Basik prowadzi tutaj blog rowerowy

Ultra Brejdak Gravel-dzień drugi. Janów Lubelski

  • Temperatura 30.0°C
  • Sprzęt Gravel
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 16 lipca 2021 | dodano: 09.08.2021

Obudził mnie budzik. Celowo komórkę zostawiłam na stole z dala od łóżka. Wstaję, wyłączam alarm i... wracam na kilka minut do łóżka. Czas płynie nieubłaganie. Rozbudzam się na dobre. Robię herbatę. Wciskam w siebie batona proteinowego. Bartek nie czuje się najlepiej. Mam obawy, czy będzie kontynuował dalszą jazdę. 
Ogarniamy się. Zakładam czystą koszulkę na długi rękaw i leginsy na rowerowe spodenki. Dostałam uczulenia od słońca i dziś nie ryzykuję jazdy na krótko. 
Wyjeżdżamy o godz. 4.05. Jest przyjemnie chłodno. 
Asfaltem dojeżdżamy do miejsca, w którym wczoraj odbiliśmy z trasy. Drugi dzień Ultra Brejdaka zaczynamy na gruntowej drodze prowadzącej wśród pól. Widoki mamy przednie. Byłoby cudownie, gdyby nie komary, nawet podjazdy byłyby mniej męczące. Teren jest pofalowany, raz pod górę, raz w dół. Kurzy się niesamowicie. Czysta koszulka i leginsy zostały wspomnieniem.

Droga prowadzi przez wąwóz. Pnie się ostro w górę. Woda podmyła jedną stronę i wyżłobiła przepaści. Nie walczę, podobnie, jak Bartek schodzę z roweru. To pierwszy dzisiaj rowerowy spacer.

Trasa zaskakuje. Jedziemy przez jakieś grządki, trawy wśród pól rzepaku. 



Na chwilę wyjeżdżamy na asfalt i ponownie wjeżdżamy w pola. W górę, w dół, asfalt, gruntówka. Tak będzie do samego Zamościa.



Zatrzymujemy się przy sklepie w jednej z mijanych miejscowości. Spotykamy tu jednego z naszych ultra Brejdaków. On powoli zbiera się do odjazdu. My zostajemy. 
Przed momentem mieliśmy niezłe wejście. Długi zjazd gruntówką łukiem skręcającą na drogę główną. Zjazd ostry, asfaltówka widoczna w ostatniej chwili. Trudno było wyhamować. Dobrze, że to wczesny ranek i samochodów jak na lekarstwo.
W sklepie kupuję 2 bułki i picie. Mam zaciśnięty żołądek. Zjadam jedną bułkę, druga zostaje na "czarną godzinę". Dojadam batonem proteinowym. Bartek oznajmia, że rezygnuje z dalszej jazdy. Dojedzie ze mną do Zamościa i wraca do domu. Nie jestem zdziwiona jego decyzją. 
Żegnamy się na Rynku w Zamościu. Dalej podążam sama.







Wyjazd z Zamościa jest prosty. Nie popełniam błędów nawigacyjnych, jedynie na rogatkach, na skrócie prowadzącym przez łąkę, rozglądam się za drogą. Jadę na szumy na Tanwi.  







Dobrze, że trasa przez dłuższe odcinki prowadzi asfaltami, mogę nadrobić czas wolniejszej jazdy przez pola i lasy. Kończy mi się woda. Jadę przez większą miejscowość, ale nie mijam sklepu. Widzę osoby na posesji. Zatrzymuję się, proszę o wodę. Chwilę rozmawiam. Pytam o szumy na Tanwi, podobno asfaltem to kilkanaście km, ale gruntówkami i przez Narol - będzie ze 30 km, a może i więcej - słyszę. Pięknie - myślę.
Nie zatrzymuję się na odpoczynki, nie licząc uzupełniania wody w sklepie lub "u ludzi". Szkoda czasu na postoje. Gdy droga jest piaszczysta i pnie się w górę, schodzę z roweru. Odpoczywam pchając rower. Idąc jem bułkę + batona proteinowego. To moja nowa dieta na maratonie. 
Asfalt, pola, lasy i tak na zmianę. Podobnie, jak wczoraj komary i ślepaki nie odpuszczają. Masakra! Pocieszające jest to, że temperatura jest niższa od wczorajszej. 
To moja pierwsza samotna jazda na maratonie. Dotychczas jeździłam w parze z Jurkiem. Wyjątkiem był jedynie Piękny Wschód chyba w 2016 r., ale i wtedy nie jechałam sama - na trasie poznałam Pawła. Zauważam, że jazda solo ma zalety. Jadę w swoim tempie, odpoczywam kiedy chcę, jem kiedy chcę. Jestem niezależna :) Taka jazda ma jednak i wady - można się zajechać :)
Przed Bełżcem wjeżdżam w las. Na Roztoczu niektóre drogi leśne, podobnie jak i boczne są dosyć specyficzne - wyłożone betonowymi płytami. Jedzie się to tym czymś - specyficznie. Trzęsie mocno. Podjazd i jazda po płaskim to nic, ale zjazd po takich dziurawych płytach to hardkor dla nadgarstków. 
Dojeżdżam do kolegi, którego spotkaliśmy z Bartkiem w czasie śniadaniowego postoju. Jednak miło jest zamienić słowo z Brejdakiem :) Jedziemy razem  do pierwszej miejscowości, może do Majdanu. Zatrzymujemy się pod sklepem. Uzupełniam wodę i jadę dalej. Kolega zostaje, chce odpocząć. Jazda w pojedynkę ma ogromne zalety :)
Odbijam w polną drogę. Znowu podjazd, zjazd i od początku. Droga staje się coraz gorsza. Zaczynają się koleiny. Wjeżdżam w las. Jest jeszcze gorzej. Olbrzymie kałuże, błoto. Nie pcham roweru, noszę go. Tak - przenoszę rower przez kałuże i błoto. Komary mają używanie. Nie jestem w stanie ich oganiać. A wystarczyło sprawdzać wiadomości w telefonie. Dostaliśmy sms od organizatora o objeździe asfaltem do Narola. Kto przeczytał, to pomknął, a kto nie przeczytał to przepchał albo przeniósł rower :)
Zmęczył mnie ten leśno-błotny odcinek. Tym większa była moja radość na widok tablicy "Narol". Zatrzymuję się przed sklepem. Kupuję picie i dwie bułki. Nie jestem w stanie wbić w siebie bułki, jem tylko batona, popijam Pepsi i jadę dalej. 
Za Narolem odbijam w las. Przejeżdżam przez most na Tanwi. Czy zaraz zobaczę szumy na Tanwi? Nigdy wcześniej nie byłam w tych stronach.    


Jadę przez las. Droga jest w miarę, można uciec przed komarami i ślepakami. Las, las, las, czy on się nie skończy i kiedy dojadę do tych szumów?!
Wyjeżdżam na asfalt. Mijam Hutę Szumy. W lesie rozsiane są domki letniskowe. Tylko gdzie te szumy?! Dalej jadę przez las. Dojeżdżam do drogi głównej. Odbijam w prawo, kreska na Garminie wskazuje, że muszę odbić w lewo. Nie ma drogi. Jadę, wracam. Gdzie ta droga! Jest. Ślad prowadzi po schodkach w dół. Schodzę i nareszcie są! Szumy na Tanwi. 





Prowadzę rower ścieżką. Jest pięknie. Dla takich klimatów warto było nosić rower pod Narolem :)
Kończy się szlak pieszy. Jadę przez las. Jadę to za dużo powiedziane. Pcham rower. Piach jest za duży. Czy tak wygląda trasa gravelowa?! Nie wiem, nie mam punktu odniesienia. Może tylko ja prowadzę rower, może inni sobie poradzili, nie wiem. 
Z radością witam asfalt. Zatrzymuję się na dłuższą chwilę przed sklepem. Uzupełniam płyny. Odpoczywam siedząc na ławce. Drogą przejeżdżają nasi - Marta z mężem. 
Jadę dalej. Tym razem ja mijam Martę. Zatrzymali się na wiacie przystankowej.
Po piachach przyszedł czas  na asfalt. Odzyskuję siły. Pomykam. Droga jest bardzo przyjemna. Jadę do Józefowa. Znam tę trasę z Pięknego Wschodu 2018. Na wyjeździe z Józefowa ślad prowadzi objazdem ścieżką rowerową przy jeziorze, a następnie wbija się w leśną drogę, by wyjechać na asfaltówkę.  
Odpoczywam. Daleko przede mną majaczy postać na rowerze. Może to ktoś z naszych. Mocniej naciskam na pedały. Mam go. Niestety to nie nasz Brejdak. Chłopak trzyma mi się na kole do rozwidlenia dróg przed Zwierzyńcem. Ja odbijam w szutrową drogę prowadzącą do Zwierzyńca, a on jedzie dalej asfaltem.
Jestem zachwycona tą drogą. To prawdziwa szutrowa leśna autostrada rowerowa. Mijam rowerzystów - spacerowiczów. Mimo, że droga jest urokliwa nie zatrzymuję się na fotkę, nie ma odpowiedniego światła. W lesie panuje delikatny półmrok. Cieszę oczy widokiem i pędzę, pędzę, pędzę. 
Mijam Zwierzyniec. Nie zatrzymuję się na odpoczynek, szkoda czasu. Robi się coraz później. Jadę przez Szczebrzeszyński Park Krajobrazowy. Dookoła lasy i pola, a ja nie mam zarezerwowanego noclegu na trasie. Czy będę w stanie jechać całą noc?
Gdy kolejny raz wyjeżdżam na asfalt, w jednej z miejscowości pod sklepem spotykam naszych. To małżeństwo Monika i Jarek, bardzo mili młodzi ludzie. Pytam o nocleg. Właśnie  zarezerwowali pokój w Janowie Lubelskim. Monika wykonuje telefon i ja także mam gdzie przenocować. Jaka jestem jej/im wdzięczna. Opatrzność mi ich zesłała. 
Dalej jedziemy razem. Staram się dorównać im kroku. Trasa prowadzi asfaltami, płytami betonowymi, polnymi oraz leśnym drogami, są długie i męczące podjazdy oraz strome gruntowe zjazdy. Wyłączam wyobraźnię. Na zjazdach praktycznie nie hamuje. Wóz, albo przewóz, co będzie. Jedynie na gruntowej stromiźnie przez chwilę prowadzę rower i... co będzie, wóz, albo przewóz. Udało się, zjechałam. W nagrodę komary i ślepaki kąsają wściekle, nie sposób uciec przed nimi. 
Na trasie przed Gorajem spotykamy Piotra, czeka na zawodników z napojami i przekąskami. Proszę jedynie o Colę. Piotrek informuje o asfaltowym objeździe za Gorajem. Jak dobrze, że nie powtórzę historii z Narola. 
Robi się ciemno. Włączamy lampki. Przed Janowem Lubelski wjeżdżamy w las. Na drodze są kałuże, błoto. Schodzę z rower, prowadzę, jadę. Spotykamy naszego. Szuka drogi. Mija chwila zanim wjedziemy na ślad. W nocy w lesie trudniej się nawiguje. Nareszcie wyjeżdżamy z lasu. Jesteśmy na obrzeżach Janowa Lubelskiego. Jedziemy na nocleg. Zatrzymujemy się przed sklepem. Kupuję jedynie 2 banany, natomiast młodzi robią dosyć duże zakupy na kolację i śniadanie. 
Na miejsce docieramy o godz. 22.20. Mój licznik wskazuje 464 km.
Trafiliśmy na bardzo życzliwą gospodynię. Gdy proszę o miskę, abym mogła przynajmniej wypłukać ubrania z kurzu, Pani proponuje, że upierze nasze rzeczy i je wysuszy. Dziękuję jej najpiękniej jak potrafię. Takie miłe gesty przywracają mi wiarę w drugiego człowieka, życzliwość i bezinteresowność. 
Jem kolację - banan + herbata. Biorę prysznic. Przed północą kładę się spać. Budzik nastawiam na godz. 3.00.Nie mogę usnąć, może to ze zmęczenia. Ostatni raz patrzę na zegarek o godz. 1.30. Pozostało mi półtorej godziny snu.


Kategoria Maratony


komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa czyci
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]