Jabłka, jabłka... aż po Merano
-
DST
63.38km
-
Czas
05:02
-
VAVG
12.59km/h
-
Aktywność Jazda na rowerze
Obudziłam się z małym bólem głowy i jabłkami przed oczyma :)
Pewnie zaszkodziło mi spaghetti :) Tym razem nie spieszyłam się ze zwijaniem obozowiska. Namiot sechł na słońcu, a ja sprawdzałam nowy patent - pranie w worku. Polecam i podaję instrukcję użycia pralki wyprawowej: rzeczy włożyć do worka, wlać wodę, wsypać proszek lub wlać płyn, zamknąć worek, po czym potrząsać i ugniatać. Worek założyć na rower, aby w trakcie jazdy jeszcze doprało. Płukać w rzece lub jeziorze :)
Wyjątkowo zjadłam na miejscu śniadanie i przez to tak się ociągałam, że wyjechałam koło południa.
Jak okiem sięgnąć sady i sady i sady... i droga bardzo w górę.
Jadąc minęłam zamek.
Droga wiodła cały czas w górę. Podjazd był bardzo męczący. Dojechałam do Coredo. Uzupełniłam zapas wody i... wspomnienia ożyły. Wybrałam trasę pieszą chcąc skrócić czas dojazdu do miasteczka Sanzeno. Były sady, las, krzaczory i schody.
Typowa trasa piesza. Wielką zaletą tej trasy było znalezienie w lesie strumyka, w którym wypłukałam pranie :) Moje sakwy przyozdobione bluzką, spodenkami i czymś jeszcze wyglądały urokliwie :)
Z Sanzeno cały czas jechałam w górę w kierunku przełęczy Palade. Podjazd był męczący, choć wydawał się być łagodny. Przełęcz nie jest honorna, ma zaledwie 1518 m n.p.m.
Trochę zmęczona dojechałam na szczyt. Robiło się późno. Zjeżdżając zatrzymałam się aby choć przez chwilę móc podziwiać dolinę i szczyty.
Zjazd ciągnął się na odcinku 15 km. Zjechałam do Merano. Zmierzchało. Jadąc za znakami szukałam campingu. Niestety oznaczenia były takie niedokładne, że nie udało mi się...
Namiot rozbiłam na obrzeżach miasta, w sadzie obok starej szopy.
Kategoria wyprawy, Jeziora alpejskie 2013