Rowerem nad morze trasą pieszą :)
-
DST
357.23km
-
Czas
18:15
-
VAVG
19.57km/h
-
VMAX
39.00km/h
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wszystko zaczęło się na Harpaganie. Po powrocie do bazy w Kolbudach Jacek rzucił hasło - jedziemy nad morze zamoczyć nogi. Nie wiedziałam czy żartuje, czy mówi na poważnie. Był poważny i tylko ze względu na wyjazd bladym świtem do domu nie pognalibyśmy rowerami nad Bałtyk. W drodze powrotnej z Harpagana umówiliśmy się na jednodniowy wypad nad morze. Plan nie był szalony, szaleństwem było pozostawienie w rękach Jacka wytyczenia trasy :)
Po kilku próbach udało się ustalić termin nie kolidujący z naszymi obowiązkami i innymi planami. Szczęśliwą datą okazał się piątek 19 lipca. Po pracy 18 lipca przyjechałam do Siedlec. Zatrzymałam się u brata. Mój Scott przygotowany do bicia rekordu dystansu - pięknie umyty, łańcuch i napęd lśnią, smar użyty. Wieczorem spotykam się z Jackiem. Przy herbacie wymieniamy uwagi o trasie i dystansie jaki przyjdzie nam pokonać. Dystans całkowity zgodnie ze wskazaniami mapy ma wynosić 345 km. Jacek jest autorem naszej trasy. Dlaczego nie wzbudziło moich podejrzeń to, że jest to trasa piesza, a my przecież mieliśmy jechać rowerami! Ustalamy godzinę wyjazdu na 3.30.
Przed wyjazdem udaje mi się zasnąć może na godzinę. Nie mogą spać, to chyba nerwy i powracające pytanie, czy dam radę, przecież to mój pierwszy taki dystans. W ubiegłym roku dwukrotnie pokonałam dystans 200 km - 220 km i 255 km, ale teraz to ma być ponad 300 km!
Jest 19 lipca. Jacek zjawia się punktualnie. Ruszamy i ... wracamy. Nie mam pewności, czy zamknęłam drzwi mieszkania brata. On z rodziną spędza urlop nad morzem:) Drzwi zamknęłam, możemy jechać. Jest godz. 3.40. Budzi się dzień, jest ciepło i co najważniejsze bezwietrznie.
Jadę za Jackiem i obserwując z jaką częstotliwością kręci pedałami nabieram wątpliwości, czy ja za nim nadążę. Przecież to maratończyk! Dwa tygodnie wcześniej przejechał na maratonie 600 km w 30 godzin! Ja mam inny styl jazdy, jeżdżę bardziej siłowo, nie przepadam z robieniem setek młynków na luzie. Zaczynamy w ostrym tempie i jak zwykle na początku dostaję zadyszki :) Mój organizm musi się przyzwyczaić do wzmożonego wysiłku.
Jedziemy z Siedlec do Węgrowa. Znam tą trasę, wielokrotnie jeździłam tamtędy do Ciechanowa do swojej przyjaciółki. Ruch na drodze jest praktycznie zerowy. Pomykamy z prędkością 27 - 30 km/h. Zauważam, że na 15 km mój oddech jest już miarowy, organizm dobrze znosi wysiłek. Jest dobrze do 25,23 km. Jesteśmy przed Węgrowem. O godz. 4.30, wjeżdżamy w zakręt i mało brakuje, aby z tego zakrętu trafić wprost na stół do patomorfologa zamiast nad morze... Udało się. Ja jestem tylko brudna i poobijana - mam zdarty lewy łokieć, posiniaczone lewe udo, otarcia naskórka do krwi na lewej łydce, siniaki i stłuczony lewy bark oraz rozerwany lewy rękaw bluzy. Rower nie ucierpiał, przy upadku skrzywiła się tylko kierownica. U Jacka skończyło się na złamaniu mocowania przedniej lampy. Mieliśmy szczęście :)
Jedziemy dalej. Dojeżdżamy do Węgrowa. To pierwsze większe miasto na naszej trasie. Z Węgrowa kierujemy się na Wyszków. W Wyszkowie zmieniają się warunki. Zaczyna wiać. Wiatr wieje z zachodu spychając nas na prawą stronę. Jest jeszcze znośnie. Z Wyszkowa drogą nr 618 jedziemy do Pułtuska. O godz. 8.00 mijamy tablicę z napisem Pułtusk. Gdy w mieście zatrzymujemy się na śniadanie mam na liczniku 111 km. Na 100 km robię swoją "życiówkę" - pokonuję ten dystans w czasie 3,54 h. Robimy małą objazdówkę Pułtuska. To urokliwe miasteczko. Wyjeżdżamy na drogę nr 61. Ruch jest coraz większy. W Kleszewie odbijamy w lewo i zjeżdżamy z drogi 61. Kierujemy się do Przasnysza. Jedziemy lokalnymi drogami. Znowu ruch jest prawe zerowy, ale coraz bardziej wzmaga się wiatr. W Przasnyszu ponownie wjeżdżamy na drogę główną nr 57. Ruch jest duży, podobnie jak wiatr. Dwukrotnie gdy wyprzedza mnie tir zwiewa mi czapkę :)
Za Przasnyszem zatrzymujemy się na stacji benzynowej gdzie w barze zamawiamy kawę. Z drogi nr 57 zjeżdżamy w Mchowie. Na trasie coraz więcej lasów. Drzewa hamują podmuchy wiatru i możemy jechać szybciej. Mijamy między innymi miejscowości Marianowo, Krzywogłowę Małą, gdzie robimy zakupy uzupełniając płyny. Jedziemy drogami bocznymi, lokalnymi, ale asfaltowymi :) Dojeżdżamy do Muszak. Mój licznik pokazuje 200 km :) Zaczynają się problemy, w którą drogę wjechać na skrzyżowaniu. Nawigacja Jacka pokazuje drogę na wprost, ale którą na wprost?! Wybieramy drogę. Wjeżdżamy w las. Droga jest wąska, ale nadal asfaltowa. Po przejechaniu około 2 km okazuje się, że to był chybiony strzał. Wracamy. Szukamy drogi. Jest kierunek na Nidzicę, ale to nie nasz kierunek. Jacek pyta dwie dziewczyny o drogę. Uzyskujemy podpowiedź, że może to ta brukowana droga do Zimnej Wody. Czy to coś można nazwać drogą?! Jedziemy i zaraz odbijamy w lewo. Kończy się bruk i zaczyna szutr. Wjeżdżamy w las... Nawigacja kieruje nas na leśne ścieżki... Jedziemy. Ja na szosówkach na leśnych drogach. Było zabawnie. Były ubite piaszczyste drogi, było błoto i była też trawa. Lasem jedziemy około 9 km. Przecinamy drogę asfaltową nr 545 i dalej lasem jedziemy do Salewa. Nasz entuzjazm kończy się wraz z pojawieniem się bruku i piachu na drodze. Cóż robić. Odcinki, z którymi nie poradziły sobie moje szosówki przeszłam pieszo :) Droga przez lasy spowolniła nas. Mamy niewielkie szanse, aby dojechać do celu na godz. 21.00, jak optymistycznie zakładał Jacek :)
W Salewie wjeżdżamy na drogę krajową nr 58. Droga rewelacyjna, asfalt nowiutki, tylko pomykać. Chmurzy się i zaczyna padać deszcz. Zatrzymujemy się w Swaderkach. Tu jemy coś na gorąco i gdy deszcz ucicha ruszamy dalej. Jedziemy w kierunku Olsztynka. W Mierkch mamy odbić w prawo. Mierki są, ale drogi w prawo brak. Ponownie pytamy o drogę. Chłopak jadący na rowerze nie potrafił nam pomóc, ale starszy pan bez problemów wskazał drogę prowadzącą w kierunku Gryzlin. Żegnając się i dziękując za pomoc pytam, czy to bardzo piaszczysta droga. Uzyskuję odpowiedź, że piachu tam trochę jest. Trochę!!! to było delikatnie powiedziane!!! Droga prowadziła przez pola! Początkowo jechało się całkiem nieźle, ale... piachu tam było dostatek! Nie dało się jechać na szosówkach! Napęd cały w piachu, łańcuch podobnie. Ten piach to nie piach, a wręcz piaszczyste błoto, bo przecież padało. Straszne. Mówię do Jacka, że więcej nie jadę polnymi drogami. Koniec, mamy jechać tylko asfaltem! Nie widziałam wtedy, że największe atrakcje będą u kresu naszej wyprawy :)
Przecinamy drogę S51 i jedziemy w kierunku Morąga - ASFALTEM!!! Mijamy miejscowości o dziwnie brzmiących nazwach - Mycyny, Mańki, Guzowany Młyn, . W jednej z miejscowości kupujemy wodę i Jacek myje napędy i łańcuchy naszych rowerów. Humor mi się poprawia - mój rowerek ma opłukany łańcuch :). Skrzypi trochę mniej :)
W Podlejkach przecinamy drogę nr 16. Jedziemy przez Łęguty, Worliny, Łuktę. Jesteśmy na Mazurach. Teren jest pofalowany. Jedziemy pod górkę i z górki :) Przed godz. 21.00 dojeżdżamy do Morąga. W Biedronce robimy zakupy na kolację i śniadanie. Przed nami ostatni etap naszej wyprawy. Jedziemy do Pasłęka. Robi się ciemno. Jedziemy drogą W 27. Ruch jest spory, a moja lampeczka daje mało światła. Jacek jest bardzo koleżeński. Jedzie obok, lub za mną w ten sposób, aby oświetlać także mi drogę. Około godz. 22.10 docieramy do Pasłęka. Na liczniku mam 320 km. Tak niewiele brakuje do celu naszej podróży. Sprawdzamy na mapie drogę, zastanawiamy się jak jechać. Jest już późno i teraz błądzić.... Nie możemy sobie na to pozwolić. Pytamy dwojga przechodniów jak dojechać do Marianówki. Odpowiedź jest mało pomocna. Jedziemy kierując się intuicją. Sukces. Wjeżdżamy na drogę nr 505. Mamy z niej odbić w lewo. Jest kierunek na Bogaczewo. Skręcamy. Jedziemy niewielki odcinek i mijamy żużlową drogę. Czyżby to była nasza droga. Znowu niespodzianka. Ja przecież nie chcę jechać utwardzonymi drogami, tylko asfaltem!!! Droga zamienia się w szutrową. Nic nie widzę. Jacek daje mi czołówkę. Jest lepiej, przynajmniej trochę widzę. Dojeżdżamy do Aniołowa i dalej polną drogą jedziemy do Rogowa. Noc, polna droga, po prostu rewelacja. Powoli tracę nadzieję, że dojedziemy do celu przed świtem. Z Rogowa dalej jedziemy polną drogą. Wjeżdżamy w las. To czym jedziemy nie można nazwać drogą. Olbrzymie koleiny, piach. Może lepiej, że jest noc i nie widzę którędy jedziemy. Wjeżdżamy do lasu, a ściślej wchodzimy do lasu. Już nie jadę, nie mogę, tylne koło obraca się w miejscu. Idę. Środek nocy, a my spacerujemy po lesie w nieznanym terenie. Pięknie. Gałęzie pochylają się coraz bardziej. Co będzie jak droga się urwie. Ogarnia mnie bezsilność. Jacek idzie pierwszy. Mówię sama do siebie - co ja tutaj robię, dlaczego baczniej nie przyjrzałam się naszej trasie. Gdy las się przerzedza Jacek wsiada na rower i odjeżdża. Ja dalej spaceruję. Jest około godz. 1.00. Dzwonię do swego kolegi. Umówiłam się, że zadzwonię, gdy dotrzemy na miejsce, chcę mu powiedzieć, aby nie czekał na telefon, bo nie wiem czy i kiedy dotrzemy do celu. Wybieram numer i słyszę jak wesołym tonem mówi: "Halo, halo dotarliście?" Odpowiadam - "Nie" i milczę. On na to - "Gdzie jesteś" - a ja - "W lesie" On milczy po czym pyta "A gdzie jest Jacek, zgubił cię" On się śmieje. Słyszę, że to życzliwy śmiech. Mówi, że nie tak miało być, ale zazdrości nam tej przygody. Wiem, że mówi szczerze. Jest życzliwy jak zwykle. To mój przyjaciel. On zawsze we mnie wierzy, nawet gdy ja mam wątpliwości czy sobie poradzę. Tak było przed Harpaganem, przed wyjazdem w Alpy i teraz gdy postanowiłam przejechać 300 km. Wiem, że mogę na nim polegać. Dobrze mieć takiego przyjaciela :)
Wraca Jacek więc kończę rozmowę. Dochodzimy do Pomorskiej Wsi. Nareszcie wjeżdżamy na drogę asfaltową. Przecinamy drogę S 22. W oddali widać światła Elbląga. Kierujemy się do Kamiennika Wielkiego, stąd do Milejewa, Ogrodników, mijamy Pagórki, Łęcze i wjeżdżamy do Połonin!!! To cel naszej wyprawy. Połoniny 2 - tu mamy zarezerwowany nocleg. W ciemnościach nie możemy odnaleźć adresu. Jest godz. 1.30 Jacek dzwoni do naszej gospodyni. Nie odbiera. Mamy problem. Telefon. To ona. Tłumaczy jak mamy do niej dojechać. Udało się!!! Na liczniku 357,23 km. Nad morze pojedziemy rano. Przecież przyjechaliśmy po to, aby zamoczyć nogi w słonej wodzie :)
Kategoria Rekordy