Basik prowadzi tutaj blog rowerowy

Jeszcze mogę! Jak po długiej przerwie przejechałam pięćsetkę

  • DST 509.39km
  • Teren 9.00km
  • Czas 23:10
  • VAVG 21.99km/h
  • VMAX 53.20km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • Sprzęt Gravel
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 20 lipca 2024 | dodano: 29.07.2024

Przyjechałam do Szczecina. Cel był szczytny - chciałam odwiedzić znajomych i przy okazji przejechać pięćsetkę z moim szczecińskim kolegą. Nie musiałam go długo namawiać, tym bardziej, że trasę już dawno narysował. Tylko siadać na rower i jechać! To będzie nasze drugie wspólne ultra. Dotychczas przejechaliśmy 400 km, nie licząc dwusetek i trzysetki:) Teraz przyszedł czas na pięćsetkę - jego pierwszą, a moją... ostatnią? Mam wątpliwości, czy jeszcze mogę mierzyć się z takim dystansem. Odkąd pracuję w stolicy, dużo się u mnie zmieniło. Nie jeżdżę tak, jak dawniej. Z utęsknieniem czekam na emeryturę. Emerytka na rowerze, jak to ładnie brzmi :) 
A tymczasem....
Wstaję przed godz. 5.00. Robię kanapki na drogę, jem śniadanie, wrzucam rzeczy do podsiodłówki i jestem gotowa! Wyjeżdżamy o godz. 6.15. Jedziemy na zachód. Mijamy Mierzyn, Skarbimierzyce, Dołuje, Lubieszyn i wjeżdżamy do Niemiec. Kolega pogonił, a ja zamykam peleton. Poranek zwiastuje upalny dzień. Warunki do jazdy są idealne - jest pogodnie i wręcz bezwietrznie. Niemieckie asfalty prowokują do dynamicznej jazdy. Niewielkie wzniesienia i zjazdy. Bajka. Zatrzymujemy się na chwilę na rynku w Brüssow. 



Pola aż po horyzont i wiatraki. To typowy krajobraz naszych zachodnich sąsiadów.  

Jednak to, co najbardziej mi się podoba, to lokalne drogi obsadzone owocowymi drzewkami. Tym razem trafiamy na jabłkobranie. Papierówki smakują wyśmienicie. Robert pogonił, a ja jabłkowy łakomczuch ładuję owoce do kieszeni w rowerowej koszulce. 
Z każdym kilometrem nabieram wiary, że damy radę przejechać magiczne 500 km i nie będzie potrzebny plan B - skrócenie trasy i odwrót do Szczecina :)
Jedziemy równolegle do Odry. Za Angermünde wjeżdżamy na ścieżkę biegnącą wzdłuż Odry. Już tędy jechaliśmy w 2022 r. realizując ambitny plan Bogatynia-Szczecin. 
Tym razem jadę pierwsza. Robi się gorąco - żar leje się z nieba. 

Odrę przekraczamy w Siekierkach. Byliśmy tu na otwarciu niemieckiej części mostu. Ożyły wspomnienia. 

Znajomą ścieżką jedziemy aż do miejscowości Trzcińsko-Zdrój. Na początkowym odcinku ścieżka biegnie skrajem lasu. Jak przyjemnie jest jechać w cieniu drzew. Mam dobry dzień - jadę i nie czuję zmęczenia, a przecież za nami pierwsza setka. Zatrzymujemy się na kawę w Klępiczu. Należą się wielkie brawa dla Pani prowadzącej ten rowerowy przystanek. Można tu odpocząć, napić się kawy/herbaty, a nawet poczęstować przepyszną szarlotką, czy skosztować miodu z własnej pasieki. Nie ma cennika za te pyszności - każdy wrzuca ile uważa do puszki. 
Mamy przyjemność zamienić kilka zdań z właścicielką. Przemiła osoba. Zaprasza nas na piknik charytatywny organizowany 15 sierpnia 2024 r. Będą zbierane fundusze na rzecz jej znajomego, który po wypadku mierzy się z niepełnosprawnością. Szczytny cel.  



Przed Trzcińskiem mijamy parę na rowerach. Są w naszym wieku. Ona raczej rowerzystka-turystka, a on! Ależ ma umięśnione nogi. Widać, że dużo jeździ. Gdy zatrzymujemy się na zakupy w Dino, na rogatkach Trzcińska, dojeżdżają do nas. Miałam rację, niezły zawodnik z tego rowerzysty. Startuje w maratonach na orientację. Przejechał Karpatię! Nawet startowaliśmy razem w Grassorze w 2020 r.! Nie kojarzę go jednak, ale mamy wspólnych znajomych. I tak od słowa do słowa... To była kolejna dłuższa przerwa w naszym ultra, a czas nagli. 

Jedziemy trasą Pojezierzy Zachodnich. Widoki mamy przednie. Budowniczy trasy spisał się na medal :) Kolega od Trzcińska jedzie na dopingu. Wypił dwa energetyki. Ja z kolei czuję się świetnie, nie potrzebuję chemii, no może tylko kolejnej porcji kawy :) 

W Myśliborzu moją uwagę przykuwa mural. Nie planowaliśmy się tu zatrzymać, jednak ten mural... 

Wjeżdżamy do Barlinka. Jestem tu po raz kolejny. Urokliwe miasteczko. 

Decydujemy, że w Barlinku zjemy obiadokolację. Zamawiamy tradycyjnie pizzę, a ja dodatkowo kawę. Jeszcze spojrzenie na Jezioro Barlineckie i ruszamy dalej. 

Jedziemy do Pełczyc przez Barlinecki Park Krajobrazowy. Jest pięknie. Jechałam tędy nie raz, ale mimo to nie mogę powstrzymać się od ochów i achów :)

Nareszcie jest chłodniej. Dzień powoli się kończy. Wjeżdżamy do Strzelec Krajeńskich. Szok. Gdzie my jesteśmy?! Zbliża się godzina 22.00, a miasto żyje - śpiewa, bawi się! Trafiliśmy na "Potańcówkę Strzelecką". Rewelacja! Nogi rwą się do tańca, a kolega ponagla. Jedziemy, jedziemy!!! Cóż, jak mus, to mus :) Kolega potańczyć nie chciał, ale w ramach rewanżu zatrzymał się na kawę w Orlenie. Zastrzyk kofeiny jest dla mnie zbawienny - w ogóle nie czuję senności.

Przed północą dojeżdżamy do Drezdenka. Kolejne urokliwe miasteczko na naszej trasie. Dociera do mnie, jak mało widziałam w naszej ojczyźnie. Mamy piękne miasta i miasteczka. Wystarczy wyjechać z domu, aby się o tym przekonać :) Jeśli doczekam emerytury i zdrowie pozwoli będę odkrywać uroki naszej pięknej ojczyzny! 

Za Drezdenkiem wjeżdżamy do Puszczy Noteckiej. Las, jakaś miejscowość - Kamiennik, Kwiejce, Piłka..., znowu las... Marylin, Miały, Potrzebowice, las.... Praktycznie nie ma ruchu. Jesteśmy sami na drodze. Większym miasteczkiem, które mijamy jest Wieleń. Jest już po północy, a miasto nadal się bawi, dochodzą nas odgłosy muzyki. Nie dziwi mnie to, jest przecież lato, a do tego sobota, może już niedziela ;)
Zrobiło się chłodniej. Na niektórych leśnych odcinkach wieje "lodem". Zakładam rowerową kurtkę, a kolega merino. Od razu cieplej. 
Na dłuższą chwilę zatrzymujemy się w Człopie. Zegarek wskazuje godz. 3.00 z minutami. Noc mija niepostrzeżenie. Wyjątkowo nie chce mi się spać. Kawa zrobiła swoje, choć droga może usypiać. Nawierzchnia jest całkiem niezła. Bawią mnie znaki ostrzegawcze w województwie wielkopolskim - "droga w złym stanie technicznym na odcinku 8 km". Jadę i nic. Owszem są łaty, albo nierówności, ale gdzie ten zły stan techniczny, gdzie te dziury/wyboje !!! Tylko gratulować Poznaniakom takich przejezdnych dróg w złym stanie technicznym.
Zaraz zacznie świtać. Przed nami odcinek szutrowo-piaszczysty. Podobno to tylko 6 km. 
Dojeżdżamy do Tuczna. Między Tucznem, a Kaliszem Pomorskim jest właśnie ten szutrowy odcinek. Jednak pomyłki się zdarzają. Są dwa trudne odcinki. Jeden bardzo piaszczysty, momentami nie da się jechać, trzeba pchać rower. Na drugim jest ciut lepiej, mniej piachu, więcej kamieni. Dobrze, że jest już widno. Zaskoczył mnie ten drugi odcinek. Powoli zbliżamy się do 400 km, a tu coś takiego. Dałam radę, ale trochę poburczałam pod nosem :) Dobrze, że do Kalisza Pomorskiego jest coraz bliżej. 
Rozsiedliśmy się na Orlenie. Zjedliśmy hot-doga popijając kawą. Taki kierunek jazdy był moją propozycją. Pierwotnie mieliśmy kończyć trasę przez Niemcy, ale kolega zgodził się z moją sugestią, że lepiej końcówkę jechać przez Polskę. To była dobra decyzja. 
Kolejny postój mamy w Drawnie. Znowu Robert wspomaga się chemią. On gorzej zniósł nocną jazdę. Usypiał na rowerze z otwartymi oczami. Mi pomogła kawa.
Do Choszczna jest prosta droga, żadnych skrzyżowań, skrętów, zakrętów. Jadę pierwsza, co raz się zatrzymuję i sprawdzam, jak radzi sobie Robert. Jest w zasięgu mego wzroku. Wciąż jadę w kurtce, robi się ciepło. Nabieram tempa. Chcę zdjąć kurtkę w Choszcznie, zanim dojedzie do mnie kolega. Już się nie oglądam za siebie, przecież on był za mną. 
Dojeżdżam do Choszczna. Kurtkę pakuję do podsiodłówki. Zajmuje mi to dłuższą chwilę. Kolegi nie widać. Mija kolejna dłuższa chwila - on nie jedzie. A może cos się stało. Uruchamiam telefon, dzwonię - nie odbiera. Może coś się stało!!! Przecież usypiał na rowerze!!! Jadę z powrotem. Dlaczego nie oglądałam się do tyłu, tylko goniłam, jak szalona. Niepokoję się. Słyszę odgłos przychodzącej wiadomości. Jadę dalej, a może to on się odezwał. Jaka ulga. Złapał gumę, zmienia dętkę, spotkamy się na Orlenie w Choszcznie. Ufff... Zawracam, ale co się napedałowałam to moje. 
Z Choszczna kierujemy się na Stargard. Wyjeżdżamy z miasta, a ja mam kryzys. Serce mi się rozkołatało. Muszę chwilę odpocząć i zjeść kanapkę. Może kawy było za dużo. Do Szczecina coraz bliżej. Przed Krępcewem znika asfalt! Dziura na dziurze, a wcześniej łata na łacie. Koszmar. Nie zmęczyło mnie 430 km, jak te kilka kilometrów po dziurach. Ależ się kolega nasłuchał - XXI wiek i takie drogi, co robią miejscowi włodarze, nie wiedzą jakie mają drogi!!! Nie przypuszczałam, że mogę aż tak narzekać!!! Cóż, nie znałam sama siebie. Kolega ma nerwy ze stali. Brawa dla niego. Wytrzymał i nadal chce ze mną jeździć :) 
Nie wjeżdżamy do Stargardu, omijamy miasto jadąc przez Witkowo. Dalej był Morzyczyn, Reptowo, Niedźwiedź. Do Szczecina wjeżdżamy przez Dąbie. Zmęczenie dało o sobie znać. Zbliża się godzina 13.00. Dojechaliśmy. Gratulacje dla Roberta i dla mnie :)
Jeszcze mogę, a może wciąż mogę, może te najdłuższe dystanse wciąż przede mną :)


Kategoria Rekordy, Wycieczki


komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa gowdu
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]