Pierścień Tysiąca Jezior, czyli historia o tym co ważne i ważniejsze
-
DST
472.03km
-
Czas
17:23
-
VAVG
27.15km/h
-
VMAX
54.46km/h
-
Sprzęt Specialized
-
Aktywność Jazda na rowerze
Stoję na starcie w Świękitkach. Zmieniłam grupę, aby startować razem z Jurkiem. Czuję, jak ogarnia mnie uczucie, które trudno wyrazić i opisać słowami. To wypadkowa podekscytowania, ciekawości, pragnienia bycia na trasie, niepokoju, niepewności i sama nie wiem czego jeszcze. Jak mi tego brakowało. Chcę już jechać, pędzić, walczyć ze sobą i swoimi słabościami.
Nareszcie. Godzina 10.10 - startujemy. W naszej grupie jest trzech Piotrów, Marek, Jurek i ja. Pogoda nie nastraja optymizmem. Jest rześko i pochmurnie. Wczoraj lało. Na razie nie pada, ale zgodnie z prognozami deszcz powinien o sobie przypomnieć w nocy.
Jurek pogonił, jak to Jurek. Ja motam się z zawieszoną na szyi, na smyczy kartą startową i książeczką z mapką. Wyłazi mi to ustroństwo zza paska plecaka i tańczy szalony taniec na wietrze. Ups, już się zerwało ze smyczy. Za mną jedzie jeszcze Marek z drugim Piotrkiem. Zatrzymuję się, książeczka ląduje w plecaku, a ja zostaję na szarym końcu za naszym małym peletonem. Dochodzę do kolegów. Jest i Jurek z pierwszym Piotrkiem, czekają na mnie. Jedziemy we czwórkę.
Asfalt do Dobrego Miasta jest znośny, ale o ile dobrze pamiętam za Dobrym Miastem zacznie się szosowy hardkor. Niestety pamięć mnie nie zawiodła, zawiedli mnie drogowcy. Od ubiegłego roku na drodze prowadzącej do Jezioran nic się nie zmieniło. Asfalt tu był. Dziura na dziurze, łata na łacie. Rower popada w wibracje. Tracę bidon - wypada z koszyczka i urywa się smoczek. Bidon był prawie pełny. Zostaję z jednym półlitrowym maleństwem. Jak to przetrwają moje nerki - nie wiem.
Znowu jadę na szarym końcu. Mijają mnie młodziki. Tego mi trzeba było. Nie ma to jak młodość i świeżość na rowerze. Siadam chłopakom na koło i za moment dojeżdżamy do mojej grupy. Asfalt okropny, droga urokliwa, czyli równowaga jest zachowana. W peletonie z młodzikami dojeżdżamy do PK 1 w Jezioranach. Punkt umiejscowiony jest na końcu ul. Kasprowicza, na Fosie. Obsługa jest przemiła i przeurocza. Chłopcy są bardzo przejęci swoją rolą. Dolewają wodę do bidonów, rozdają torebki z prowiantem - drożdżówka, banan, baton. Dzieciaki mają niezłą zabawę, gdy proszę o czwartą dolewkę wody do kubeczka :)
Jurek sprawdził, że na postój na PK 1 zajął nam 10 minut. Z punktu wyjeżdżamy we czwórkę - Jerzy, Piotr, Marek i ja. Sprawdzam na garminie przebieg trasy. Za niedługo, w centrum miasta będziemy musieli odbić w prawo. Gdy gapię się w ekran nawigacji koledzy odjeżdżają. Gonię za nimi i mijamy skrzyżowanie. Refleksem wykazały się dwie dziewczyny przechodzące przez jezdnię. Wołają za nami, że źle jedziemy :) Uff, dobrze, że nie odjechaliśmy daleko.
Do kolejnego PK w Mrągowie dzieli nas 56 km. Mam tylko pół litra wody. Nie pomyślałam, aby zamienić bidony... Biedne moje nerki.
Trudno, najważniejsze, że jedzie się całkiem przyjemnie.Wyszło słońce zza chmur i wiatr jest sprzyjający - boczny, czasem z przewagą w plecy. Gdy przejeżdżamy przez Lutry wspominamy z Jurkiem, jak w ubiegłym roku zmęczeni upałem leżakowaliśmy pod drzewem w rejonie skrzyżowania koło kościoła :) ... cdn
Kategoria Maratony