Basik prowadzi tutaj blog rowerowy

Wpisy archiwalne w kategorii

Rekordy

Dystans całkowity:4650.98 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:189:07
Średnia prędkość:24.59 km/h
Maksymalna prędkość:61.12 km/h
Liczba aktywności:15
Średnio na aktywność:310.07 km i 12h 36m
Więcej statystyk

Trzynastego w piątek :)

  • DST 219.42km
  • Czas 07:58
  • VAVG 27.54km/h
  • VMAX 42.27km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Sprzęt Specialized
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 13 listopada 2015 | dodano: 13.11.2015

Dzisiaj słowa są także zbędne. Wystarczy uśmiech razy dwa :) x 2 = :) :)
Moja dzisiejsza trasa - dwustetkowy pewniak - kierunek Włodawa.
36 km

74 km

94 km

112 km

128 km

140 km - obligatoryjny postój :)

185 km

Finał :)




Kategoria Rekordy

Szlakiem Pięknego Wschodu

  • DST 250.46km
  • Czas 09:32
  • VAVG 26.27km/h
  • VMAX 44.59km/h
  • Temperatura 32.0°C
  • Sprzęt Specialized
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 7 czerwca 2015 | dodano: 07.06.2015

Pognałam dzisiaj szlakiem Pięknego Wschodu. Tak coś mnie naszło :) Wyjechałam dosyć późno, około godz. 10.30.
Do Włodawy jechałam trasą ultramaratonu. Jak fajnie było znowu jechać bardzo urokliwymi nadbużańskim terenami.
Przed Sarnakami natknęłam się na taką ciekawostkę.

Wcześniej w Łosicach obrałam kierunek na Białystok...

W Sarnakach odbiłam na Terespol kierując się na Białą Podlaskę. Tak wyglądała droga za Sarnakami.

Pięknie zielono :) nie robiłam dużo zdjęć, czas bardzo naglił...
Centrum Janowa Podlaskiego.

Sanktuarium w Kodniu....

Droga między Kodniem, a Sławatyczami.

Cerkiew w renowacji w Sławatyczach.

Ze Sławatycz pojechałam do Włodawy, a tu nie wjeżdżając do centrum odbiłam na Lublin. Pozostało tylko dojechać do domu.
Wycieczka bardzo udana, choć popełniłam ten sam błąd, co na poczatku ubiegłego lata - nie posmarowałam całych rąk i nóg kremem z filtrem... Trochę mnie przypiekło :)


Kategoria Rekordy

Dwusetka i miesięczniaczek :)

  • DST 244.64km
  • Czas 09:21
  • VAVG 26.16km/h
  • VMAX 40.91km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Sprzęt Specialized
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 21 marca 2015 | dodano: 21.03.2015

To miał być test. Chciałam pokonać na szosówce dystans 200 km z minimalną ilością przystanków - dwa, góra trzy. I jak to w życiu bywa - miał być test, a wyszło, jak zwykle. Już na początku, zaraz po wyjeździe z domu robię falstart. Wyjeżdżam około godz.6.00. Pokonuje 500 metrów i wracam po spodenki z pampersem. Wieje i jest mi za zimno w samych długich spodniach. Dobrze, że założyłam kominiarkę. Zapowiada się nie tylko pogodny i słoneczny dzień, ale także wietrzny.
Jadę trasą z ubiegłych lat. To dystansowy pewniak, a mi dzisiaj nie zależy na nowych klimatach, tylko na dystansie. Pokonuję 8 lub 9 km i ponownie się zatrzymuję. Czuję, że mam mam za wysoko siodełko. Odbierając rower ze sklepu byłam w takiej radosnej euforii, że nie  zwróciłam uwagi na jego wysokość. Dopiero po zatrzymaniu zauważam, że siodełko jest inaczej mocowane, niż w Scottcie. Bez kluczy nie poradzę, a kluczy nie zabrałam. Ba, ja nawet nie zabrałam  pompki, zapasowej dętki i dokumentów. Mam przy sobie jedynie telefon, który zazwyczaj zostawiam w domu... Zabrałam także aparat, jak się później okaże główny winowajca zbyt dużej liczby przystanków :)
Pomykam dalej. Jazda na szosówce jest rowerową poezją. Jadę w kierunku Włodawy. 
Na 75 km robię przystanek. Wprawdzie nie muszę, ale chcę wejść do lasu. Jest urokliwie.

Jem kanapkę oraz banana i zapijam Pepsi. Zabrałam ze sobą trzy bułki, 4 banany, "Góralkę" cytrynową, litrowa Pepsi i Cisowiankę - 0,70 litra. Wszystko zapakowałam do plecaka. Wczoraj nie sprawdziłam, czy do koszyczków zmieszczą się butelki, czy bidony, a rano - szybko, szybko... i butelki trzeba było zabrać do plecaka. Zrzucam z siebie część garderoby - kominiarkę. Liczę, że wiatr nie jest mroźny, bo to przecież pierwszy dzień wiosny.
Pędzę dalej. Lubię ten odcinek trasy, może dlatego, że lubię las...

Jednak wiatr jest  ostry. Zacina z boku. Cóż robić. Pokonuję kilometr i kolejny krótki postój na założenie kominiarki i fotkę.

Dojeżdżam do Włodawy i kieruję się na Okuninkę. Ostatni raz byłam tu w grudniu, w dniu swoich urodzin :) Do Okuninki prowadzi ścieżka rowerowa. Jedzie się całkiem przyjemnie, tylko to okropne wiatrzysko. Wiatr wieje centralnie w twarz.
Za Okuninką wjeżdżam na drogę główną. Jadę w kierunku Chełma.

... i tak przez 17 km.
W Łowczy odbijam na Sosnowicę. Droga jest bardzo widokowa. Prowadzi przez Poleski Obszar Krajobrazu Chronionego lub Poleski Park Krajobrazowi - ciągle mi się myli, czy to już Park Krajobrazowy, czy jeszcze Obszar Krajobrazu Chronionego :) Mijam również sielskie wsie.

...i lasy.

Nie potrafię przejechać obojętnie obok leśnego parkingu. Na moim blogu są zdjęcia tego miejsca, bo w ubiegłym roku robiąc dwusetkę  zatrzymałam się na tym parkingu . Dzisiejsza fotka jest inaczej wykadrowana - pokazuje parking prawie w całości :)
Ładne miejsce, czyż nie?

Postanawiam ograniczyć swój temperament fotografa - amatora. Tylko jazda, ale... Jadąc przez Stary Brus zauważam domy - bliźniaki. Urocze.

Wiatr jakby wzmagał na sile. Wieje w bok z akcentem na twarz. A skrycie myślałam o walce o średnią. Ach, z wiatrem nie wygram.
Dojeżdżam do Sosnowicy. Mijam cerkiew i wracam. Robię zdjęcie. Temperament bierze górę.
Sosnowicka cerkiew p.w. Świętych Apostołów Piotra i Pawła należy do parafii Podwyższenia Krzyża Pańskiego w Horostycie diecezji lubelsko - chełmskiej. Została zbudowana w latach 1891r. - 1894r. Od 1989r. znajduje się w rejestrze zabytków. Aktualnie od 2012r. trwają prace remontowe budynku. W cerkwi od 1997r. odprawiana jest  jedna Święta Liturgia rocznie w święto patronalne 12 lipca.

Z Sosnowicy krótszą trasa jadę do Ostrowa, a stąd przez Jedlanki do domu. Przed Jedlanką Nową na liczniku pokazuje się cyferka 200. To nie koniec niespodzianek. Wiatr za Ostrowem zaczyna wiać w bok z akcentem na plecy. Pomykam przez Jedlankę 40 km/h. Super. I tak przez około 20 km, a potem.... Ostatnie 20 km jadę pod wiatr...
Reasumując. Testu nie zaliczyłam, choć wykręciłam dzisiaj tysięczny marcowy kilometr. Zrobiłam więcej przystanków. Jednak było warto zatrzymać się więcej niż trzy razy. To pierwsza dwusetka szosówki i powinna mieć pamiątkowe zdjęcia. A test zrobię następnym razem :)

DST: 244,64 km
Czas: 09:21
V AVG: 26,16 km/h
V MAX: 40,91 km/h



Kategoria Rekordy

Podwójne święto :)))

  • DST 233.39km
  • Czas 10:07
  • VAVG 23.07km/h
  • VMAX 35.00km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 24 maja 2014 | dodano: 24.05.2014

Dzisiaj po raz pierwszy w tym sezonie pokonałam dystans ponad 200 km :)

W ten sposób na moim liczniku pojawił się 3 tysiączek :)))

Wyjazdu nie planowałam z dużym wyprzedzeniem. Pomysł zrodził się spontanicznie pod wpływem chwili.
Zależało mi na pokonaniu dystansu 200 km i dlatego nie eksperymentowałam z trasą. Powieliłam trasę, którą jechałam dwa lata temu. Wówczas przejechałam 255 km. Planowałam pokonać dystans 230 km, ale na ostatniej prostej byłam tak zajęta lodami śmietankowymi, że przegapiłam drogę i wracałam do domu duuużym skrótem. Dzisiaj zaprogramowałam się na minimum 225 km. Właśnie tyle brakowało mi do 3 tysiąca.
Wyjechałam z domu o godz. 6.00. Aby tradycji stało się zadość pierwsze 50 km pokonałam trasą treningowego kółeczka, po czym obrałam kierunek na Włodawę. Po wjeździe na drogę nr 818 tablica informacyjna wskazywała, że mam do pokonania 45 km. To tylko i aż 45 km zważywszy na to, że wiatr wiał mi w twarz, lub w z boku spychając mnie do osi jezdni. Jedzie mi się źle. Może to nie mój dzień - myślę, ale przecież nie zawrócę. Mijam między innymi miejscowości Krzywowierzba, Lubień, 3 x Wyryki - Wyryki Połód, Wyryki Wola i Wyryki Adampol :) Za Adampolem wjeżdżam na drogę nr 82. Jeszcze chwila i jestem we Włodawie, a raczej na rogatkach Włodawy.

Zaskakuje mnie temperatura powietrza wyświetlana na tablicy. Jest dopiero po godz. 10.00, a już tak gorąco.

We Włodawie na pierwszym rondzie kieruję się na Chełm. Jadę drogą nr 812. Do Okuninki - lokalnego kurortu prowadzi ścieżka rowerowa. Mijam sielski obrazek - domek położony nad stawem. Uroczo...

Okuninka leży na Pojezierzu Łęczyńsko - Włodawskim nad Jeziorem Białe. To z pewnością jedno z najliczniej odwiedzanych jezior na tym pojezierzu przez amatorów kąpieli z Warszawy i Lublina. Gdy widzę auto za autem skręcające do Okuninki postanawiam, że jadę dalej. Nie lubię tłumu, więc po co miałabym tam zajeżdżać. Robię jedynie Scottowi fotkę z Krokodylkiem witającym w Okunince :)

Na liczniku wybija 100 km. Dalej jadę drogą główną. Ruch jest umiarkowany. Jedyne co przeszkadza to wiatr wiejący centralnie w twarz. Tak będzie przez dalsze 17 km. W Łowczy odbijam na wschód i dalej jadę drogą nr 819. Zatrzymuję się w sklepie, aby uzupełnić wodę. Kupuję też dwa banany. To moje drugie zakupy. We Włodawie zatrzymałam się po raz pierwszy. Kupiłam wodę i napój Tymbark jabłko - mięta. Lubię ten smak :)
Od Łowczy nareszcie wiatr mi pomaga. W Rudce Łowieckiej mijam pasące się krowy. Już nie pamiętam kiedy widziałam taki widok.

Mijam Hańsk. Jestem na Polesiu, a dokładnie na Obszarze Poleskiego Krajobrazu Chronionego. Polesia czar.... Pięknie. Jadę drogą przez las. Zatrzymuję się na dłuższą chwilę na leśnym parkingu, który odkryłam dwa lata temu. Urokliwe miejsce.

W Kołaczach przecinam drogę nr 82, którą już dzisiaj jechałam. Kieruję się do Sosnowicy. Mijam Nowy Brus, Stary Brus, Wołoskowolę, Pieszowolę i dojeżdżam do Sosnowicy. Dalej chcę jechać do Ostrowa Lubelskiego i przez moment zastanawiam się nad wyborem trasy. W myślach orientacyjnie przeliczam odległości i podejmuję decyzję - jadę trasą z przed dwóch lat. Kieruję się na Łęczną. Niestety znowu mam wiatr w twarz lub z boku. Wracam na Pojezierze Łęczyńsko - Włodawskie. Jadę drogą nr 820. Zatrzymuję się nad Jeziorem Rogóźno. Być na pojezierzu i nie zamoczyć nóg w wodzie? Lubię to miejsce - małe jezioro ukryte wśród lasów. Latem często tu przyjeżdżam. Dzisiejsza upalna pogoda przyciągnęła wielu amatorów kąpieli słonecznych.

W Ludwinie odbijam na Zezulin. Stąd do Ostrowa Lubelskiego dzieli mnie tylko 15 km. Wjeżdżam na drogę nr 813. Pedałuję rytmicznie. Słońce praży. Mimo częstego wcierania kremu ochronnego z filtrem coraz bardziej piecze mnie lewa ręka. Aż się boje pomyśleć jak wygląda moja twarz po takiej dawce promieni.
Mijam Rozkopaczew, a gdy wjeżdżam do Kolechowic na liczniku pojawia się 200 km! Super! Chwila i jestem w Ostrowie Lubelskim.

Po przejechaniu 9 km odbijam na trasę swego kółeczka. Do domu jest coraz bliżej. Z każdym kilometrem jadę szybciej. Nie czuję dużego zmęczenia. Jestem znużona upałem. Słońce praży niemiłosiernie.
W domu jestem kilka minut po godz. 17.00. Udało się! Na liczniku mam 233 km! Po raz pierwszy w tym sezonie pokonałam dystans ponad 200 km, a to dopiero początek :) Spełniło się moje kolejne marzenie. Jestem szczęściarą. Czy jest jeszcze ktoś, komu spełniają się wszystkie marzenia tak, jak mi? :)))


Kategoria Rekordy

Rowerem nad morze trasą pieszą :)

  • DST 357.23km
  • Czas 18:15
  • VAVG 19.57km/h
  • VMAX 39.00km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 19 lipca 2013 | dodano: 21.07.2013

Wszystko zaczęło się na Harpaganie. Po powrocie do bazy w Kolbudach Jacek rzucił hasło - jedziemy nad morze zamoczyć nogi. Nie wiedziałam czy żartuje, czy mówi na poważnie. Był poważny i tylko ze względu na wyjazd bladym świtem do domu nie pognalibyśmy rowerami nad Bałtyk. W drodze powrotnej z Harpagana umówiliśmy się na jednodniowy wypad nad morze. Plan nie był szalony, szaleństwem było pozostawienie w rękach Jacka wytyczenia trasy :)

Po kilku próbach udało się ustalić termin nie kolidujący z naszymi obowiązkami i innymi planami. Szczęśliwą datą okazał się piątek 19 lipca. Po pracy 18 lipca przyjechałam do Siedlec. Zatrzymałam się u brata. Mój Scott przygotowany do bicia rekordu dystansu - pięknie umyty, łańcuch i napęd lśnią, smar użyty. Wieczorem spotykam się z Jackiem. Przy herbacie wymieniamy uwagi o trasie i dystansie jaki przyjdzie nam pokonać. Dystans całkowity zgodnie ze wskazaniami mapy ma wynosić 345 km. Jacek jest autorem naszej trasy. Dlaczego nie wzbudziło moich podejrzeń to, że jest to trasa piesza, a my przecież mieliśmy jechać rowerami! Ustalamy godzinę wyjazdu na 3.30.
Przed wyjazdem udaje mi się zasnąć może na godzinę. Nie mogą spać, to chyba nerwy i powracające pytanie, czy dam radę, przecież to mój pierwszy taki dystans. W ubiegłym roku dwukrotnie pokonałam dystans 200 km - 220 km i 255 km, ale teraz to ma być ponad 300 km!
Jest 19 lipca. Jacek zjawia się punktualnie. Ruszamy i ... wracamy. Nie mam pewności, czy zamknęłam drzwi mieszkania brata. On z rodziną spędza urlop nad morzem:) Drzwi zamknęłam, możemy jechać. Jest godz. 3.40. Budzi się dzień, jest ciepło i co najważniejsze bezwietrznie.
Jadę za Jackiem i obserwując z jaką częstotliwością kręci pedałami nabieram wątpliwości, czy ja za nim nadążę. Przecież to maratończyk! Dwa tygodnie wcześniej przejechał na maratonie 600 km w 30 godzin! Ja mam inny styl jazdy, jeżdżę bardziej siłowo, nie przepadam z robieniem setek młynków na luzie. Zaczynamy w ostrym tempie i jak zwykle na początku dostaję zadyszki :) Mój organizm musi się przyzwyczaić do wzmożonego wysiłku.
Jedziemy z Siedlec do Węgrowa. Znam tą trasę, wielokrotnie jeździłam tamtędy do Ciechanowa do swojej przyjaciółki. Ruch na drodze jest praktycznie zerowy. Pomykamy z prędkością 27 - 30 km/h. Zauważam, że na 15 km mój oddech jest już miarowy, organizm dobrze znosi wysiłek. Jest dobrze do 25,23 km. Jesteśmy przed Węgrowem. O godz. 4.30, wjeżdżamy w zakręt i mało brakuje, aby z tego zakrętu trafić wprost na stół do patomorfologa zamiast nad morze... Udało się. Ja jestem tylko brudna i poobijana - mam zdarty lewy łokieć, posiniaczone lewe udo, otarcia naskórka do krwi na lewej łydce, siniaki i stłuczony lewy bark oraz rozerwany lewy rękaw bluzy. Rower nie ucierpiał, przy upadku skrzywiła się tylko kierownica. U Jacka skończyło się na złamaniu mocowania przedniej lampy. Mieliśmy szczęście :)
Jedziemy dalej. Dojeżdżamy do Węgrowa. To pierwsze większe miasto na naszej trasie. Z Węgrowa kierujemy się na Wyszków. W Wyszkowie zmieniają się warunki. Zaczyna wiać. Wiatr wieje z zachodu spychając nas na prawą stronę. Jest jeszcze znośnie. Z Wyszkowa drogą nr 618 jedziemy do Pułtuska. O godz. 8.00 mijamy tablicę z napisem Pułtusk. Gdy w mieście zatrzymujemy się na śniadanie mam na liczniku 111 km. Na 100 km robię swoją "życiówkę" - pokonuję ten dystans w czasie 3,54 h. Robimy małą objazdówkę Pułtuska. To urokliwe miasteczko. Wyjeżdżamy na drogę nr 61. Ruch jest coraz większy. W Kleszewie odbijamy w lewo i zjeżdżamy z drogi 61. Kierujemy się do Przasnysza. Jedziemy lokalnymi drogami. Znowu ruch jest prawe zerowy, ale coraz bardziej wzmaga się wiatr. W Przasnyszu ponownie wjeżdżamy na drogę główną nr 57. Ruch jest duży, podobnie jak wiatr. Dwukrotnie gdy wyprzedza mnie tir zwiewa mi czapkę :)
Za Przasnyszem zatrzymujemy się na stacji benzynowej gdzie w barze zamawiamy kawę. Z drogi nr 57 zjeżdżamy w Mchowie. Na trasie coraz więcej lasów. Drzewa hamują podmuchy wiatru i możemy jechać szybciej. Mijamy między innymi miejscowości Marianowo, Krzywogłowę Małą, gdzie robimy zakupy uzupełniając płyny. Jedziemy drogami bocznymi, lokalnymi, ale asfaltowymi :) Dojeżdżamy do Muszak. Mój licznik pokazuje 200 km :) Zaczynają się problemy, w którą drogę wjechać na skrzyżowaniu. Nawigacja Jacka pokazuje drogę na wprost, ale którą na wprost?! Wybieramy drogę. Wjeżdżamy w las. Droga jest wąska, ale nadal asfaltowa. Po przejechaniu około 2 km okazuje się, że to był chybiony strzał. Wracamy. Szukamy drogi. Jest kierunek na Nidzicę, ale to nie nasz kierunek. Jacek pyta dwie dziewczyny o drogę. Uzyskujemy podpowiedź, że może to ta brukowana droga do Zimnej Wody. Czy to coś można nazwać drogą?! Jedziemy i zaraz odbijamy w lewo. Kończy się bruk i zaczyna szutr. Wjeżdżamy w las... Nawigacja kieruje nas na leśne ścieżki... Jedziemy. Ja na szosówkach na leśnych drogach. Było zabawnie. Były ubite piaszczyste drogi, było błoto i była też trawa. Lasem jedziemy około 9 km. Przecinamy drogę asfaltową nr 545 i dalej lasem jedziemy do Salewa. Nasz entuzjazm kończy się wraz z pojawieniem się bruku i piachu na drodze. Cóż robić. Odcinki, z którymi nie poradziły sobie moje szosówki przeszłam pieszo :) Droga przez lasy spowolniła nas. Mamy niewielkie szanse, aby dojechać do celu na godz. 21.00, jak optymistycznie zakładał Jacek :)
W Salewie wjeżdżamy na drogę krajową nr 58. Droga rewelacyjna, asfalt nowiutki, tylko pomykać. Chmurzy się i zaczyna padać deszcz. Zatrzymujemy się w Swaderkach. Tu jemy coś na gorąco i gdy deszcz ucicha ruszamy dalej. Jedziemy w kierunku Olsztynka. W Mierkch mamy odbić w prawo. Mierki są, ale drogi w prawo brak. Ponownie pytamy o drogę. Chłopak jadący na rowerze nie potrafił nam pomóc, ale starszy pan bez problemów wskazał drogę prowadzącą w kierunku Gryzlin. Żegnając się i dziękując za pomoc pytam, czy to bardzo piaszczysta droga. Uzyskuję odpowiedź, że piachu tam trochę jest. Trochę!!! to było delikatnie powiedziane!!! Droga prowadziła przez pola! Początkowo jechało się całkiem nieźle, ale... piachu tam było dostatek! Nie dało się jechać na szosówkach! Napęd cały w piachu, łańcuch podobnie. Ten piach to nie piach, a wręcz piaszczyste błoto, bo przecież padało. Straszne. Mówię do Jacka, że więcej nie jadę polnymi drogami. Koniec, mamy jechać tylko asfaltem! Nie widziałam wtedy, że największe atrakcje będą u kresu naszej wyprawy :)
Przecinamy drogę S51 i jedziemy w kierunku Morąga - ASFALTEM!!! Mijamy miejscowości o dziwnie brzmiących nazwach - Mycyny, Mańki, Guzowany Młyn, . W jednej z miejscowości kupujemy wodę i Jacek myje napędy i łańcuchy naszych rowerów. Humor mi się poprawia - mój rowerek ma opłukany łańcuch :). Skrzypi trochę mniej :)
W Podlejkach przecinamy drogę nr 16. Jedziemy przez Łęguty, Worliny, Łuktę. Jesteśmy na Mazurach. Teren jest pofalowany. Jedziemy pod górkę i z górki :) Przed godz. 21.00 dojeżdżamy do Morąga. W Biedronce robimy zakupy na kolację i śniadanie. Przed nami ostatni etap naszej wyprawy. Jedziemy do Pasłęka. Robi się ciemno. Jedziemy drogą W 27. Ruch jest spory, a moja lampeczka daje mało światła. Jacek jest bardzo koleżeński. Jedzie obok, lub za mną w ten sposób, aby oświetlać także mi drogę. Około godz. 22.10 docieramy do Pasłęka. Na liczniku mam 320 km. Tak niewiele brakuje do celu naszej podróży. Sprawdzamy na mapie drogę, zastanawiamy się jak jechać. Jest już późno i teraz błądzić.... Nie możemy sobie na to pozwolić. Pytamy dwojga przechodniów jak dojechać do Marianówki. Odpowiedź jest mało pomocna. Jedziemy kierując się intuicją. Sukces. Wjeżdżamy na drogę nr 505. Mamy z niej odbić w lewo. Jest kierunek na Bogaczewo. Skręcamy. Jedziemy niewielki odcinek i mijamy żużlową drogę. Czyżby to była nasza droga. Znowu niespodzianka. Ja przecież nie chcę jechać utwardzonymi drogami, tylko asfaltem!!! Droga zamienia się w szutrową. Nic nie widzę. Jacek daje mi czołówkę. Jest lepiej, przynajmniej trochę widzę. Dojeżdżamy do Aniołowa i dalej polną drogą jedziemy do Rogowa. Noc, polna droga, po prostu rewelacja. Powoli tracę nadzieję, że dojedziemy do celu przed świtem. Z Rogowa dalej jedziemy polną drogą. Wjeżdżamy w las. To czym jedziemy nie można nazwać drogą. Olbrzymie koleiny, piach. Może lepiej, że jest noc i nie widzę którędy jedziemy. Wjeżdżamy do lasu, a ściślej wchodzimy do lasu. Już nie jadę, nie mogę, tylne koło obraca się w miejscu. Idę. Środek nocy, a my spacerujemy po lesie w nieznanym terenie. Pięknie. Gałęzie pochylają się coraz bardziej. Co będzie jak droga się urwie. Ogarnia mnie bezsilność. Jacek idzie pierwszy. Mówię sama do siebie - co ja tutaj robię, dlaczego baczniej nie przyjrzałam się naszej trasie. Gdy las się przerzedza Jacek wsiada na rower i odjeżdża. Ja dalej spaceruję. Jest około godz. 1.00. Dzwonię do swego kolegi. Umówiłam się, że zadzwonię, gdy dotrzemy na miejsce, chcę mu powiedzieć, aby nie czekał na telefon, bo nie wiem czy i kiedy dotrzemy do celu. Wybieram numer i słyszę jak wesołym tonem mówi: "Halo, halo dotarliście?" Odpowiadam - "Nie" i milczę. On na to - "Gdzie jesteś" - a ja - "W lesie" On milczy po czym pyta "A gdzie jest Jacek, zgubił cię" On się śmieje. Słyszę, że to życzliwy śmiech. Mówi, że nie tak miało być, ale zazdrości nam tej przygody. Wiem, że mówi szczerze. Jest życzliwy jak zwykle. To mój przyjaciel. On zawsze we mnie wierzy, nawet gdy ja mam wątpliwości czy sobie poradzę. Tak było przed Harpaganem, przed wyjazdem w Alpy i teraz gdy postanowiłam przejechać 300 km. Wiem, że mogę na nim polegać. Dobrze mieć takiego przyjaciela :)
Wraca Jacek więc kończę rozmowę. Dochodzimy do Pomorskiej Wsi. Nareszcie wjeżdżamy na drogę asfaltową. Przecinamy drogę S 22. W oddali widać światła Elbląga. Kierujemy się do Kamiennika Wielkiego, stąd do Milejewa, Ogrodników, mijamy Pagórki, Łęcze i wjeżdżamy do Połonin!!! To cel naszej wyprawy. Połoniny 2 - tu mamy zarezerwowany nocleg. W ciemnościach nie możemy odnaleźć adresu. Jest godz. 1.30 Jacek dzwoni do naszej gospodyni. Nie odbiera. Mamy problem. Telefon. To ona. Tłumaczy jak mamy do niej dojechać. Udało się!!! Na liczniku 357,23 km. Nad morze pojedziemy rano. Przecież przyjechaliśmy po to, aby zamoczyć nogi w słonej wodzie :)


Kategoria Rekordy