiero swój talent młody malarz ożenił się następnie z młodsza córką Giebułtowskich - Teodorą. Często bywał na zamku wiśnickim i uwieczniał go na rysunkach oraz szkicach. 
Muzeum pamiątek po Janie Matejce zostało otwarte w 1981 r. Jako oddział działa pod pieczą Muzeum Okręgowego w Tarnowie. Koryznówka należy do spadkobierców Serafińskich, którzy już od lat powojennych czasowo udostępniali dworek i pamiątki zwiedzającym. Dworek podzielony jest na dwie części – frontową z ogródkiem, przeznaczoną do zwiedzania oraz tylną część mieszkalną do prywatnego użytku właścicieli. Dla zwiedzających udostępnione są dwa pomieszczenia z oryginalnym wyposażeniem i przedmiotami, które według przewodniczki wyglądają jak za czasów Matejki.



I w ten właśnie sposób spędziliśmy w Wiśniczu całe przedpołudnie.
Pora ruszać w dalszą drogę. Jedziemy asfaltami na wschód.

Po godzinie 16.00 dojeżdżamy do miejscowości Dębno. Tu zwiedzamy średniowieczny kościół i zamek. Kościół i zamek oglądamy jedynie z zewnątrz. W świątyni odprawiana jest msza, a zamek jest już zamknięty dla zwiedzających. 

Zamek powstał w latach 1470-1480, z polecenia i za pieniądze kanclerza wielkiego koronnego i kasztelana krakowskiego, Jakuba z Dębna herbu Odrowąż. W 1586 r. przeszedł renowację w stylu renesansowym, a pod koniec XVIII wieku dodano elementy barokowe. Dobudowano również część północnego skrzydła i wyburzono postawioną po wschodniej stronie zamku kaplicę. 
W kolejnych wiekach budowla wielokrotnie zmieniała właścicieli, jednak przeprowadzane przez nich remonty nie zmieniły jego oryginalnej struktury. Ostatni z prywatnych właścicieli zamku, Stanisław Jastrzębski, opuścił go we wrześniu 1939 r., a teren przejęły w zarząd niemieckie władze okupacyjne. Po wojnie zamek stał się własnością Skarbu Państwa. 



 Jedziemy dalej. Kierujemy się na północ. Zjeżdżamy z asfaltu na drogę szutrową. Wjeżdżamy do lasu. Ma to być skrót, tylko 2, może 3 km. Nic nie wskazuje, że ten skrót okaże się TAKIM SKRÓTEM!

Droga usłana jest powalonymi drzewami! Nie sposób przecisnąć się przez gęstwinę gałęzi i nie sposób ominąć ich. Masakra! To efekt wczorajszej nawałnicy.
A do tego komary! Mają używanie. To najdłuższy skrót w czasie tej wyprawy.
Na leśnej drodze, tuż przed wjazdem na drogę główną spotykamy dwoje rowerzystów. Odradzamy im chardkor przez powalone drzewa. Jedziemy z nimi niewielki odcinek asfaltem, po czym my odbijamy w kolejną szutrówkę prowadzącą przez pola, a oni jadą dalej drogą główną. 
Chcemy dojechać jak najbliżej przeprawy promowej na Dunajcu. Zbliża się wieczór. Rozbijamy biwak na łące. 


Kategoria Jura Krakowsko-Częstochowska

Dobczyce

  • DST 46.00km
  • Temperatura 30.0°C
  • Sprzęt Trek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 23 lipca 2022 | dodano: 29.12.2022

Poranek zwiastuje kolejny upalny dzień. Bez pośpiechu zwijamy biwak i ruszamy w dalszą drogę. Na dziś nie mamy wielkich planów. W zasadzie jedyną atrakcję mają być Dobczyce...
Dobczyce – miasto w województwie małopolskim, w powiecie myślenickim, siedziba gminy miejsko-wiejskiej Dobczyce, położone w dolinie rzeki Raby, między Pogórzem Wiśnickim a Pogórzem Wielickim. Jeden z ośrodków miejskich aglomeracji krakowskiej. Ot i cały opis Dobczyc. 
Do Dobczyc wjeżdżamy przed południem. Rozsiadamy się na ławce przed sklepem - w cieniu. Obok jest lodziarnia. Kolejka po lody ustawiła się aż na chodniku. To najskuteczniejsza reklama miejscowych zimnych słodkości.
Jedząc lody obserwuję ulicę. Samochód za samochodem. Ruch jest niesamowity. Kierowcy wciskają auta na chodnik. Jedni wyjeżdżają, a inni od razu parkują na zwolnionym miejscu. Przypomina mi to mrowisko.
Cóż, widziałam o wiele ładniejsze miasteczka. 

Opuszczamy centrum Dobczyc.
Na wzgórzu nad Rabą, a ściślej nad Jeziorem Dobczyckim,  w zachodniej części miasta znajduje się średniowieczny zamek. Tam jedziemy.
Po drodze do zamku zwiedzamy fragment wyremontowanych miejskich murów obronnych, z bramą miejską, pochodzących z XIV wieku. 





Zamek został wzniesiony w okresie Polski dzielnicowej, jednak początki istnienia zamku nie zostały ustalone. Stał on już w XII wieku. Za czasów Kazimierza Wielkiego zamek był silną twierdzą, którego mury miały się od 5 do 9 metrów grubości. 
W XVI wieku średniowieczny zamek został przebudowany w stylu renesansowym przez starostę dobczyckiego Sebastiana Lubomirskiego. 
Za panowania św. Kazimierza Jagiellończyka w zamku mieściła się „Akademia” dla synów królewskich - Zygmunta, Aleksandra, Władysława, Fryderyka, Jana i Kazimierza, którzy kształcili się pod okiem Jana Długosza.
W roku 1655 miasto i zamek został zniszczony przez „Potop Szwedzki”, a 2 lata później przez księcia siedmiogrodzkiego Jerzego II Rakoczego. Próby ratowania i częściowej odbudowy warowni podjął Michał Jordan.
Pomimo zniszczeń zamek zamieszkiwany był do początków XIX wieku aż do jego rozbiórki, której uległ za sprawą miejscowej ludności poszukującej w murach zamkowych skarbów.
Obecnie zamek został zrekonstruowany. Znajduje się w nim Muzeum Regionalne PTTK im. Władysława Kowalskiego - twórcy muzeum i jego kustosza.
Przy samym zamku znajduje się skansen.





W pomieszczeniach na zamku prezentowane są wystawy o różnorodnej tematyce.
Jest Sala Historyczna, w której prezentowane są pamiątki z dziejów Dobczyc oraz makieta warowni. Sala Pamięci Narodowej upamiętnia walkę i ofiary mieszkańców Ziemi Dobczyckiej podczas obu wojen światowych. Sala Hutnicza pokazuje jak ogrzewane były zamki. Jest też kaplica zamkowa, która pełni chyba nadal swoje funkcje. W Sali Kominkowej umieszczono przedmioty wykopane na terenie zamku. W podziemiach zaś urządzono salę tortur (dość kiczowatą).









Skansen składa się z kilku chat.

Zgodnie z zapisami w przewodnikach, zwiedzanie zamku powinno zająć około 40 minut, a skansenu - około 30 minut. Nam zajmuje to jednak dużo więcej czasu. Czyżby to chłód zamkowych komnat prowokował do dłuższego leniuchowania :) Czyżby to żar lejący się z nieba zniechęcał do dalszej jazdy :)
I stało się. Mówisz - masz. Za gorąco, to może trochę deszczyku, a może nawet wielka burza z piorunami. 
Późnym popołudniem na niebie pojawiły się ciemne burzowe chmury. Z leniwego tempa przeszliśmy w rowerowy sprint. Uciekaliśmy, uciekaliśmy, aż deszcz nas dogonił. Na szczęście pod dachem, a dokładnie w barze na tyłach sklepu "U Bogusi" we wsi Czyżyczka. Okazało się, że dzisiaj są urodziny Pani Bogusi i jej znajomi przyszli do baru, aby poświętować z solenizantką. Były kwiaty, życzenia, a nawet śpiewy przy akompaniamencie akordeonu.  

Gdy deszcz ustał wykręciliśmy się po angielsku, no może nie do końca, bo pożegnanie było bardzo wylewne :)
Deszcz jednak nie odpuścił. Po pokonaniu kilku kilometrów znowu nas dopadł. Tym razem schroniliśmy się w otwartym tunelu foliowym z pomidorami. Przeczekaliśmy największą zlewę i jak się trochę uspokoiło rozbiliśmy nieopodal biwak. 


Kategoria Jura Krakowsko-Częstochowska

Lanckorona - miasto aniołów

  • DST 49.00km
  • Sprzęt Trek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 22 lipca 2022 | dodano: 11.12.2022

Od wczoraj jesteśmy w Kalwarii Zebrzydowskiej. Nigdy wcześniej tu nie byłam. Za to moja Mama... To jej ukochane miejsce pielgrzymowania. Była tu kilka, kilkanaście razy. Wracała każdego roku 15 sierpniu na odpust Wniebowzięcia NMP. Po powrocie z wielkim przejęciem opowiadała o odbywających się uroczystościach. 
A dzisiaj ja jestem w Kalwarii. Chcę zobaczyć miejsca, które tak bardzo zapadły w pamięci mojej Mamy.
Jedziemy do sanktuarium pasyjno-maryjnego. Należy ono do najważniejszych miejsc kultu pasyjnego i maryjnego w Polsce. To nie tylko kościół i klasztor, ale również zespół kaplic oraz park krajobrazowy.
A wszystko zaczęło się na początku XVII wieku. Jak głosi legenda wojewoda krakowski Mikołaj Zebrzydowski miał pewnego dnia ujrzeć na wzgórzu Żar trzy płonące krzyże, unoszące się ku niebu. W tym miejscu w 1602 r. ufundował kościółek i przekazał go w opiekę zakonowi bernardynów. Z czasem, za sprawą rodu Zebrzydowskich, kompleks zaczął się rozrastać. Wybudowano barokowy kościół, w którym umieszczony jest cudowny wizerunek Matki Bożej Kalwaryjskiej, następnie klasztor bernardynów. Cudowny obraz Matki Bożej Kalwaryjskiej podarowany został sanktuarium w 1641 r. W okresie Wielkiego Tygodnia odgrywane są tu Misteria Męki Pańskiej, z kulminacją w Wielki Piątek. W 1979 r. sanktuarium odwiedził Jan Paweł II podnosząc je do rangi bazyliki mniejszej. To jedno z najważniejszych polskich sanktuariów zostało w 1999 r. wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego i Naturalnego UNESCO.

Dojechaliśmy. Plac przed sanktuarium jest pusty. Wchodzę do kościoła. Jest tak, jak opisywała Mama. Właśnie odprawiana jest msza św.  Nie chcę przeszkadzać i zwracać na siebie uwagi rowerowo-turystycznym strojem. Klękam w kąciku i tak trwam przed dłuższą chwilę.

A jednak, już nie ja, ale my zwracamy na siebie uwagę. Gdy stoimy przy rowerach i dzielimy się wrażeniami, podchodzi do nas starszy mężczyzna. Pyta skąd jesteśmy, czy pierwszy raz w Kalwarii, dokąd jedziemy. Mówi, że jest księdzem i również jeździł z sakwami. Teraz już zdrowie nie pozwala mu na takie wycieczki. Rower oddał, ale sentyment pozostał. Bardzo miłe spotkanie.
Ruszamy w dalszą drogę. Jedziemy do Lanckorony. Cieszę się, bo nasza trasa prowadzi kalwaryjskimi dróżkami. Ileż to ja się nasłuchałam od Mamy o tych dróżkach...



Dróżki o łącznej długości 5 km wytyczone w naturalnym krajobrazie stanowią tzw. park pielgrzymkowy. Składają się z kompleksu kościołów i kaplic wzniesionych na potrzeby dwóch rodzajów kultu: pasyjnego i maryjnego. 
Dróżki Pana Jezusa ułożone w ciągu narracyjnym przedstawiają historię Męki Pańskiej. Dróżki Matki Boskiej służą do kontemplowania bólu Marii pod krzyżem. 



Jadąc myślę o swojej Mamie. Jak Ona dała radę iść tymi dróżkami, a przeszła je wszystkie i to nie raz. Górka, z górki. Żar z nieba. 
Do Lanckorony jest tylko kilka kilometrów, a myślę, że nie dojedziemy tam do nocy. Górka, z górki, podjazdy iście alpejskie. 
Do Lanckorony wjeżdżamy jakąś boczną drogą przez las, a może przez park. Oczywiście na końcu był ostry podjazd. Wjeżdżam na górę i co widzę - Lanckorona 1!  Zaskoczenie i niesamowita radość, że dojechaliśmy.
Zwiedzanie Lanckorony zaczynamy od ruin zamku. Zostawiamy rowery pod kościołem i dalej idziemy pieszo. Wspinamy się na szczyt Góry Lanckorońskiej. Szlak jest dobrze oznaczony. Nie sposób nie trafić do ruin, ale... Na rozwidleniu drogi, skręcamy w lewo zamiast w prawo i idziemy, idziemy, a wejścia do zamku brak. Ścieżka prowadzi dookoła ruin. Oglądamy je z daleka. Teren zamkowy jest ogrodzony siatką. Czyżby zwiedzanie ruin zamku nie było możliwe. Dlaczego?! Aż nagle - jest. Zupełnie dla nas niespodziewanie doszliśmy do wejścia. 



Zamek w Lanckoronie miał strzec granicy pomiędzy ziemią krakowską a Księstwem Oświęcimskim. Zbudowany został przez Kazimierza Wielkiego w połowie XIV wieku.
Pierwsze wzmianki o zamku dotyczą 1366 r. W dokumentach wymieniany jest związany z zamkiem burgrabia Orzeszko. Późniejszy okres istnienia zamku, to czas, w którym jest on siedzibą starostów lanckorońskich. Zamek wielokrotnie zmieniał właścicieli. W 1579 r., na krótko przeszedł w ręce Kacpra Biekiesza, który pretendował do tronu w Siedmiogrodzie. W latach osiemdziesiątych XVI w., zamek w Lanckoronie stał się własnością Mikołaja Zebrzydowskiego. W tym właśnie zamku przygotował w nim tak zwany Rokosz Zebrzydowskiego, wzniecony przeciwko królowi, którym był w tym czasie Zygmunt III Waza. We władaniu Zebrzydowskich, zamek znajdował się do połowy XVIII w. Wtedy to Starostwo Lankorońskie przeszło na Czartoryskich, później zaś na Wielkopolskich. 6 czerwca 1772 r., w wyniku pierwszego rozbioru Polski, zamek został zajęty przez wojska austriackie. Ostatnim polskim starostą zamku w Lanckoronie był hrabia Józef Wielkopolski.
Ciekawe wydarzenia związane z zamkiem, przypadają na okres konfederacji barskiej. W 1768 r. zamek w Lanckoronie zajmują konfederaci pod przywództwem Maurycego Beniowskiego. Zamek staje się swego rodzaju punktem wypadowym na tereny Małopolski. Rok później przywódca konfederatów, toczy niedaleko zamku bitwę z wojskami rosyjskimi.
Rok 1771 to czas, w którym rozpoczynają się na zamku się prace budowlane. Wokół zamku zaczęto budować fortyfikacje bastionowe, o budowie decyduje pułkownik de la Serre, kilka tygodni później, zamek zostaje zaatakowany przez korpus rosyjski, którego dowódcą był Aleksander Suworow. Starcie jest znane dzisiaj jako obrona Lanckorony. Próba zdobycia zamku zakończyła się niepowodzeniem a obie strony poniosły w tej bitwie niemałe straty.
Kolejna bitwa w okolicy zamku, odbyła się w maju tego samego roku. Zakończyła się ona sromotną porażką konfederatów, zamek jednak przez wojska rosyjskie nie został zdobyty.
Władze Galicji zaadoptowały zamek na więzienie dla przestępców kryminalnych. Po podjęciu decyzji o przeniesieniu więzienia do Wadowic, zadecydowano o wysadzeniu zamku w Lanckoronie w powietrze.
W 1884 r.  rozpoczęto rozbiórkę ruin, co oczywiście przyczyniło się do większych zniszczeń obiektu. Zawaleniu uległo wiele ścian.

Obecnie zachowały się tylko fragmenty muru tarczowego oraz fundamenty wież. Szkoda, że tak niewiele pozostało ze wspaniałej niegdyś budowli.



Wracamy do Lanckorony. Uznawana jest ona za najbardziej urokliwą wieś w Polsce. Słynie ze swojej drewnianej zabudowy, uroczych kawiarenek oraz sielskiego klimatu. Drewniana zabudowa Lanckorony wpisana została na Szlak Architektury Drewnianej. 


Zatrzymujemy się na Rynku. To wizytówka wsi. Jednak pierwsze moje wrażenie to nie są ochy i achy. Rozstawione stoły targowe nie komponują się z aurą tego miejsca. 
Na szczęście jest coś, co przyciąga wzrok. To parterowe domy podcieniowe wokół rynku. Wzniesiono je w latach 1869-72, po ostatnim pożarze Lanckorony. Są one piękne, przepiękne! Spacerując podcieniami można przenieść się w czasie. Nie bez powodu rynek w Lanckoronie określany jest często „żywym skansenem”. 



Nie dziwi mnie to, że Lanckorona - dawne miasteczko z drewna przyciąga jak magnes wielu artystów. Jednym z nich był Marek Grechuta. Poświęcił on Lanckoronie piosenkę "Widok z balkonu". W 2006 r. przyznano mu tytuł Anioła Lanckorońskiego. 
Anioły tu, anioły tam... Lanckorona zwana jest Miastem Aniołów. 





Coraz popularniejszy staje się grudniowy festiwal "Anioł w miasteczku" w Lanckoronie. W bieżącym roku odbędzie się już po raz dziewiętnasty (9-11.12.2022 r.). W czasie festiwalu Rynek staje się anielskim plenerem dla wielu przebierańców. Odbywają się tu anielski jarmark, warsztaty, wernisaże, wystawy, koncerty i konkursy. Można także pokosztować „Anielskich Przysmaków” prosto od lokalnych rolników.

Z przyjemnością kiedyś wrócę do Lanckorony, a może wybiorę się na festiwal aniołów. 
Pora jechać dalej. 
Pierwotnie nasza trasa z Lanckorony prowadziła dalej na południe. Upał zweryfikował jednak nasze plany. Jedziemy na wschód. Dokąd? Coś wymyślimy. Znajdziemy ciekawe miejsce na mapie, to tamtędy pojedziemy, zobaczymy coś ciekawego na trasie to się zatrzymany. 
Na pierwszy przystanek nie trzeba było długo czekać. Moją uwagę zwrócił mały drewniany kościół w  Woli Radziszowskiej.

Dużo tych przystanków, ale przecież jesteśmy na urlopie, no i trzeba też odpocząć po tych prawie alpejskich podjazdach. 
Mijamy Mogilany, Świątniki Górne. Już tradycyjnie z asfaltu uciekamy na gruntowe drogi. Trasa urokliwa, widoki piękne. Cóż można dodać - jest po prostu fajnie, choć podjazdom nie ma końca. A może właśnie dlatego jest tak fajnie. 



Za Woźniczówką, na skraju łąki rozbijamy biwak. Dzień dobiega końca.


Kategoria Jura Krakowsko-Częstochowska

Zamek Tenczyn i Kalwaria Zebrzydowska

  • DST 79.00km
  • Sprzęt Trek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 21 lipca 2022 | dodano: 23.11.2022

Dzisiaj chcemy dojechać do Kalwarii Zebrzydowskiej, przy czym główną atrakcją ma być Zamek Tenczyn w Rudnie. 
Nowy dzień witamy w przepięknych okolicznościach przyrody. Jedziemy Dolinkami Krakowskimi. Zaczynamy od Doliny Szklarki. Z asfaltowej drogi uciekamy na drogę gruntową wijącą się wśród pól. I tak na zmianę asfalt i polne drożyny.

 

Z Doliny Szklarki wjeżdżamy do Doliny Racławki. Jest pięknie.

Na dłuższą chwilę zatrzymujemy się w Paczółtowicach. Moją uwagę przyciąga Sanktuarium Matki Bożej Paczółtowickiej.

Kościół parafialny pod wezwaniem Nawiedzenia Najświętszej Marii Panny pochodzi z początku XVI w. Jedna z legend głosi, iż dawno, dawno temu pani Pisarska, właścicielka pobliskiej wsi Pisary, wiozła ze Wschodu obraz Matki Boskiej do domowej kaplicy. Kiedy przejeżdżała przez Paczółtowice jej wóz nagle zatrzymał się i nie ruszył z miejsca. Pisarska uznała to za znak z nieba i ufundowała w tym miejscu kościół.

Drewniany kościółek z pni jodłowych jest jedną z najstarszych tego typu budowli na ziemi krakowskiej. W barokowym, bogato złoconym ołtarzu umieszczono obraz Matki Boskiej z Dzieciątkiem, który powstał około 1460–1470 r. Obraz ten był niezwykle ważny dla mieszkańców Paczółtowic. Uważali, że modlitwa przed nim może skutecznie pomagać odsunąć nieszczęścia, takie jak pacyfikacja wsi w czasie II wojny światowej. To wydarzenie upamiętniają dwie tablice umieszczone w kościele: jedna przy ołtarzu, druga przy wejściu do kościoła. Ludzie uważają też, że cudowna moc Maryi chroni ich przed anomaliami pogodowymi, gdyż która otula ich ona swoim płaszczem.



Zanim dotrzemy do Zamku Tenczyn, przejedziemy przez kolejną Dolinkę Krakowską - Dolinę Eliaszówki. Przy asfaltowej drodze, którą jedziemy znajduje się źródło proroka Eliasza. Potocznie zwane jest też Źródełkiem Miłości, od formy betonowego serca. Znajduje się nad nim kamienna kolumna z obrazem św. Eliasza z 1848 roku. Według miejscowej legendy, wystarczy napić się wody ze źródła, obejść je dookoła, a wtedy znajdzie się prawdziwą miłość :)

Z nieba leje się żar. Nie przepuszczamy żadnej okazji na postój w cieniu. Najlepiej jak jest to zadaszone miejsce przed sklepem. Można usiąść, napić się czegoś zimnego i zjeść coś słodkiego. Smak rabarbarowego ciasta z Tenczynka będę długo pamiętać. Podobno przyjechało z Wadowic. Kruchy spód, warstwa rabarbaru i beza. Przepyszne, to mało powiedziane. 
Do zamku coraz bliżej. 

Tylko dlaczego "wjeżdżamy" na zamek ścieżką pieszą?! To nie jest mój pomysł. A co więcej, moje protesty, że ja chcę na drogę rowerową nie przynoszą efektu! Cóż. Przyszła pora na spacer :)

Najstarsze informacje o zamku Tenczyn w Rudnie pochodzą z 1319 r. Wzniósł go prawdopodobnie Andrzej z Morawicy, który od nazwy zamku przyjął nazwisko Tenczyński. Zamek położony jest na szczycie góry, która była kiedyś wulkanem. Był to jeden z największych zamków Małopolski. Gotycka budowla posiadała trzy wieże okrągłe i jedną kwadratową. Dostępu do zamku broniły mury obronne oraz wieża przedbramna w formie rondla. Około 1570 r. został rozbudowany przez Jana Tenczyńskiego, stając się wspaniałą rezydencją renesansową. W 1610 r. umocniono go pięciobocznymi bastionami i barbakanem. Podczas „potopu szwedzkiego” po długim oblężeniu zamek został poddany, co jednak nie uchroniło go przed złupieniem i podpaleniem. W 1683 r. po śmierci ostatniego właściciela z rodu Tenczyńskich, zamek, jako wiano jego córki, stał się własnością rodziny Opalińskich. Na przestrzeni lat próbowano podnieść budowlę z ruin, jednak pożar w 1768 r. strawił go doszczętnie. Do II wojny światowej pozostający w ruinie zamek należał do rodziny Potockich.

Od 2010 r. prowadzone są prace konserwacyjne i restauracyjne. Spora część ruin została już zabezpieczona. Jak widać przeszłość połączono z teraźniejszością. 



Ruiny mimo "współczesnych wstawek" robią niesamowite wrażenie. 

Żegnamy Zamek Tenczyn.
Zjeżdżamy do Wisły i jedziemy wzdłuż niej Wiślaną Trasą Rowerową. Wiślana Trasa Rowerowa to jeden z najpopularniejszych szlaków rowerowych w Polsce. Ma prowadzić jak najbliżej Wisły i połączyć góry z morzem, ale niestety nie na wszystkich odcinkach szlak jest gotowy. Obecnie Wiślana Trasa Rowerowa oznakowana i przejezdna jest w województwie śląskim, małopolskim, kujawsko-pomorskim i pomorskim. Kiedy w całości będzie przejezdna? Kiedy oznakowanym szlakiem rowerowym będzie można przejechać z gór nad morze? Niestety tego nie wiadomo…

My jedziemy częścią małopolską. Szlak poprowadzony jest po wałach. Ścieżka jest asfaltowa. Przypomina mi to trochę moją ostatnią ultra wycieczkę szlakiem Odra-Nysa i trasę wzdłuż Dunaju w 2018 r.



Zbliża się wieczór, gdy dojeżdżamy do Kalwarii Zebrzydowskiej.

Czuję się zmęczona. Żar lejący się z nieba przez cały dzień, tudzież rowerowe spacery, po prostu mnie wykończyły. Nocujemy w hostelu "19 dziewiętnastka". Tym razem nie protestuję :)


Kategoria Jura Krakowsko-Częstochowska

Rabsztyn, Pieskowa Skała i Dolina Prądnika

  • DST 72.40km
  • Sprzęt Trek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 20 lipca 2022 | dodano: 20.11.2022

Kolejny dzień rowerowej włóczęgi. Dzisiaj zamierzamy zwiedzić zamki - Rabsztyn i Pieskową Skałę, przejechać Doliną Prądnika i zachwycić się urokami Jury.

Jak przystało na rowerowych włóczęgów omijamy asfalty. Jedziemy przez Lasy Błędowskie. Piachu jest tu dostatek :) Jadę, prowadzę rower, znowu jadę. Jest ciekawie i bardzo ciepło. Poranek zwiastuje kolejny upalny dzień. Nie chcę, aby ta droga się skończyła. 

Wyjeżdżamy z lasu na asfalt. Mijamy Olkusz i jesteśmy w Rabsztynie. 
To tu na szczycie Kruczej Skały w połowie XIV w., w czasach Kazimierza Wielkiego zbudowano zamek. Wielokrotnie zmieniał on właścicieli. Byli nimi: Spytko z Melsztyna, rodzina Toporczyków zwana Rabsztyńskimi, później m.in. Bonerowie, aż na początku XVII wieku przeszedł w ręce Zygmunta Myszkowskiego. Jeszcze przed rokiem 1615 powstał tu zamek dolny, przyklejony do skały, na której stała stara twierdza. Barokowy zamek, przetrwał do 1657 r., kiedy to został spalony przez Szwedów. Po „potopie szwedzkim” został tylko częściowo odbudowany ze zniszczeń. Na początku XVIII wieku wybudowano u podnóża zamku dwór starościński i folwark, a sam zamek popadał w coraz większą ruinę. W połowie XIX w. zniszczenia dopełniła miejscowa ludność rozbierając zamkowe mury dla odzyskania budulca, a w 1901 r. poszukiwacze skarbów wysadzili w powietrze wysoką cylindryczną wieżę. Obecnie ruiny zamku zostały zrekonstruowane.
To co zobaczyłam mogę określić trzema słowami - szkło, metal i parasolki. Połączono nowoczesność z przeszłością/legendą. Wygląda to interesująco, ale dziedziniec usiany parasolkami w ogóle nie komponuje się z duchem średniowiecznej twierdzy.







Po rewitalizacji zamku, u jego podnóża stanęła drewniana Chata Kocjana. Jest to dom z 1862 r., który w 2004 roku rozebrano i przeniesiono z jednej z dzielnic pobliskiego Olkusza. Natomiast Antoni Kocjan, który kiedyś w nim mieszkał, był najbardziej zasłużonym przedwojennym konstruktorem szybowców. W czasie II wojny światowej aktywnie brał udział w ruchu oporu. Kierował wywiadem lotniczym Armii Krajowej, który odkrył tajemnice niemieckiej broni V1 i V2. Antoni Kocjan został aresztowany 1 czerwca 1944 r. W dniu 13 sierpnia 1944 r. został rozstrzelany wraz z grupą stu ostatnich więźniów Pawiaka. Jego grób jest nieznany. 
W chacie, która stanowi jakby mini-muzeum, a może również mini-skansen, znajduje się szereg pamiątek po Antonim Kocjanie. Można również obejrzeć i wysłuchać jemu poświęconą  audio prezentację. W chacie nie brakuje też sprzętów wyposażenia gospodarstwa.

 









Jedziemy dalej. Rabsztyn zostaje za nami. 

Trzymamy się Szlaku Orlich Gniazd. Wapienne skały wskazują, że wjechaliśmy do Doliny Prądnika.   

Przed nami zamek Pieskowa Skała. 

Zamek Pieskowa Skała powstał w czasach Kazimierza Wielkiego jako gotycka strażnica i był usytuowany nieco wyżej na skale zwanej Dorotką. W 1377 r. Ludwik Węgierski nadał zamek rodzinie Szafrańców, której był siedzibą do 1608 r. W tym czasie został rozbudowany i stał się typową renesansową siedzibą magnacką. Nowa budowla powstała w miejscu dawnego podzamcza. W 1640 r. zamek stał się własnością Michała Zebrzydowskiego, który go ufortyfikował. W 1718 r. pożar zniszczył budowlę, która jednak została odbudowana 60 lat później przez Hieronima Wielopolskiego. W II połowie XIX w. był własnością Mieroszewskich i to oni odremontowali go po kolejnym pożarze w 1850 r. Po 1905 r. zamek wykupiono w celu zorganizowania pensjonatu. Dopiero w latach 1948-64 przeprowadzono dokładne prace badawcze, a następnie budowlane. Przywrócono mu wygląd z czasów największej jego świetności. Obecnie jest siedzibą filii Muzeum Zamku Królewskiego na Wawelu.
Mamy pecha. Zastajemy wokół zamku metalowe przęsła. Prowadzone są prace budowlano-remontowe. Widok ten trochę odstrasza. 

Jednak mimo rozstawionych metalowych przęseł, arkadowy dziedziniec robi wrażenie. 

Dziedziniec zbliżony kształtem do nieregularnego trapezu. Wokół dziedzińca na poziomie dwóch wyższych kondygnacji biegną krużganki. W krużgankach, w tzw. trójkątach sferycznych znajduje się 21 maszkaronów (stylizowane głowy ludzkie i zwierzęce). 



Zamek otacza park. 

Natomiast u jego podnóża znajdują się ogrody włoskie, również udostępnione dla zwiedzających. My zadawalamy się ich widokiem z góry :)

Wnętrza zamku robią wrażenie. Obrazy, arrasy, ozdobne żyrandole, meble, zastawa...Pięknie, bogato, stylowo. Jak przystało na kobietę, moją uwagę przyciągają również stroje ;)





Ruszamy dalej. Jedziemy do Ojcowa. Przejeżdżamy obok Maczugi Herkulesa - najbardziej osobliwej skały w Ojcowskim Parku Narodowym. 

Na rogatkach Ojcowa, przy drodze głównej znajduje się Kaplica "Na Wodzie" p.w. św. Józefa Rzemieślnika (Robotnika). Budowla ta została wzniesiona w 1901 r., nad dwoma brzegami potoku Prądnik w w miejscu dawnych łazienek zdrojowych, które przerobione zostały na obiekt sakralny.
Położenie kapliczki zgodnie z miejscową tradycją związane było z zakazem carskim, wydanym przez cara Mikołaja II zakazującym budowania obiektów sakralnych na ziemi ojcowskiej. W związku z tym, postanowiono wybudować kaplicę „ na wodzie”.

Gdy Robert moczy nogi w potoku, ja zaglądam do wnętrza kaplicy.

W Ojcowie zatrzymujemy się na obiad.
Jest późne popołudnie, gdy ruszamy w dalszą drogę. Podczas obiadu Robert opowiada legendę o skale zwanej "ręką Boga". Według tej legendy podczas jednego z najazdów tatarskich okoliczna ludność szukała schronienia w Jaskini Ciemnej. Jednak Tatarzy penetrowali dolinę poszukując ludności. Wówczas Bóg zasłonił wejście do jaskini własną ręką, ratując w ten sposób ludzi od śmierci lub haniebnej niewoli. Opowieść rozbudziła moją ciekawość. Koniecznie chcę zobaczyć skałę przypominającą palce dłoni, tym bardziej, że znajduje się ona na naszej trasie.
Dojeżdżamy rowerami do wejścia na szlak prowadzący do Jaskini Ciemnej. Rowery zostają na dole. Dalej pójdziemy pieszo. 

Jaskinia jest już nieczynna dla zwiedzających. 

Zaglądam do jaskini przez okratowane wejście. 

A to już skała, o której opowiadał Robert. Nazywana jest Rękawicą, Pięciopalcówką lub Białą Ręką. Rzeczywiście składa się w górnej części z 5 palczastych kolumn, przypomina swoim kształtem dłoń. 
Z miejsca, z którego podziwiam skałę, rozciąga się również widok na Bramę Krakowską. Jest pięknie.

Jedziemy przez Ojcowski Park Narodowy Doliną Prądnika. Po czym wjeżdżamy do Kolejnej doliny - Doliny Będkowskiej. Droga jest niesamowita, bardzo, bardzo urokliwa. 

Trzeba wykazać się dużymi umiejętnościami technicznymi jadąc wąską ścieżką. Ja wszelakie przeszkody pokonuję na piechotę :) 

Robi się późno, więc nabieramy coraz szybszego tempa. Już nie jedziemy - pędzimy.

Pora poszukać noclegu. Zatrzymujemy się przy schronisku Brandysówka. Odstrasza nas tłum turystów. Jedziemy dalej. 

Dopiero o zmierzchu znajdujemy miejsce na biwak.


Kategoria Jura Krakowsko-Częstochowska

Jurajskie zamki - Ostrężnik, Bobolice, Pilcza, Bydlin

  • DST 75.10km
  • Temperatura 28.0°C
  • Sprzęt Trek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 19 lipca 2022 | dodano: 01.11.2022

W 1957 r. w Złotym Potoku powstał Rezerwat Parkowe, chroniący najbardziej malowniczą część doliny Wiercicy z jej źródłami, różnorodnymi formami skalnymi i jaskiniami. Rezerwat Parkowe to jedna z ciekawszych atrakcji na Jurze. Najważniejsze jest jednak to, że Rezerwat Parkowe znajduje się na trasie naszego dzisiejszego szlaku.
Ze Złotego Potoku wyjeżdżamy ścieżką biegnącą obok Stawu Amerykan. Prowadzi ona do Rezerwatu Parkowe.  

Zielone kobierce, skałki i ostańce ukryte między drzewami. Jest pięknie. Jestem zauroczona. Achom i ochom nie ma końca.
Zatrzymujemy się przy Jaskini Niedźwiedziej, zwanej też Grotą Niedźwiedzią. Podczas II wojny światowej służyła ona miejscowej ludności jako schron przed nalotami. Grota Niedźwiedzia znana jest również z tego, że odnaleziono tu wiele kości zwierząt jaskiniowych i to nie tylko niedźwiedzia, na co wskazuje nazwa, ale również nosorożca i renifera. Najcenniejszym znaleziskiem jednak okazały się tu ślady bytności człowieka ze starszej epoki kamienia.

Kolejny przystanek - Diabelskie Mosty.
Jest to wysoki na 15 m ostaniec skalny. Skała porozcinana jest głębokimi szczelinami, a w jej górnej partii znajduje się obszerne wydrążenie o długości ok. 8 metrów, tworzące tunel. To malownicze zgrupowanie skałek zostało tak nazwane przez Zygmunta Krasińskiego. Szczyty skał łączył niegdyś wiszący most, zbudowany z inicjatywy samego Krasińskiego.
Legendy wiążą Diabelskie Mosty z postacią czarnoksiężnika Twardowskiego. Mówią m.in. o tym, jak to diabeł chciał stąd obserwować przebywającego na księżycu Twardowskiego, ale wpadł do skalnej szczeliny. Inna z legend mówi o rycerzu, który miał tutaj zamek. Wszedł on w pakty z diabłami, które obiecały pomóc mu w zebraniu wielkiego majątku, pod warunkiem jednak, iż rycerz nigdy nie może przespać porannego piania koguta. Niestety, skłonność do całonocnych libacji przywiodła go do zguby. Diabły zniszczyły zamek, zamieniając rycerza w kamień. Niewątpliwie tego rodzaju legendy sprawiły, że Zygmunt Krasiński w połowie XIX w. nadał tym skałom taką właśnie nazwę - Diabelskie Mosty. 



Dojeżdżamy do skalnego wzgórza Ostrężnik. Znajdują się na nim niewielkie fragmenty murów zamku o tej samej nazwie, pochodzące z XIV wieku. Prawdopodobnie budowa zamku nigdy nie została dokończona i dlatego zamek nie był zasiedlony. Pozostałości murów zajmują wierzchołki skał, które od strony północnej i zachodniej przybierają postać pionowych ścian o wysokości do 20 m. Obiekt ten składał się z zamku górnego, dolnego oraz podzamcza. Podzamcze było otoczone drewniano-ziemnym wałem i fosą.





U podnóża wzgórza Ostrężnik znajduje się Jaskinia Ostrężnicka. Wejście do jaskini jest bardzo charakterystyczne. Jest to duży otwór w ogromnym podziurawionym ostańcu. Przez miejscową ludność bywa ono nazywane płucami, gdyż potężny kamienny słup dzieli komorę na dwie części. Ciekawe są również kolory skał, przypominające łaciate moro.

 Nasza trasa omija zamek Bobolice. Jednak, gdy widzimy znak informujący o kierunku do Bobolic, zmieniamy plany. Być na Jurze i nie odwiedzić zamku Bobolice, to grzech ciężki :) 
Jeszcze nie tak dawno zamek był niewielkimi, ale robiącymi wrażenie ruinami na Szlaku Orlich Gniazd. Takim go zapamiętałam z wyprawy z Bożenką i Młodym. 
Z zamkiem bobolickim związana jest legenda o dwóch braciach, z których jeden władał zamkiem w Bobolicach a drugi w Mirowie. Bracia byli ze sobą bardzo zżyci, nie mogli się bez siebie obejść. Pewnego razu przybył posłaniec królewski i wezwał władcę Bobolic do wzięcia udziału w wojnie na Rusi. Drugi brat postanowił o chlebie i wodzie oczekiwać na powrót brata. Ten wrócił ze skarbami i piękną dziewczyną w której zakochał się i pan Mirowa. Skarbami się podzielili a o tym kto poślubi dziewczynę miało zadecydować ciągnięcie losu. Wygrał brat z Bobolic. Od tej pory braterska miłość się skończyła. Pan Mirowa nie dawał za wygraną, tym bardziej że dziewczyna pokochała właśnie jego. Gdy władca Bobolic opuszczał zamek, jego żona i brat spotykali się w podziemiach łączących oba zamki. Gdy rzecz się wydała, pan Bobolic zabił brata a żonę zamurował w lochach.

Zamek bobolicki wzniesiono za Kazimierza Wielkiego w XIV w. Prawdopodobnie wcześniej istniała tu drewniana warownia zbójecka. Legendy mówią też o siedzibie rycerza Bolesława Krzywoustego - Boboli. Zamek Bobolice był elementem systemu obronnego jurajskich warowni, które chroniły zachodniej granicy królestwa od strony Śląska.
Na przestrzeni wieków Bobolice oraz zamek wielokrotnie zmieniały właścicieli. Miejscowość na przełomie XIV i XV wieku była częścią dóbr królewskich, by następnie przejść w ręce takich rodów jak m.in.: Szafrańcy, Krezowie, Myszkowscy, Męcińscy.
Zamek oraz jego okolice mocno ucierpiały podczas kilkukrotnych najazdów. Najbardziej dramatyczny okazał się "potop szwedzki". W 1657 r. Szwedzi zdobyli zamek i spalili. Od tego czasu zamek zaczął popadać w ruinę. Ostatnią świetną kartę w historii Bobolic zapisał król Jan III Sobieski, który obozował pod murami tutejszego zamku udając się do Krakowa na koncentrację wojsk przed odsieczą wiedeńską.
Pod Koniec XVII w. rodzina Męcińskich próbowała odbudować zamek, ale bez skutku. Zamek został opuszczony i był dewastowany. Z rozkazu carskiego dokonano parcelacji ziemi w Bobolicach. Część z ruinami zamku otrzymała chłopska rodzina Baryłów. Byli oni jej właścicielami jeszcze w latach 90-tych XX w. W 1999 r. - ruiny od potomka Baryły kupili bracia Jarosław oraz Dariusz Laseccy.

Zamek został zrekonstruowany. Poniżej zamku powstał obiekt hotelowo - gastronomiczny.
W plenerach zamku kręcone były sceny do filmu "Powidoki". Nadto odbudowany zamek Bobolice stał się Wawelem w serialu "Korona Królów".
Od niedawna płatny wstęp jest już na błonia zamkowe. Nie ma też wstępu na ścieżkę prowadzącą do Mirowa. Dojście do skałek od strony obu zamków zostało zamknięte siatkowym ogrodzeniem. Czerwony Szlak Orlich Gniazd został usunięty i przeniesiony na drogę asfaltową. 

Zamek zwiedzamy z przewodnikiem. Na zwiedzanie przeznaczone jest 30 minut. 





Nowy zamek bobolicki prezentuje się nawet nieźle i jakoś wkomponował się w jurajski krajobraz, ale jeśli ktoś widział dawne ruiny to będzie mu doskwierać wrażenie sztuczności...
Opuszczamy Bobolice i jedziemy do Pilicy. Tu w pizzerii na rynku jemy obiad - pizzę koszmarek :)

Z Pilicy jedziemy do miejscowości Smoleń. Tam na terenie rezerwatu przyrody Smoleń położony jest zamek Pilcza. To główny cel naszego dzisiejszego rowerowania. 



Zamek Pilcza położony jest na Górze Zamkowej. Zamek choć znacznie zrujnowany jest bardzo malowniczy. Charakterystycznym punktem jest wieża wyrastająca ponad las. 
Pierwszy zamek w Smoleniu powstał prawdopodobnie w XIII wieku, ale w 1300 roku uległ spaleniu. Kolejna, gotycka warownia powstała w II połowie XIV wieku za sprawą Ottona z Pilicy - starosty i zaufanego doradcy Kazimierza Wielkiego. Poprzez jego córkę Elżbietę, zamek w XV wieku odziedziczył wnuk Ottona -Jan - pierwszy z linii Pileckich. Smoleń do XVI wieku nosił nazwę Pilcza. W 1577 toku zamek od Pileckich kupił biskup krakowski Filip Padniewski (niektórzy twierdzą, że Seweryn Boner, ten, który panował na słynnym zamku Ogrodzieniec), który później przekazał swemu bratankowi - Wojciechowi Padniewskiemu - kasztelanowi oświęcimskiemu. Ten zamieszkał już na folwarku pod zamkiem, po czym zbudował dla siebie pałac w Pilicy. Opuszczony zamek zaczął popadać w ruinę. Zamek Pilcza w Smoleniu, jak wiele innych warowni na Jurze, ucierpiał znacznie podczas potopu szwedzkiego, w 1655 roku Szwedzi go spalili, a dalszych zniszczeń dokonali Austriacy, którzy rozebrali część murów w 1787 roku, kiedy budowali komorę celną. Dalszych zniszczeń dokonały walki rosyjsko-austriackie podczas I wojny światowej, w grudniu 1914 roku. Od tamtej pory warownia pozostaje w ruinie.
W 2013 r. w znaczący sposób zabezpieczono mury zamkowe, a częściowo nawet zrekonstruowano. Prace kontynuowane były w dalszych latach. Obecnie teren zamku został zrewitalizowany.
Piękne miejsce, aż żal opuszczać...

Jedziemy Szlakiem Orlich Gniazd w kierunku Bydlina. Trasa jest bardzo urokliwa.



Kolejny przystanek na naszej trasie to zamek w Bydlinie, a raczej to co po nim pozostało.

Zamek w Bydlinie na przestrzeni wieków przechodził burzliwe dzieje. Został wybudowany w XIV w. jako strażnica. Składał się z wieży, budynku mieszkalnego i dziedzińca. W pierwszej połowie XVI wieku Bydlin przeszedł na własność Bonerów, a budowlę, która utraciła swoje walory obronne, zamieniono na kościół. W dobie reformacji, około roku 1570, nowy właściciel – Jan Firlej, zamienił kościół na zbór ariański. W 1594 r. Mikołaj Firlej, syn Jana, przywrócił poprzedni charakter kościołowi, nadając mu nazwę Świętego Krzyża. W 1655 roku kościół zniszczyli Szwedzi. 80 lat później został odbudowany, ale wciąż ograbiany przez panoszące się po Polsce obce wojska, został definitywnie opuszczony pod koniec XVII w. Od tego czasu stopniowo popadał w ruinę.
Zachowały się jedynie fragmenty ścian budynku mieszkalnego oraz ślady po murach obwodowych. Budowlę można obejść wokoło wąską ścieżką.
Zwiedzanie nie zajmuje nam dużo czasu. 
Jedziemy dalej. Przed zachodem słońca dojeżdżamy do miejscowości Klucze. Chcemy obejrzeć zachód słońca nad Pustynią Błędowską. Pokonujemy stromy podjazd, aby dostać się na  taras widokowy Czubatka. Gdy tak ledwo jedziemy i dyszymy jak stare lokomotywy, wyprzedza nas dwóch rowerzystów na elektrykach. Zaszumiało i tyle ich było widać :)
Widok na pustynię w promieniach zachodzącego słońca jest obłędny! Na pustyni znajduje się tajemnicze obozowisko.  

Dzień się kończy...


Kategoria wyprawy, Jura Krakowsko-Częstochowska

Jura Krakowsko-Częstochowska

  • DST 48.46km
  • Temperatura 25.0°C
  • Sprzęt Trek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 18 lipca 2022 | dodano: 01.11.2022

Jadę na Jurę. Zamiar stał się faktem. To będzie mój drugi wyjazd na Jurę i pierwszy rowerowy. Kiedy Młody był jeszcze Małym, moja kuzynka zabrała nas na skałki. Ależ była zabawa, a jak dzielnie wspinaliśmy się z Młodym, przy asyście Bożenki. Niezapomniane chwile. 
Teraz też będę się wspinać, tylko ciut inaczej - rowerowo na jurajskich podjazdach. Na swoim Trekusiu będę przemierzać Szlak Orlich Gniazd. Wyjątkowe miejsce, miłe towarzystwo, a w prognozach słoneczne dni. Wyjazd zapowiada się wyjątkowo dobrze.  

Spotykamy się na dworcu w Częstochowie. Tu zaczyna się nasza wakacyjna przygoda. Jestem podekscytowana. To będzie moja rowerowa włóczęga po dłuższej przerwie. Choroba, nowa praca, a potem pandemia pokrzyżowały na kilka lat moje wakacyjne plany. Aż do dziś! Ma być pięknie i będzie pięknie! Jazda bez pośpiechu, dużo fotek, pogaduchy, mnóstwo achów i ochów  nad cudami przyrody i średniowiecznymi zamkami. Taki mam plan na najbliższe dni :)
Dziś zamierzamy zwiedzić zamek w Olsztynie. Wyjeżdżamy z Częstochowy i kierujemy się na wschód. Unikamy głównych dróg. Budowniczy trasy dobrze ją zaprojektował. Jedziemy bocznymi drożynami i rowerowymi ścieżkami. 

Jedziemy wzdłuż Warty. Dwukrotnie ją przecinamy. Jednak zanim dojedziemy do drugiego mostu w Jaskrowie, mijamy znak "Przejazd ekstremalny". To zapowiedź tego, co czeka nas na Jurze. Podjazd i zjazd, oj trzeba się będzie nakręcić. 
Na drugą stronę Warty przejeżdżamy przez most w Jaskrowie koło Mstowa. Rzeka płynie tu spokojnym nurtem, jej brzegi porastają drzewa. Spokój, cisza. Piękny widok. Nie może być inaczej, bo to przecież przełom Warty.
Przełom Warty pod Mstowem to fragment doliny Warty o długości ok. 12 km, mający swój początek w Mirowie (dzielnicy Częstochowy), między wzgórzami Sołek i Skałki, a kończący się w Mstowie pod Górą Wał. To piękne i malownicze miejsce. Nic dziwnego, że przyciąga kajakarzy. Spływ można rozpocząć przy Bramie Mirowskiej w Częstochowie i zakończyć w Mstowie (około 10 km), lub ambitniej - wybrać trasę około 30 km z Częstochowy do Skrzydlowa przez Jaskrów, Mstów i Rajsko.  

Spotykamy kajakarza. Zatrzymał się na plaży w Jaskrowie na odpoczynek.

Koło mostu w Jaskrowie znajduje się przystań kajakowa. Są tu altany z ławkami, miejsce na ognisko oraz gril. Nie zapomniano również o toalecie i koszach na śmieci. Teren jest zadbany, trawa przycięta, wszędzie czysto. Aż chce się zatrzymać na chwilę odpoczynku. 
Dojeżdżamy do Mstowa. To jedna z najstarszych miejscowości regionu. Pierwszą informację o Mstowie można znaleźć w bulli Papieża Celestyna III z 1193 r. W 1278 r. Mstów otrzymał prawa miejskie, a stracił je po powstaniu styczniowym w 1870 r. Obecnie Mstów jest siedzibą samorządu gminnego.
Nie zwiedzamy Mstowa. Ograniczamy się jedynie do Skały Miłości.

Według podań Skała Miłości to zaklęta para zakochanych, a źródło bijące u jej stóp posiada właściwości lecznicze.

Do wzniesienia prowadzi ścieżka spacerowa. Znajdują się przy niej ławki. Można się zatrzymać aby odpocząć lub nacieszyć oczy malowniczą scenerią.
W Mstowie zmieniamy kierunek jazdy. Odbijamy na południe. Następny przystanek to Olsztyn. 

Olsztyn nazywany jest też Olsztynem Jurajskim. Od 2022 r. jest znów miastem. W 2012 roku zrewitalizowano Rynek. Moją uwagę przyciągnęły postacie zawieszone na linach. 

Ponad miejscowością, na jurajskim wapiennym wzgórzu wznoszą się ruiny średniowiecznego zamku, który wybudował w XIV wieku król Kazimierz Wielki. Do ruin prowadzi z Rynku ulica Zamkowa - swoisty deptak z kramami i knajpkami. Dawniej  na zamku olsztyńskim odbywały się pokazy laserów. Natomiast kilka lat temu odbył się pierwszy, turniej rycerski. Od tamtego czasu każdego sierpnia, w dniu odpustu w Olsztynie, organizowany jest Turniej Rycerski o szablę Starosty Olsztyńskiego. We wrześniu natomiast hucznie obchodzi się Juromanię.

Wejście na zamek jest oczywiście płatne. I na tym nie koniec. Aby wejść na wieżę, kupujemy drugi bilet. Przypomina mi to trochę zwiedzanie Kazimierza Dolnego - wejście na Górę Trzech Krzyży - bilecik, wejście na Basztę - bilecik, wejście do ruin zamku - bilecik. Istny bilecikowy zawrót głowy :)

Z Olsztyna jedziemy do Złotego Potoku. To ostatni punkt na naszej dzisiejszej mapie. 
Złoty Potok położony jest w sercu Jury Krakowsko-Częstochowskiej. Przyciąga turystów licznymi atrakcjami. My dojeżdżamy do Złotego Potoku wczesnym wieczorem. Pozostało nam niewiele czasu na zwiedzanie. 

Jednym z zabytków Złotego Potoku, związanym z osobą Zygmunta Krasińskiego, jest dworek, wzniesiony w pierwszej połowie XIX w. Ojciec poety, Wincenty Krasiński zakupił ten obiekt w 1851 r. Zygmunt Krasiński,  przebywał tutaj dwukrotnie. Obecnie w dworku mieści się Muzeum Regionalne im. Zygmunta Krasińskiego. 

Obok dworu znajduje się Pałac Raczyńskich. Został przebudowany w latach 50 XIX wieku, z inicjatywy nowego właściciela Wincentego Krasińskiego. Powstał na miejscu zamku, a wcześniej dworu obronnego z wieżą, stojącego tutaj od końca XIII wieku. Ostateczną, neoklasycystyczną formę budynek uzyskał na początku XX wieku, po przebudowie dokonanej przez hrabiego Karola Raczyńskiego. Pałac otacza park krajobrazowy.
Dworek i pałac oglądamy z zewnątrz (pałac można oglądać tylko z zewnątrz). Robimy fotki. Dzień dobiega końca. 


Kategoria wyprawy, Jura Krakowsko-Częstochowska