Paralotnie nad Lago di Molveno i sady jabłkowe
-
DST
67.84km
-
Czas
04:42
-
VAVG
14.43km/h
-
Aktywność Jazda na rowerze
Tradycją na tej wyprawie stało się wczesne budzenie :) Więc... obudziłam się jak zwykle około godz. 7.00. Tym razem w szybszym tempie pakowałam swój namiot, ale i tak nie zdążyłam... Gdy wychyliłam głowę zobaczyłam kobietę idąca po schodach w stronę jeziora. Minęła mój namiot i... żadnej reakcji. Niestety i tym razem nie dane mi było poznać carabinieri, choć bardzo się starałam :)
Moimi sąsiadami byli młodzi ludzie - Ona i On. Zwinęli swój namiot w błyskawicznym tempie :) Plecak mieli olbrzymi :)
Kolejną atrakcją była wycieczka Czechów lub Słowaków. Gdy już byłam gotowa do drogi to spora grupka wycieczkowiczów przeszła obok mego byłego obozowiska. Jeszcze tylko spacer brzegami jeziora i ruszyłam w drogę, jak zwykle bez śniadania.
Dzisiaj czekało na mnie kolejne jezioro - Molveno.
Droga wiodła doliną, lekko w górę. Zdobyłam przełęcz o wysokości około 700 m n.p.m.
Passo del Ballino :) niby nic, ale zawsze przełęcz :)
Jadąc rozglądałam się za stolikiem i ławeczką. Wypadało zjeść śniadanie. Znalazłam idealne miejsce w miejscowości Vlone. Na rozstaju dróg, skrzyżowaniu :) było wydzielone miejsce z "wodopojem", stolikami i ławeczkami. Pięknie ogrodzone, obsadzone drzewami z kapliczką obok studni. Urocze miejsce. Właśnie to jest w Italii takie wyjątkowe - miejsca, gdzie można zatrzymać się i odpocząć, jest wszystko - woda, stół, ławki :) Zupa jarzynowa z wkładką w postaci makaronu była wyborna. Nie wiem, czy aż tak byłam głodna, czy to miejsce aż tak poprawiło mi apetyt :) Oczywiście zaparzyłam herbatę i zjadłam coś słodkiego. Żal było opuszczać takie apetyczne miejsce.
W Vigo Lomoso zrobiłam zakupy, m.innymi dwie czekolady.
Droga cały czas wiodła w górę... Wypłaszczyło się po minięciu San Lorenzo, choć czy to można było nazwać wypłaszczeniem :) Już po płaskim dojechałam nad jezioro Lago di Molveno. Widok na jezioro, miasteczko Molveno u podnóża szczytów... urokliwe.
Molveno słynie z czegoś jeszcze - jest mekką paralotniarzy.
Zjechałam na dół do miasta. Nacieszyłam oczy widokiem na jezioro. Skosztowałam kupionej wcześniej czekolady i w drogę. Wyjeżdżając po raz ostatni spojrzałam na jezioro, pięknie ...
Z Molveno jechałam cały czas w górę. Robiło się późno, a ja miałam przed sobą spory odcinek do pokonania. Planowałam zatrzymać się w Cles. Podjazd ciągnął się do Andalo. Potem było z góry.
Za wszelką cenę chciałam dojechać do Cles i dlatego chcąc skrócić trasę zaryzykowałam. Wbrew informacji o trasie dla rowerów w kierunku Cles skierowałam się na drogę główną. Przejechałam kilka kilometrów i "niespodziewajka" - jakby powiedział mój znajomy - zakaz jazdy rowerem. Trudno - pojechałam. Trzymając się prawej linii przy krawędzi jezdni jechałam w górę, noga za nogą. Byłam zmęczona, ruch duży, a ja jadę wbrew zakazowi. Tylko raz ktoś na mnie zatrąbił. Ci Włosi to całkiem kulturalni kierowcy.
Skręciłam do pierwszej miejscowości - Mollaro. Spojrzenie na mapę - trochę nie tak, ale może będzie dobrze. Nabrałam wody w butelki i worek, bo przecież trzeba się umyć przed snem. W Mollaro jak okiem sięgnąć ciągnęły się sady jabłkowe.
Jechałam drogą wśród jabłoni. Było stromo, a ja wiozłam kilka litrów wody w butelkach i 10 litrów wody w worku. Dociągnęłam na szczyt, wjechałam do kolejnej miejscowości, a tam... studnia :) No i jak tu było nie użyć fajnego słowa :)
Zbliżała się godz. 19.00, a ja nie znalazłam jeszcze miejsca na nocleg. Nie chciałam nocować w sadzie, ale bałam się, że nie będę miała wyjścia.
Jak to mówią "mądry to ma szczęście". Przytrafiła mi się "trafiejka", jak by powiedział mój znajomy. Przejechałam około 2 km i zobaczyłam idealne miejsce na obozowisko. Ogrodzony teren porośnięty sosnami, na wzniesieniu ławeczki i stoliki, a w dole lasek i ... mój namiot :)
Miejsce na zawieszenie worka z wodą też znalazłam. Zagotowałam wodę, wymieszałam z zimną i prysznic miałam jak w hotelu z czterema gwiazdkami.
A na kolację ugotowałam spaghetti z sosem kupionym w Vigo Lomosa, lub w innym mieście :) Tym razem zamiast herbaty była odrobina białego półwytrawnego wina. Kolacja smakowała wybornie i podziałała jak środek nasenny. Menażkę i zęby umyłam rano :) Przecież jestem na wakacjach ;))))
Kategoria wyprawy, Jeziora alpejskie 2013