Dzień 8 - w drodze do Koman
-
DST
37.80km
-
Czas
03:34
-
VAVG
10.60km/h
-
VMAX
30.77km/h
-
Temperatura
30.0°C
-
Sprzęt Scott
-
Aktywność Jazda na rowerze
Biwakowałam w sąsiedztwie meczetu. Czy trzeba pisać coś jeszcze? Śpiewające wezwanie do modlitwy przez megafon na koniec i początek dnia, a do tego uwierał mnie kamień pod materacem, z którego schodziło powietrze. Noc i poranek pełne wrażeń :)
Wstaję o godz. 6.30, składam namiot, pakuję sakwy, czekam na wyprawowego kompana i dokładnie o godz. 7.50 ruszam w drogę. Śniadanie zjem na trasie.
Ruch na drodze jest duży. Samochód za samochodem, dzieci idące do szkoły. Budzi się dzień.
Zatrzymuję się przed marketem SPAR na przedmieściach miasteczka Vau i Dejës. Na śniadanie kupuję dżem wiśniowy i ciastka. Pozwalam sobie też na krakersy - będą na deser po obiedzie, albo na kolację. Jeszcze nie wiem, że noc po dzisiejszych posiłkach na trasie będzie brzemienna w skutkach :(
Za Vau i Dejës odbijam w drogę SH25. Dojadę nią do samego Koman. Nocleg planuję na campingu Natura, około 2 km od przystani.
Droga prowadzi wzdłuż rzeki Drini. Pnie się w górę. Zaczynają się serpentyny. Przejeżdżam tylko jedną agrafkę i tablica informuje o kierunku na Koman. Jestem na przełęczy. Widok jest niesamowicie obłędny. 
Dalej droga biegnie płaskim odcinkiem - trawersem zbocza porośniętego drzewami.
Im wyżej, tym mniej drzew. Teraz droga biegnie na otwartej przestrzeni. Zero cienia.
Zatrzymuję się na kawę w przydrożnym barze. Zamawiam również frytki. Nasycone tłuszczem frytki... A na deser cappuccino. Noc będzie brzemienna w skutkach, ale jeszcze o tym nie wiem. 
W asfaltowej nawierzchni pojawia się coraz więcej dziur i wyboi. Widoki są cudowne, ale droga coraz bardziej wymagająca. Asfalt przechodzi w szuter.

Na trasie do Koman prowadzone są roboty drogowe. 
Zatrzymuję się w barze na kolejną kawę. Czuję się coraz bardziej zmęczona. Do baru podjeżdża terenowe auto. Wysiadają z niego dwaj mężczyźni i jaki język słyszę?! Oczywiście - ojczysty :)
Droga staje się jeszcze bardziej wymagająca. To już nie tylko szuter, ale i kamienie. Nie mam siły na podjazdach, kamienie mnie bardzo blokują. A do tego straszliwy kurz po przejeździe ciężarówek. Bez skrępowania schodzę z roweru i "wzniesienia" pokonuję spacerkiem :) 
Zbliża się godz. 16.00. Dojeżdżam do mostu. Jest wjazd na camping. Uff, nareszcie. Kupuję colę i siadam przy stoliku. Muszę ciut odpocząć.
Rozbijam namiot, biorę prysznic i wracam do stolika. Zamiast normalnej kolacji jem kupione rano krakersy. Jestem zmęczona. Zaszywam się w śpiworze. Dzień dobiega końca...
Obudziłam się przed północą. Dopompowałam materacyk. Nie czuję się najlepiej. W żołądku mam kamień, mdli mnie. Okropność. Wyjmuję z sakwy puszkę ze słodkim napojem gazowany. Piję kilka łyków. Jest jeszcze gorzej. Proszę wyprawowego kompana o zagotowanie wody. Parzę miętę... I się zaczęło... Nie wiem czym się zatrułam, ciastkami, frytkami, czy krakersami. Kolega dzielnie mnie ratuje, gotuje wodę na kolejną herbatą, podaje leki. Jestem mu bardzo wdzięczna za pomoc. Zaczyna świtać. Jestem wykończona. Wracam do namiotu... Może już będzie lepiej...
Kategoria Albania 2025, wyprawy






