Poszłooo..... :)
-
DST
105.35km
-
Czas
04:47
-
VAVG
22.02km/h
-
VMAX
42.06km/h
-
Temperatura
-1.0°C
-
Sprzęt Scott
-
Aktywność Jazda na rowerze
Poranek był słoneczny, ale do obiadu bardzo prężnie działałam na polu rodzinno - domowym :) O godz. 13.00 z czystym sumieniem pognałam na rower. Wiało, ale jeszcze nie padało. Było dosyć przyjemnie. Pierwsze 7 kilometrów pedałowałam z wiatrem w twarz. Tak sobie pomykałam 16-17 km/h ubolewając nad swoją kondycją i wytrzymałością. Żeby taki wiaterek tak mnie spowalniał. A planowałam popracować nad kadencją.... Porażka. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że to była prędkość.... ho, ho, ponaddźwiękowa. Zaczęłam jak zwykle kółeczkowo, nieśmiało myśląc o setce, ot tak, na dobry początek. Pokonałam kilkanaście kilometrów przekomarzając się z wiatrem, który wiał to w twarz, to w bok, tylko nie w plecy i.... zaczęło padać. Prognoza pogody sprawdzała się - od rana miało wiać, a po południu wiać i padać. Odnosiłam wrażenie, że deszcz osłabia wiatr, a może tylko mi się wydawało.... Jechałam dalej. Nie była to przyjemna przejażdżka dla Scotta. Asfalt mokry, kałuże, straszliwie chlapało wodą z piaskiem. Na najbliższe dni meteorolodzy nie zapowiadali poprawy pogody, a nawet straszyli deszczem ze śniegiem. Taka pogoda jak nic zatrzyma mnie w domu, żal roweru, więc dziś gnaliśmy ze Scottem dalej nie zważając, że na zmianę padało lub mżyło. Zatrzymałam się na moment w Białce, aby uzupełnić płyny. Tymbark jabłko - mięta smakował wyśmienicie, a może tak bardzo chciało mi się pić :) Znowu od 5 kilometrów jechałam pod wiatr. Tak było do samego Ostrowa Lubelskiego. 18 kilometrów pod wiatr, to było.... Dodatkowy stres w Jedlance Starej, to tu ostatnio pognały mnie dwa sporaśne psy. Jak nic, dzisiaj przez ten wiatr nie zwieję bestiom. Odetchnęłam. Jedlanka Stara i Nowa bez psich ekscesów. Mam takiego fajniutkiego pupila w Jedlance Nowej, często okazuje mi swoją sympatię :) Wyjeżdżając z Ostrowa liczyłam na wiatr w plecy.... i się przeliczyłam :) Wiało w bok. I tak przez kolejne 18 kilometrów. Nie było jednak źle, można było pomykać w tempie rekonwalescenta :) Najfajniejsze było przede mną :) Ostatnie 12 kilometrów do domu, to prawdziwa wietrzna masakra. Przez 8 kilometrów wiatr wiał w twarz. To już nie był wiatr, to było istne WIATRZYSKO!!! Dmuchało bardzo porywiście. A moja prędkość? Było już ciemno i nie widziałam cyferek na liczniku, ale myślę, że jechałam z prędkością 6 - 7 km/h, a gdy ciut ustawało do 10 km/h. Kolejne 4 kilometry przejechałam z wiatrem w bok. Do domu wróciłam sponiewierana i uśmiechnięta, bo poszłoooo... Nowy sezon rowerowy zainaugurowany!!!! Przyznam, aby być w pełni obiektywną, że odcinki z wiatrem w plecy były bardzo przyjemne, nawet w deszczu :)
A po powrocie do domu powitały mnie takie komentarze:
- Starszy - Zmokłaś?
- Mama - Basiu, zobaczysz stracisz zdrowie.
- Młody - bez komentarza (grzeczne dziecko :))
DST:105,35 km
Czas: 04:47
V AVG: 22,02 km/h
V MAX: 42,06 km/h
Temperatura: - 1,0 C
Sprzęt: Scott
Kategoria Po pracy
komentarze
Ostre wejście w Nowy Rok - a co to będzie, jak pogoda będzie łaskawsza... ;>