Dolina Dunaju - Gerjen
-
DST
82.24km
-
Czas
04:43
-
VAVG
17.44km/h
-
VMAX
42.54km/h
-
Temperatura
16.0°C
-
Sprzęt Scott
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wyjątkowo dobrze mi się spało, mimo że było rześko i nawet trochę zmarzłam nad ranem. W nocy obudziłam się tylko dwa razy. Wypełzłam z namiotu o godz. 6.30. Ależ była rosa! Straszliwa! Dobrze, że nasze obozowisko znajduje od wschodniej strony.
Poranek jest pogodny i rześki. Jeszcze moment i ogrzeję się w promieniach słońca. Tymczasem zabieram się za gotowanie i suszenie namiotu.
Proponuję koledze, że podzielę się z nim zupą. W sumie podróżujemy tylko we dwoje... Kolega daje kaszę kus-kus i rosołek. Mam różne kulinarne wyprawowe doświadczenia. Moi dotychczasowi kompani byli serdecznymi i życzliwymi osobami. Np. podczas wyjazdu do Włoch w 2014 roku na trzy osoby mieliśmy tylko jedną moją kuchenkę oraz dwie menażki i poradziliśmy sobie. Gotowaliśmy wspólnie dzieląc się obowiązkami. Ależ to była super wyprawa! Trasa, jak trasa, ważniejsi byliśmy my, stanowiliśmy jedną wyprawową rodzinę.
Podczas tego wyjazdu jest trochę inaczej, ale śniadanie jemy wspólnie. To taki miły początek dnia. Jestem bardzo zadowolona. Choć nie powinnam chwalić dnia o poranku.
Założyłam sakwy na rower i czym prędzej je zdjęłam. Nie mam powietrza w tylnym kole. Trudno mi w to uwierzyć, bo nie jechaliśmy po niewiadomo czym. Gdybym lepiej się przyjrzała kołu po zdjęciu sakw pewnie zauważyłabym, że powietrze zeszło, ale nie do końca i wystarczy zacząć od dopompowania dętki. Ja jednak zdejmuję koło, odkręcam wentyl i dopiero wtedy powietrze schodzi do końca. Kolega właśnie się spakował. Proszę go o pomoc w zmianie dętki. Pomaga mi ze zdjęciem opony i założeniem dętki, a gdy dochodzi do etapu pompowania koła zaczynają się schody. Za mało trenowałam czynności techniczno-rowerowe przed wyjazdem, mam nową pompkę i wstyd się przyznać, ale coś mi nie idzie pompowanie nową mini pompeczką. Idę z kołem na osiedle. Może ktoś ma sprężarkę i pomoże mi sprawnie napompować koło. Na ulicy spotykam starszego pana. Mówię "jona podkiwano", uśmiecham się, pokazuję na koło i na migi tłumaczę co mnie tu sprowadza. Idziemy na posesję przemiłego Węgra. Pan wyjmuje z samochodu małą sprężarkę, ale niestety nie działa. Przynosi olbrzymią ręczną pompkę i na zmianę zabieramy się do pompowania. Pan wskazuje opaskę na nadgarstku i mówi "kaput", a wskazując na sprężarkę "szajs". Oboje się śmiejemy. Jestem mu bardzo wdzięczna za pomoc.
Wracam bardzo zadowolona i po raz kolejny dowiaduję się czegoś nowego o sobie... Przyszła pora na nadstawienie drugiego policzka. W milczeniu cierpliwie czekam na przyjście właściwej pory na odzew na moją prośbę o pomoc w założeniu tylnego koła. Doczekałam się, kolega nawet dopompował mi koło. Oczywiście podziękowałam. Po tym doświadczeniu napompuję i założę każde koło. Podróże bardzo kształcą.
Wyjeżdżamy tuż po godz. 11.00. Jest słonecznie i wietrznie. Wiatr jest przeszywający i wręcz lodowaty. Na koszulkę z krótkim rękawem zakładam kurtkę przeciwdeszczową/przeciwwietrzną. Podobnie, jak wczoraj jadę w długich spodniach - leginsach.
Jest zbyt późno i nie wracamy do Pécs na zwiedzanie. Jesteśmy na rogatkach miasta od strony naszej dzisiejszej trasy - drogi nr 6. Na chwilę zatrzymujemy się przed Lidlem. Kupuję wodę oraz banany. Dzisiaj czeka nas jazda drogą, na której nie powinno być rowerzystów.
To najkrótsza trasa do Szekszárd.
Zamierzamy dojechać drogą nr 6 do Szekszárd, a stąd przez Tolną, Fadd do Gerjen i tu przeprawić się promem na wschodnią stronę Dunaju. Bardzo zależy mi na noclegu w Gerjen. Jednak nie wypowiadam na głos swoich myśli, nie chcę zapeszać.
Z Pécs do Szekszárd jest około 58 km. Ruch na drodze jest bardzo duży. Jadę po białej linii wyznaczającej krawędź jezdni. Wiatr jest niesprzyjający, wieje prosto w twarz, a przy tym jest bardzo porywisty. Droga usiana jest hopkami - podjazd, zjazd, podjazd, zjazd. Na podjazdach prędkość spada mi do 8-10 km/h, a na zjazdach wiatr mnie hamuje. Prawdziwa masakra. Kurtka wylądowała w sakwie. Wprawdzie na zjazdach przeszywa mnie lodowate powietrze, ale na podjazdach przypominają mi się upalne dni. Gdyby nie wiało tak porywiście... Oddycham ustami. Ciekawe, czy jutro chrypa da mi wypowiedzieć słowo. Na zmianę raz ja jadę pierwsza, raz kolega, choć on częściej prowadzi.
Droga omija miasta, miasteczka i wsie. Nie odbijamy z trasy i wjeżdżamy do żadnej z miejscowości.
Na trasie mijamy liczne samochody policyjne. Funkcjonariusze dokonują pomiarów prędkości. Nas nie zatrzymują i nie kontrolują.
Kilka kilometrów przed miejscowością Mecseknádasd wjeżdżam na boczną, wąską asfaltową drogę prowadzącą wzdłuż drogi głównej. Droga ciągnie się przez las. Jaka przyjemna odmiana, jaka cisza, nie słychać ryku aut. Droga także usiana jest hopkami. Na jednym z nich czeka mnie niespodzianka. Rozpędzam się na niewielkim zjeździe i raptownie jest stromy podjazd. Nie zdążam ze zmianą biegów. Krótki spacer też jest przyjemną odmianą. Pchając rower pod górkę czuję, jak bardzo znużyła mnie jazda pod wiatr.
Do Szekszárd pozostało około 20 km. Z daleka widzę kolejny policyjny radiowóz stojący w zatoczce po prawej stronie drogi. Jest trzech funkcjonariuszy. Wchodzimy, a raczej wjeżdżamy im prosto w oczy i ręce. Przecież na takiej drodze nie wypada nie zatrzymać rowerzystów, których teoretycznie nie powinno tu być. Kolega zajmuje się konwersacją z jednym z panów, ja z kolei pokazuję drugiemu i trzeciemu dokąd jedziemy, tłumaczę,że w Gerjen chcemy przeprawić się na drugą stronę Dunaju. Policjanci są bardzo sympatyczni, o żadnym mandacie nie ma mowy. Tłumaczą, że nie powinniśmy jechać tą drogą, że jest niebezpiecznie, pokazują na mapie, że trzeba było odbić w Bonyhád. Robię zdziwioną minę. Wiedzieliśmy o tym doskonale, ale wówczas nadrobilibyśmy sporo kilometrów, a przy takim wietrze nie byłaby to przyjemna jazda. Panowie pozwalają nam jechać dalej, przy czym akcentują abyśmy uważali. Dziękujemy, żegnamy się i jedziemy dalej.
Zatrzymujemy się na chwilkę w Kakasd na łyk herbaty z termosu - kolega i wody z bidonu - ja. Zakładam wiatrówkę. Coś czuję, że odchoruję dzisiejszą trasę. Stoimy tylko chwilę, a ja zaczynam mieć dreszcze. Zimnica!!!
Z jaką radością witam rondo z zaznaczonym zjazdem do Szekszárd!!! Licznik pokazuje 55 km. To były najgorsze 55 km na tej wyprawie. Wiatr mnie strasznie sponiewierał. Z ronda wjeżdżam na boczną drogę prowadzącą wzdłuż szósteczki - bohaterki dzisiejszego dnia. Jedziemy ulicą Bor utca. Jesteśmy na rogatkach Szekszárd od strony miasta Tolna. Wprowadzam do Garmina adres - Tolna. W sumie nie jest to konieczne, ale zawsze pewniej.
Bez większych problemów dojeżdżamy do Tolnej. Jedziemy tą samą drogą co kilka dni wcześniej. No, może nie zupełnie tą samą. Droga jest pokryta nowym asfaltem, nie ma dziur. Zaraz po wjeździe do miasta zatrzymujemy się przed supermarketem SPAR. Skończyła się woda. Idę pierwsza na zakupy. Do mego koszyka oprócz wody wkładam krem czekoladowy, krakersy, pszenną bułkę. Mam ochotę na coś wyjątkowego. Na samą myśl o bułeczce z kremem czekoladowym robi mi się słodko.
Straszliwie marznę czekając na kolegę. Zakładam pod wiatrówkę cienką rowerową kurteczkę. Oprócz polaru i tej kurteczki nie zabrałam ciepłych rzeczy. Robi się coraz później. Jest już po godz. 17.00.
Jedziemy dalej. Kolega rozgląda się za miejscem na rozbicie biwaku, a ja z uporem maniaka ciągnę w milczeniu dalej. Mijamy Fadd i podobno dobrą miejscówkę na nocleg - plac pod kościołem w centrum wsi. Robi się zimno nie tylko z powodu porywistego wiatru. Trudno. Ciągnę dalej. Jest kierunek do Gerjen. Pokonujemy 4-5 km i dojeżdżamy do wsi. Tuż po wjeździe do miejscowości zauważam park, nie park, jakieś zarośla. Fajna miejscówka. Ciut dalej od drogi, za ścianą drzew, w otoczeniu jakby treningowego toru przeszkód dla koni. Choć... konia z rzędem - nie wiem co to jest.
Rozbijamy namioty. Jest już ciemno. Swoje cudeńko wyprawowe jestem w stanie rozbić z zamkniętymi oczami. Wtedy mnie olśniło i zaproponowała, że rozbiję drugi namiot. Zrobiło się jeszcze zimniej, ale gdy po dłuższej chwili padło pytanie - "czy robimy herbatę" zrobiło się tak ciepło, że uśmiechnęłam się do siebie w ciemnościach. Jednak dzień kończy się miłym akcentem.
Wieczór jest zimny. Lodówka. Na zewnątrz jest zaledwie 9 stopni na plusie, a w namiocie mój rowerowy licznik pokazuje temperaturę 17 stopni. Myję się chusteczkami i zakładam do spania na koszulkę termiczną, cienką kurteczkę rowerową i polar, a na leginsy piżamowe spodnie z polaru, na stopy skarpety, a na głowę czapkę z polaru. W życiu tak się nie "ogaciłam" do spania! W śpiworze jest mi ciasno i niewygodnie, ale ciepło. Aż do dzisiaj nie byłam takim zmarzluchem, a może bierze mnie przeziębienie. Przed snem zaaplikowałam sobie leki - tabletkę ibuprofenu i trzy tabletki rutinoskorbinu. Kończy się kolejny dzień w drodze...
Kategoria wyprawy, Dolina Dunaju 2018