Basik prowadzi tutaj blog rowerowy

Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2018

Dystans całkowity:908.45 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:44:21
Średnia prędkość:16.97 km/h
Maksymalna prędkość:42.54 km/h
Liczba aktywności:13
Średnio na aktywność:69.88 km i 4h 01m
Więcej statystyk

Dolina Dunaju - Budapeszt

  • DST 3.50km
  • Czas 00:20
  • VAVG 10.50km/h
  • Sprzęt Scott
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 17 września 2018 | dodano: 04.10.2018

Budzik nastawiłam na godz. 2.45. Nie mogłam usnąć. Emocje wzięły górę. Bałam się, że nie usłyszę zegarowego alarmu. Niepotrzebnie. Obudził mnie pierwszy dźwięk dzwonka. Szybki prysznic. Kanapki na drogę. Zdążyłam jeszcze wypić herbatę. Gdy krzątałam się po kuchni przyszła Mama. Bidulka przeżywa jak wytrzyma dwa tygodnie bez swojej córki.
Z domu wyjeżdżam o godz. 4.05. Starszy odwozi mnie na dworzec do Łukowa, skąd o godz. 5.30 mam pociąg do Warszawy. W Łukowie jesteśmy przed godz. 5.00. Kupuję bilet w automacie, chwilę czekam w aucie i witaj przygodo! Starszy pomaga mi zapakować bagaże do wagonu. Mam pokrowiec z rowerem i dwie sakwy. Pociąg odjeżdża punktualnie. Już wkrótce poznam nowych znajomych, jacy są, jak będzie mi się z nimi podróżowało, dokąd dojedziemy? Ogarniają mnie przyjemne emocje. Znowu będę żyć w drodze!
Podróż do Warszawy mija bardzo szybko. O godz. 7.15 wysiadam na Dworcu Centralnym. Poznaję wyprawowych kompanów. Jedziemy we trójkę - Hania, ja i kolega. Uważam, że o wyprawowych kompanach należy pisać dobrze lub w ogóle. Więc... Hania sprawia wrażenie pogodnej i serdecznej osoby. Rozmawiamy jak "kumoszki" znające się od lat. Nie ma między nami dystansu. 

Pociąg do Budapesztu zgodnie z rozkładem ma odjechać o godz. 9.35. Odjeżdżamy z kilkuminutowym opóźnieniem. Ładujemy rowery do wagonu. Umieszczamy je na korytarzu przy naszym przedziale. Rączki pokrowca mocuję do poręczy za pomocą paska crosso. Rower jest stabilny i nie zajmuje całej szerokości korytarza, jest możliwe przejście. Uff...

Podróż przebiega w miłej atmosferze. Nawet konduktor jest sympatyczny. Za nadbagaż, tj. rowery pobiera od nas opłatę po 5 zł za sztukę. 
Do ostatniej stacji w Polsce w Chałupkach dojeżdżamy z półgodzinnym opóźnieniem o godz. 14.00, jednakże na trasie opóźnienie zostaje zniwelowane i na dworcu Nyugati w Budapeszcie wysiadamy zgodnie z rozkładem o godz. 19.20. Po wyjściu na zewnątrz uderza mnie fala ciepłego powietrza. Jest po prostu gorąco! 
Składamy rowery i jedziemy do hostelu. Ja nawiguję. Na początku troszkę błądzę - zamiast odbić w lewo jadę na wprost, ale szybko  koryguję pomyłkę, wracam na trasę i już bez problemu docieramy do hostelu. Mamy rezerwację w Flow Hostel położonym w Peszcie po prawej stronie Dunaju przy Gönczy Pál utca 2.
Hostel znajduje się w kamienicy na drugim pietrze. W recepcji są młodzi ludzie, bardzo sympatyczni i życzliwi. Hania zostawia rower na parterze, a ja swego Scotta lokuję w hostelowym "schowku" - balkonie zamykanym na klucz. W hostelu jest kuchnia, salon, pokój komputerowy. Jest dużo zieleni. Wnętrza są ciekawie zaaranżowane. Całość jest nie tylko przyjemna dla oka, ale także bardzo przestronna i wygodna. Można się tu czuć swobodnie i komfortowo.



Śpimy wszyscy troje w ośmioosobowym pokoju. Ja zajmuję górne łóżko nad łóżkiem Hani. Mimo wieloosobowego pokoju czuję się w sypialni swobodnie. Nad każdym łóżkiem są zasłony umożliwiające pełną dyskrecję.
Nie jestem głodna, nie jem kolacji. Ograniczam się do herbaty. Biorę prysznic i idę spać. Jutro wyruszamy wzdłuż Dunaju.


Kategoria Dolina Dunaju 2018

Dolina Dunaju - prolog

  • Sprzęt Scott
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 16 września 2018 | dodano: 03.10.2018

W sobotę 1 września o godz. 6.00 z Lotniska Chopina w Warszawie odleciał samolot, który miał zabrać naszą ekipę na wyprawę do Iranu ze startem w Tibilisi i metą w Teheranie. Koledzy odlecieli, a ja zostałam. Powtórzyła się historia sprzed roku kiedy to stan zdrowia uniemożliwił mi wyjazd do Armenii. Wówczas na pocieszenie była Kuba w styczniu. A teraz...
Sobota była straszna. Nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Snułam się po domu jak cień. Potem było jeszcze gorzej. Krzyś napisał z Tibilisi. Zostali na noc w hostelu u Iriny, kupili bilety na pociąg do Erewania - wyprawa przebiegała zgodnie z planem. We wtorek przysłał zdjęcia z trasy. Byli w Armenii. Oglądałam zdjęcia i ciesząc się, że u nich wszystko jest ok pochlipywałam. Czułam jak życie toczy się gdzieś obok według własnego scenariusza, a ja jestem biernym widzem i nie mam wpływu na jego treść. Nie pomogła nawet wizja trzydniowej wycieczki z Arkiem i wycieczki wzdłuż Dunaju zaproponowana przez Roberta. Użalałam się nad sobą myśląc jakiego to mam pecha.
W czwartek 6 września zadzwonił Robert. Pytał, czy zdecydowałam się na wycieczkę doliną Dunaju z jego kolegą i znajomą. Nie, nie jadę, to nie dla mnie, nie czuję się na siłach - żałosnym głosem odpowiedziałam na jego pytanie. Zachęcał mówiąc, że może być fajnie, że to lepsze od spędzenia urlopu w domu, że wyprawa do Iranu nie wyszła, ale wycieczka może się udać. Nie chciałam już nic tłumaczyć i ucięłam rozmowę krótkim "jeszcze pomyślę". Zresztą, o czym mam myśleć skoro dzień wcześniej zakomunikowałam swoim ewentualnym kompanom, że nie jadę. A może... Tylko czy zwyczajna dolina Dunaju może osuszyć łzy po egzotycznym Iranie? Ważę w myślach plusy i minusy wyjazdu - może być wielką porażką, a może być pozytywnym zaskoczeniem. Co tam, zaryzykuję. Jadę! Decyzja podjęta. Zadzwoniłam z informacją do Hani - kierowniczki wycieczki. Jeszcze tego samego dnia rezerwuję nocleg w hostelu (12,93 euro) i kupuję bilet do Budapesztu w promocyjnej cenie za 19 euro i powrotny  za 29 euro. Stało się! Bilety kupione!
Do wyjazdu pozostało 10 dni. Przed wyjazdem na wizycie kontrolnej pytam swego lekarza, czy nie widzi przeciwwskazań, odpowiada, że nie, ale po powrocie mam się u niego pokazać na kolejnej wizycie.
Przygotowuję się do drogi. Hania planuje zakończenie wycieczki w Konstancji w Rumunii i stąd powrót do Budapesztu. Kupuję mapy Węgier, Chorwacji, Serbii i Rumunii oraz pokrowiec na rower. Po raz pierwszy będę przewozić rower w pokrowcu jako bagaż, ponieważ w pociągu nie ma możliwości przewożenia roweru jako roweru. Z pomocą Roberta i Darka wgrywam mapę Europy do Garmina i  zgłębiam jego obsługę. Dotychczas jedynie rysowałam trasy na mapie i wgrywałam je do Garmina. Teraz zamierzam wykorzystać pełniej jego możliwości nawigowania w trasie. Szukam w internecie informacji o miejscach, które odwiedzimy, co warto zobaczyć, gdzie warto zatrzymać się na dłużej. Jakiż wielki uśmiech pojawił mi się na twarzy gdy obejrzałam zdjęcia z Żelaznych Wrot Dunaju. Oczy mi się zaświeciły. Kreślę na mapie orientacyjną trasę. Tylko czy my dojedziemy do przełomu Dunaju? Czas pokaże, do wyjazdu pozostał jeden dzień!


Kategoria Dolina Dunaju 2018

Rzeka życia

  • DST 53.85km
  • Czas 02:03
  • VAVG 26.27km/h
  • VMAX 34.08km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Sprzęt Specialized
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 9 września 2018 | dodano: 09.09.2018

W piątek rozpoczęłam proces rekonwalescencji. Nareszcie. Wczoraj nie udało mi się wyjść na rower, ale dzisiaj było moje - rowerowe. Wybrałam Speca. Biedaczysko po czterech miesiącach leżakowania pokrył się kurzem. Ciekawe czy tęsknił za ganianiem po wojewódzkiej, za treningowymi setkami, za leśną ścieżką, za mną :) Dzisiaj nie pojechałam na leśną ścieżkę. Z rozmysłem wybrałam ruchliwe drogi 814 i 63. Chciałam poczuć, że wokół mnie toczy się życie, chciałam być w środku rozpędzonej kuli. Dzisiaj nie robiłam zawrotko/nawrotek. Zatoczyłam koło. Nie chciałam się cofać, jechałam przed siebie, patrzyłam na nowe miejsca, zanurzyłam się w rwącej rzece życia i poczułam, że wszystko mija, nawet to złe, jak moja dzisiejsza trasa. Ot tak, dzisiaj ciut filozoficznie :)



Odzyskać radość

  • DST 68.00km
  • Temperatura 25.0°C
  • Sprzęt Scott
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 2 września 2018 | dodano: 02.09.2018

W sobotę umówiłam się z koleżanką na wspólne rowerowanie. Może to będzie pierwszy mały krok do odzyskania radości. Może...
Przed sobotą wyszłam ze szpitala, a w sobotę odleciał samolot, który miał mnie zabrać na wakacyjną wyprawę do Iranu. Po zabiegu nadzieja na wyjazd odżyła, a gdy doszło do powikłań - umarła. To nie prawda, że co nie zabije to wzmocni. Moja dolegliwość nauczyła mnie jeszcze większej pokory, oduczyła planowania i odebrała pewność siebie. Nic to, najważniejsze, że już po wszystkim. Może tym razem do czasu, gdy dolegliwość powróci zdążę o niej zapomnieć :)
Niedzielny poranek zwiastował pogodny dzień. Umówiłyśmy się na godz. 14.00. Wprawdzie to miał być tylko spacer, ale dla mnie miał  stanowić namiastkę wyprawy. Założyłam wyprawowy zegarek i koszulę w kratę - prezent od Adama, z którym podróżowałam po Kubie. Może zegarek i koszula będą talizmanem, który pomoże mi odzyskać radość.
Zaproponowałam wyjazd na ścieżkę edukacyjną "Bobrówka". To urokliwe miejsce w Lasach Parczewskich. Byłam tam dwa lata temu ze swoimi znajomymi emerytami.

Do "Bobrówki" jedziemy moją ulubioną leśną ścieżką. Mimo niedzieli na ścieżce są pustki. Mijamy nielicznych rowerzystów. W wiacie nieopodal Jeziora Obradowskiego rozgościła się rodzina. Palą ognisko, pieką kiełbaski, dzieciaki mają wielką radość.
Kładką dojeżdżamy do Jeziora Obradowskiego.

Na chwilę zatrzymujemy się na pomoście. Nie jesteśmy same. Dojechali dwaj młodzi rowerzyści. Proszę jednego z nich, aby zrobił nam zdjęcie.

Kładką wracamy do ścieżki. Jadąc rozglądam się. Zauważam pierwsze oznaki jesieni. Zieleń nie jest już tak intensywna, trawy zaczynają usychać, kwitną wrzosy.
Do "Bobrówki" jedziemy Traktem Królewskim. Jest to historyczna droga, która łączyła Kraków z Wilnem. Wielokrotnie podróżował nią Władysław Jagiełło. Na niewielkim odcinku zachowały się resztki asfaltu i betonowej nawierzchni. Dalej droga jest bardzo piaszczysta.

Podziwiam Tereskę. Świetnie sobie radzi z piaszczystym podłożem, choć jej rower to typowy mieszczuch na wąskich oponach.
Dojeżdżamy do "Bobrówki". Na poboczach drogi stoją auta, nad rzeką siedzą wędkarze, inni spacerują.
Tereska nie decyduje się na bobrówkową pętelkę. Jadę sama. Ścieżka prowadzi drewnianą kładką, która przechodzi w leśną dróżkę i tak na zmianę.

Mijają mnie rowerzyści. Jeden ogląda się, uśmiecha i mówi "dzień dobry!". Odpowiadam na pozdrowienie. Czy ja go znam? Nie mam pamięci do twarzy.

Jadę dalej.

Na trasie znajdują się pomosty widokowe, tablice edukacyjne.



W połowie trasy znajduję się wiata z miejscem na ognisko.

Jest pięknie, cicho spokojnie, aż żal opuszczać to miejsce.

Wracamy Traktem Królewskim. Dojeżdżamy do końca pierwszego odcinka leśnej ścieżki i wracamy do domu.
Przez ostatnie miesiące, gdy z trudem przychodziła mi jazda na rowerze tęskniłam za tym swoim "ganianiem", a teraz... Wierzę, że odzyskam radość z pedałowania, że ona powróci i że najpiekniejsze wyprawy wciąż są przed mną.