Dolina Dunaju - Duboševica
-
DST
64.01km
-
Czas
04:27
-
VAVG
14.38km/h
-
VMAX
28.21km/h
-
Temperatura
34.0°C
-
Sprzęt Scott
-
Aktywność Jazda na rowerze
Noc była straszna. Jazgot pociągów i wtórujący im ryk przepływających barek oraz pędzących aut był bardziej niż okropny. Istny koszmar. Nie mogłam usnąć, a gdy już usnęłam budziłam się co chwila. Wytrzymałam do godz. 6.20. Wstaję. Dalsze leżakowanie nie ma sensu, bo i tak nie usnę.
Umyłam twarz zimną wodą z bidonu, ale tym razem nie patrzyłam do lusterka. Zrobiłam porządek w sakwach, zawiesiłam namiot do wyschnięcia i zabrałam się za przygotowanie śniadania. Moje śniadania nad Dunajem są bardzo nietypowe. To śniadanio-obiady. Dzisiaj szef kuchni polecał zupę borowikową z makaronem i kanapki z żółtym serem, a na deser kisielek o smaku owoców leśnych. Pyszności. Ja gotowałam, a mój namiocik sechł na gałęzi. Mój namiocik, moje wyprawowe cudeńko. Nie zamieniłabym go na żaden inny. Kupiłam go z myślą o weekendowych wypadach nad jezioro, a stał się poważnym namiotem ekspedycyjnym. Gdy rozbiłam go po raz pierwszy w Edynburgu - doznałam szoku - jak ja się zmieszczę w takim maleństwie - żaliłam się przez telefon Starszemu. W porównaniu z moim pierwszym namiotem był mikroskopijny. A teraz... Nie wiem, czy on się poszerzył, czy ja się skurczyłam. Swobodnie mieszczę się w nim ja, dwie sakwy, torba na kierownicę, pokrowiec na rower i jest jeszcze luz.
Memu namiocikowi dorównuje jedynie odkryta dzisiejszego poranka rowerowa Ameryka - nowe zastosowanie starej szczoteczki do zębów!!! Szczoteczką rewelacyjnie czyści się łańcuch i tarcze! To patent Hani. Kupuję go bez dwóch zdań!
Wyjeżdżamy około godz. 9.00. Dzisiaj planujemy wjechać do Chorwacji odwiedzając wcześniej Mohács. Tą samą trasą dojeżdżamy do Baja i podobnie, jak wczoraj zatrzymujemy się w Tesco na zakupach. Kupuję wodę oraz na drugie śniadanie bułeczkę i dwa banany. Na wyprawie należy dobrze się odżywiać, dieta powinna być urozmaicona, a nie tylko zupa i zupa.
Baja budzi się. Mijam pana uprawiającego poranny jogging nad Dunajem.
Jedziemy ścieżką rowerową wzdłuż Dunaju. Na zmianę nawiguje Hania i mój Garmin. Szukamy drogi wyjazdowej w kierunku Szeremle. Garmin doprowadził nas na właściwą drogę szutrową ścieżką nad samą rzeką. W czasie tych kilku dni współpracy z Garminem nauczyłam się jednego - nie można mu do końca ufać, bo wybiera drogi nie koniecznie rowerowe i nie koniecznie najkrótszą trasą. Z tego co zauważyłam lubi rowerowe skróty - im dalej, tym lepiej. Jednym słowem, ma w sobie coś ze mnie, jest moim nieodrodnym dzieckiem. Tym razem było mi wszystko jedno, niech prowadzi jak chce, oby sprawnie wyjechać z miasta. Nie kontrolowałam go na innych mapach.
Po upewnieniu się, że wyprowadził na właściwą drogę wyjeżdżamy z Baja. Jedziemy do Szeremle trasą EV 6. Jest pogodnie, nie ma wiatru. Są idealne warunki do rowerowania. Jadę pierwsza otwierając nasz mini peleton. Hania czuje się trochę lepiej, kolano boli jakby mniej, ale to może tylko cisza przed burzą. Wczoraj zaproponowałam zmianę planów i powrót do Budapesztu. Ot tak będziemy wracać lajtowo, odwiedzać miasta i miasteczka zatrzymując się na kawę, zwiedzimy na spokojnie Budapeszt. Dotychczas w ten sposób nie podróżowałam, ale czemu nie, może przyszła pora na zmiany, może mi przypadnie do gustu TAKIE rowerowanie. Jednak nie, Hania jest bardzo dzielna - nie ma mowy o powrocie, jedziemy dalej - przynajmniej do Belgradu. Zuch dziewczyna!
Dojeżdżam pierwsza do Szeremle. Czekając na resztę ekipy podziwiam kwiaty. Rogatki wioski są ukwiecone - na trawniku stoją wielkie donice i olbrzymi kwietnik, z których radośnie wychyla się różnokolorowe kwiecie. Przejeżdżamy przez wioskę, nie odbiega ona od węgierskich stereotypów - jest kościół, sklep. Na rogatkach odbijamy w szutrową drogę biegnącą wzdłuż Dunaju, którą prowadzi trasa EV 6. Jedziemy pośród pól i lasów. Nawierzchnia jest na zmianę szutrowa i asfaltowa. Dunaj raz jest w zasięgu wzroku, innym razem ukrywa się za drzewami.
Około 20 km od Baja odbijamy w zjazd prowadzący do Dunaju. Już nie jest pogodnie, jest upalnie. Temperatura powietrza przekracza 30 stopni. Hania i ja marzymy o kąpieli. Trafiliśmy na rewelacyjną miejscówkę. Jest Dunaj, trawa, drzewa, miejsce na ognisko i autko wędkarza. Po prostu ideał, ale tylko dla odważnych, lub gruboskórnych. Komary atakują mnie ze zdwojoną siłą. Szybko zakładam strój kąpielowy i uciekam z cienia w fale Dunaju. Jest bardziej niż przyjemnie. Dno Dunaju jest kredowe i po pierwszym chlupnięciu i ochłodzeniu się nie chcąc mącić wody kontynuuję kąpiel stojąc na kamieniach. Suszymy się z Hanią na pomoście z betonowej płyty. Jemy drugie śniadanie. Żal opuszczać takie miejsce. Na trasie do Dunafalva jeszcze kilka razy będziemy mijać podobne super miejscówki na biwak.
Na drogę główną wjeżdżamy tuż przed Mohács leżącym po drugiej stronie Dunaju. Do miasta przeprawiamy się promem. Za bilet płacę 650 forintów.
Mohács (wymowa Mohacz) to jedno z najstarszych węgierskich miast, którego zapisana
historia sięga końca XI wieku. 29 sierpnia 1526 roku w okolicach
miasta stoczona została Bitwa pod Mohaczem, w której to wojska węgierskie dowodzone przez króla Ludwika II zostały rozbite przez armię osmańską prowadzoną przez sułtana Sulejmana I.
Konsekwencją przegranej był kres potęgi państwa Węgierskiego i
przeszło 150 letnia niewola turecka. Po wyzwoleniu miasta spod okupacji
osmańskiej, osiedlili się w nim napływający z różnych stron świata
osadnicy wielu wyznań i narodowości. Dzięki tej mieszance kulturowej do
czasów współczesnych w mieście zachowało się wiele kościołów reprezentujących
różne wyznania, a także liczne restauracje serwujące dania kuchni
naddunajskiej jak i bałkańskiej. Największą atrakcją turystyczną Mohacza jest odbywający się każdej
wiosny Karnawał Busójárás (pożegnanie zimy). Wtedy
przez miasto przechodzą poprzebierani w maski i baranie skóry mężczyźni
odprawiając różnego rodzaju rytuały związane z kultem życia. Tradycja ta
zapoczątkowana została przez przybyszów z Bałkanów i kultywowana jest
tu od wieluset lat. Kulminacyjnym momentem karnawału jest przemarsz
zapustników z placu Kóló na Rynek Główny gdzie odbywa się uroczyste
spalenie zimy. W 2009 roku obrzęd
pożegnania zimy w Mohaczu (Mohácsi busójárás) został wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.
W Mochaczu można znaleźć także polskie akcenty. W parku Szepesy, w północnej części miasta znajduje się obelisk z polskim
orłem w koronie. Pomnik ten wzniesiony został w 1931 roku na cześć
polskich rycerzy poległych tu w 1526 roku w Bitwie pod Mohaczem. Ponadto przy głównej drodze w kierunku Baja, na
północ od miasta usytuowany jest
posąg lwa na wysokim postumencie, upamiętniający Ludwika II Jagielończyka,
bratanka Zygmunta Starego, który jako król Węgier poniósł śmierć w wodach potoku Csele, próbując uratować się z bitewnej rzezi.
Na naszej wyprawie stało się niemalże tradycją, że czas nas nagli. W Mohács było podobnie. Jedziemy po wodę do najbliższego sklepu, po czym wjeżdżamy na główny plac i zatrzymujemy się na rynku. Idąc deptakiem zauważam rowerowe akcenty - stojaki są pełne dwukołowych klientów. Zatrzymuję się także przed rzeźbą/nie rzeźbą, która swoją ideą przypomina mi szczecińską frygę.
Centralnym punktem rynku jest olbrzymi parking, a od niego odchodzą uliczki, przy których znajdują się budynki urzędów miejskich. Jest także kościół - Votive Memorial Church otoczony podcieniami z tablicami upamiętniającymi poległych w bitwie pod Mohaczem w 1526 roku. Bryła kościoła przypomina meczet. Przez chwilę zastanawiam się, czy to jest kościół, cerkiew, czy właśnie meczet. Bardzo lubię budownictwo sakralne, zawsze z ciekawością oglądam wnętrza. Tak było i tym razem. To pierwszy kościół na Węgrzech, do którego wchodzę. Powód jest prozaiczny - inne kościoły, do których chciałam zajrzeć były zamknięte. Bardzo często nosiły ślady zaniedbania, jakby nie były odwiedzane przez wiernych.
Skromny Wystrój Votive Memorial Church robi na mnie duże wrażenie. Z białych ścian bije powaga i spokój. Ołtarze w nawach bocznych idealnie komponują się z całością, którą dopełniają kolorowe witraże w pionowych oknach.
Zbliża się popołudnie gdy wyjeżdżamy z Mohács. Rezygnujemy z szukania polskich akcentów w mieście. Wpisuję do Garmina adres przejścia granicznego w Udvar. Popełniam przy tym zasadniczy błąd, nie patrzę na mapę papierową i nie sprawdzam jaką trasę wybrał Garmin. Wyjeżdżamy z miasta. Po przejechaniu około 3 km okazuje się, że Garmin prowadzi boczna drogą przez miejscowość Kölked, a nie jak chcieliśmy najkrótszą trasą, tj. drogą nr 56. Wracamy i na rogatkach miasta wjeżdżamy na właściwą drogę. Do Udvar jedziemy ścieżką rowerową wzdłuż drogi nr 56. Ruch na drodze jest duży, typowy dla okolic przejścia granicznego.
Czekam na Hanię przed przejściem granicznym. Bidulka, odezwało się ponownie kolano. Do Udvar wjechała ostatnia. Podziwiam ją - jedzie z bólem kolana, ale czy to rozsądne?
Odprawa przebiega sprawnie - okazujemy paszporty i za moment jesteśmy w Chorwacji. Naszym pierwszym celem będzie miasto Osijek położone w Sławonii, do którego chcemy dojechać przez Park prirode Kopački rit. Po przekroczeniu granicy zjeżdżamy z drogi nr 56. Do Osijeka pojedziemy bocznymi drogami.
Na pierwszym skrzyżowaniu odbijamy w kierunku miejscowości Duboševica. Po przejechaniu zaledwie kilku kilometrów wjeżdżamy do Duboševicy i... Na twarzy Hani pojawia się wielki uśmiech i oczy jej błyszczą. Znaleźliśmy idealną miejscówkę na nocleg! Na rogatkach wioski jest olbrzymi plac sportowy, wokół którego rosną świerki, są stoliki, ławeczki. W pobliżu jest kościół i ulica gęsto usiana domami jednorodzinnymi. Gdy podjeżdżamy do placu wzbudzamy sensację wśród bawiących się tam dzieciaków. Zadają nam mnóstwo pytań po angielsku, proponują wodę do picia i kąpiel w swoich domach. Prowadzą nas do mapy z zaznaczonymi tasami przez Kopački rit. Dzieciaki są kochane.
Powoli zapada zmierzch. Tym razem jem kolację - kanapki. Rozbijam
namiot, a gdy robi się zupełnie ciemno idę do naturalnej łazienki
otoczonej krzewami i biorę butelkowy prysznic. Zanin usnę dochodzi mnie bicie kościelnych dzwonów. Czy one będą tak bić co godzinę....
Kategoria Dolina Dunaju 2018