Żegary nad Jeziorem Gaładuś
-
DST
91.82km
-
Teren
20.00km
-
Czas
05:37
-
VAVG
16.35km/h
-
Temperatura
35.0°C
-
Aktywność Jazda na rowerze
Ponownie nie mogłam usnąć. Dni są bardzo upalne i nawet w nocy jest bardzo ciepło.W namiocie jest duszno. Ze względu na komary nie możemy na stałe rozsunąć wejścia do tropiku. Usypiam nad ranem, gdy robi się trochę chłodniej. Budzę się jak zwykle około godz. 5.00. Wychodzę z namiotu. Jest pięknie! Patrzę na nasze obozowisko - namiot wśród świerków, rowery oparte o drzewo, suszące się ręczniki na sznurku rozwieszonym między świerkami. Czuję, że to najpiękniejszy nocleg na naszej trasie. Schodzę nad jeziorko. Budzi się dzień. Jest cudownie! Ta chwila należy tylko do mnie...
Patrzę na mapę, analizuję trasę. Zastanawiam się jak jechać, zgodnie z planem Marka - szutrowymi drogami wzdłuż granicy, czy równoległymi drogami asfaltowymi. Postanawiam, że do Hańczy pojedziemy skrótem, drogą szutrową, a stamtąd asfaltem do Żegar - kolejnego punktu naszej wyprawy. Obawiam się, że pogubię się na szutrówkach, a zresztą mam dosyć sakw spadających co chwila, nawet na niewielkich nierównościach. Budzę Młodego.Robimy śniadanie - tradycyjnie kanapki z pasztetem i d(ż)emem =dżemem :) i obowiązkowo herbata.
Zwijamy nasze obozowisko. Wymyślam nowy patent na mocowanie moich ulubionych sakw Kellys - tym razem dodatkowy pasek zaciskam pod zapięciem wierzchniej klapy. Patent okaże się całkiem niezły, sakwy spadną tylko kilka, a nie kilkanaście razy :) Po raz ostatni patrzymy na polanę, jak tu pięknie. Mówię głośno, że jeszcze kiedyś tu wrócę. Młody mi wtóruje :) Wyjeżdżamy w trasę o godz. 8.45.
Dojeżdżamy do asfaltowej drogi, mamy jechać asfaltem do Maciejowięt, a stamtąd szutrem do Hańczy. Gdy dojeżdżamy do centrum Stańczyków, dla pewności pytam kobietę spacerującą z dzieckiem w wózku, czy dojadę tędy do Maciejowięt. Okazuje się, że do Maciejowięt jest tylko 2 km. Jedziemy drogą, którą trudno nazwać asfaltową ;)
W Maciejowietach kończy się "asfalt". Przed jednym z domów, na krzesłach przy stole siedzi kila osób. Ponownie pytam, tym razem, czy dojedziemy tędy do Hańczy. Mężczyzna, który do nas podchodzi jest bardzo miły i stara się być pomocny i rzeczowy, tłumaczy jak dojechać - "za wsią w lewo, potem prosto do toru na most, na moście wyjeżdżoną drogą 2 km do skrzyżowania, na skrzyżowaniu w prawo i po 40 - 50 m w lewo drogą wyjeżdżoną 2 km, będą drogi poprzeczne i tu w prawo i do toru, torem prosto 2 km, a potem to już będzie jakieś gospodarstwo i można zapytać o dalszą drogę". Boję się, że nie zapamiętam, więc pan powtarza kolejny raz jak jechać, a ja wszystko notuję na kartce, którą wkładam do mapnika :) Wyjeżdżamy za wieś, skręcamy w lewo, ale torów jak nie było, tak nie ma. Na szczęście jest oznaczony czerwony szlak rowerowy. Wczoraj będąc przy wiaduktach zobaczyłam na tablicy, że do Hańczy ze Stańczyków prowadzi właśnie ten szlak rowerowy. Trzymamy się oznaczeń. Droga jest faktycznie "wyjeżdżona". Biegnie wśród pól i lasów, jest bardzo malownicza.
Bez problemu docieramy do Hańczy. Tu kierujemy się na Wiżajny. Jedziemy drogą asfaltową. Ruch jest niewielki. Jedziemy wzdłuż Jeziora Hańcza. Nie widzimy go z drogi. Dopiero w miejscowości Mierkinie jest dostęp do jeziora. Jestem rozczarowana. Nie tak wyobrażałam sobie TO jezioro. Jest zaledwie kilka metrów "plaży". Woda krystalicznie czysta, ale taka niewielka plaża? A może właśnie w tym tkwi urok Jeziora Hańcza - jest dzikie i niedostępne.
Dojeżdżamy do miejscowości Wiżajny. Robimy mały postój przy sklepie wielobranżowym. Ten sklep jest dość specyficzny. W pierwszym pomieszczeniu można kupić jakieś żelastwa. Mówię do Młodego, że jedziemy dalej, może po drodze będzie jakiś sklep spożywczy. Panie stojące w pobliżu mówią, że tu jest właśnie sklep spożywczy. Wchodzę ponownie i faktycznie za drzwiami "metalowca" jest dział spożywczy :) Kupuję owoce - banany, brzoskwinie, nektarynki, drożdżówki z jabłkiem, wodę niegazowaną i Tymbarka jabłkowo - miętowego. Za sklepem są ławki pod drewnianymi daszkami. Na stoliku leży kilka kapsli po piwie. Trafiliśmy do lokalu wielofunkcyjnego - metalowiec, spożywczak i pub. Pięknie położony jest ten lokal - nad Jeziorem Wieżajny. Od pubu do jeziora prowadzi ścieżka, jest pomost i altanka przy samej wodzie.
Podjadamy, uzupełniamy płyny i w drogę. W Wiżajnach wjeżdżamy na drogę główną Nr 651. Jedziemy do Rutki Tartak. Jest strasznie gorąco. Temperatura przekracza 30 stopni. Po drodze mijamy wiatraki. Słychać odgłos obracających się ramion. W Rutce zatrzymujemy się przy sklepie, tym razem to sklep tylko spożywczy :) Kupuję pieczywo na kolację i śniadanie oraz dżem i obowiązkowo żelki - hit spożywczy naszej wyprawy! Za Rutką mijamy sakwiarza. Młody oczywiście jedzie przede mną. Jest pierwszy na wszystkich podjazdach i zjazdach. Słyszę, jak sakwiarz krzyczy do Młodego, że zaraz zaczyna się zjazd! I faktycznie za moment zaczynamy zjeżdżać w dół! Ależ to był zjazd!!! Ciągnął się ze 2 lub 3 km!!! Jakie serpentyny!!!! Młodego widzę daleko przed sobą. Wyprzedza mnie autobus, ale Młodego nie daje już rady. Jest ograniczenie prędkości do 40 km/h. Co ten Młody wyczynia! Zaczynam się bać o niego. Widzę go na niższej serpentynie, a za nim... autobus !? To był szaleńczy wyścig. Młody pochwali się później, że jechał z prędkością 52 km/h. Nareszcie miał się z czym pościągać :)
Kolejna miejscowość to Szypliszki. Kupuję wodę, lody, zeszyt oraz długopis :) Długopis wprawdzie mam, ale tak na wszelki wypadek... Zamierzam robić na bieżąco notatki z naszej wyprawy. Za Szypliszkami w Sejwach odbijamy w lewo na Widugiery. Zauważam dwujęzyczne tablice z nazwami miejscowości. Pod nazwą w języku polskim jest nazwa w języku litewskim. Za Widugierami jedziemy do Sankur. Podejmujemy decyzję - nie jedziemy dalej drogą asfaltową, tylko szutrem wzdłuż granicy i jeziora Gaładuś. Będzie bliżej do Żegar. Ta droga to wręcz autostrada, jest szeroka, tyle, że szutr i prowadzi do granicy! Mijamy Sankury, Burbiszki. W Burbiszkach na moment pojawia się asfalt. Za wsią odbijamy w lewo i jedziemy dalej mając po lewej stronie piękny widok na Jezioro Ciaładuś. Mijamy Jenorajście, Bubele, Radziucie, Konstantynówkę i wjeżdżamy do Żegar! Cel osiągnięty! Dojechaliśmy! Ostatnie kilometry z Widugierów jechaliśmy trasą wyznaczoną przez Marka. Młody jest zmęczony. Kładzie rower na trawie na polu namiotowym i siada obok. Ja idę nad jezioro. Siadam na ławce przy stoliku. Rozglądam się, szukam wzrokiem czegoś co przypominałoby recepcję.Zaczepia mnie mężczyzna będący nad jeziorem z rodziną. Mówi, że po drugiej stronie mieszka właściciel pola namiotowego. Ulga, wiem gdzie i kogo zapytać o nocleg. Miejsce wydaje mi się jednak mało atrakcyjne. Pole namiotowe to pole porośnięte trawą z altanką na środku. Fatalnie to wygląda.
Wsiadamy na rowery i ruszamy w poszukiwaniu czegoś fajniejszego. Dojeżdżamy do skrzyżowania i zawracamy. Mijaliśmy posesje z dostępem do jeziora, może tam uda się coś znaleźć. Skręcamy na jedną z posesji. Ładna brama, ładny chodnik, w głębi domki campingowe. Dobrze trafiliśmy - to gospodarstwo agroturystyczne. Na tarasie jednego z domków widzimy dwóch mężczyzn, pytam czy można i za ile rozbić namiot na posesji. Mężczyzna - mąż właścicielki nie może samodzielnie podjąć decyzji ;) Wybiera numer do żony i podaje mi komórkę. Rozmawiam z właścicielką, mówi, że nie przyjmuje z namiotami, bo nie ma łazienki, jest tylko latryna :) Stwierdzam - trudno - umyjemy się w jeziorze. W ten sposób nocujemy w bardzo urokliwym miejscu. Namiot rozbijamy przy altanie. Posesja jest pięknie zagospodarowana - nad jeziorem są stoliki, ławki, jest pomost prowadzący w głąb jeziora, a na nim także ławki. W głębi posesji oczko wodne, wszędzie kwiaty.Jest kameralnie. W dwóch domkach mieszkają trzy rodziny, nie przeszkadzamy sobie i nie wchodzimy w drogę :)
Kąpiemy się w jeziorze i odświeżeni jemy kolację w altanie. Do altany doprowadzony jest prąd :) Doładowuję komórkę i jeszcze przed snem, przy lampce piszę sprawozdanie z pierwszego dnia naszej wyprawy.
Kategoria wyprawy