Deszcz i kałuże :)
-
DST
61.14km
-
Czas
02:20
-
VAVG
26.20km/h
-
VMAX
42.90km/h
-
Temperatura
13.0°C
-
Sprzęt Scott
-
Aktywność Jazda na rowerze
Obudziłam się w środku nocy. Przez otwarte okno wdzierał się do pokoju głośny szum deszczu. Zamknęłam okno. Jak dobrze być w takiej chwili w ciepłym i przytulnym domu. Otuliłam się kołdrą i zasypiając pomyślałam, że do rana się wypada i po południu pogonię na rower.
Rano nadal padało, nawet bardzo intensywnie. Byłam jednak dobrej myśli, a zresztą - lubię deszcz.
Krzątałyśmy się z Maleństwem po domu i gdy o godz. 16.00 było posprzątane, makowce upieczone, pozwoliłam sobie na chwilę rowerowego luksusu. Jak zwykle - kierunek leśna ścieżka.
Było pochmurno, szaro-buro, ale przestało padać. Nie miałam złudzeń, że uda mi się zrobić kółeczko na suchym kole, ale co tam. Jesień ma swoje prawa.
Założyłam lekki strój rowerowy, aby szybko zmoknąć i jeszcze szybciej wyschnąć. Na nogach oczywiście sandałki i oczywiście bez skarpetek. Jak schnąc to ekspresowo :)
A co zastałam na trasie? Wielkie kałuże na drodze, podtopione pola. Krajobraz, jak po powodzi.
Na 18 kilometrze zaczęło padać, coraz mocniej padać. Ale, czy mi to przeszkadzało, czy pomyślałam o skróceniu kółeczka? Wcale! Było tak, jak wolę - padało, ale nie wiało i temperatura była ok.
Wjechałam na leśną ścieżkę. Byłam ciekawa, czy dzisiaj kogoś tu spotkam. Minęły mnie trzy auta. Rowerzystów oraz spacerowiczów - brak. Deszcz nadal padał, ale stracił na intensywności. Dojechałam do drogi głównej dzielącej ścieżkę na dwie części. Zawróciłam. Byłam na ścieżce sama. Tylko las, Scott, ja i deszcz. Gdy wyjechałam na drogę główną, tylko mżyło.
Poczułam się, jak mała dziewczynka. Wjeżdżałam w kałuże. Ależ zabawa, jak kiedyś, gdy będąc dzieckiem uciekałam mamie i robiłam wielkie plum w kałuże :)
Do domu wróciłam przemoczona. Jednak zmokłam szybciej niż wyschłam. Nie byłam bardzo zziębnięta, tylko trochę. I coś jeszcze - dzisiejsza rezygnacja ze skarpet do sandałów to nie był najlepszy pomysł :)
Kategoria Po pracy