Lipiec, 2022
Dystans całkowity: | 880.76 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | b.d. |
Średnia prędkość: | b.d. |
Liczba aktywności: | 13 |
Średnio na aktywność: | 67.75 km |
Więcej statystyk |
Niedziela w Warszawie
-
DST
54.10km
-
Temperatura
17.0°C
-
Sprzęt Giant
-
Aktywność Jazda na rowerze
Deszczowo
Kategoria Praca w stolicy
Warszawa
-
DST
117.00km
-
Sprzęt Trek
-
Aktywność Jazda na rowerze
Kategoria Jura Krakowsko-Częstochowska
Oblęgorek
-
DST
94.20km
-
Sprzęt Trek
-
Aktywność Jazda na rowerze
Kategoria Jura Krakowsko-Częstochowska
Ponidzie. Skansen w Tokarni i Zamek Chęciny
-
DST
86.10km
-
Sprzęt Trek
-
Aktywność Jazda na rowerze
Kategoria Jura Krakowsko-Częstochowska
Busko Zdrój
-
DST
17.80km
-
Sprzęt Trek
-
Aktywność Jazda na rowerze
Kategoria Jura Krakowsko-Częstochowska
Najmniejsze polskie miasta
-
DST
66.00km
-
Sprzęt Trek
-
Aktywność Jazda na rowerze
Kategoria Jura Krakowsko-Częstochowska
Nowy Wiśnicz
-
DST
75.60km
-
Temperatura
28.0°C
-
Sprzęt Trek
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wystarczyło jedno deszczowe popołudnie i wieczór, abym zatęskniła za upalnymi porankami. Wstajemy prawie skoro świt. Zwijamy namioty i ruszamy w drogę. Dzisiejszą atrakcją ma być zamek w Nowym Wiśniczu. Do Nowego Wiśnicza pozostało zaledwie kilkanaście kilometrów.
Zamek dla zwiedzających otwarty jest od godziny 10.00, a my dojechaliśmy na miejsce przed godz. 9.00. Zatrzymujemy się w parku przy ratuszu.
Jest niedzielny poranek. Kościelny dzwon wzywa wiernych na mszę św. Widzę, jak uliczką prowadząca wzdłuż parku, w kierunku kościoła, idą rodzice z dziećmi, dziadkowie z wnukami, pary, a także "single".
Gdy mija nas ostatnia osoba rozkładamy na ławce "kuchnię" i robimy śniadanie - herbatę i kanapki. Lubię takie leniwe poranki z kubkiem herbaty/kawy, czy to w domu, czy na wyprawie. Wciąż gdzieś się spieszę, na pociąg, tramwaj, autobus, do pracy, na zakupy, do lekarza... Wciąż tempo, tempo, tempo. Może właśnie dlatego tak bardzo lubię celebrować śniadania, gdy nigdzie nie muszę się spieszyć, tak, jak dziś.
Zbliża się godzina 10.00. Ruszamy. Tradycyjnie droga prowadzi pod górę.
Zamek wiśnicki stoi na zalesionym wzgórzu nad rzeką Leksandrówką, pod miastem Nowy Wiśnicz, ale na terenie wsi Stary Wiśnicz. Dawniej strzegł on odnogi szlaku handlowego z Krakowa na Spisz i Węgry. Osada zwana Wiśniczem wzmiankowana była już w 1242 r. Początkowo należała do Gryfitów, a około połowy XIV w. - do Kmitów. Po raz pierwszy istnienie zamku odnotowały źródła w latach 1396–1397. Pod koniec XVI w. dobra wiśnickie nabył Sebastian Lubomirski, a jego syn – Stanisław przebudował dawny gotycko-renesansowy zamek Kmitów w barokową rezydencję, na sąsiednim wzgórzu ufundował klasztor karmelitów, a niżej kazał wytyczyć i zbudować miasto.
Podczas wojny ze Szwecją zamek ocalał dzięki mediacjom Lubomirskich, splądrowane zostały natomiast miasto i klasztor. Przez kolejne stulecia dobra wiśnickie pozostawały we władaniu najzamożniejszych polskich rodów (Lubomirscy, Sanguszkowie, Potoccy, Zamoyscy). W 1899 r. zamek stał się własnością Banku Hipotecznego we Lwowie, a w 1901 r. odkupili go Lubomirscy, którzy na potrzebę ratowania historycznej siedziby powołali Zrzeszenie Rodowe Lubomirskich. Po II wojnie światowej zamek przeszedł w ręce Skarbu Państwa. W 1996 r. - Ministerstwo Kultury wystąpiło do Sadu Rejonowego w Bochni z wnioskiem o stwierdzenie zasiedzenia własności nieruchomości i przejście jej na własność Skarbu Państwa. Ostatecznie Sąd Okręgowy w Tarnowie w 2019 r. prawomocnie podtrzymał orzeczenie Sądu Rejonowego w Bochni uznając, że Skarb Państwa nabył prawo własności zamku w Wiśniczu przez zasiedzenie.
Zamek w Wiśniczu jest największym, po Wawelu zamkiem w Małopolsce.
Kupujemy bilety i z grupą turystów wchodzimy na zamek.
Oprowadza nas przewodnik. Opowiada o historii zamku oraz o ciekawostkach i legendach z nim związanych.
Jedną z takich ciekawostek jest opowieść o podsłuchach. Właściciele zamku cierpieli na manię podsłuchiwania. Jedna z komnat przy kaplicy zamkowej jest tak skonstruowana, że będąc w jednym jej kącie można doskonale słyszeć nawet bardzo cichą rozmowę w przeciwległym kącie. Podobno za Kmitów sala ta była wykorzystywana do spowiedzi. Gdy więc przy konfesjonale była małżonka właściciela, sam Piotr Kmita siedział w drugim kącie i słyszał jej spowiedź. Z kolei Lubomirscy pod salą, w której przebywało wojsko zbudowali małe pomieszczenie do podsłuchiwania. Siedzący tam człowiek donosił swojemu panu o wszystkich niepokojących rozmowach prowadzonych przez żołnierzy.
komnata z podsłuchem :)
Z Nowym Wiśniczem związana jest legenda o jeńcach tatarskich wziętych do niewoli pod Chocimiem przez Stanisława Lubomirskiego, pana na wiśnickim zamku. Jeńcy zostali wykorzystani przy przebudowie wiśnickiego zamku. Tatarzy jednak, znani z umiłowania wolności, nie znieśli więzienia i przymusowej pracy - próbowali uciec, doczepiwszy sobie do ramion skrzydła z gałęzi i ptasich piór. Ucieczka skończyła się tragicznie. Według legendy, niektórzy jeńcy roztrzaskali się o ziemię obok dzisiejszego Liceum Sztuk Plastycznych, niektórzy w Kopalinach, a niektórzy w Bochni. Według jednej z wersji legendy w miejscach ich upadku stawiano kolumny, które przetrwały do dziś.
Z zamkiem w Wiśniczu związana jest jest także ciekawa legenda dotycząca królowej Bony, której imieniem nazwano jedną z wież. Bywała ona częstym gościem Piotra Kmity swego zaufanego stronnika. Podczas któregoś z pobytów w czasie trwającego balu zapragnęła wyjść na wieżę. Jej prośba została natychmiast spełniona. Również gdy zapragnęła przejechać się po szerokim gzymsie wieży na osiołku nikt nie zaprotestował. Ku zdziwieniu dworzan królowa okrążyła wieżę i wróciła na bal. Jak głosi legenda Bona wykorzystywała swój wyczyn do pozbywania się politycznych przeciwników. Nie chcąc się skompromitować na rozkaz królowej próbowali przejechać po gzymsie. Jednak sprytna Bona zamiast osiołka dawała im do przejażdżki konia. Ponieważ konie gorzej znoszą duże wysokości niż osły próby kończyły się upadkiem i śmiercią królewskiego oponenta.
Inna legenda związana jest ze śmiercią Barbary Radziwiłłówny. Według tej legendy królowa Bona, przedstawiana jako zła, obca teściowa, rozkazała ją otruć, a miało się to stać właśnie na zamku w Wiśniczu. Od tamtej pory w wiśnickim zamku widywana jest Biała Dama - duch zmarłej królowej :)
Czas przeznaczony na zwiedzanie minął bardzo szybko. W mojej pamięci pozostaną obrazy pięknych zamkowych komnat.
Skoro już jesteśmy w Wiśniczu wypadałoby zwiedzić klasztor Karmelitów Bosych wznoszący się nad zamkiem. Nie doczytaliśmy jednak informacji o klasztorze i czeka nas niespodzianka. Klasztor od ponad 200 lat pełni funkcję zakładu karnego. Raz w roku można wejść na teren zakładu karnego i zobaczyć pozostałości świątyni znajdującej się na terenie klasztoru. Taka sposobność pojawia się w trakcie Weekendu z Zabytkami Powiatu Bocheńskiego, organizowanego co roku w pierwszą sobotę i niedzielę września, po rozpoczęciu roku szkolnego. Grupy zorganizowane mogą jednak starać się uzyskać pozwolenie od naczelnika więzienia na obejrzenie ruin kościoła w innym terminie. Cóż... Rezygnujemy. Wrócimy tu we wrześniu :)
Rekompensujemy sobie jednak tę stratę i zwiedzamy dworek Koryznówka, w którym mieści się muzeum pamiątek po Janie Matejce.
Matejko przyjeżdżał tu od lat 50-tych XIX wieku wraz z zaprzyjaźniona krakowską rodziną Giebułtowskich. Najstarsza córka Giebułtowskich wyszła za Leonarda Serafińskiego posiadającego w Wiśniczu letnią siedzibę - dwór zwany Koryznówką. Jej gospodarz z czasem stał się przyjacielem Matejki i bardzo często go gościł. Szlifujący dopiero swój talent młody malarz ożenił się następnie z młodsza córką Giebułtowskich - Teodorą. Często bywał na zamku wiśnickim i uwieczniał go na rysunkach oraz szkicach.
Muzeum pamiątek po Janie Matejce zostało otwarte w 1981 r. Jako oddział działa pod pieczą Muzeum Okręgowego w Tarnowie. Koryznówka należy do spadkobierców Serafińskich, którzy już od lat powojennych czasowo udostępniali dworek i pamiątki zwiedzającym. Dworek podzielony jest na dwie części – frontową z ogródkiem, przeznaczoną do zwiedzania oraz tylną część mieszkalną do prywatnego użytku właścicieli. Dla zwiedzających udostępnione są dwa pomieszczenia z oryginalnym wyposażeniem i przedmiotami, które według przewodniczki wyglądają jak za czasów Matejki.
I w ten właśnie sposób spędziliśmy w Wiśniczu całe przedpołudnie.
Pora ruszać w dalszą drogę. Jedziemy asfaltami na wschód.
Po godzinie 16.00 dojeżdżamy do miejscowości Dębno. Tu zwiedzamy średniowieczny kościół i zamek. Kościół i zamek oglądamy jedynie z zewnątrz. W świątyni odprawiana jest msza, a zamek jest już zamknięty dla zwiedzających.
Zamek powstał w latach 1470-1480, z polecenia i za pieniądze kanclerza wielkiego koronnego i kasztelana krakowskiego, Jakuba z Dębna herbu Odrowąż. W 1586 r. przeszedł renowację w stylu renesansowym, a pod koniec XVIII wieku dodano elementy barokowe. Dobudowano również część północnego skrzydła i wyburzono postawioną po wschodniej stronie zamku kaplicę.
W kolejnych wiekach budowla wielokrotnie zmieniała właścicieli, jednak przeprowadzane przez nich remonty nie zmieniły jego oryginalnej struktury. Ostatni z prywatnych właścicieli zamku, Stanisław Jastrzębski, opuścił go we wrześniu 1939 r., a teren przejęły w zarząd niemieckie władze okupacyjne. Po wojnie zamek stał się własnością Skarbu Państwa.
Jedziemy dalej. Kierujemy się na północ. Zjeżdżamy z asfaltu na drogę szutrową. Wjeżdżamy do lasu. Ma to być skrót, tylko 2, może 3 km. Nic nie wskazuje, że ten skrót okaże się TAKIM SKRÓTEM!
Droga usłana jest powalonymi drzewami! Nie sposób przecisnąć się przez gęstwinę gałęzi i nie sposób ominąć ich. Masakra! To efekt wczorajszej nawałnicy.
A do tego komary! Mają używanie. To najdłuższy skrót w czasie tej wyprawy.
Na leśnej drodze, tuż przed wjazdem na drogę główną spotykamy dwoje rowerzystów. Odradzamy im chardkor przez powalone drzewa. Jedziemy z nimi niewielki odcinek asfaltem, po czym my odbijamy w kolejną szutrówkę prowadzącą przez pola, a oni jadą dalej drogą główną.
Chcemy dojechać jak najbliżej przeprawy promowej na Dunajcu. Zbliża się wieczór. Rozbijamy biwak na łące.
Kategoria Jura Krakowsko-Częstochowska
Dobczyce
-
DST
46.00km
-
Temperatura
30.0°C
-
Sprzęt Trek
-
Aktywność Jazda na rowerze
Poranek zwiastuje kolejny upalny dzień. Bez pośpiechu zwijamy biwak i ruszamy w dalszą drogę. Na dziś nie mamy wielkich planów. W zasadzie jedyną atrakcję mają być Dobczyce...
Dobczyce – miasto w województwie małopolskim, w powiecie myślenickim, siedziba gminy miejsko-wiejskiej Dobczyce, położone w dolinie rzeki Raby, między Pogórzem Wiśnickim a Pogórzem Wielickim. Jeden z ośrodków miejskich aglomeracji krakowskiej. Ot i cały opis Dobczyc.
Do Dobczyc wjeżdżamy przed południem. Rozsiadamy się na ławce przed sklepem - w cieniu. Obok jest lodziarnia. Kolejka po lody ustawiła się aż na chodniku. To najskuteczniejsza reklama miejscowych zimnych słodkości.
Jedząc lody obserwuję ulicę. Samochód za samochodem. Ruch jest niesamowity. Kierowcy wciskają auta na chodnik. Jedni wyjeżdżają, a inni od razu parkują na zwolnionym miejscu. Przypomina mi to mrowisko.
Cóż, widziałam o wiele ładniejsze miasteczka.
Opuszczamy centrum Dobczyc.
Na wzgórzu nad Rabą, a ściślej nad Jeziorem Dobczyckim, w zachodniej części miasta znajduje się średniowieczny zamek. Tam jedziemy.
Po drodze do zamku zwiedzamy fragment wyremontowanych miejskich murów obronnych, z bramą miejską, pochodzących z XIV wieku.
Zamek został wzniesiony w okresie Polski dzielnicowej, jednak początki istnienia zamku nie zostały ustalone. Stał on już w XII wieku. Za czasów Kazimierza Wielkiego zamek był silną twierdzą, którego mury miały się od 5 do 9 metrów grubości.
W XVI wieku średniowieczny zamek został przebudowany w stylu renesansowym przez starostę dobczyckiego Sebastiana Lubomirskiego.
Za panowania św. Kazimierza Jagiellończyka w zamku mieściła się „Akademia” dla synów królewskich - Zygmunta, Aleksandra, Władysława, Fryderyka, Jana i Kazimierza, którzy kształcili się pod okiem Jana Długosza.
W roku 1655 miasto i zamek został zniszczony przez „Potop Szwedzki”, a 2 lata później przez księcia siedmiogrodzkiego Jerzego II Rakoczego. Próby ratowania i częściowej odbudowy warowni podjął Michał Jordan.
Pomimo zniszczeń zamek zamieszkiwany był do początków XIX wieku aż do jego rozbiórki, której uległ za sprawą miejscowej ludności poszukującej w murach zamkowych skarbów.
Obecnie zamek został zrekonstruowany. Znajduje się w nim Muzeum Regionalne PTTK im. Władysława Kowalskiego - twórcy muzeum i jego kustosza.
Przy samym zamku znajduje się skansen.
W pomieszczeniach na zamku prezentowane są wystawy o różnorodnej tematyce.
Jest Sala Historyczna, w której prezentowane są pamiątki z dziejów Dobczyc oraz makieta warowni. Sala Pamięci Narodowej upamiętnia walkę i ofiary mieszkańców Ziemi Dobczyckiej podczas obu wojen światowych. Sala Hutnicza pokazuje jak ogrzewane były zamki. Jest też kaplica zamkowa, która pełni chyba nadal swoje funkcje. W Sali Kominkowej umieszczono przedmioty wykopane na terenie zamku. W podziemiach zaś urządzono salę tortur (dość kiczowatą).
Skansen składa się z kilku chat.
Zgodnie z zapisami w przewodnikach, zwiedzanie zamku powinno zająć około 40 minut, a skansenu - około 30 minut. Nam zajmuje to jednak dużo więcej czasu. Czyżby to chłód zamkowych komnat prowokował do dłuższego leniuchowania :) Czyżby to żar lejący się z nieba zniechęcał do dalszej jazdy :)
I stało się. Mówisz - masz. Za gorąco, to może trochę deszczyku, a może nawet wielka burza z piorunami.
Późnym popołudniem na niebie pojawiły się ciemne burzowe chmury. Z leniwego tempa przeszliśmy w rowerowy sprint. Uciekaliśmy, uciekaliśmy, aż deszcz nas dogonił. Na szczęście pod dachem, a dokładnie w barze na tyłach sklepu "U Bogusi" we wsi Czyżyczka. Okazało się, że dzisiaj są urodziny Pani Bogusi i jej znajomi przyszli do baru, aby poświętować z solenizantką. Były kwiaty, życzenia, a nawet śpiewy przy akompaniamencie akordeonu.
Gdy deszcz ustał wykręciliśmy się po angielsku, no może nie do końca, bo pożegnanie było bardzo wylewne :)
Deszcz jednak nie odpuścił. Po pokonaniu kilku kilometrów znowu nas dopadł. Tym razem schroniliśmy się w otwartym tunelu foliowym z pomidorami. Przeczekaliśmy największą zlewę i jak się trochę uspokoiło rozbiliśmy nieopodal biwak.
Kategoria Jura Krakowsko-Częstochowska
Lanckorona - miasto aniołów
-
DST
49.00km
-
Sprzęt Trek
-
Aktywność Jazda na rowerze
Od wczoraj jesteśmy w Kalwarii Zebrzydowskiej. Nigdy wcześniej tu nie byłam. Za to moja Mama... To jej ukochane miejsce pielgrzymowania. Była tu kilka, kilkanaście razy. Wracała każdego roku 15 sierpniu na odpust Wniebowzięcia NMP. Po powrocie z wielkim przejęciem opowiadała o odbywających się uroczystościach.
A dzisiaj ja jestem w Kalwarii. Chcę zobaczyć miejsca, które tak bardzo zapadły w pamięci mojej Mamy.
Jedziemy do sanktuarium pasyjno-maryjnego. Należy ono do najważniejszych miejsc kultu pasyjnego i maryjnego w Polsce. To nie tylko kościół i klasztor, ale również zespół kaplic oraz park krajobrazowy.
A wszystko zaczęło się na początku XVII wieku. Jak głosi legenda wojewoda krakowski Mikołaj Zebrzydowski miał pewnego dnia ujrzeć na wzgórzu Żar trzy płonące krzyże, unoszące się ku niebu. W tym miejscu w 1602 r. ufundował kościółek i przekazał go w opiekę zakonowi bernardynów. Z czasem, za sprawą rodu Zebrzydowskich, kompleks zaczął się rozrastać. Wybudowano barokowy kościół, w którym umieszczony jest cudowny wizerunek Matki Bożej Kalwaryjskiej, następnie klasztor bernardynów. Cudowny obraz Matki Bożej Kalwaryjskiej podarowany został sanktuarium w 1641 r. W okresie Wielkiego Tygodnia odgrywane są tu Misteria Męki Pańskiej, z kulminacją w Wielki Piątek. W 1979 r. sanktuarium odwiedził Jan Paweł II podnosząc je do rangi bazyliki mniejszej. To jedno z najważniejszych polskich sanktuariów zostało w 1999 r. wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego i Naturalnego UNESCO.
Dojechaliśmy. Plac przed sanktuarium jest pusty. Wchodzę do kościoła. Jest tak, jak opisywała Mama. Właśnie odprawiana jest msza św. Nie chcę przeszkadzać i zwracać na siebie uwagi rowerowo-turystycznym strojem. Klękam w kąciku i tak trwam przed dłuższą chwilę.
A jednak, już nie ja, ale my zwracamy na siebie uwagę. Gdy stoimy przy rowerach i dzielimy się wrażeniami, podchodzi do nas starszy mężczyzna. Pyta skąd jesteśmy, czy pierwszy raz w Kalwarii, dokąd jedziemy. Mówi, że jest księdzem i również jeździł z sakwami. Teraz już zdrowie nie pozwala mu na takie wycieczki. Rower oddał, ale sentyment pozostał. Bardzo miłe spotkanie.
Ruszamy w dalszą drogę. Jedziemy do Lanckorony. Cieszę się, bo nasza trasa prowadzi kalwaryjskimi dróżkami. Ileż to ja się nasłuchałam od Mamy o tych dróżkach...
Dróżki o łącznej długości 5 km wytyczone w naturalnym krajobrazie stanowią tzw. park pielgrzymkowy. Składają się z kompleksu kościołów i kaplic wzniesionych na potrzeby dwóch rodzajów kultu: pasyjnego i maryjnego.
Dróżki Pana Jezusa ułożone w ciągu narracyjnym przedstawiają historię Męki Pańskiej. Dróżki Matki Boskiej służą do kontemplowania bólu Marii pod krzyżem.
Jadąc myślę o swojej Mamie. Jak Ona dała radę iść tymi dróżkami, a przeszła je wszystkie i to nie raz. Górka, z górki. Żar z nieba.
Do Lanckorony jest tylko kilka kilometrów, a myślę, że nie dojedziemy tam do nocy. Górka, z górki, podjazdy iście alpejskie.
Do Lanckorony wjeżdżamy jakąś boczną drogą przez las, a może przez park. Oczywiście na końcu był ostry podjazd. Wjeżdżam na górę i co widzę - Lanckorona 1! Zaskoczenie i niesamowita radość, że dojechaliśmy.
Zwiedzanie Lanckorony zaczynamy od ruin zamku. Zostawiamy rowery pod kościołem i dalej idziemy pieszo. Wspinamy się na szczyt Góry Lanckorońskiej. Szlak jest dobrze oznaczony. Nie sposób nie trafić do ruin, ale... Na rozwidleniu drogi, skręcamy w lewo zamiast w prawo i idziemy, idziemy, a wejścia do zamku brak. Ścieżka prowadzi dookoła ruin. Oglądamy je z daleka. Teren zamkowy jest ogrodzony siatką. Czyżby zwiedzanie ruin zamku nie było możliwe. Dlaczego?! Aż nagle - jest. Zupełnie dla nas niespodziewanie doszliśmy do wejścia.
Zamek w Lanckoronie miał strzec granicy pomiędzy ziemią krakowską a Księstwem Oświęcimskim. Zbudowany został przez Kazimierza Wielkiego w połowie XIV wieku.
Pierwsze wzmianki o zamku dotyczą 1366 r. W dokumentach wymieniany jest związany z zamkiem burgrabia Orzeszko. Późniejszy okres istnienia zamku, to czas, w którym jest on siedzibą starostów lanckorońskich. Zamek wielokrotnie zmieniał właścicieli. W 1579 r., na krótko przeszedł w ręce Kacpra Biekiesza, który pretendował do tronu w Siedmiogrodzie. W latach osiemdziesiątych XVI w., zamek w Lanckoronie stał się własnością Mikołaja Zebrzydowskiego. W tym właśnie zamku przygotował w nim tak zwany Rokosz Zebrzydowskiego, wzniecony przeciwko królowi, którym był w tym czasie Zygmunt III Waza. We władaniu Zebrzydowskich, zamek znajdował się do połowy XVIII w. Wtedy to Starostwo Lankorońskie przeszło na Czartoryskich, później zaś na Wielkopolskich.
6 czerwca 1772 r., w wyniku pierwszego rozbioru Polski, zamek został zajęty przez wojska austriackie. Ostatnim polskim starostą zamku w Lanckoronie był hrabia Józef Wielkopolski.
Ciekawe wydarzenia związane z zamkiem, przypadają na okres konfederacji barskiej. W 1768 r. zamek w Lanckoronie zajmują konfederaci pod przywództwem Maurycego Beniowskiego. Zamek staje się swego rodzaju punktem wypadowym na tereny Małopolski. Rok później przywódca konfederatów, toczy niedaleko zamku bitwę z wojskami rosyjskimi.
Rok 1771 to czas, w którym rozpoczynają się na zamku się prace budowlane. Wokół zamku zaczęto budować fortyfikacje bastionowe, o budowie decyduje pułkownik de la Serre, kilka tygodni później, zamek zostaje zaatakowany przez korpus rosyjski, którego dowódcą był Aleksander Suworow. Starcie jest znane dzisiaj jako obrona Lanckorony. Próba zdobycia zamku zakończyła się niepowodzeniem a obie strony poniosły w tej bitwie niemałe straty.
Kolejna bitwa w okolicy zamku, odbyła się w maju tego samego roku. Zakończyła się ona sromotną porażką konfederatów, zamek jednak przez wojska rosyjskie nie został zdobyty.
Władze Galicji zaadoptowały zamek na więzienie dla przestępców kryminalnych. Po podjęciu decyzji o przeniesieniu więzienia do Wadowic, zadecydowano o wysadzeniu zamku w Lanckoronie w powietrze.
W 1884 r. rozpoczęto rozbiórkę ruin, co oczywiście przyczyniło się do większych zniszczeń obiektu. Zawaleniu uległo wiele ścian.
Obecnie zachowały się tylko fragmenty muru tarczowego oraz fundamenty wież. Szkoda, że tak niewiele pozostało ze wspaniałej niegdyś budowli.
Wracamy do Lanckorony. Uznawana jest ona za najbardziej urokliwą wieś w Polsce. Słynie ze swojej drewnianej zabudowy, uroczych kawiarenek oraz sielskiego klimatu. Drewniana zabudowa Lanckorony wpisana została na Szlak Architektury Drewnianej. Zatrzymujemy się na Rynku. To wizytówka wsi. Jednak pierwsze moje wrażenie to nie są ochy i achy. Rozstawione stoły targowe nie komponują się z aurą tego miejsca.
Na szczęście jest coś, co przyciąga wzrok. To parterowe domy podcieniowe wokół rynku. Wzniesiono je w latach 1869-72, po ostatnim pożarze Lanckorony. Są one piękne, przepiękne! Spacerując podcieniami można przenieść się w czasie. Nie bez powodu rynek w Lanckoronie określany jest często „żywym skansenem”.
Nie dziwi mnie to, że Lanckorona - dawne miasteczko z drewna przyciąga jak magnes wielu artystów. Jednym z nich był Marek Grechuta. Poświęcił on Lanckoronie piosenkę "Widok z balkonu". W 2006 r. przyznano mu tytuł Anioła Lanckorońskiego.
Anioły tu, anioły tam... Lanckorona zwana jest Miastem Aniołów.
Coraz popularniejszy staje się grudniowy festiwal "Anioł w miasteczku" w Lanckoronie. W bieżącym roku odbędzie się już po raz dziewiętnasty (9-11.12.2022 r.). W czasie festiwalu Rynek staje się anielskim plenerem dla wielu przebierańców. Odbywają się tu anielski jarmark, warsztaty, wernisaże, wystawy, koncerty i konkursy. Można także pokosztować „Anielskich Przysmaków” prosto od lokalnych rolników.
Z przyjemnością kiedyś wrócę do Lanckorony, a może wybiorę się na festiwal aniołów.
Pora jechać dalej.
Pierwotnie nasza trasa z Lanckorony prowadziła dalej na południe. Upał zweryfikował jednak nasze plany. Jedziemy na wschód. Dokąd? Coś wymyślimy. Znajdziemy ciekawe miejsce na mapie, to tamtędy pojedziemy, zobaczymy coś ciekawego na trasie to się zatrzymany.
Na pierwszy przystanek nie trzeba było długo czekać. Moją uwagę zwrócił mały drewniany kościół w Woli Radziszowskiej.
Dużo tych przystanków, ale przecież jesteśmy na urlopie, no i trzeba też odpocząć po tych prawie alpejskich podjazdach.
Mijamy Mogilany, Świątniki Górne. Już tradycyjnie z asfaltu uciekamy na gruntowe drogi. Trasa urokliwa, widoki piękne. Cóż można dodać - jest po prostu fajnie, choć podjazdom nie ma końca. A może właśnie dlatego jest tak fajnie.
Za Woźniczówką, na skraju łąki rozbijamy biwak. Dzień dobiega końca.
Kategoria Jura Krakowsko-Częstochowska
Zamek Tenczyn i Kalwaria Zebrzydowska
-
DST
79.00km
-
Sprzęt Trek
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dzisiaj chcemy dojechać do Kalwarii Zebrzydowskiej, przy czym główną atrakcją ma być Zamek Tenczyn w Rudnie.
Nowy dzień witamy w przepięknych okolicznościach przyrody. Jedziemy Dolinkami Krakowskimi. Zaczynamy od Doliny Szklarki. Z asfaltowej drogi uciekamy na drogę gruntową wijącą się wśród pól. I tak na zmianę asfalt i polne drożyny.
Z Doliny Szklarki wjeżdżamy do Doliny Racławki. Jest pięknie.
Na dłuższą chwilę zatrzymujemy się w Paczółtowicach. Moją uwagę przyciąga Sanktuarium Matki Bożej Paczółtowickiej.
Kościół parafialny pod wezwaniem Nawiedzenia Najświętszej Marii Panny pochodzi z początku XVI w. Jedna z legend głosi, iż dawno, dawno temu pani Pisarska, właścicielka pobliskiej wsi Pisary, wiozła ze Wschodu obraz Matki Boskiej do domowej kaplicy. Kiedy przejeżdżała przez Paczółtowice jej wóz nagle zatrzymał się i nie ruszył z miejsca. Pisarska uznała to za znak z nieba i ufundowała w tym miejscu kościół.
Drewniany kościółek z pni jodłowych jest jedną z najstarszych tego typu budowli na ziemi krakowskiej. W barokowym, bogato złoconym ołtarzu umieszczono obraz Matki Boskiej z Dzieciątkiem, który powstał około 1460–1470 r. Obraz ten był niezwykle ważny dla mieszkańców Paczółtowic. Uważali, że modlitwa przed nim może skutecznie pomagać odsunąć nieszczęścia, takie jak pacyfikacja wsi w czasie II wojny światowej. To wydarzenie upamiętniają dwie tablice umieszczone w kościele: jedna przy ołtarzu, druga przy wejściu do kościoła. Ludzie uważają też, że cudowna moc Maryi chroni ich przed anomaliami pogodowymi, gdyż która otula ich ona swoim płaszczem.
Zanim dotrzemy do Zamku Tenczyn, przejedziemy przez kolejną Dolinkę Krakowską - Dolinę Eliaszówki. Przy asfaltowej drodze, którą jedziemy znajduje się źródło proroka Eliasza. Potocznie zwane jest też Źródełkiem Miłości, od formy betonowego serca. Znajduje się nad nim kamienna kolumna z obrazem św. Eliasza z 1848 roku. Według miejscowej legendy, wystarczy napić się wody ze źródła, obejść je dookoła, a wtedy znajdzie się prawdziwą miłość :)
Z nieba leje się żar. Nie przepuszczamy żadnej okazji na postój w cieniu. Najlepiej jak jest to zadaszone miejsce przed sklepem. Można usiąść, napić się czegoś zimnego i zjeść coś słodkiego. Smak rabarbarowego ciasta z Tenczynka będę długo pamiętać. Podobno przyjechało z Wadowic. Kruchy spód, warstwa rabarbaru i beza. Przepyszne, to mało powiedziane.
Do zamku coraz bliżej.
Tylko dlaczego "wjeżdżamy" na zamek ścieżką pieszą?! To nie jest mój pomysł. A co więcej, moje protesty, że ja chcę na drogę rowerową nie przynoszą efektu! Cóż. Przyszła pora na spacer :)
Najstarsze informacje o zamku Tenczyn w Rudnie pochodzą z 1319 r. Wzniósł go prawdopodobnie Andrzej z Morawicy, który od nazwy zamku przyjął nazwisko Tenczyński. Zamek położony jest na szczycie góry, która była kiedyś wulkanem. Był to jeden z największych zamków Małopolski. Gotycka budowla posiadała trzy wieże okrągłe i jedną kwadratową. Dostępu do zamku broniły mury obronne oraz wieża przedbramna w formie rondla. Około 1570 r. został rozbudowany przez Jana Tenczyńskiego, stając się wspaniałą rezydencją renesansową. W 1610 r. umocniono go pięciobocznymi bastionami i barbakanem. Podczas „potopu szwedzkiego” po długim oblężeniu zamek został poddany, co jednak nie uchroniło go przed złupieniem i podpaleniem. W 1683 r. po śmierci ostatniego właściciela z rodu Tenczyńskich, zamek, jako wiano jego córki, stał się własnością rodziny Opalińskich. Na przestrzeni lat próbowano podnieść budowlę z ruin, jednak pożar w 1768 r. strawił go doszczętnie. Do II wojny światowej pozostający w ruinie zamek należał do rodziny Potockich.
Od 2010 r. prowadzone są prace konserwacyjne i restauracyjne. Spora część ruin została już zabezpieczona. Jak widać przeszłość połączono z teraźniejszością.
Ruiny mimo "współczesnych wstawek" robią niesamowite wrażenie.
Żegnamy Zamek Tenczyn.
Zjeżdżamy do Wisły i jedziemy wzdłuż niej Wiślaną Trasą Rowerową. Wiślana Trasa Rowerowa to jeden z najpopularniejszych szlaków rowerowych w Polsce. Ma prowadzić jak najbliżej Wisły i połączyć góry z morzem, ale niestety nie na wszystkich odcinkach szlak jest gotowy. Obecnie Wiślana Trasa Rowerowa oznakowana i przejezdna jest w województwie śląskim, małopolskim, kujawsko-pomorskim i pomorskim. Kiedy w całości będzie przejezdna? Kiedy oznakowanym szlakiem rowerowym będzie można przejechać z gór nad morze? Niestety tego nie wiadomo…
My jedziemy częścią małopolską. Szlak poprowadzony jest po wałach. Ścieżka jest asfaltowa. Przypomina mi to trochę moją ostatnią ultra wycieczkę szlakiem Odra-Nysa i trasę wzdłuż Dunaju w 2018 r.
Zbliża się wieczór, gdy dojeżdżamy do Kalwarii Zebrzydowskiej.
Czuję się zmęczona. Żar lejący się z nieba przez cały dzień, tudzież rowerowe spacery, po prostu mnie wykończyły. Nocujemy w hostelu "19 dziewiętnastka". Tym razem nie protestuję :)
Kategoria Jura Krakowsko-Częstochowska