Basik prowadzi tutaj blog rowerowy

Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2018

Dystans całkowity:1678.80 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:48:30
Średnia prędkość:26.26 km/h
Maksymalna prędkość:56.03 km/h
Liczba aktywności:14
Średnio na aktywność:119.91 km i 4h 24m
Więcej statystyk

2018-04-30

  • DST 40.53km
  • Czas 01:47
  • VAVG 22.73km/h
  • VMAX 32.32km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Sprzęt Specialized
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 30 kwietnia 2018 | dodano: 30.04.2018



Na i z Pięknego Wschodu

  • DST 24.00km
  • Sprzęt Specialized
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 29 kwietnia 2018 | dodano: 30.04.2018



Ultramaraton Piękny Wschód 2018

  • DST 522.36km
  • Czas 19:52
  • VAVG 26.29km/h
  • VMAX 56.03km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Sprzęt Specialized
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 28 kwietnia 2018 | dodano: 30.04.2018


Punkty Kontrolne:

1. Start Parczew - godz. 8.40
2. Krasnystaw 108 km - godz. 12.32
3. Hrubieszów 170 km - godz. 15.20
4. Józefów 256 km - godz.19.25
5. Janów Lubelski 334 km - godz. 22.46
6. Żółkiewka 402 km - godz. 2.35
7. Dąbrowa 467 km - godz. 5.45
8. Meta - godz. 7.35
Czas brutto:
 22:54:57
Klasyfikacja Open:
50/98 pozycja
Klasyfikacja Generalna:
78/144 pozycja
Klasyfikacja Open-Kobiety:
pozycja 2/9
Klasyfikacja Generalna-Kobiety:
pozycja 4/11


Kategoria Maratony

2018-04-24

  • DST 50.72km
  • Czas 01:52
  • VAVG 27.17km/h
  • VMAX 36.24km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Sprzęt Specialized
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 24 kwietnia 2018 | dodano: 24.04.2018



2018-04-23

  • DST 50.70km
  • Czas 01:53
  • VAVG 26.92km/h
  • VMAX 37.02km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Sprzęt Specialized
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 23 kwietnia 2018 | dodano: 23.04.2018



2018-04-15

  • DST 52.44km
  • Czas 02:04
  • VAVG 25.37km/h
  • VMAX 45.05km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Sprzęt Specialized
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 15 kwietnia 2018 | dodano: 15.04.2018

Po śniadaniu odprowadzam kolegów do rogatek Radzynia. Przed wyjazdem Starszy sprawdza czujnik w liczniku. Coś mi się wydaje, że w piątek zapomniał zmienić w nim baterii.... :)
Zatrzymuję się w lesie. Jeszcze takich białych kobierców nie widziałam


W drodze do domu mam niesprzyjający wiatr. Nie czuję się zmęczona po wczorajszym kręceniu, ale mimo to wiatr mnie skutecznie spowalnia. Zresztą, dzień jest piekny, więc po co się spieszyć :)



Trzy setki przez Wilkowyje

  • DST 300.00km
  • Temperatura 22.0°C
  • Sprzęt Specialized
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 14 kwietnia 2018 | dodano: 15.04.2018

Przed Świętami Wielkanocnymi umówiłam się ze znajomymi - Krzyśkiem i Wieśkiem na wspólny trening przed PW. Ustaliliśmy termin na 14 kwietnia. Koledzy zamierzali wykręcić 2-setkę, a że mieszkają na Mazowszu postanowiłam wyjechać im na przeciw i także wykręcić 2-setkę. Do środy wszystko układało się zgodnie z planem - rower przygotowany, zmieniona dętka, łańcuch wymyty i nasmarowany, licznik sprawny. W środę padł licznik. Dużo wskazywało na wyczerpaną baterię. W piątek Starszy wymienił baterie w liczniku i czujniku. Byłam tak zakręcona, że nie sprawdziłam, czy wszystko ok.
W sobotę wstałam o godz. 5.00. Koledzy startowali z Mińska Mazowieckiego. Planowali wyjechać o godz. 9.00, więc ja aby ciut nakręcić postanowiłam, że wyjadę o godz. 6.00. Rano, jak to rano... i wyszłam o godz. 6.05. Szybciej wróciłam niż wyjechałam. Licznik zastrajkował. Starszy coś sprawdził, ja coś pokręciłam i nic. Trudno, jadę bez licznika. Dystans sprawdzę na mapie, a tempo będę kontrolować wskazaniami zegarka. Wyjechałam o godz. 6.10. Mam sprzyjający wiatr. Dzień zapowiada się pogodny i bardzo ciepły.
O godz. 7.05 jestem na rogatkach w  Radzyniu. W lesie przed i za Radzyniem jak okiem sięgnąć rozciągają się kobierce zawilców. Widok jest niesamowity. Wprawdzie zabrałam aparat, ale spieszno mi na spotkanie ze znajomymi, a może jestem zaborcza i szkoda mi czasu na postój, bo przecież chcę wykręcić jak najwięcej km-ów przed wspólną jazdą. Maniana - fotki będą później :)
W Łukowie, na skrzyżowaniu, na którym odbijam w kierunku Stoczka Łukowskiego jestem o godz. 8.10. Na liczniku powinnam mieć około 55-56 km. Do Stoczka jadę drogą nr 76. Nasila się ruch. Droga nie jest urokliwa - miejscowość za miejscowością, zero lasów. Trudno się dziwić, przecież to główna trasa do Garwolina. Staram się pedałować rytmicznie, chcę jak najszybciej uciec z tej nieprzyjaznej dla rowerów drogi. W Stoczku jestem o godz. 9.20. Odbijam w drogę nr 803 i wjeżdżam do innej rzeczywistości. Mijam pola, lasy, uśpione miejscowości. Jest tak, jak lubię. W okolicach miejscowości Kołodziąż droga prowadzi leśnym odcinkiem. Jest delikatny podjazd. Rewelacja.
W Seroczynie wjeżdżam na drogę nr 802. Wkrótce powinnam spotkać kolegów. Spoglądam na zegarek. Jest godz. 9.40. Dzwonię do Wieśka.
- Wiesiu, gdzie jesteście?
- Nie chciałem pisać sms w środku nocy, zmieniliśmy trochę plany...
Chyba nie zrezygnowali?!
- Jestem w lesie za Żebraczką.
Słyszę śmich w słuchawce
- A my dopiero wyjeżdżamy.
Uff...
- To widzimy się wkrótce.
Super. Na liczniku powinnam mieć około 100 km. Jak nic wykręcę dziś 2-sertkę, może i więcej, a teraz zjem śniadanie :) Kanapka + banan - idealne połączenie.
Jest już całkiem ciepło. Cienka rowerowa kurteczka wędruje do plecaka. Jadę w koszulce na krótki rękaw. To mój pierwszy krótki rękaw w tym sezonie.
Wjeżdżam do Latowicza. Podoba mi się ta miejscowość. Mijam tablicę z kierunkiem do Jeruzala. Jestem blisko serialowych Wilkowyj.
Mijam miejscowość Drożdżówka i z daleka dostrzegam dwie zielone "pieczarki".

Nareszcie! Jesteśmy w komplecie! Wiesiek ma na liczniku 19 km.
Koledzy są bardzo wyrozumiali, gdy proszę o chwilę postoju na fotkę w centrum Latowicza.

Kolejny postój na wyjeździe z Latowicza proponuje Wiesiek. Zatrzymujemy się przez domem serialowego Wójta z Wilkowyj.

Być tak blisko i nie odwiedzić Wilkowyj? Jedziemy do Jeruzala.
Oczywiście nie może także zabraknąć fotki serialowego Urzędu Gminy.

Serialowe Wilkowyje przyciągają turystów.
Serialowy kościół...

i oczywiście ławeczka pod sklepem :)

My także niczym serialowi bohaterowie rozsiadamy się na ławeczce. Jednak zamiast "Mamrota" pijemy Cisowiankę :)
Z Jeruzala jedziemy bocznymi dróżkami do Wodyni, a stąd do Seroczyna. Tereny są bardzo rowerowe. Minimalny ruch, dużo lasów, cisza, spokój.
Robimy jeszcze jeden fotkowy postój przed pomnikiem upamiętniającym bitwę pod Stoczkiem w 1831 r.

Na wyjeździe ze Stoczka odbijamy w boczną drogę i kręcimy pętelkę. Powód - oczywiście dodatkowe km-y i podjazd. Jak trening przed PW - to trening.
Ponownie na drogę nr 803 wyjeżdżamy przed pomnikiem, dojeżdżamy do Stoczka i tym razem obieramy kierunek do Łukowa. W połowie drogi robimy chwilę przerwy przed sklepem na uzupełnienie płynów w bidonach. W Łukowie zatrzymujemy się ciut dłużej na pizzę, a stąd bez zatrzymywanie jedziemy do Radzynia.
Kolegom do 2-setki brakuje 60 km z załącznikiem. W pamięci przeliczam dystans dłuższą trasą z Radzynia do mnie. Mam! Jedziemy trasą modyfikowanego kółeczka z modyfikacjami :) Gdy dojeżdżamy do domu Wiesiek ma na liczniku 207 km. Przejechałam z nimi 188 km. Sprawdzam na mapie dystans, który pokonałam samotnie. Szok. Jeśli wierzyć pomiarom to do Drożdżówki jest około 112 km! Wiesiek obstawiał dystans między 110 km, a 115 km :) Przejechałam 3 setki! Szkoda, że nie wiem w jakim czasie netto pokonałam 300 km. Koledzy na swoim dystansie wykręcili średnią 26,84 km/h.  
Przygotowuję kolację. Rozmawiamy. Jak ja lubię takie chwile. Jak dobrze jest spotkać się ze znajomymi. Dziękuję koledzy za miło spędzony dzień :)



2018-04-11

  • DST 81.18km
  • VMAX 35.06km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Sprzęt Specialized
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 11 kwietnia 2018 | dodano: 11.04.2018

Dalej wieje. Na 77,18 km padł mi licznik. Wjechałam na swoją drożynę i moje bezprzewodowe niby cudo padło. Liczę, że i tym razem to bateria.



2018-04-08

  • DST 31.92km
  • Czas 01:21
  • VAVG 23.64km/h
  • VMAX 34.28km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Sprzęt Specialized
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 8 kwietnia 2018 | dodano: 08.04.2018

Zakleiłam dętkę i pojechałam sprawdzić, czy dobry ze mnie fachowiec :) Przy okazji remontu wyszorowałam Speca - lśni, jak nowy :)
Dzisiaj też wiało, z tym, że ja już nie trenowałam :)



Wiosenny Kazimierz czyli trening "szosowca" w krzywym zwierciadle

  • DST 195.03km
  • Czas 07:48
  • VAVG 25.00km/h
  • VMAX 49.17km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Sprzęt Specialized
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 7 kwietnia 2018 | dodano: 08.04.2018

Często, gdy doświadczam ze strony zmotoryzowanych niebezpiecznych lub nieprzyjemnych sytuacji na drodze powtarzam w myślach zasłyszane powiedzenie - "głupich nie sieją, sami się rodzą". Dzisiaj to powiedzenie zemściło się na mnie. Ale od początku...
Kilka dni po Świętach Wielkanocnych odezwałam się do Logina z propozycją sobotniego wypadu do Kazimierza, tak aby pokręcić przed PW, a przede wszystkim, aby odwiedzić urokliwe miejsce i na chwilę zatrzymać machinę codzienności. W odpowiedzi usłyszałam zaproszenie na dwusetkę ze znajomymi Logina trasą wzdłuż Wisły. W pierwszym odruchu odmówiłam, ale po chwili nie byłam już taka pewna. Skoro to ma być trening przed PW, to co za różnica, może przełoić 200 km po to tylko, aby zaliczyć dwusetkę. Jednak nie zdecydowałam się na szosowe łojenie z Loginem i jego znajomymi. Wybrałam łojenie z głębią :) Jadę do Kazimierza - nadam zwykłemu łojeniu cel i sens :)

Nastawiłam budzik na godz. 5.00, a kosztem śniadania wstaję o godz. 5.30. Ociągałam się z wyjazdem. Szron na dachu altanki jest skutecznym hamulcem i znakiem bardzo rześkiego poranka. Założyłam kominiarkę, czapkę i kominek z polaru oraz jesienne rękawiczki. Reszta rowerowego stroju jest wiosenna.
Wyjeżdżam z domu o godz. 6.30. Jest naprawdę bardzo rześko. Żałuję, że nie założyłam ochraniaczy na buty, lub drugiej pary skarpet. Wieje. Łojenie zapowiada się bardzo treningowo na wszelkich płaszczyznach - aerobowej, wytrzymałościowej, technicznej i sama nie wiem jakiej jeszcze. Mam boczny wiatr z przewagą w plecy. Jeśli się nie uspokoi w drodze powrotnej będę miała wiatr w twarz i boczny z przewaga w twarz.
Do Kazimierza wybrałam trasę przez Kock i Puławy. Przy okazji potrenuję łojenie w parze z kolumną aut pędzących w dziką prędkością. Przed Kockiem wjechałam na ulubioną krajówkę K-19. Zmieniam chwyt z dolnego na górny. Tir za tirem, osobówka za osobówką. Dobrze, że nie mam czapki z daszkiem, bo pewnie trenowałabym także ekspresowe wypinanie z pedałów i biegi za czapką. Jedyny plus to dobra nawierzchnia. W Kocku wjeżdżam na drogę nr 48. Kończy się doby asfalt, ale za to zaczynają się hopki. Trochę w górę, trochę w dół. Podjazdy są tyci, tyci, więc zaczynam trening siłowy - nie zmieniam biegów, tylko piłuję stając na pedały. Teraz wiatr mam teoretycznie sprzyjający, ale te podmuchy przy wymijaniu z tirami... - mam to co chciałam :) Plus to dobra nawierzchnia od Przytoczna.
Odbijam na Sobieszyn. Jest mniejszy ruch i gorszy asfalt. Teraz trenuję technikę - finezyjną jazdę między pęknięciami, nierównościami i takimi tam niedogodnościami szosowymi. Mam dopiero 80 km z załącznikiem i czuję się już sponiewierana przez wiatr, a to dopiero początek. Może to jednak dał o sobie znać wyjazd z domu na głodniaka. Pauza na śniadanie. Zatrzymuję się w Żerdzi w wiacie przystankowej. Kanapka + banan, łyk wody i poszłaaa...
Droga z Żyrzyna do Puław to rowerowy koszmar. Tego nie planowałam trenować. Tym razem żałuję, że nie założyłam kasku. Wąska droga, niczym polna tylko asfaltowa, a ruch, że strach. Nic dziwnego, tędy prowadzi trasa do Radomia. Moje pedałowanie nie przypomina treningu, tylko walkę o przetrwanie. W nagrodę przez Puławy przejeżdżam całkiem sprawnie. I w ten oto treningowy sposób dojechałam cała do Kazimierza.
Kazimierz jak zwykle urokliwy.Przyjezdnych witają kazimierzowskie spichlerze.    


Na rynku tradycyjnie tłoczno.

Kupuję koguta i idę na Górę Trzech Krzyży.

Rozsiadam się na trawie, zajadam koguta. Nareszcie mogę poleniuchować i naładować "akumulatory" przed powrotem :)

Idę na zamek...

i na basztę.

Wracam na rynek. Rozsiadam się przy stoliku, pałaszuję gofra z owocami, popijam kawę i gapie się na turystów oraz Cyganki namawiające na wróżenie z ręki. Jest błogo. Przy studni jacyś młodzi grają na gitarach. Siedzę i siedzę, zapominam o tym co mnie przygnało dzisiaj do Kazimierza. Zapominam o treningu.



Jadę nad Wisłę. Pora zakończyć błogie lenistwo i wrócić do łojenia. Z Kazimierza do domu wracam przez Nałęczów i Niemcy.

Do Bochotni mam boczny wiatr. Wieje jakby mocniej. Z Bochotni do Nałęczowa 20 km wiatru w twarz i droga usiana hopkami. W górę i pod wiatr, a ja oczywiście piłuję siłowo stając na pedały. Mijają mnie prawdziwi szosowcy - stroje jak z kolarskiego żurnala, a jak kręcą młynki - od samego patrzenia bolą nogi :) A ja jadę i sapię, a podobno to miał być trening. Ileż tych hopków będzie przed Nałęczowem?!
I ja wybieram się na ULTRAMARATON!!! Zaczyna się park zdrojowy i podjazd - tego już za wiele - odbijam do parku. 




Na dłuższą chwilę przysiadam na ławeczkę. Wyjmuję z plecaka kartkę - rozpiskę trasy. Dotychczas tylko raz jechałam przez Niemcy. Sprawdzam nr drogi, w którą mam odbić. 
Jadę do Przybysławic. Nie wiem jak wieje, czy w bok, czy w twarz, ale wieje jak dla mnie okrutnie. Wjeżdżam na drogę nr 12 i teraz mam na pewno wiatr w twarz. Tęsknię za bocznym wiatrem i cały czas trenuję, ale nie wiem co :) Za Garbowem odbijam na Niemcy i moje marzenia się spełniają - mam boczny wiatr, tylko dlaczego taki porywisty. Ależ mam zaprawę, od 103 km. Pauza na kanapkę i picie. 
Przed Nasutowem zatrzymuje się w lesie w wiadomym celu i jakaż niespodzianka! W lesie jest biało od zawilców. Piękności.


A potem były Niemce i 10 km wiatru w plecy. Patrzę na licznik i nie wierzę, że jadę z prędkością nawet 30 km/h :) Po przyjemnych 10 km pozostały ostatnie 30 km do domu z bocznym wiatrem. I stało się. 15 km od domu złapałam gumę, na 195 km. Niby nic, ale ja przecież nie zabrałam ze sobą pompki - mam łatki, klej, łyżki, a nawet dobrą dętkę, tylko nie mam pompki. Zresztą z moimi technicznymi zdolnościami naprawa takiego drobiazgu zajęłaby mi wieki. Dzwonię do Starszego, a ten przysyła Młodego, a ten zamiast przywieźć pompkę i pomóc w sprawnej wymianie dętki - holuje mnie do domu. Czar prysł - dwusetka nie zaliczona. A gdybym tak pojechała z Loginem i jego znajomymi - przełoiłabym dwusetkę i pewnie za bardzo bym się nie ujechała jadąc na zmiany, może nie złapałabym gumy, a jeśli nawet, to Loginem na pewno zabrał pompkę. Jak to było z tym powiedzeniem.... Żaden ze mnie szosowiec :) ale to i dobrze :)

                                                                                       Koniec....
ale ciąg dalszy nastąpi ;)


Kategoria Wycieczki