Aby...
-
DST
104.24km
-
Czas
04:06
-
VAVG
25.42km/h
-
VMAX
33.30km/h
-
Temperatura
17.0°C
-
Sprzęt Specialized
-
Aktywność Jazda na rowerze
Aby, aby... Jak to się wszystko zmienia, przynajmniej u mnie...
Koronawirus Covid-19, co by o nim nie mówić ma pozytywne strony. Częściej bywam w domu. W kwietniu zamiast zdobywać przełęcze w Górach Atlas, wzmacniałam odporność kręcąc przydomowe kółeczka. Nie za dużo, nie za szybko, aby się wzmocnić, a nie zajechać :) Średnio na kółeczko 50-60 km. Czy to naprawdę ja??? Cóż, los coś dał, a w zamian coś odebrał. Tylko dlaczego zagiął parol na moje rowerowanie?! A może to tylko wymówka, że nie potrafię odnaleźć się rowerowo w Warszawie, może coś się skończyło... Dosyć! Dosyć narzekania!
Dzisiaj korzystając z pięknej pogody, wzmocniona, a nie zajechana kwietniowo-majowymi mini kółeczkami postanowiłam wreszcie wykręcić setkę. I tu jest właśnie to. Jakże zmieniła mi się perspektywa.
Jeszcze jakiś czas temu chodziłoby o to aby przejechać setkę jak najszybciej, wykręcić fajną średnią, fajną max, aby się zmęczyć i sponiewierać. A dziś...:) Chodzi o to aby dojechać setkę :)) Przesadzam, może trochę. Aż tak słaba nie jestem. Podobno jest jakaś pamięć komórkowa mięśni :) Fantazja, a może fantasmagoria.
Więc tak sobie jadę nóżka, za nóżką, delikatnie, spokojnie. A to za mocno wieje, choć prawie nie wieje, a to po co się spieszyć, skoro tak pięknie. Chwilo trwaj. Stałam się dyplomatką. Potrafię przekonać Basika do niebasikowej jazdy :)
I tak powolutku, pomalutku mijam Radzyń, jadę drogą nr 63. Jak pięknie jest w lesie, zielono. Tu spojrzę, tam zerknę i tak nóżka za nóżką, powolutku, pomalutku... Uff...
Zmieniam kierunek przed Wisznicami. Czy coś się zmienia. Nie, nic, no może jednak ciut wieje. Czy ta droga zawsze była taka pod górkę, a jakie koleiny... Czy to ja?! Kobieto, jedź, nie marudź :)
Uff... Dojechałam do mojej wojewódzkiej. To już nie moja wojewódzka. Dlaczego, dlaczego jedna zmiana goni kolejną. Ja nie chcę!!! Wojewódzka jest nowiutka z asfaltową ścieżką rowerową. Więc dlaczego brakuje mi tej nierównej i dziurawej mojej wojewódzkiej?
Zostało już tylko dokręcić kilkanaście km. Na ścieżce jest gwarno. Jedzie mama z dwójką pociech. Maluchy pomykają na rowerkach. Mama przywołuje dzieciaki, aby zjechały, bo pani jedzie :) Przyjemny widok rowerowej rodziny :)
A któż to tak finezyjnie przede mną szusuje na rolkach?! Pani najwyraźniej zachwyca się swoją techniką. Posuwiste ruchy - raz - dwa i szus. Będą problemy. Pani poprawia słuchawki w uszach. Raz - dwa - szus... Przepraszam, mówię dosyć głośno... Raz - dwa - szus... Przepraszam, prawie krzyczę. Raz... Przepraszammmm!!!! Krzyczę i... raz - dwa - szus. O matko, będę tak rowerowo szusować do domu. Jęczałam, że wiatr, tłumaczyłam sobie po co się spieszyć, więc teraz MAM. Pani wypada z rączki butelka z wodą. Hamuje, zjeżdża do krawędzi. Wiktoria!!!! Mijam ją, nareszcie!
A co to za ekipa? Kolejne problemy? Cztery duże rowery, jeden z przyczepką i mały rowerek dziecięcy :) Jak uroczo. Jednak rowerzyści mają to coś. Nie muszę krzyczeć z daleka przepraszam. Rowerowa mama podaje sygnał do jazdy przy krawędzi. To chyba dwie rodzinki - dwie pary i dwoje dzieci. Mijając ich mówię dziękuję, słyszę w odpowiedzi - proszę bardzo. Jak miło. Spinam się, nie będę jechać jak emerytka. Jadę przecież na szosówce :) Naciskam mocniej na pedały. Dobrze, że mam z górki :) Młynek, za młynkiem, z finezją i gracją :) Czy przypadkiem nie dopadł mnie Covid-19 inaczej?! A tam, najważniejsze mieć do siebie dystans :)
I tak dojechałam do swojej drożyny, a po 10 minutach byłam w domu -szczęśliwa, że jednak wykręciłam TĄ setkę :)