Szlakiem Ultramaratonu Piękny Wschód
-
DST
537.53km
-
Czas
20:44
-
VAVG
25.93km/h
-
VMAX
61.12km/h
-
Temperatura
23.0°C
-
Sprzęt Specialized
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wszystko zaczęło się od ubiegłorocznego startu w Pięknym Wschodzie. Dystans odpowiedni, aby poczuć w nogach, trasa odpowiednia, aby zauroczyć się pięknymi okolicznościami przyrody, a co równie ważne - start praktycznie spod domu - nie muszę gonić autem na drugi koniec Polski, wystarczy wsiąść na rower i jestem w bazie.
Zimą, a może późną jesienią Krzyś rzucił hasło majówki na Morawach. Termin zbiegał się z terminem Pięknego Wschodu. Nie chciałam rezygnować ani z majówki, ani z maratonu. Postanowiłam - jadę na Morawy, a Piękny Wschód przejadę na dziko po powrocie z wycieczki.
Jak się okazało nie tylko ja wpadłam na pomysł Pięknego Wschodu w wydaniu "na dziko". Znalazł się jeszcze jeden rowerowy zapaleniec - Chirality/Tomek. Zaproponował pokonanie trasy na wspak - w kierunku przeciwnym do regulaminowego. Nie miałam nic przeciwko temu. Ustaliliśmy termin wyjazdu na sobotę 21 maja. A jaką ożywioną wymianę wiadomości na bs prowadziliśmy kilka dni przed startem! Emocje i coraz większy respekt przed dystansem 500 km brały górę.
W piątkowy wieczór 20 maja było wszystko ustalone - spotykamy się na trasie maratonu w Garbowie o godz. 8.30 na skrzyżowaniu ulicy Lipowej z Warszawską. Tomek zamierzał pojawić się na miejscu już o godz. 8.00 i obiecał czekać na mnie akademicki kwadrans - do godz. 8.45. Spóźnialski goni, albo wraca do bazy...
Nie chciałam się spóźnić. Ja wbijam się w trasę maratonu około 7 km za miejscem startu i do Garbowa jadę trasą Pięknego Wschodu. To tylko około 63 km, takie małe nic, ale... Przez głowę przebiegają mi z szybkością błyskawicy czarne scenariusze - nie zdążę - zaśpię, złapię gumę, pomylę drogę... Czy można wymyślić coś jeszcze...
Budzę się o godz. 4.00. Wstaję. Toaleta, śniadanie, pakowanie plecaka. Czy czas się zatrzymał? Jest kilka minut po godz. 5.00 - zakładam kurtkę, kask, plecak, buty, wyprowadzam rower - jadę. Szaleństwo! Będę na miejscu spotkania przed godz. 8.00. Kalkuluję. Lepiej poczekać, niż się spóźnić.
Budzi się dzień. Poranek jest rześki. Nad polami unoszą się mgły.
Jadę w spacerowym tempie. Dojeżdżam do Lubartowa. Odbijam w drogę w kierunku Garbowa.
Zatrzymuję się w Kozłówce. Jestem ciekawa, czy można o tak wczesnej porze wejść na dziedziniec pałacu Zamoyskich. Furtka jest otwarta. Wchodzę. Pan ochroniarz pozwala mi zrobić zdjęcia.
Pędzę dalej. Mijam Kamionkę, Zofianów i dojeżdżam do Garbowa przed godz. 8.00. Czekam, czekam, czekam... Mija godz. 8.00 - Chirality nie przyjedzie, coś się stało. Mija godz. 8.15 - wystawił mnie? Niemożliwe! Mija godz. 8.20 - powinnam przed wyjazdem sprawdzić wiadomości na bs, może coś mu wypadło... Mija godz. 8.30 - jest! Jaka ulga.
Z Chirality jesteśmy jedynie wirtualnymi znajomymi na bs. Nigdy wcześniej razem nie jechaliśmy. Jestem ciekawa wspólnej jazdy - czy pedałujemy w podobnym tempie i czy ja za nim nadążę?! Ostatnio nie jestem w najlepszej dyspozycji. Coraz trudniej przychodzi mi godzenie codzienności z rowerową zwyczajnością. Rower powoli staje się luksusem, na który mnie nie stać. Kradzione rowerowe chwile kosztują dużo, bardzo dużo. Może powinnam zrezygnować? Gdyby doba miała 48 godzin... Jednak - dzisiaj się udało - zamierzam pokonać 500 km. Liczy się tu i teraz, złe myśli precz ode mnie!
Na pierwszy przystanek zatrzymujemy się w Kazimierzu Dolnym. Przed Kazimierzem są dwa podjazdy - dla mnie długie i męczące. Tomek pogonił, a ja wlokę się ledwo, ledwo. Co się dzieje? Złe myśli precz! Może powoli się rozkręcę, przecież się nie poddam!
Na płaskim doganiam Tomka. Z grzeczności zwolnił tempo, dobry z niego kompan.
Wjeżdżamy do Kazimierza.
Fotka i popas - lody - Tomek, a ja - drożdżówka francuska, kanapka, kefir. Rozsiadamy się na rynku przed cukiernią. Jest okazja do rozmowy.
Jedziemy dalej. Wyjeżdżając z Kazimierza mam na liczniku 103 km. Pozostało jedynie 400 km z małym załącznikiem.
Tomek jest zwolennikiem "małych kroczków" - nasz kolejny cel to miejscowość Chodel, a potem zobaczymy.
Jest Chodel. Zatrzymujemy się przed sklepem. Uzupełniam picie i jem banana oraz Góralkę, a Tomek - lody i miniaturowego batonika. Czuję się zakłopotana - jem za dwoje...
Kolejny przystanek to Kraśnik. Nareszcie Tomek pałaszuje drożdżówkę. Zatrzymujemy się w altance nad jeziorem.
Za Kraśnikiem zaczynają się pagórki
Podsumowanie:
życiówka max :)
Dzięki Chirality za wspólną jazdę :)
Kategoria Rekordy