Basik prowadzi tutaj blog rowerowy

Dolina Dunaju - Tolna

  • DST 88.00km
  • Temperatura 30.0°C
  • Sprzęt Scott
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 19 września 2018 | dodano: 04.10.2018

Noc była spokojna. Nasz biwak nie wzbudził zainteresowania miejscowych, mimo, że nocowaliśmy w centrum rekreacyjnym miasteczka. Obudziłam się przed godz. 6.00. Pozwoliłam sobie na kilkuminutowe leniuchowanie w śpiworze. Wspominam wczorajszy dzień. Całkiem dobrze poradziliśmy sobie ze Scottem i Garminem. Część trasy pokonywaliśmy polnymi i szutrowymi drogami. Mimo czteromiesięcznej przerwy w rowerowaniu dałam radę, tak jakby nie chorowała. Zaległości w rowerowych "treningach" nie wpłynęły na moją kondycję. Mam lepszą kondycję od Hani, a porównując nasze tempa jazdy zaczynam mieć wątpliwości, czy zobaczę Żelazne Wrota Dunaju. Będzie, co ma być. Wstaję. Zaczyna się nowy dzień. 
Poranek jest pogodny i ciepły. Gdy przygotowuję śniadanie dołącza do mnie Hania. Rozmawiamy o dzisiejszej trasie. Plan się nie zmienia jedziemy jak najbliżej Dunaju. Dzielę się wątpliwościami, czy dotrzemy do Żelaznych Wrót. Hania mnie uspokaja - najwyżej część trasy pokonamy pociągiem. Na serbskim odcinku Dunaju bardzo mi  zależy, ale czy tam dojedziemy - nie wiem. Następnie dni to pokażą.

Wyjeżdżamy o godz. 9.30. Gdybym podróżowała sama wyjechałabym zapewne dużo wcześniej, a tak jazda w grupie zobowiązuje do czekania na ostatniego - kolegę. Za Dunavecse asfaltowa ścieżka zamienia się w polną drożynę. Jedzie się bardzo przyjemnie. Jest ciepło, a będzie zapewne upalnie.
Dojeżdżamy do wsi Apostag. Przejechaliśmy zaledwie kilka kilometrów, a ja jestem głodna. Od śniadania, bardzo skromnego - kisielek + herbatniki - minęło kilka godzin. Jadę pierwsza. Ma to swoje plusy. Narzucam grupie nie tylko tempo, ale i wybieram miejsca postoju.
Zatrzymuję się przed sklepem spożywczym. Kupuję chałkę, bułeczkę i mleko kakaowe. Chałka i mleko to prawdziwe delicje. Smakują, bardziej niż wybornie.



Z Apostag jedziemy asfaltową drogą w kierunku miejscowości Dunaegyháza. Czuję, że jadę przez Nizinę Węgierską. Jest płasko, jak okiem sięgnąć. Droga prowadzi wśród pól kukurydzy i ziemniaków. Jest to trasa EV 6. Zostaję w tyle, robię zdjęcia. Wiem, że bez problemów dojadę do grupy. To kolejny plus wolniejszego tempa jazdy Hani. Mogę oddawać się swojej fotograficznej pasji do woli (tylko co tu uwieczniać na zdjęciach?!), a i tak nadążę za kompanami i ich nie spowolnię. Droga jest bardzo monotonna, jedynie pola i pola, od czasu do czasu mija mnie auto. Nie ma praktycznie ruchu. Mimo monotonii to kolejny plus - jest nudno, ale bezpiecznie. 

W Dunaegyháza zauważam ciekawostkę. Zabawne kwietniki przed bramą posesji - ona i on, a nad całością czuwający na balkonie mundurowy.



Około 3 km za Dunaegyháza wjeżdżamy na drogę nr 6. Wita nas zakaz poruszania się po niej rowerów. Zakaz nie stanowi jednak żadnego problemu. Wzdłuż drogi prowadzi ścieżka rowerowa. Do mostu na Dunaju dzieli nas bardzo mały odcinek, może około kilometrowy. Dunaj nie bez powodu nazywany jest Amazonką Europy. Wygląda majestatycznie. Zatrzymuję się na chwilę na moście, patrzę w dal i co widzę. Jaka rewelacyjna miejscówka na nocleg! Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że za kilka dniu tu wrócę i rozbiję namiot w miejscu, które tak bardzo mi się spodobało. 


Dojeżdżamy do miasta Dunaföldvár. Nie wjeżdżamy do centrum. Jesteśmy na obrzeżach. Zjeżdżamy w drogi nr 6 w boczną drogę, oznaczoną na mapie żółtym kolorem i jedziemy w kierunku miasta Paks. W znalezieniu i wjeździe na właściwą drogę pomaga Garmin. 
Droga prowadzi wśród pól i winnic. Jadę pierwsza, ale znowu zatrzymuję się na zdjęcie i zamykam peleton. Nie ma to żadnego znaczenia. Tempo jest rekreacyjne. Do grupy dojeżdżam w miasteczku Bölcske. Rozsiadamy się na skwerku. Idę do sklepu. Mam ochotę na jogurt. Robimy krótką przerwę na posiłek.



W Bölcske zjeżdżamy z drogi. Dalej pojedziemy asfaltową dróżką prowadząca wałem. W pierwszym odruchu nie jestem tym zachwycona, bo ileż można jechać wałami i omijać miasteczka. Wprawdzie z dróg na wałach są zjazdy do miejscowości, ale my nie praktykujemy zjeżdżania z trasy. Dla mnie taka droga wieje nudą, ale to Hania ma decydujący głos co do wyboru trasy, a ja to akceptuję. 
Ścieżka prowadzi wśród pól i lasów, raz widzimy Dunaj, raz przesłaniają go drzewa. Równolegle do asfaltowej drogi na wale biegnie dołem polna droga, są też zjazdy do Dunaju. Z ciekawości odbijam w jeden z takich zjazdów. Nad Dunajem są wędkarze. To typowy obrazek. Domyślam się, że rzeka obfituje w ryby, a wędkarstwo to ulubiona pasja Węgrów.  

Jadę sama na początku naszego peletonu, by za moment go zamykać i tak na zmianę. Są też odcinki kiedy jadę w parze z Hanią. Rozmawiamy. Ona nie ma mi za złe, że pozwalam sobie na odrobinę jazdy w odosobnieniu. Każda z nas jedzie w swoim tempie, a w newralgicznych punktach trasy - skrzyżowaniach, rondach, wjazdach na główną drogę - i tak na siebie czekamy. Na tym przecież polega jazda w grupie. Ja opiekuję się i czuwam nad Hanią, a ona opiekuje się i czuwa nade mną.
Moje dotychczasowe wyprawy nie były aż tak rekreacyjne, wyglądały inaczej, a przez to mam zupełnie inne nawyki i przyzwyczajenia. Nie mam w zwyczaju robienia postojów co kilka kilometrów, wprawdzie priorytetem nie jest dzienny dystans, ale jeśli po drodze nie ma nic ciekawego to trzeba jechać dalej do celu.
Na trasie do Paks robię tylko jeden krótki postój nad Dunajem i wymuszam podobne zachowanie na kompanach. Do Paks jedziemy dosyć sprawnie jak na tempo rekreacyjne. Kończy się droga na wale i jest wjazd na drogę nr 6 z zakazem jazdy rowerów. Na szczęście poboczem drogi jedziemy niewielki odcinek i wjeżdżamy na ścieżkę rowerową.
Około 5 km od Paks położona jest jedyna na Węgrzech czynna elektrownia jądrowa.  Produkuje ona ponad 50% energii elektrycznej na Węgrzech. Naszym celem nie jest jednak zwiedzanie elektrowni. Na szczęście Hania nie uznała jej za atrakcję i nie zapisała na swojej karteczce :) A tak zupełnie poważnie, to istnieje możliwość zwiedzenia elektrowni podczas wycieczek organizowanych przez Látogató Központ, z siedzibą przy drodze nr 6, w południowej części miasteczka.
Jesteśmy w Paks (wymowa Poksz). Miasto położone jest nad naddunajskiej skarpie. W Paks jest wiele atrakcji turystycznych, m. innymi świątynie różnych wyznań, w tym synagoga, Vasúti Múzeum (muzeum kolei), Városi Múzeum (muzeum miejskie), Paksi Képtár (galeria obrazów, prezentująca płótna współczesnych malarzy węgierskich, m.in. Károlya Halásza, założyciela i kierownika galerii). Centrum miasta skupia się wokół Szent István tér. Z placu odchodzą ulice otoczone niewysoką zabudową, wśród której przeważają barokowe i klasycystyczne pałacyki i dworki. My niestety nie mamy czasu na zwiedzanie miasta i błądzenie malowniczymi uliczkami.
Zatrzymujemy się na krótki postój w pobliżu Városi Múzeum - Muzeum Miejskiego przy Deák utca 2. Muzeum urządzone w klasycystycznym dworze i zawiera ekspozycję na temat dziejów Paks i okolicy. Ciekawostkę stanowi skarb archeologiczny wydobyty w pobliskim Dunakömlőd, gdzie odkryto rzymski fort. Czas nagli i muzeum zwiedzam jedynie z zewnątrz. Wyjeżdżając z Paks uwieczniam na zdjęciu ulicę prowadzącą do kościoła Serca Jezusowego.



Z pomocą Garmina kieruję naszą ekipę na boczną drogę oznaczona na mapie kolorem żółtym, po której możemy poruszać się rowerami. Jedziemy w kierunku miasta Szekszárd. Na drodze panuje mały ruch, jest bezpiecznie. Droga pnie się pod górę, a przed samym "szczytem" wije się serpentynami. Nareszcie jakieś urozmaicenie. Jadę pierwsza. Mój Scott jest przyzwyczajony do jazdy pod górkę, ale Hani mieszczuch z pewnością nie. Pedałując myślę o koleżance. Dzielna z niej kobietka, jedzie pod górę na takim rowerze. Brawo! Oklaski dla Hani!
Na górze czekam na resztę ekipy. Ustalamy z Hanią dalszą trasę. Nie wjedziemy do Szekszárd od strony Tengelic, tylko odbijemy na najbliższym skrzyżowaniu do Szölöhegy i wjedziemy od strony miasta Tolna.
Szölöhegy to mała osada. Naliczyłam zaledwie kilka domów. Droga, którą jedziemy przypomina nasze dziurawe drogi. Jedziemy wśród pól i niewielkich zagajników. Przejeżdżamy nad autostradą i dojeżdżamy do drogi nr 6. Nie mamy wyboru - musimy przejechać około 2 km do drogi prowadzącej do miejscowości Fadd. Ruch na drodze nr 6 jest olbrzymi - auto goni za autem, tir za tirem. Nasi kierowcy w porównaniu z węgierskimi na takich drogach zachowują się wobec rowerzystów jak prawdziwi dżentelmeni. Tu jazda na trzeciego jest normą. Nie dziwi mnie to, bo przecież na tej drodze nie powinno być rowerzystów. Jadę po białej linii wyznaczającej krawędź jezdni. Droga nie ma utwardzonego pobocza, a trawiaste pozostawia wiele do życzenia - jest bardzo wąskie i spada pionowo w dół. 
Pokonuję około 2 km i odbijam w lewo w drogę prowadzącą do Fadd. Przed skrętem czekam na pozostałych. Nie chcę, abyśmy się rozłączyli i pogubili.
Droga, którą teraz jedziemy jest najprawdopodobniej drogą dojazdową do pól. Mijamy plantacje papryki.

Fadd to typowa węgierska wieś z kościołem i labiryntem wąskich uliczek. Na ekranie Garmina widzę ujęcie wody. Pytam pozostałych, czy jedziemy po wodę. Odpowiedź jest twierdząca i w ten sposób mam 2 litry wody na ewentualny prysznic butelkowy. 

Zaczyna zmierzchać. Rozglądamy się za miejscem na biwak. Przy drodze, którą jedziemy nie ma odpowiedniej miejscówki. Dojeżdżamy do miasta Tolna. W Tolnej nie ma campingu, ale jest hotel. Rozdzielamy się. Ja z pomocą Garmina prowadzę kolegę do hotelu, a Hania szuka miejscówki na nocleg. Po sprawdzeniu cen w hotelu wspólnie wracamy do Hani. Ona znalazła dwupoziomową miejscówkę: na pietrze z trawnikiem przed drukarnią lub na dole z trawnikiem przy zalewie. Kolega wraca do hotelu, a my rozbijamy namioty na dolnym poziomie. Miejsce jest całkiem fajne. Oglądam je przy blasku księżyca i latarki. Jest to zalew z pomostami dla wędkarzy. Przy pomostach kołyszą się łódki. Jest jeszcze jeden wędkarz, który odjeżdża autem zanim rozbijemy namioty.

Noc jest bardzo ciepła i widna. Jest pełnia. Znajduję miejsce na butelkowy prysznic. Mam nawet naturalny wieszak na ręcznik na akacjowej gałęzi i podglądaczy - komary. Może ten wyjazd nie jest szczytem moich marzeń, ale dzięki niemu znowu smakuję życia w drodze. Jak bardzo mi tego brakowało. Powoli zasypiam, kończy się dzień...


Kategoria Dolina Dunaju 2018


komentarze
malarz
| 17:13 czwartek, 4 października 2018 | linkuj Piękne fotografie! :)
Szczególnie wyróżniłbym fotki ulicy w Paks prowadzącej do kościoła, nietypowych kwietników, starego nitowanego mostu oraz papryki :)
sky1967
| 13:25 czwartek, 4 października 2018 | linkuj Pogodę mieliście jak marzenie.
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa oispi
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]