Ścieżka pokonana :)
-
DST
72.80km
-
Czas
02:54
-
VAVG
25.10km/h
-
VMAX
36.60km/h
-
Temperatura
8.0°C
-
Sprzęt Scott
-
Aktywność Jazda na rowerze
Przejechałam całą ścieżkę - 14 - 15 km przez las! Nareszcie! Nie wiedziałam, czy dzisiaj wybiorę się na rower. Wprawdzie miałam "wolny" dzień w pracy, ale od godz. 4.00 siedziałam w służbowych zadaniach. Aby wyrwać się na rower w taki dzień, jak dziś - "wolny w pracy" wstaję skoro świt, odrabiam służbowe lekcje, ogarniam dom, po czym z czystym sumieniem gonię na rower. Dzisiaj było szaro-buro i wietrznie. Miałam sporo pisania, ale o godz. 14.30 zaczęło mnie nosić.... Szybko wskoczyłam w rowerowe ubranko i pognałam na rower. Jadąc postanowiłam, że dziś zmierzę się z całą ścieżką. Aby dojechać do ścieżki pokonuję dystans 31,5 km. Chciałam tam dotrzeć, jak najszybciej, by przynajmniej pierwszą połowę przejechać w zapadającym zmierzchu. Momentami wiało okrutnie, ale powiedzmy, że się udało i jadąc pierwsze 7 km przez las widziałam co nie co na liczniku :) Przecięłam drogę i pognałam na drugą część ścieżki. Konsekwentnie nie włączyłam przedniej lampki. Tylną włączyłam wjeżdżając na drogę główną około 4 km przed ścieżką. Nie byłam na ścieżce sama. Jakieś 3 km przed końcem ścieżki minęłam rowerzystę jadącego z przeciwnego kierunku. Jechał również bez włączonej lampeczki. On bliżej środka drogi i ja bliżej środka drogi, ledwośmy się minęli :) Byłoby zabawnie jadąc rowerem zderzyć się w takim miejscu z drugim rowerem :) Następnym razem posłucham rady Kasi i wjeżdżając na ścieżkę włączę lampkę :) Ledwo minęłam rowerzystę, jak tuż przede mną przebiegły dwie sarny. Mimo to dalej jechałam po ciemku. Przebiegły kolejne sarny i jeszcze jedna i już nie ryzykowałam - włączyłam lampkę :) do domu wróciłam na skrót, pędząc ile sił w nogach nie zważając na wiatr. Powód - przed jazdą wypiłam herbatę. Uwielbiam herbatę, mogę wypić osiem pod rząd ;) Tym razem wystarczyła jedna.... Nie chciałam zatrzymywać się na trasie, bo przecież szkoda czasu. I tu przypomina mi się anegdota :) Dwa lata temu robiąc trasę 200 km poczułam wodny zew natury. Wybrałam taki fajny zagajniczek z taką fajną drogą. Wjechałam w zagajniczek i widzę, jak z przeciwka, tą fajną drogą jedzie auto. Zatrzymuje się przy mnie. Pan opuszcza szybę i mówi do mnie "Słucham". Konsternacja. Spojrzałam na wprost i co widzę - jakieś zabudowania. Zaczęłam się jąkać "eeee... chciałam tylko skorzystać z naturalnej toalety" Byłam chyba czerwona jak burak, a pan odpowiedział grzecznie "Proszę". Totalna wpadka. Oczywiście wszystkiego mi się skutecznie odechciało. Dojechałam do stacji benzynowej we Włodawie.... Miałam różne przygody związane z rowerem, ale gdy tą wspominam to śmieję się sama z siebie, jak można było nie zauważyć zabudowań :)
Kategoria Po pracy
komentarze
Sarnę jak sarnę, rower jak rower - takie rzeczy łatwo ominąć nawet po ciemku. Gorzej, gdy pod kołami popyla jeżyk albo jaki inny borsuk (ostatnio np. prawie rozjechałem małego borsuczka)... o_O
A poza tym pięknie pomykasz Basiku na rowerku, jeszcze jedna podobna wycieczka i przekroczysz 10 klocuszków na dwóch kółkach :)