Dzień 4 - Theth
-
DST
36.62km
-
Temperatura
27.0°C
-
Sprzęt Scott
-
Aktywność Jazda na rowerze
Noc była bardzo zimna. Ubrałam się na cebulkę - ostatnia warstwa - puchówka :) Temperatura nie była jedyną "niespodzianką". Z materaca zeszło powietrze, niezupełnie, ale prawie. Musiałam trzy razy dopompowywać. Chyba rozszczelniła się zatyczka.
Wstałam o godz. 7.00. Śniadanie, składanie namiotu, pakowanie i jeszcze coś. Szukając w kosmetyczce lusterka znalazłam licznik! Zupełnie nie pamiętałam, że tam go zapakowałam.
Budzi się dzień. Powoli ożywia się ruch na drodze. Auta zatrzymują się przed restauracją. Nie ma to jak łyk kawy na dobry początek dnia. Ja również idę do restauracji. Kawę zaparzyłam na biwaku - torebkową dwa w jednym. Brakuje tylko deseru - racuszka babci Marysi.
Błogie lenistwo. Kawa, racuszek, widok na góry. Czy można sobie wymarzyć piękniejszy poranek?
Aby tradycji stało się zadość w trasę ruszam ciut po godz. 10.00. Słońce już świeci, jest gorąco. Zimna noc i rześki poranek przeszły do historii :)
Według wskazań licznika do Bogë było jedynie 3 km. Tu już zawitała cywilizacja. Drogę usiały tablice informujące o campingach. Przydrożne cafeterie kuszą kawą i zapachami lokalnych potraw. 
Wzmaga się ruch na drodze. Mijają mnie sznury aut - osobowe, terenowe, kampery. Tablice rejestracyjne wskazują na turystów z różnych zakątków Europy. Ciekawostką może być to, że na albańskich numerach jadą najczęściej nowe modele Mercedesów, VW, Audi. Za kierownicą bardzo młodzi ludzie. Wnioskuję, że do Theth jedzie kwiat albańskiej śmietanki młodych dorobkiewiczów :)
Na chwilę zatrzymuję się przed olbrzymim hotelem. Ośrodek wygląda na nowoczesny i komfortowy. Jest też zadaszony parking, bankomat. A ja myślałam, że Albania to jeszcze taki koniec świata. A tu - proszę - wypasiony hotel :)
Za hotelem zaczyna się podjazd na przełęcz. Droga staje się kręta. Pojawiają się pierwsze łagodne serpentyny. Chciałabym aby ta droga nigdy się nie skończyła! 
Zatrzymuję się na fotkę na punkcie widokowym - wybetonowanym podeście. Patrzę na drogę, którą jeszcze niedawno jechałam. Ileż zakrętów, zygzaków! Piękności. Cieszę się, że tu jestem. Cieszę się tą chwilą. Liczy się tu i teraz, wszystko inne w tym momencie nie jest ważne. Rowerowa chwilo trwaj! :)
Serpentyny zagęszczają się. Coraz bliżej do przełęczy. 
Jedna, druga, trzecia agrafka i dojechałam. Jestem na przełęczy Buni i Thores!
Jeszcze do niedawna droga z przełęczy do Theth była szutrowa. Niestety w 2021 r drogę wyasfaltowano. Stąd tyle aut pędzi do serca Gór Przeklętych.
Rozglądam się z zaciekawieniem. Widoki są przednie. Nieopodal rozbił kram starszy pan. Zachęca do zakupu miodu. Raczej nie skorzystam, nie ze względu na cenę - słoik tylko 40 euro :)
Obok zatrzymuje się auto na albańskich numerach. I jaki język słyszę? Oczywiście polski. Mówię "dzień dobry" i zaczynamy rozmowę. Skąd, dokąd, jak fajnie zwiedzać Albanię na rowerze, ich syn też jest na Bałkanach, chyba obecnie w Chorwacji... Gaworzymy jak dobrzy znajomi :) Nie wiedziałam, że jestem aż tak towarzyska i rozmowna :) Żegnamy się życząc sobie wszystkiego dobrego. 
Zaczynam zjazd. Jest już popołudnie. Zrobiło się chłodno. Zakładam wiatrówkę i... z górki :)
Droga jest bardziej niż urokliwa. Wije się między drzewami. Jeden zakręt, drugi... Jest oczywiście pięknie! Pedałuję, nie pedałuję, zaciskam hamulce, odbijam, a w głowie słyszę tada, tada, tada dam, tada, tata dam. Podśpiewuję! Co to za melodia?! Przypomnę sobie :) Tada, tada, tada dam :)
Jadę, jadę i jadę. Nie myślałam, że zjazd będzie aż tak długi. Wieje lodem! Zamarzam!
Nareszcie. Asfalt się kończy. Wjeżdżam na mostek. Dojechałam. Jestem w Theth.
Pierwsze wrażenie. Nie tak sobie wyobrażałam osadę na końcu świata - jedną z najbardziej izolowanych w Europie. Wprawdzie to jeszcze nie nasze Zakopane, ale pewnie za kilka lat nim będzie.
Grill bary, restauracje, ośrodki noclegowe i wszędzie auta. Cywilizacja przez duże "C" zawitała do Thteth. Z drugiej strony, czy można się dziwić, że rzesza ludzi chce zobaczyć takie wspaniałości natury. Theth stało się popularnym ośrodkiem turystyki górskiej w Europie. Najczęściej słyszałam na ulicy język francuski i niemiecki.
Biwak rozbijam na campingu "Zorgji". Cena za namiot 5 euro.
Na campingu zauważam dwa auta (powiedzmy, że to kampery) na polskich tablicach. Dziś już jest za późno na pogawędkę. Powoli ewakuuję się do snu. Zrobiło się ciemno. Jutro zamienię słowo z rodakami :) 
Wieczór jest bardzo rześki. Zimnica! Noc zapowiada się hardkorowo...
Kategoria Albania 2025, wyprawy






