Basik prowadzi tutaj blog rowerowy

Wiosenny Kazimierz czyli trening "szosowca" w krzywym zwierciadle

  • DST 195.03km
  • Czas 07:48
  • VAVG 25.00km/h
  • VMAX 49.17km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Sprzęt Specialized
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 7 kwietnia 2018 | dodano: 08.04.2018

Często, gdy doświadczam ze strony zmotoryzowanych niebezpiecznych lub nieprzyjemnych sytuacji na drodze powtarzam w myślach zasłyszane powiedzenie - "głupich nie sieją, sami się rodzą". Dzisiaj to powiedzenie zemściło się na mnie. Ale od początku...
Kilka dni po Świętach Wielkanocnych odezwałam się do Logina z propozycją sobotniego wypadu do Kazimierza, tak aby pokręcić przed PW, a przede wszystkim, aby odwiedzić urokliwe miejsce i na chwilę zatrzymać machinę codzienności. W odpowiedzi usłyszałam zaproszenie na dwusetkę ze znajomymi Logina trasą wzdłuż Wisły. W pierwszym odruchu odmówiłam, ale po chwili nie byłam już taka pewna. Skoro to ma być trening przed PW, to co za różnica, może przełoić 200 km po to tylko, aby zaliczyć dwusetkę. Jednak nie zdecydowałam się na szosowe łojenie z Loginem i jego znajomymi. Wybrałam łojenie z głębią :) Jadę do Kazimierza - nadam zwykłemu łojeniu cel i sens :)

Nastawiłam budzik na godz. 5.00, a kosztem śniadania wstaję o godz. 5.30. Ociągałam się z wyjazdem. Szron na dachu altanki jest skutecznym hamulcem i znakiem bardzo rześkiego poranka. Założyłam kominiarkę, czapkę i kominek z polaru oraz jesienne rękawiczki. Reszta rowerowego stroju jest wiosenna.
Wyjeżdżam z domu o godz. 6.30. Jest naprawdę bardzo rześko. Żałuję, że nie założyłam ochraniaczy na buty, lub drugiej pary skarpet. Wieje. Łojenie zapowiada się bardzo treningowo na wszelkich płaszczyznach - aerobowej, wytrzymałościowej, technicznej i sama nie wiem jakiej jeszcze. Mam boczny wiatr z przewagą w plecy. Jeśli się nie uspokoi w drodze powrotnej będę miała wiatr w twarz i boczny z przewaga w twarz.
Do Kazimierza wybrałam trasę przez Kock i Puławy. Przy okazji potrenuję łojenie w parze z kolumną aut pędzących w dziką prędkością. Przed Kockiem wjechałam na ulubioną krajówkę K-19. Zmieniam chwyt z dolnego na górny. Tir za tirem, osobówka za osobówką. Dobrze, że nie mam czapki z daszkiem, bo pewnie trenowałabym także ekspresowe wypinanie z pedałów i biegi za czapką. Jedyny plus to dobra nawierzchnia. W Kocku wjeżdżam na drogę nr 48. Kończy się doby asfalt, ale za to zaczynają się hopki. Trochę w górę, trochę w dół. Podjazdy są tyci, tyci, więc zaczynam trening siłowy - nie zmieniam biegów, tylko piłuję stając na pedały. Teraz wiatr mam teoretycznie sprzyjający, ale te podmuchy przy wymijaniu z tirami... - mam to co chciałam :) Plus to dobra nawierzchnia od Przytoczna.
Odbijam na Sobieszyn. Jest mniejszy ruch i gorszy asfalt. Teraz trenuję technikę - finezyjną jazdę między pęknięciami, nierównościami i takimi tam niedogodnościami szosowymi. Mam dopiero 80 km z załącznikiem i czuję się już sponiewierana przez wiatr, a to dopiero początek. Może to jednak dał o sobie znać wyjazd z domu na głodniaka. Pauza na śniadanie. Zatrzymuję się w Żerdzi w wiacie przystankowej. Kanapka + banan, łyk wody i poszłaaa...
Droga z Żyrzyna do Puław to rowerowy koszmar. Tego nie planowałam trenować. Tym razem żałuję, że nie założyłam kasku. Wąska droga, niczym polna tylko asfaltowa, a ruch, że strach. Nic dziwnego, tędy prowadzi trasa do Radomia. Moje pedałowanie nie przypomina treningu, tylko walkę o przetrwanie. W nagrodę przez Puławy przejeżdżam całkiem sprawnie. I w ten oto treningowy sposób dojechałam cała do Kazimierza.
Kazimierz jak zwykle urokliwy.Przyjezdnych witają kazimierzowskie spichlerze.    


Na rynku tradycyjnie tłoczno.

Kupuję koguta i idę na Górę Trzech Krzyży.

Rozsiadam się na trawie, zajadam koguta. Nareszcie mogę poleniuchować i naładować "akumulatory" przed powrotem :)

Idę na zamek...

i na basztę.

Wracam na rynek. Rozsiadam się przy stoliku, pałaszuję gofra z owocami, popijam kawę i gapie się na turystów oraz Cyganki namawiające na wróżenie z ręki. Jest błogo. Przy studni jacyś młodzi grają na gitarach. Siedzę i siedzę, zapominam o tym co mnie przygnało dzisiaj do Kazimierza. Zapominam o treningu.



Jadę nad Wisłę. Pora zakończyć błogie lenistwo i wrócić do łojenia. Z Kazimierza do domu wracam przez Nałęczów i Niemcy.

Do Bochotni mam boczny wiatr. Wieje jakby mocniej. Z Bochotni do Nałęczowa 20 km wiatru w twarz i droga usiana hopkami. W górę i pod wiatr, a ja oczywiście piłuję siłowo stając na pedały. Mijają mnie prawdziwi szosowcy - stroje jak z kolarskiego żurnala, a jak kręcą młynki - od samego patrzenia bolą nogi :) A ja jadę i sapię, a podobno to miał być trening. Ileż tych hopków będzie przed Nałęczowem?!
I ja wybieram się na ULTRAMARATON!!! Zaczyna się park zdrojowy i podjazd - tego już za wiele - odbijam do parku. 




Na dłuższą chwilę przysiadam na ławeczkę. Wyjmuję z plecaka kartkę - rozpiskę trasy. Dotychczas tylko raz jechałam przez Niemcy. Sprawdzam nr drogi, w którą mam odbić. 
Jadę do Przybysławic. Nie wiem jak wieje, czy w bok, czy w twarz, ale wieje jak dla mnie okrutnie. Wjeżdżam na drogę nr 12 i teraz mam na pewno wiatr w twarz. Tęsknię za bocznym wiatrem i cały czas trenuję, ale nie wiem co :) Za Garbowem odbijam na Niemcy i moje marzenia się spełniają - mam boczny wiatr, tylko dlaczego taki porywisty. Ależ mam zaprawę, od 103 km. Pauza na kanapkę i picie. 
Przed Nasutowem zatrzymuje się w lesie w wiadomym celu i jakaż niespodzianka! W lesie jest biało od zawilców. Piękności.


A potem były Niemce i 10 km wiatru w plecy. Patrzę na licznik i nie wierzę, że jadę z prędkością nawet 30 km/h :) Po przyjemnych 10 km pozostały ostatnie 30 km do domu z bocznym wiatrem. I stało się. 15 km od domu złapałam gumę, na 195 km. Niby nic, ale ja przecież nie zabrałam ze sobą pompki - mam łatki, klej, łyżki, a nawet dobrą dętkę, tylko nie mam pompki. Zresztą z moimi technicznymi zdolnościami naprawa takiego drobiazgu zajęłaby mi wieki. Dzwonię do Starszego, a ten przysyła Młodego, a ten zamiast przywieźć pompkę i pomóc w sprawnej wymianie dętki - holuje mnie do domu. Czar prysł - dwusetka nie zaliczona. A gdybym tak pojechała z Loginem i jego znajomymi - przełoiłabym dwusetkę i pewnie za bardzo bym się nie ujechała jadąc na zmiany, może nie złapałabym gumy, a jeśli nawet, to Loginem na pewno zabrał pompkę. Jak to było z tym powiedzeniem.... Żaden ze mnie szosowiec :) ale to i dobrze :)

                                                                                       Koniec....
ale ciąg dalszy nastąpi ;)


Kategoria Wycieczki


komentarze
Basik
| 17:19 środa, 11 kwietnia 2018 | linkuj Malarzu - jak miło znowu czytać Twoje ciepłe komentarze :)
Login - u mnie nie wiem co jest, a czego brak, ale wierzę, że na PW będzie dobrze :)
login
| 14:11 poniedziałek, 9 kwietnia 2018 | linkuj tiaaa... co się dowlecze to nie uciecze. U mnie jest siła ale nie ma wytrzymałości... a do PW coraz mniej czasu
malarz
| 04:16 poniedziałek, 9 kwietnia 2018 | linkuj Gratuluję treningu i wspaniałej wycieczki rowerowej :)
PS. Przecież każdemu może się zdarzyć, że zapomni o dętce czy pompce, wszak jesteśmy tylko ludźmi.
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa yluzl
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]