Trinidad
-
DST
56.00km
-
Sprzęt Scott
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dzisiaj chcemy dojechać do Trinidadu. Jestem bardzo ciekawa tego miejsca. Brukowane ulice, kolonialna zabudowa - domy pokryte kolorowymi tynkami, dachy wykonane z terakotowych kafelków, duże okna sięgające aż do chodników zabezpieczone żelaznymi lub drewnianymi dekoracyjnymi kratami... Czy takie miejsce naprawdę istnieje?
Przed godz. 6.00 obudziło nas pianie koguta. Kurza bestia nie dawała za wygraną - piała i piała, a przecież był środek nocy. Jesteśmy na Kubie prawie tydzień, a ja wciąż nie mogę przywyknąć do nocnych poranków.
Ranek był pochmurny. Zaczęło padać gdy zwijaliśmy obozowisko. Przed wyjazdem młoda gospodyni poczęstowała nas kawą - mocną, aromatyczną i bardzo słodką. Myślę, że będzie brakowało mi takiej kawy po powrocie do domu...
Jedziemy główną drogą. Gdyby nie deszcz i mgła widoki byłyby cudowne - kręta, wijąca się pod górę droga, tropikalny las - bajkowo.
Droga jest pełna niespodzianek typu asfalt tu był i szutr jest nadal w modzie.
Deszcz nie ustaje. Po kilkunastu kilometrach dojeżdżamy do miasteczka Guinia de Miranda. Zatrzymujemy się na śniadanie.
Uwielbiam pieczywo pod każdą postacią - chleb pełnoziarnisty, orkiszowy, razowy, bułeczki pszenne, kukurydziane - im bardziej wymyślne tym smaczniejsze. Kuba jest dla mnie pszennym rajem i kulinarną mekką. Takich dobrych bułeczek z "niespodzianką" jeszcze nie jadłam, a może po prostu jestem permanentnie głodna :) Wybór kanapki przyprawia o zawrót głowy :) Pan con jamonada (z szynką), pan queso (z serem), pan pasta (z nieokreślona pastą) i croqueta (krokiety z ciągnącym jakby serem)
Zamawiam kanapkę z pastą i kilka krokietów. Wrażeń podniebienia nie opiszą żadne słowa - tego trzeba po prostu skosztować!
Dalej jedziemy w deszczu. Trochę pedałujemy, trochę spacerujemy, nie narzekamy na nudę.
Widoki są prawdziwie tropikalne.
Ostatnie kilometry mamy z górki, ale zanim doświadczymy zjazdów prawie alpejskimi serpentynami zatrzymujemy się na wieży widokowej. Za nami we mgle wyłania się Trinidad.
Dalej był zjazd, a raczej masakra, jatka, śmierć w oczach. Moim rowerem bez hamulców nie sposób jechać. Kolega lituje się nade mną - daje mi swój rower. Ryzykant z niego. Jadę i o dziwo - hamuję. Takim rowerem mogłabym jechać i jechać. Dojechałam do kolegów, a zucha na moim rowerze nie ma i nie ma. Czekamy. Niepokoję się coraz bardziej. Wreszcie jest, z daleka słyszę metaliczny odgłos tarcia niby klocków hamulcowych o obręcze. Komentarz kolegi jest bezcenny - ja temu... za taki rower wyrwałbym... Tak, mój rower jest na pewno po serwisie :)
Dojechaliśmy do Trinidadu.
Tylko gdzie te brukowane ulice, kolorowe domy?
Jest popołudnie. Wynajmujemy casę. Zostajemy w Trinidadzie dwa dni.
Kategoria Kuba 2018
komentarze
Pozdrawiam :)