Filozofia jajka i kury
-
DST
23.71km
-
Czas
01:24
-
VAVG
16.94km/h
-
VMAX
24.50km/h
-
Temperatura
-1.0°C
-
Sprzęt Scott
-
Aktywność Jazda na rowerze
Nareszcie przyszła zima! W ciągu dnia padał śnieg, ale gdy wracałam do domu padał ni to deszcz, ni to mżawka. Ostatnio na blogach rowerzystów pojawiły się takie ładne białe zdjęcia... Choć na chwilę wyrwać się na rower, pognać w śnieżny świat, a że ślizgawica na drodze i zjechane opony w moim rowerze, to przecież takie małe nic :) Jak pomyślałam tak zrobiłam, przecież to jajko jest mądrzejsze od kury :) Na moim pierwszym siedmiokilometrowym hardkorowym odcinku - białe lodowisko. Jechałam powoli, bardzo powoli. Trochę zarzucało, ale dałam radę - przejechałam bezkolizyjnie. Padała marznąca mżawka i tworzyła cienką lodową warstwę na przodzie i rękawach mojej kurtki oraz na rękawicach. Fajnie szeleściło. Nie chciałam ryzykować - postanowiłam, że zrobię mini kółeczko. Wyjechałam na drogę główną. Asfalt czarny, ale... lodowisko. Ze zdziwieniem patrzyłam na pomykające drogą z dużą prędkością auta. Chyba kierowcy nie wiedzieli po czym jadą. Pokonałam bezkolizyjnie kolejne kilometry. Skręciłam w swoją drożynę. Pozostały ostatnie 4 km do domu. Droga bielusieńka i błyszcząca. Super lodowisko :) Ale, co tam - zmarzłam jadąc w powolnym tempie i chciałam się rozgrzać dynamiczniejszym pedałowaniem. Jajeczko chciało być mądrzejsze od zimowej aury. Przyspieszyłam, zarzuciło rower, licznik zatrzymał się na prędkości 24,50 km/h, upadłam, przewiozło mnie po lodzie i z całym impetem uderzyłam głową o zmarznięty i pokryty lodem asfalt. Gdy się ocknęłam leżałam w poprzek drogi, rower przede mną. Podniosłam się. Jakoś wsiadłam na rower i pojechałam. Gapa. W tym amoku nie zauważyłam braku przedniej lampki. Ujechałam może z kilometr... Ale miałam szczęście lampeczka była cała, leżała przy krawędzi jezdni :)
Epilog filozofii jajka i kury :)
Po powrocie do domu okazało się, że mam drugą głowę na głowie, ale w całości. Następnego dnia z trudem poruszałam szyją tak naciągnęłam mięśnie i przy oddychaniu dopadał mnie kłujący ból w lewym boku. O głowie i innych częściach ciała nie wspomnę :) Wczoraj byłam u lekarza, dzisiaj jeszcze nie idę na rower, ale jutro kto wie :) I jeszcze coś - jeżdżę w czapce, od jesieni kupuję nowy kask, teraz kupię już na pewno i będę zakładać nie tylko na maratonach :) I nareszcie jestem PRAWDZIWYM ROWERZYSTĄ - po takiej wywrotce, a nie tylko z jakimiś siniakami i otarciami naskórka :)
DST: 23,71 km
Czas: 01:24
V AVG: 16,94 km/h
V MAX: 24,50 km/h
Kategoria Po pracy
komentarze
Bez tego się nigdzie nie ruszam.
Zaliczając przyziemnienia zwykle dochodzi do bliskiego spotkania tego co mam na głowie z raczej utwardzoną nawierzchnią.
Ostatnie mało udane lodowe drifty jeszcze odczuwam (dobrze, że to tylko łokieć i przedramię).
Kask, czy to w "niedzielnej" czy wyczynowej pojeźdżawce to podstawa (się powrtórzę)
Pozdrowionka z Ebowa, trzymaj się ciepło i staraj się unikać rowerowych gleb. :)
Jak Ty wszystko na spokojnie opisujesz, aż nie do wiary. :O
Ale taki czarny scenariusz mi się nasnuł (drastyczny, ale wart rozważenia) - jak sobie leżałaś na tej drodze, w sumie nie wiadomo ile czasu, ale chyba chwilę - wszak wspomniani samochodziarze mknęli sobie po tym lodzie jak gdyby nigdy nic, no i gdyby nagle zobaczyli na środku drogi taką niespodziankę... o_O