Dolina Dunaju - Pécs
-
DST
61.46km
-
Czas
04:00
-
VAVG
15.37km/h
-
VMAX
40.24km/h
-
Temperatura
10.0°C
-
Sprzęt Scott
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dopadła mnie wyprawowa bezsenność. Jestem znużona, a mimo to nie mogę zapaść w głęboki sen. Śpię do godz. 1.00, a później regularnie budzę się co godzinę. Od godz. 5.00 nie udaje mi się zadrzemnąć. Mimo to wstaję dopiero po godz. 6.30. Leżąc w śpiworze słyszę, jak wieje porywisty wiatr i pada deszcz. Jak przyjemnie jest być w taką pogodę pod dachem.
Dzisiaj nie sprzątam - nie przepakowuję sakw. Wstaję. Nadal pada. Na tarasie biorę się za gotowanie. Zupa jarzynowa Winiary z makaronem i kisielek truskawkowy. Mam patent na pyszne zupki z kluseczkami. Makaron podgotowuję i odlewam wodę. Przekładam go do kubka. Przygotowuję zupę zgodnie z przepisem na torebce, a gdy zaczyna się gotować wsypuję makaron i jeszcze kilka minut gotuję, jak w przepisie. Gotując dwa w jednym oszczędzam trochę gazu, a najważniejsze, że zupę mam bardzo ciepłą nie ostudzoną zimnym makaronem.
Gdy gotuję przychodzi gospodyni. Zaprasza na śniadanie. Dziękuję i pokazuję, że warzę zupę. Z zaciekawieniem przygląda się mojej turystycznej kuchni. Mówię, że przyjdę się pożegnać przed odjazdem. Po kisielku była jeszcze herbata i kanapka z sardynkami. Na bogato. Nie praktykujemy postojów na normalny obiad. To kolejna nowość, jaką dane jest mi poznać na tej wyprawie. Dotychczas, jeśli była możliwość zjedzenia normalnego obiadu w lokalu, to po prostu jedliśmy. Teraz nie. Nie ośmieliłabym się zaproponować takiego obiadowego rozwiązania. I tak już się dowiedziałam, że nie jestem ideałem.
Po śniadaniu jestem gotowa do drogi. Ubrałam się na lekko. Założyłam leginsy i bluzeczkę na krótki rękaw. Na to spodnie przeciwdeszczowe endura i kurteczkę tej samej marki. Z czystym sumieniem polecam tę markę. Dla mnie rewelacja. Zapakowałam rzeczy do sakw, zaniosłam je do garażu, w którym stały rowery i poszłam pożegnać się z gospodarzami. Państwo Franciszek i Janica Opancar mieszkają sami. Mają czworo dzieci - trzy córki i syna. Wszyscy są już usamodzielnieni. Wczoraj podczas naszego pobytu odwiedziła ich najmłodsza córka ze swoją małą córeczką. W domu naszych gospodarzy jest przytulnie i czysto. Z wejścia wchodzi się bezpośrednio do salonu. W głębi jest kuchnia. Na ścianach w salonie wiszą zdjęcia dzieci i wnuków naszych gospodarzy. Pokazuję państwu zdjęcia swojej rodziny - Mamy, Maleństwa, Starszego, Młodego, Brata oraz jego Połówki i Latorośli. W smartfonie mam także zdjęcia swego domu i ogrodu. Państwo oglądają je z zaciekawieniem. Jest miło i przyjaźnie. Język chorwacki jest bardzo podobny do polskiego, więc łatwo się porozumiewamy.
Chcemy zapłacić za nocleg. Pan Franciszek nie chce o tym słyszeć, absolutnie nie weźmie żadnych pieniędzy.
Żegnamy się. Państwo odprowadzają nas do rowerów i.... Entliczek, pentliczek..., Stary niedźwiedź mocno śpi... Gdy strumyk płynie z wolna.... Ciekawe ile jeszcze przypomnę sobie piosenek i wyliczanek z dzieciństwa zanim wyjedziemy.
Wyjeżdżamy po godz. 10.00. Nadal pada. Jestem przyzwyczajona do jazdy w takich warunkach. Jest chłodno, tylko 10 stopni na plusie, ale gdy pedałuję nie czuję zimna. Ruch na drodze jest dosyć duży. Najgorsze są tiry. Strasznie bryzga podczas wymijania. Do Donji Miholjac pozostało kilkanaście kilometrów. Kolega zauważa boczną polną drogę prowadzącą do tej miejscowości. Błoto jest już na samym zjeździe. Obiecywałam sobie wczoraj, że w razie co nadstawię drugi policzek, ale przecież nie pojadę w deszcz po takim błocie i wybojach, gdy jest asfaltowa droga! W taką pogodę jazda polną błotnistą drogą usianą kałużami to żadne skrócenie trasy i przyspieszenie jazdy tylko prawdziwa udręka i wydłużenie czasu dotarcia do celu. Co innego, gdyby nie było innej trasy. Mimo wszystko milczę, jak trzeba będzie to pojadę i tędy. Na szczęście tym razem nie muszę nadstawiać drugiego policzka. Wracamy na asfalt.
Dojeżdżamy do Donji Miholja. Zatrzymujemy się przed piekarnią. Kupuję chleb i słodkie bułki. Postój się przedłuża, więc kupuję francuski trójkącik z "syrem" i jem na miejscu. Myślałam, że "syr" jest na słodko, a tu niespodzianka. Ser jest na słono, ale i tak dobrze smakuje. W piekarni są stoliki i krzesełka. Tym razem w myślach nie śpiewam i nie mówię wyliczanek z dzieciństwa - rozmawiam z jedną z ekspedientek. Dowiaduję się, że do przejścia granicznego pozostało 3 km. Trzeba jechać prosto do świateł, tu skręcić w prawo i dalej cały czas prosto.
Odprawa na przejściu granicznym przebiega sprawnie. Pokazuję paszport, chwila i mogę jechać dalej. Już nie pada tylko leje. Podjeżdżamy pod wiatę i przeczekujemy nawałnicę.
Jedziemy główną drogą nr 58. Na szczęście nie ma zakazu poruszania się rowerów. Zaraz za przejściem granicznym przejeżdżamy mostem przez Drawę. Chętnie wróciłabym wzdłuż jej brzegu do Osijeka. Może następnym razem tak zrobię.
Jedziemy drogą nr 58. Są też odcinki, że jedziemy ścieżką rowerową ciągnąca się wzdłuż naszej trasy. Pogoda poprawia się w miarę zbliżania się do Pécs. Gdy dojeżdżamy do skrzyżowania z drogą prowadzącą do Siklos pytam, czy odbijamy w winny szlak. Mam ochotę na rowerowy skrót na trasie do Pécs. Wprawdzie na niebie wiszą ciemne chmury, ale już nie pada. Moglibyśmy zaryzykować jazdę ciut dłuższą trasą. Jednak nie, jedziemy prosto do Pécs. Nie dyskutuję, po prostu przystaję na to. Przed Pécs mijam winnice.
Gdy dojeżdżamy do Pécs nie pada.
Pécs (wymowa Pecz) to zabytkowe miasto w południowych Węgrzech, położone na południowych stokach pasma górskiego Mecsek.
Jest to jedno z najstarszych i najbardziej egzotycznych miast Węgier.
Wykopaliska archeologiczne
wykazały, że miejsce to zamieszkiwane było przez ludzi już w IV wieku
p.n.e. W II wieku n.e. tereny dostały się pod panowanie Rzymian, którzy
założyli tu kolonię Sopianae. Z tego czasu
do dziś zachowały się wczesnochrześcijańskie świątynie oraz liczne
grobowce. Po upadku Cesarstwa miasto dostało się pod panowanie kolejno
Hunów, Ostrogotów i Longobardów. We wczesnym średniowieczu (początek XI
wieku) miasto znajdowało się już pod panowaniem węgierskim i stanowiło
siedzibę biskupstwa. Aktualna nazwa miasta - Pecz, pierwszy raz
wzmiankowana była w 1235 roku i pochodziła prawdopodobnie od liczebnika
pięć, określającego ówczesną liczbę kościołów w mieście. W 1367 roku z
inicjatywy króla Ludwika Węgierskiego w Pécs założony został
pierwszy uniwersytet na Węgrzech. Po klęsce Węgrów w bitwie
pod Mohaczem w 1526 roku miasto zostało zdobyte i zajęte przez Turków, pod których panowaniem pozostawał do końca XVII wieku,
kiedy to został oswobodzony przez wojska Ludwika Badeńskiego.
Kolejny
okres rozwoju miasta nastał na początku XVIII wieku.
Do
najważniejszych zabytków w Pécs zalicza się romańską Katedrę Świętych Apostołów Piotra i Pawła,
teatr narodowy, kaplicę szpitalną św. Jana Nepomucena, barokową kolumnę
Trójcy Świętej, eklektyczny budynek Ratusza (Városháza), słynną fabrykę
porcelany Zsolnay, zabudowania uniwersyteckie, pozostałe po okupacji
tureckiej liczne meczety oraz wpisane w 2000 roku na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO pochodzące z IV wieku n.e. wczesnochrześcijańskie katakumby.
Camping znajduje się na peryferiach miasta. Wyjazd z Pécs zajmuje nam trochę czasu. Ruch nie jest duży, jest po prostu wściekły. To chyba pora powrotów z pracy. Jedziemy ile się da chodnikiem z powodu zakazu jazdy rowerem ulicą, a potem musimy wjechać na jezdnię. Nie ma ścieżki rowerowej. Z ulgą odbijam w osiedlową drogę. Dojeżdżamy. Jest tablica "Camping" tylko nie ma campingu. Trudno. Jest olbrzymia łąka otoczona krzakami, a w jej sąsiedztwie znajduje się osiedle domów jednorodzinnych. Jest nawet jakaś rzeczka. Zostajemy tu na noc. Rozbijamy biwak. Szukam płaskiego miejsca i stawiam namiocik obok ścieżki. Ścieżkami wijącymi się po łące spacerują ludzie z psami, biegają i zupełnie nie zwracają uwagi na nasze obozowisko.
Nie wracamy już do centrum Pécs. Nie decydujemy się na pozostawienie bagaży bez nadzoru. Może jutro się uda wrócić do centrum przed dalszą drogą.
Jem słodkie bułki kupione w chorwackiej piekarni, popijam gorącą herbatą i zaszywam się w namiocie. Dzisiaj mycie chusteczkowe. Wyjątek robię tylko dla zębów i twarzy, które myję wodą z bidonu. Jest rześko. Dzisiaj na noc zakładam na piżamowe leginsy spodnie z polaru, a na stopy skarpety. Do środka namiotu wstawiam buty. Wkładam do nich papier toaletowym zabranym z Polski. W myślach dziękuję kolegom, z którymi podróżowałam po Szkocji, że powiedzieli mi o tym sposobie suszenia butów.
Zasuwam szczelnie śpiwór i... Kończy się dzień.
Kategoria Dolina Dunaju 2018, wyprawy