Basik prowadzi tutaj blog rowerowy

Wpisy archiwalne w miesiącu

Październik, 2014

Dystans całkowity:802.93 km (w terenie 100.00 km; 12.45%)
Czas w ruchu:36:20
Średnia prędkość:22.10 km/h
Maksymalna prędkość:44.20 km/h
Liczba aktywności:11
Średnio na aktywność:72.99 km i 3h 18m
Więcej statystyk

W tempie rekonwalescenta :)

  • DST 72.57km
  • Czas 03:12
  • VAVG 22.68km/h
  • VMAX 38.90km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Sprzęt Scott
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 11 października 2014 | dodano: 11.10.2014

Wprost z Jaszczura trafiłam do lekarza. Tak to czasem bywa, raz na wozie, raz pod wozem, a może pod rowerem :) Infekcja sama nie przeszła. Pięć dni aresztu domowego :( Przed Jaszczurem gnałam z obowiązkami domowymi i służbowymi, aby wszystko ogarnąć przed wizytą Jurka i wyjazdem na maraton, że o rowerze mogłam tylko pomarzyć.... Z maratonu wprost do lekarza i o rowerze też mogłam tylko pomarzyć. Zresztą infekcja to nic takiego. Odezwała się moja ulubiona lewa nerka. Mam nadzieję, że nie zrobi mi takiej niespodzianki, jak w kwietniu i nie będę musiała zostać w domu.... Nie ma co marudzić i biadolić. Dzisiaj się udało. Po raz pierwszy od niepamiętanych czasów poleciałam na rower. Nic nie szkodzi, że jechałam w tempie rekonwalescenta :)
Zrobiłam standardowe kółeczko - nad stawami, ścieżka i dom na skrót :) Ależ było fajnie :))))


Kategoria Po pracy

A może pieszo... Jaszczur - Dzika Turnica. Kalwaria Pacławska 3-5.10.2014r.

Środa, 8 października 2014 | dodano: 08.10.2014

4.10.2014r. godz.6.40 - baza Jaszczura w Kalwarii Pacławskiej
Startujemy! Jeszcze fotka i w drogę! Przed nami do pokonania trasa minimum 50 km, na której Malo ukrył 24 PK....

A tak to się zaczęło.....

Kiedyś we wrześniu 2014r.

....Nareszcie Malo na stronie Jaszczura zamieścił formularz zgłoszeniowy na "Jaszczura - Dziką Turnicę" - kolejną edycję maratonu. Tym razem piechurzy będą wędrować bezdrożami Gór Sanocko-Turczańskich. Zgłaszam się na Trasę Niepieszą TN50. Powalczymy ze Scottem :)
Wprawdzie na Kaczawskiej Wyrypie rozmawiając z Jurkiem o starcie w Jaszczurze wspomniałam o Trasie Pieszej TP50, ale on jest mistrzem, a ja tylko amatorem z zerowym pieszym doświadczeniem i nie chcę być przyczyną startu poniżej jego możliwości.
Tym razem droga Jurka na Jaszczura ma prowadzić przez moją urokliwą miejscowość i gdy dzwoni dogadać szczegóły od razu pada pytanie - "Dlaczego zapisałaś się na TN50?". Hm... może to jednak Jurek zmieni zdanie i zabierzemy dla niego drugi rower....

2.10.2014r. godz. 20.35 - Dworzec Główny w Lublinie

....Kiedy wreszcie przyjedzie pociąg ze Szczecina. Chodzę po peronie i z niecierpliwością spoglądam w kierunku, z ktorego ma nadjechać. Oprócz mnie na peronie jest pani z małą dziewczynką, franciszkanin, dwóch mężczyzn, młoda dziewczyna z chłopakiem. Nareszcie! Pociąg zatrzymuje się, a ja idąc wzdłuż składu szukam wzrokiem wagonu nr 17. Jest. Na peronie obok stoi Jurek. Ależ ma wielką torbę podróżną! Na wierzchu dwie pary kijków, jedna para dla mnie. Tak, to ja mam się przekwalifikować. Wystartuję jako piechur, a Scott tym razem zostanie w domu....

3.10.2014r. godz. 14.30 - Lublin
....Przecież to nie godziny szczytu, więc skąd te korki! Wyjazd z Lublina zajmuje nam około 50 minut. Przed nami ponad 200 km. Trasa do Kalwarii Pacławskiej, gdzie jest baza Jaszczura prowadzi przez Biłgoraj, Tarnogród, Jarosław, Przemyśl. Przed Biłgorajem zaczyna się remont drogi. Jedziemy wolno, stosując się do znaków z ograniczeniem prędkości. Dopiero za Jarosławiem, gdy wjeżdżamy na drogę K-77 mogę sobie pozwolić na normalną jazdę. Fajnie podróżuje się w parze - gadamy, śmiejemy się, podśpiewujemy. Jurek to mój maratonowy kompan. Szkoda, że jego Beatka nie mogła przyjechać. We troje byłoby jeszcze weselej, a jeszcze fajniej byłoby gdyby pojechał z nami również mój Starszy :) Może na następnego Jaszczura uda się pojechać w pełnym składzie :)
Jedziemy i Jedziemy. Kilka razy zatrzymujemy się na stacjach benzynowych na kawę (ja), napój (Jurek) i takie tam. Trasa do Przemyśla jest urokliwa - jedziemy przez Roztocze. Pogoda sprzyja - pięknie świeci słońce :) a te kolory jesieni... ach... cudownie....

 godz.18.00 - Kalwaria Pacławska
....Dojechaliśmy na miejsce. Pytam dwóch chłopaków o świetlicę. Wskazują na piętrowy budynek o żółtej elewacji. Brama wjazdowa zamknięta, w oknach ciemno... Czy to na pewno tu jest baza maratonu? Jurek dzwoni do znajomych. Są w Kalwarii Pacławskiej od wczesnego popołudnia. W słuchawce słyszy kościelne śpiewy. Są blisko :) Idziemy do kościoła. Po nabożeństwie spotykamy się z Asią, Robertem i Edwardem. To ich kolejne nabożeństwo w oczekiwaniu na Malo. On jest w Przemyślu. Drukuje mapy. Powinien już być, a mija godzina, kolejna godzina i kolejna... Malo gdzie jesteś!!!! Dzwoni do Edwarda, gdy pytamy o nocleg w domu pielgrzyma....

godz. 21.00 - baza Jaszczura
....Jesteśmy w bazie. Na razie jest nas tylko garstka - Jurek, ja, Asia, Robert, Edward, dwóch kolegów Malo i oczywiście nasz kierownik Malo. Jak dobrze go znowu widzieć. Jest w Kalwarii Pacławskiej od wtorku. Zajmował się rozstawianiem PK na trasach. To się nachodził! Biedne te jego nogi.
Jurek i ja rejestrujemy się jako jedna drużyna :) Rozpakowujemy swoje rzeczy na parterze. Jakiż artystyczny nieład.

Przed snem robimy kanapki na jutro. I coś jeszcze - częstujemy znajomych domową szarlotką - moją produkcją - pyszności :) Jurek mówi, że jestem bardzo skromną osobą i wcale się nie chwalę ;)
I coś jeszcze... Dopadła mnie jakaś złośliwa infekcja. Głowa mi pęka, kaszlę i mam katar. Okropność! Może do rana mi przejdzie....

4.10.2014r. godz. 4.30 - baza Jaszczura
....To już... W nocy nie mogłam spać. Męczył mnie katar i kaszel. Miałam dreszcze. Chyba mi nie przeszło. To nic, jakoś dam radę. Robię herbatę sobie i Jurkowi. Jem śniadanie, a Jurek idzie na odprawę o godz.5.30. On jest szefem naszej drużyny....

godz. 6.18 - baza Jaszczura
....Odbieram kartę startową. Malo zapisuje nasz czas - godz.6.18. Na pokonanie TP50 i odnalezienie 24 PK mamy 16 godzin plus 4 godziny usprawiedliwionego spóźnienia, w sumie 20 godzin. Czy to wystarczy? Dostajemy mapy.

Tym razem Malo przygotował dwie mapy - wycinek wschodni i wycinek zachodni. Na wycinku zachodnim jest ciekawostka - wklejony wycinek mapy będący lustrzanym odbiciem. Ależ spryciarz z tego Malo. Na mapach są tradycyjnie puste wycinki, do których należy odpowiednio dopasować prostokąty A, B i C. Mapy główne są w skali 1:25 000, zaś wycinki - 1:10 000. Kolejność zaliczania PK jest dowolna. Są oczywiście i punkty stowarzyszone. Przecież u Malo nie może być łatwo :)
Dopasowujemy mapy oraz wycinki A, B i C do pustych pól. Malo informuje jeszcze o kosmetycznych zmianach naniesionych na mapy - zaznaczony na mapie PK21 odpowiada opisowi PK20, ponadto dodany został PK8.1 z opisem naniesionym czerwonym flamastrem. Na drogę od Malo dostajemy po batoniku Góralka. Wybieram o smaku orzechowym...

godz. 6.40 - baza Jaszczura
....Startujemy! Jeszcze fotka i w drogę! Przed nami do pokonania trasa minimum 50 km, na której Malo ukrył 24 PK.
Jestem podekscytowana. To mój pierwszy raz w roli piechura, a do tego poprzeczkę zawiesiłam bardzo wysoko, jak na debiut. Mam pokonać 50 km w trudnym terenie - górki, pagórki, pola, łąki, lasy, krzaczory, błoto...
Poranek jest bardzo rześki. Zimno mi. Na rozgrzewkę maszerujemy w szybkim tempie. Proszę Jurka, aby szedł w swoim tempie, a ja postaram się dotrzymać mu kroku. Plączę się z kijkami. Jurek tłumaczy jak się nimi posługiwać. Powiedzmy, że chwytam - lewa noga, kijek w prawej ręce. Masakra!
Zaczynamy od PK1 - lampion, znajdującego się na wschodnim wycinku mapy. Idziemy w kierunku Pacławia drogą asfaltową. Po pokonaniu około 500 m odbijamy w drogę polną. Nad łąką, którą idziemy unosi się mgła. Dochodzimy do lasu. PK1 zaznaczony jest na mapie na rzece. Czy to możliwe? Mamy brodzić po wodzie? Odnajdujemy rzekę. Idziemy jej korytem. Jest pięknie!


Z daleka zauważamy lampion, jest zawieszony na pniu. Jurek wpisuje symbol na kartę startową - GA. Jest godz. 7:25. Dzielimy się zadaniami - ja niosę kartę startową, on robi wpis, a ja zdjęcia :)

Pierwszy punkt zaliczony!
Kolejny punkt to PK2. Tym razem na karcie należy wpisać ilość nagrobków wokół cerkwi. Idziemy przez las. Tempo marszu jest szybkie. Czuję, że jest mi za gorąco. Muszę zdjąć cienki polar, który założyłam pod kurtkę na koszulkę termiczną. Zatrzymujemy się. Chowam polar do plecaka. Jurek zdejmuje kurtkę. Później okaże się, że zdjął także zegarek.
Wychodząc z lasu po raz pierwszy przedzieramy się przez chaszcze - krzaczory z kolcami i jeżyny.

Widać zabudowania. Do PK2 jest coraz bliżej. Chcemy sie namierzyć. Jurek spogląda na zegarek i okazuje się, że zostawił go w lesie, w miejscu gdzie się przebieraliśmy. Wraca. Czekam na niego około pół godziny. Niestety nie udaje mu się odnaleźć zguby. Pech.
Dochodzimy do cerkwi. Tu spotykamy Asię z  Robertem. Liczymy nagrobki. Jest ich 9 plus kamień.

Jurek wpisuje na kartę - 9 nagrobków plus kamień. Jest godz. 8:28. Asia z Robertem kierują się na PK3, a my idziemy w przeciwnym kierunku - na PK21 - rysunek krzyża. W pierwszej kolejności będziemy zaliczać PK po zachodniej stronie. Czy to dobry wybór?
Idziemy przez łąkę, na której pasą się owce. Były jeszcze i konie, ale uciekając w panice nie zdołałam zrobic fotki :)

Dalej nasza droga wije się wśród pól. Ależ mamy piękne widoki!

Dochodzimy do miejscowości Makowa. Bez problemu odnajdujemy PK21. Jurek zajmuje się rysowaniem, a ja robię fotkę :)

Wchodzimy do miejscowości.

Nieśmiało proponuję zakupy w miejscowym sklepie. Mam ochotę na drożdżówkę. Jurek to dobry szef - czeka aż spałaszuję rogala z kremem czekoladowym, kremówkę i jogurt wiśniowy :) Mam nadzieję, że nie sprawdzi się powiedzenie - 5 minut w ustach, całe życie w biodrach - przecież to tylko drożdżówka i kremówka. Obiecuję Jurkowi, że to mój pierwszy i ostatni sklepowy przystanek. Czas nagli.
Kierujemy się na PK19 - lampion.Idziemy drogą asfaltową w kierunku Rybotyczy. Pod górkę maszerujemy, a z górki truchtamy :)

Nad naszymi głowami przelatują żurawie.

Czy pisałam, że jest pięknie?
Dochodzimy do Rybotycz.

Z drogi głównej skręcamy w wąską asfaltową dróżkę, która za wsią zamienia się w polną dróżkę. Jest lampion, ale czy to na pewno PK19?Intuicja podpowiada Jurkowi, że to może być punkt stowarzyszony. On idzie dalej sprawdzić, a ja zostaję na miejscu. Jakie ładne kwiatki rosną w pobliżu.

Słyszę głos Jurka. Woła, aby zrobić wpis na karcie. Odnalazł drugi lampion, który powinien być fałszywką. Wpisuję symbol - Y z pierwszego lampionu i godzinę - 10:28. Dochodzę do Jurka. Pokonujemy niewielki odcinek i widzimy kolejny lampion. Zerkamy na mapę. Trzeci lampion jest prawdziwy. Jurek robi wpis - PK19, SI, godz. 10:40.

Trudno, dostaniemy za niewłaściwy wpis 10 punktów karnych. Spryciarz z tego Malo - rozstawił trzy lampiony.
Maszerujemy dalej. Nasz cel to PK18 - kolor szat Nepomucena. Droga jest urokliwa.

Po porannych mgłach nie ma śladu.Pięknie świeci słońce. Nie byłabym sobą, gdybym na głos nie wypowiadała swoich myśli - "ależ się cieszę, że tu jestem, jak pięknie, a jaki urokliwy ten żółty kolor liści, jak lśni w słońcu, czy już mówiłam, że się cieszę, że tu jestem...." Czasem potrafię gadać, jak katarynka. I teraz jest ten czas. Nie krępuję się Jurka i gadam na całego :) Biedaczek, nasłuchało się chłopisko :)
Mamy farta. Z łatwością odnajdujemy PK18 - kapliczkę z figurką Św. Nepomucena. Jakieś wypłowiałe te jego szaty. Po burzy mózgów Jurek wpisuje na karcie startowej kolor szat Nepomucena - czerwony, niebieski, trochę białego. Jest godz. 11:02. Idzie nam całkiem nieźle :)))


Kolejny punkt to KP17 - obraz dzwonnicy (rysunek). z mapy wynika, że do pokonania w linii prostej mamy pół kilometra, ale idąc drogą - około kilometra. Maszerujemy polną dróżką. Zbliżamy się do rogatek Kopystnowa. Gdy mijamy jedno z gospodarstw, atakuje nas pies. Podła bestia. Jurek mnie asekuruje. Mijamy jakieś krzaczory i jest! Widać dzwonnicę i cerkiew. Wyglądają na opustoszałe. Dawno tu nikogo nie było....

Jest godz. 11:15. Fajnie! Kolejny PK zaliczony!
Kierujemy się na PK16. Tym razem naszym zadaniem będzie ułożenie hasła z liter według podanego wzoru: wers 6 litera 18, W1 L11.... Z układu poziomic na mapie wynika, że PK16 znajduje się na wzniesieniu. Idziemy polną drogą wzdłuż niewielkiego lasu. Wychodzimy na otwartą przestrzeń. Z daleka widać duży krzyż. Tam podążamy. Ależ wieje! Jurek obserwuje, jak wchodzę pod górę i wydaje polecenie - "Kijki pracują". A niech mu będzie, niech te kijki pracują.... lewa noga, kijek w prawej ręce....
Jesteśmy na górze. Pod krzyżem jest napis. Nieopodal jest obelisk, a na nim również jest napis. Jurek zajmuje się napisem pod krzyżem, a ja napisem na obelisku. Coś mi wychodzi.... wołam Jurka. Wspólnie odczytujemy hasło: KOPYSTANKA. Jest godz. 11:44.

A jaki mamy widok ze szczytu! Bajka! Jurkowi wyrywa się - "Pięknie". On również wypowiada na głos swoje myśli. Czyżby sprawdziło się przysłowie - "Kto z kim przystaje...."

Mogłabym tak stać i gapić się godzinami, ale przecież to nie wycieczka, tylko maraton na orientację!  Ruszamy dalej. Idziemy w kierunku PK15 - lampion. Z mapy wynika, że mamy trzymać się linii energetycznej. PK15 ukryty jest w lesie w odległości około 300 m od tej linii. Idziemy przez łąkę nie tracąc słupów z oczu. Wchodzimy do lasu. Jest droga, ale jaka! Gliniane wyrobisko!

Jurek pognał pierwszy, a ja idę za nim zygzakiem - droga, las, droga, las. Okropnie! Wychodzę z lasu w pobliżu ambony myśliwskiej.

Jest Jurek. Gdzieś tu w pobliżu powinien być PK15. Szukamy... szukamy... szukamy i nic... Tracimy sporo czasu. Dzwonimy do Malo, może ktoś zdjął lampion? Z Malo rozmawia Jurek. Zanim zgłosi się nasz kierownik, szef naszej drużyny wydaje mi polecenie - "Słuchaj i ucz się!". Ok - grzecznie słucham i uczę się :) Szukamy dalej i nic... Teraz ja dzwonię do Malo, przecież słuchałam i uczyłam się, wiem o co pytać. Malo podpowiada, że lampion jest na dużym drzewie i nie trzeba wchodzić głęboko w las. Zdolny ze mnie uczeń (i skromny:)) PK15 - zaliczony :)))) Jurek wpisuje na karcie startowej: PK15; EE; godz.12:40.

Straciliśmy dużo czasu, może z następnym punktem pójdzie nam lepiej. Maszerujemy  przez pola na PK14.

Sprawdzają się nasze przewidywania. Po dwudziestominutowym marszu odnajdujemy PK14. Hura, Hura, Hura!!!!! Tym razem na kartę startową należy nanieść rzut pionowy zabytku od wschodu.
Ależ ten Malo wymyśla :) Ależ ten Jurek ślicznie rysuje :)

Zabytek położony jest nieopodal drogi, przy której znajduje się nasz kolejny cel - PK13 - lampion. Odpoczywamy maszerując po asfalcie. Droga jest bardzo widokowa. Wije się licznymi zakrętami wzdłuż koryta rzeki, a po jej obu stronach ciągnie się las.


Jak ja lubię takie klimaty :)
PK13 ukryty jest w lesie po prawej stronie drogi na wysokości piątego zakrętu. Odnajdujemy go bez większych problemów. I standardowo Jurek robi wpis: PK13; 88; godz. 13:40.

Kierujemy się na PK12 - lampion. Spoglądamy na mapę. Wszystko wskazuje na to, że PK12 powinniśmy również odnaleźć bez większych problemów. Zgodnie ze wskazaniami mapy punkt ten znajduje się w lesie, pod linią energetyczną, w miejscu gdzie skręca w prawo. Idziemy około kilometr asfaltem i skręcamy w lewo, do lasu. Wszystko się zgadza. Jest linia energetyczna. Idziemy pod nią. Ależ wysokie trawy, a jakie krzaczory i jeżyny. Trudno jest się przebić. Jeżyny oplatają nogi. Jak w amazońskim buszu. Do tego jeszcze spadek terenu. Toć to prawdziwa przepaść! Jak tam zejść! Udało się... A jednak kijki się przydają. Nareszcie idziemy po płaskim. Trzymamy się linii energetycznej. Dochodzimy do skraju lasu. Pełna synchronizacja z mapą, ale dlaczego linia zakręca w lewo, a nie w prawo??? Przeczesujemy las metr po metrze po obu stronach linii i NIC. Czas mija. Jurek wykonuje telefon do Malo. Dostajemy wskazówkę - mamy nie zwracać uwagi na linię, las, tylko na poziomice. Eureka! PK12 ukryty jest w wąwozie! Jurek odchodzi, a ja zostaję na miejscu. Pilnuję jego plecaka i kijków :) Wraca z niczym, niestety. Nie odnalazł PK12. Wycofujemy się do drogi asfaltowej. To od niej będziemy się ponownie namierzać. Jednak szczęście nam sprzyja! Wychodząc wchodzimy centralnie na PK12! Jurek robi wpis na karcie startowej: PK12; TT; godz. 14:55 :)

Tak to już bywa, raz na wozie, raz pod wozem. Tym razem byliśmy pod wozem, ale najważniejsze, że znaleźliśmy lampion.
Przed nami puste pole  na mapie. W bazie dopasowaliśmy do niego prostokąt B. Na chwilę z niego rezygnujemy. Odnajdziemy PK11 - ilość szczebli w drabinach i od tego punktu namierzymy się na PKB - lampion. Zgodnie z mapą PK11 znajduje się w pobliżu drogi biegnącej wśród pól otoczonych lasami. Jurek z daleka zauważa wieżę nadawczą. Ja pochłonięta kijkowym treningiem nic nie widzę, a wieża jest pokaźnych rozmiarów.

Jesteśmy na miejscu. Liczę szczeble. Oj, będzie trudno. Jurek staje na najwyższym szczeblu zadania - wchodzi na wieżę. Serio.

Ja zostaję na ziemi, mam zapisywać ilość szczebli w poszczególnych drabinach. 20, 17, 29, 16 i 18. Sumuję. Jest 100 szczebli. Wypełniam kartę, choć miałam tylko notować cyfry. Jestem głuchą gapą. Źle usłyszałam ostatnią cyfrę - zapisałam 18 zamiast 13. Szczebli jest 95.... Jurek wpisuje poprawną cyfrę w kolejnej kratce na karcie startowej. Jest godz. 15:40. Znowu będziemy mieć punkty karne. Przepraszam Jurka....
Zanim zaczniemy szukać PKB Jurek orientuje mapę. Wyznacza kierunek marszu. Wchodzimy do lasu. Znowu chaszcze!!!!

Kluczymy. Jest ciężko. Jedna z gałęzi jeżyn "przykleja" mi się do czoła. Zabolało! Nareszcie odnajdujemy lampion, ale czy to właściwy PK? Z mapy wynika, że lampion ma znajdować się w wąwozie. Tylko w którym? Na mapie jest cała siatka wąwozów! Dzielimy zadania. Ja zostaję przy lampionie, a Jurek penetruje pozostałe wąwozy. Wraca. Odnalazł jeszcze jeden lampion, ale "mój" powinien być właściwy. Tym razem ja robię wpis: PKB; TU; godz. 16.20. I tym razem nie mylę się.

Czas nagli. PK10 - nasz następny cel, znajduje się w tym samym kompleksie leśnym. Szukamy największego krzyża. Krzyż w środku lasu? Co ten Malo znowu wymyślił!
Nareszcie las wygląda, jak prawdziwy las. Nie ma tych okropnych chaszczy.

Mimo wszystko nie nudzimy się - są wąwozy, błoto, rzeka. Super! Odnalezienie PK10 zajmuje nam blisko godzinę. O godz. 17:10 Jurek odwzorowuje kształt krzyża na karcie startowej.

Idziemy w kierunku drogi asfaltowej. Znowu są chaszcze. Tylko nie te okropne kujące krzaczory i jeżyny!!!!! Ależ my się nachodzimy, zanim trafimy na normalną leśną drogę. Błądzimy ponad godzinę.


Ufff.... jest światełko w tunelu!  Wychodzimy na asfalt. Kierujemy się na PK9 - lampion. Zaczyna zmierzchać. Z drogi asfaltowej odbijamy w drogę polną. Łąki, łąki, łąki, lasy i zapadające ciemności.

PK9 powinien znajdować się na samym cyplu lasu. Odnajdujemy TO miejsce, ale TEGO lampionu nie ma. Dzwonimy do Malo po wskazówki. Pada podpowiedź - kilkaset metrów dalej widać urządzenia myśliwskie. Mijaliśmy jakąś ambonę, lub coś podobnego do ambony, więc TO powinno być TU! Nie ma. Jurek wpisuje na karcie startowej: brak PK9; godz.18:50.
Maszerujemy dalej. Musimy przedostać się przez las do asfaltówki. Wszystko tylko nie chaszcze w lesie! Moje błagania zostały wysłuchane. Krzaki, trawy, ale nie chaszcze i tylko około 500 m. Sprawnie nam poszło :)
Wychodzimy na asfaltówkę. Przy tej drodze ma znajdować się PK8. Tym razem szukamy kapliczki. Mamy wpisać kolor największego kwiatu w kapliczce. Jest kapliczka, są kwiaty, ale kolor???? Burza mózgów to za mało. Ja obstawiam fiolet, Jurek róż. Dochodzimy do konsensusu. Jurek wpisuje na karcie: PK8; różowy wpadający w fiolet; godz.19:20.

W ciemnościach coraz trudniej przychodzi nam odnajdywanie PK. Nasz kolejny cel to PK8.1 - lampion, położony na otwartej przestrzeni w środku lasu. Znowu las, a przecież ja cierpię na kurzą ślepotę. Zaraz za kapliczką skręcamy w polną drogę, która ma prowadzić w głąb lasu. Może nie będzie tak źle. Jednak... Mapa sobie, a droga sobie. Ściana lasu i koniec drogi. Zaczyna się.... Błoto, chaszcze, wąwozy, powalone drzewa, wystające pnie. Po prostu - nocny krajobraz lasu.  MASAKRA!!!! Jurek idzie pierwszy i co chwila ostrzega - "Przeszkoda!". Nie pomogło. Zaczepiam nogą o wystający pień i ląduję na ziemi. Dobrze, że w trawę. Upadłam na lewa rękę, trochę zabolało, ale jest ok, poruszam dłonią. Idę noga za nogą, pomagam sobie kijkami - góra, dół, błoto, krzaczory.... Marzę o normalnej drodze. Nareszcie! zupełnie niespodziewanie wychodzimy na utwardzoną drogę. Środek lasu i taka fajna droga! Nie nacieszyłam się nią za długo. Odbijamy w prawo w jakąś drożynę. Idziemy wzdłuż młodnika - chyba. Jakież ciemności. Szukamy PK8.1. Przedzieramy się przez trawy. Co to jest? Pole? Łąka? Odnajdujemy lampion.... Jurek robi wpis: PK8.1; ET; godz.20:40. Gloria! Długo będę pamiętać to błądzenie po lesie w ciemnościach.
Dalej idziemy przez las. Szukamy PK7 - symbol z boku słupka. Z mapy wynika, że słupek ma znajdować się na wzniesieniu. Idziemy pod górę. Mijamy jeden słupek - nie ten. Idziemy dalej. Jest. Jakiś niepokaźny ten słupeczek. Szukamy cyfry na boku słupka.... Już mamy odchodzić, gdy Jurek zerka na opis na mapie. Nie chodzi o cyfrę, tylko o SYMBOL!!! Jest symbol. To trójkąt. Całkiem dobrze nam poszło. Jest godz. 21:05.
Namierzamy się na PK6 - punkt na lustrzanym wycinku mapy. Czy poradzimy sobie bez lusterka? Jurek ma koncepcję. Wycina z mojej mapy wycinek, rysuje na odwrotnej stronie punkt oraz drogę i dopasowuje szkic do mapy głównej. Nie powinno być źle. PK6 - lampion ma znajdować się w lesie przy drodze prowadzącej do miejscowości Arłamów. Wychodzimy na drogę główną. Piękny, nowy asfalcik:) Droga prowadzi przez las. Idziemy pod górkę. Po raz kolejny proszę Jurka, aby maszerował swoim tempem, a ja postaram się dotrzymać mu kroku. Nawet mi wychodzi :) Idziemy kilka kilometrów - 4 lub 5. Jest bezwietrznie. Czy to zasługa lasu? Mimo późnej pory nie czuję zimna. Skręcamy do Arłamowa. Droga jest oświetlona, latarnia, przy latarni. Od skrzyżowania namierzamy się na PK6. Jurek liczy kroki. Za około 700 m mamy wejść do lasu. Jurek wchodzi sam. Odnalezienie lampionu wydaje się nie być trudne. Ja zostaję i ubieram polar. Jest mi zimno. Wraca Jurek. Nie udało się. Mówi, że widział dwa odblaski, ale to pewnie było jakieś zwierzę... Nie dajemy za wygraną. Już razem wchodzimy do lasu. Szukamy lampionu. Czas mija. Rezygnujemy.... Niestety...
Wracamy na drogę główną. Cofamy się około kilometra i wchodzimy w leśną drogę. Kierujemy się na PK5 - lampion. Droga przez las szybko się kończy i wychodzimy na otwartą przestrzeń. Ale zimnica, brrryyy..., jak wieje... Idę skulona. Zimno, zimno, zimno! Z łatwością odnajdujemy PK5. Malo zawiesił lampion na wielkiej beli słomy. Jurek robi wpis na karcie startowej: PK5, LP; godz. 23:45.
Pozostało nam niewiele czasu. Do bazy powinniśmy wrócić przed godz. 2:18. Przed nami około 10 km. Chcemy zaliczyć jeszcze PK4 - kształt największego nagrobka i PK30 - profil boczny mostku. Punkty położone są przy tej samej drodze. Aby do niej dojść musimy ponownie przedrzeć się przez las. Udało się. Kilometr leśnych krzaczorów pokonujemy śpiewająco :)  No cóż, nocny leśny trening czyni mistrza:))) Wychodzimy na szutrową leśną drogę. Ależ przyjemnie się maszeruje. Drzewa zatrzymują wiatr. Robi mi się cieplej. Jak dobrze. Dochodzimy do zakrętu drogi. W tym rejonie ma być PK30. Wchodzimy na łąkę po prawej stronie drogi. Trawa szeleści pod nogami. Jest przymrozek. Szukamy.... szukamy.... i rezygnujemy. Nie ma szans na odnalezienie mostku w ciemnościach, czołówki na niewiele się zdają. Trudno. Kolejny niezaliczony PK.
Z PK4 idzie nam lepiej. Wchodzimy na jakiś niewielki cmentarz. Szukamy największego nagrobka. Jest! Czy pisałam, że Jurek bardzo ładnie rysuje :) Jest godz. 0:50.
To nasz ostatni PK. Rezygnujemy z poszukiwania dalszych. Idziemy do bazy. Do pokonania pozostało około 4 km. Maszerujemy drogą między polami. Nie czuję już wiatru, chcę jak najszybciej wrócić do bazy i napić się herbaty.... Na drodze nie ma dużych kolein i od czasu do czasu truchtamy. Z daleka widać światła - to Pacław. Są już i zabudowania. Jurek podaje odległość do bazy - 700 m. Nareszcie... Jest godz. 1:45.

5.10.2014r. godz.4.30 - baza Jaszczura w Kalwarii Pacławskiej
.... Budzę się, gdy Jurek dotyka mego ramienia. Chce się pożegnać. On, Asia, Robert i Edward jadą z innym piechurem do Przemyśla. Stąd pociągiem o godz. 5.20 wyruszą do Warszawy i docelowo do Szczecina.
Przeżyliśmy fajną przygodę. Dziękuję mu za to. Zgodnie z jego obliczeniami pokonaliśmy dystans 64 km. Dałam radę. Po raz kolejny udowodniłam sobie, że wystarczy tylko chcieć, a wszystko staje się możliwe. A może to zasługa klimatu Jaszczura? To wyjątkowa impreza.
Jurek odjeżdża, a ja zbieram swoje rzeczy. Piję kawę. Wracam do domu.

Koniec














Kategoria Maratony