Matanzas
-
DST
94.00km
-
Sprzęt Scott
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dzisiaj chcemy dojechać do Matanzas - miasta położonego nad zatoką o tej samej nazwie. Przepływają przez nie trzy rzeki - Yumuri, San Juan i Canimar, nad którymi przerzuconych jest dwadzieścia jeden mostów. Stąd Matanzas nazywane jest miastem mostów. Inne jego określenie to kubańskie Ateny ze względu na licznych pisarzy i artystów, którzy się tutaj urodzili.
Wstajemy po godz. 6.00. Zwinięcie biwaku zajmuje nam czas do około godz. 8.00. Nie spieszymy się. Po raz pierwszy jestem tak blisko równika i nie mogę wyjść ze
zdziwienia, że o godz. 19.00 jest już zmierzch, a o godz. 7.00 dopiero się rozwidnia.
Pierwsze kilkanaście, czy nawet kilkadziesiąt kilometrów pokonujemy autostradą. Mój rower nie jest wyposażony w licznik. Zaczynam dostrzegać zalety takiego stanu rzeczy. Jadę, a dystans nie ma znaczenia, po prostu jadę, choć od czasu do czasu zadaję kolegom pytanie - ile przejechaliśmy. Mijające nas auta kopcą straszliwie. Czy na Kubie nie istnieje problem smogu?! :)
Na moment zjeżdżamy z autostrady w Santa Cruz del Norte. Kupujemy wodę i wracamy. Pogoda jak na Kubę jest bardzo rowerowa. Temperatura nie przekracza 20 stopni na plusie. Minusem jest szare niebo wróżące deszcz.
Zjeżdżamy na Playa Jibacoa. Koledzy pogonili, a mnie zauroczyła kręta droga obsadzona wielkimi drzewami, których nazw nie znam.
Nie zdążyliśmy zażyć kąpieli. Rozpadało się.
Deszcz przeczekujemy w altanie przy budce z kanapkami. Dyskutujemy nad dalszą trasą. Wybór pada na drogę oznaczoną na mapie białym kolorem. Zapowiada się terenowa jazda. Szutr, dziury, wyboje, kałuże, błoto. Wyglądam jakbym jechała w maratonie na orientację. Na twarzy mam błotniste kropki, a na nogach błotniste ażurowe wzorki :)
Do Matanzas coraz bliżej. Zatrzymujemy się na chwilę odpoczynku w miasteczku Corral Nuevo. Uzupełniamy płyny. Mi bardzo smakuje kubańska cola. Koledzy natomiast gustują w napoju o wdzięcznej nazwie Prezidente :)
A dalej jest urokliwa droga obsadzona palmami
z pięknymi widokami na góry
Do Matanzas docieramy późnym popołudniem.
Koledzy pytają miejscowych o lokal gastronomiczny, a ja korzystając z okazji oddaję się fotograficznej pasji. Nie ma już odpowiedniego światła, ale jak nie uwiecznić w kadrze Parku Wolności z figurą kobiety symbolizującej wolność ze wzniesionymi ku niebu rękami, w których trzyma rozerwane łańcuchy. Tuż za nią znajduje się na wyższym cokole pomnik kubańskiego bohatera narodowego Jose Martiego. To jedna z wizytówek Matanzas, muszę zrobić zdjęcie :)
Miejscowy prowadzi nas do restauracji, w której ma pracować jego ojciec. Dostaniemy tu pierwszą lekcję "nabijania turystów w butelkę", choć może nie do końca. Knajpka świeci pustkami. Zamawiamy obiad, następnie prosimy o rachunek i konsternacja. Kwota jest o wiele wyższa od cen podanych w menu, wyższa od kwoty z 10-cio procentowym napiwkiem. Odliczamy kwotę wynikająca z menu, zostawiamy na stoliku i wychodzimy :) Myślę, że obsługa nie spodziewała się takiego obrotu sprawy.
Gdy wychodzimy z lokalu jest już ciemno. Niestety nie zwiedzamy miasta. Jedziemy dalej. Biwak rozbijamy na dzikiej plaży.
Kategoria Kuba 2018