Listopad, 2018
Dystans całkowity: | 424.49 km (w terenie 13.00 km; 3.06%) |
Czas w ruchu: | 20:02 |
Średnia prędkość: | 21.19 km/h |
Maksymalna prędkość: | 49.15 km/h |
Liczba aktywności: | 8 |
Średnio na aktywność: | 53.06 km i 2h 30m |
Więcej statystyk |
2018-11-24
-
DST
40.24km
-
Czas
01:37
-
VAVG
24.89km/h
-
VMAX
33.10km/h
-
Temperatura
1.0°C
-
Sprzęt Specialized
-
Aktywność Jazda na rowerze
:)
Wpis dla Chorybździaków
-
DST
40.27km
-
Czas
01:34
-
VAVG
25.70km/h
-
VMAX
37.22km/h
-
Temperatura
-3.0°C
-
Sprzęt Specialized
-
Aktywność Jazda na rowerze
Przychodzą czasem takie dni, jak dzisiejszy i muszę po prostu muszę, mimo wszystko, mimo natłoku służbowej prozy wyjść na rower. Ostatnio bardzo zaniedbuję Scotta i Speca. Ten rok, ten sezon jest dla mnie wyjątkowy i to niekoniecznie "wyjątkowy" w pozytywnym znaczeniu. Mam lukę w pamięci. Początek maja - pełne zawodowe obroty, obiecujący początek rowerowego sezonu i nagle pustka - przedłużające się oczekiwanie na zabieg. Później kilka tygodni rekonwalescencji/urlopu, jakaś wyprawa/nie wyprawa, powrót do pracy i nagle olśnienie - jest listopad, za moment koniec roku! Wir obowiązków i przyspieszające tempo. A rower? Kiedy to było... I przychodzi wieczór, dowiaduję się, że nie tylko ja mam monopol na chorowanie i szlifowanie szpitalnej podłogi. Ktoś bliski chce mi odebrać ten przywilej. A potem przychodzi dzień i muszę przewietrzyć głowę.
Wsiadam na rower i kolejne olśnienie - jak bardzo mi tego brakowało, jak bardzo mi brakowało codziennego ganiania po drogach W-o różnych numerach, jak bardzo mi brakowało przydomowych kółeczek! Jak dobrze jest znowu pędzić, być w drodze.
Dziwi mnie, że jest tak rześko. Nie pamiętam lata, a tu już puka zima do rowerowych drzwi. Kominiarka na twarzy, ochraniacze na butach i.... oddech traktorzysty na plecach :) Jechałam zatopiona w myślach, zdziwiona widokiem szronu na gałęziach i trawach. Z rowerowego zamyślenia wyrwał mnie basowy odgłos pracy silnika. Tir, czy inny drogowy olbrzym? Dźwięk był coraz bliżej, tuż za moimi plecami. Jechał za mną traktor. Odgłosy jakie z siebie wydobywał wskazywały na wielką nowoczesną maszynę, nie jakąś traktorową ciuchcię. Dlaczego mnie nie wyprzedza, przecież dojechał i jedzie za mną od jakiś 3 km?! Zbliżyłam się do wysepek, podkręciłam tempo na wypadek, gdyby kierowcy przyszło do głowy wyprzedzać mnie na zwężeniu. Wiatr mi sprzyja. Uff... Przejechałam. Minęłam łuk i wjechałam na prostą. Dlaczego wciąż jedzie za mną, przecież 35 km/h to żadna prędkość dla takiej "traktorowej bestii". Dojechałam do ronda na rogatkach wsi, zwolniłam, spojrzałam przez ramię. Za mną jechał duży czerwony ciągnik, marki nie rozpoznałam z doczepionymi ramionami od ładowacza. Zwolniłam do 24 km/h i po wyjeździe z ronda nie przyspieszałam. Niech mnie w końcu wyprzedzi! Nic.O co chodzi, przecież nie jadę 50 km/h, może mnie wyprzedzić, nic nie jedzie z przeciwka! Wyjeżdżam z wioski. Podkręcam tempo do 30 km/h z załącznikiem. Kolejna wysepka i prosta. Jestem poza terenem zabudowanym. Traktor za mną. Chce mnie staranować, czy sprawdza ile można wydusić na szosówce, a może nie może oderwać wzroku od tyłu mego Speca :) I tak przez około 8 km. Nareszcie! Basowy głosik zostaje daleko za mną, przestaję go słyszeć. Chyba odbił w jedną z bocznych dróg. Zwalniam. Pokonuję kolejne 3 km, zbliżam się do drugiego ronda. I co słyszę? Basowy odgłos pracy silnika! Taki sam, czy ten sam - nie jestem w stanie odróżnić. Wjeżdżam na rondo, patrzę przez ramie do tyłu. Dojechał do mnie czerwony duży ciągnik z doczepionymi ramionami od ładowacza.Planowałam dojechać do trzeciego ronda, ale przecież plany można zmieniać. Wyjeżdżam z ronda i zjeżdżam w zatoczkę autobusową. Chciał, nie chciał, musiał mnie wyminąć. Na pożegnanie pan - rozpoznałam, że to był on, obejrzał się do tyłu i spojrzał w moim kierunku. Nareszcie wolna! Zawróciłam i tą samą trasą wróciłam do domu pedałując powolutku, pomalutku.
Dzisiaj tak trochę z przymrużeniem oka o "traktorowej bestii" - dla wszystkich Chorybździaków, aby się uśmiechnęli :) Będzie dobrze!
A na koniec dla wszystkich Chorybździaków muzyczny upominek
https://www.youtube.com/watch?v=UyGjbDQlfro
Bieszczadzkie rowerowanie - dzień 2
-
DST
48.64km
-
Czas
03:14
-
VAVG
15.04km/h
-
VMAX
44.70km/h
-
Temperatura
17.0°C
-
Sprzęt Scott
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wstałam o godz. 6.00. Czy już pisałam jak bardzo lubię leniwe poranki, kiedy nie muszę się spieszyć i mogę się delektować chwilą. Śniadanie i przygotowanie do wyjazdu zajmuje mi dwie godziny i kwadrans :) Pawłowi podobnie. Wychodzimy z domu o godz. 8.15. Dzisiaj realizujemy projekt rowerowo/wycieczkowy "Zatwarnica". Według Pawła czeka nas rowerowanie po najbardziej "dzikiej" części Bieszczad. Czyżbyśmy mieli nareszcie spotkać niedźwiedzia?!
Zapowiada się bardzo pogodny dzień. Żal, że zaczynamy go w sposób mało rowerowy. Do Zatwarnicy jedziemy autem. Choć kto jedzie, to jedzie. Gdy w Brzegach Górnych odbijamy w kierunku Dwernika wyrywa mi się "Jaka fajna droga". I co robi Paweł? Zawraca. Jedziemy z powrotem do Brzegów Górnych. Ja wsiadam na rower, a Paweł za kierownicę. Dobry z niego kolega, ma do mnie cierpliwość. W ten sposób robię 10-ci kilometrową rozgrzewkę. Droga prowadzi delikatnym zjazdem pośród lasów. Mijam Nasiczne i Dwernik. Tu na skrzyżowaniu czeka na mnie Paweł. Dalej, około 6 km jedziemy autem. Tym razem droga pnie się delikatnie pod górę. Auto zostawiamy na parkingu przed Zatwarnicą. Przesiadamy się na rowery. Nareszcie! Dzień jest jak marzenie. Jest ciepło, bezwietrznie i niebo jest błękitne!
Jedziemy urokliwą drogą wzdłuż Sanu przez Park Krajobrazowy Doliny Sanu. Przejeżdżamy przez rezerwat przyrody Hulskie im. Stefana Myczkowskiego i rezerwat przyrody Krywe.
Na drugą stronę Sanu przejeżdżamy przez most przed miejscowością Rajskie. Teraz San mamy poza zasięgiem wzroku. Droga jest usiana hopkami - podjazd, zjazd, podjazd, zjazd. Nie można się nudzić. Jadę i gadam, gadam, gadam.... Tylko czy Paweł mnie słucha. Jakoś dziwnie milczy na podjazdach :)
Na zjazdach Paweł jest szybszy, ja je celebruję - jadę powoli, a nuż zechcę zatrzymać się na fotkowy przystanek. Zresztą, nie muszę gonić za Pawłem i tak go doścignę, a nawet prześcignę na podjazdach :)
Wjeżdżamy na ścieżkę przyrodniczo-historyczną "Przysłup Caryński - Krywe nad Sanem"
Kończy się nasza wycieczka. Dojeżdżamy do Zatwarnicy.
Paweł ma do mnie cierpliwość. Zgadza się na mój pomysł dojazdu do Dwernika na rowerze. Ja wsiadam na rower, a on za kierownicę.
Na chwilę zatrzymuję się nad Sanem w Chmielu.
Do Nowego Łupkowa wracamy dłuższa trasą przez Ustrzyki Górne. Zatrzymujemy się na obiad w Caryńskiej - bazie BBT. Ożywają wspomnienia...
Kończy się dzień, kończy się nasze bieszczadzkie rowerowanie. Juto wracamy do domu.
Dziękuję Pawle za miło spędzony czas.
A na koniec niech zabrzmi muzyka....
https://www.youtube.com/watch?v=suJ9EIOfLIU
https://www.youtube.com/watch?v=SKk6Dn9gLic
Kategoria Wycieczki
Bieszczadzkie rowerowanie - dzień 1
-
DST
55.73km
-
Teren
13.00km
-
Czas
04:55
-
VAVG
11.33km/h
-
VMAX
49.15km/h
-
Temperatura
11.0°C
-
Sprzęt Scott
-
Aktywność Jazda na rowerze
26 października Paweł/Login zapytał mnie, czy nie ruszyłabym na jesienno zimowe mtb w Bieszczadach w terminie 10 - 11 listopada. Pytanie, zaproszenie, czy żart? Login - szosowiec ultra i mtb? W głowie mi się nie mieściło. Zaciekawiona loginowo-szosowym mtb, zgodziłam się na wspólny wyjazd. Paweł zajął się logistyką. Wyznaczył dwie trasy i zarezerwował noclegi w Nowym Łupkowie w "Zakątku łupkowskim". Z powodu awarii komputera nie prześledziłam tras wyrysowanych przez Pawła. Zresztą, trasy nie miały żadnego znaczenia. Cieszyłam się z wyjazdu w Bieszczady.
Wyjechaliśmy późnym popołudniem 9 listopada. Zgodnie z zapowiedziami synoptyków, w najbliższych dniach mogliśmy liczyć na rowerową pogodę. Wycieczka zapowiadała się bardzo dobrze.
Mam niewiele bieszczadzkich wspomnień. Bieszczady kojarzą mi się z tygodniowym biwakiem z czasów licealnych, BBT w 2016r. i ultrzakiem Logina w 2017r. To takie nic. Może ten wyjazd stanie się początkiem mojej długotrwałej przyjaźni z Bieszczadami.
Na miejsce docieramy po godz. 21.00. Zakątek łupkowski okazał się luksusowym drewnianym domem położonym w sąsiedztwie ZK :)
Nie jesteśmy jedynymi gośćmi. Rozpakowujemy bagaże i rozsiadamy się w salonie. W kominku palą się kłody drewna. Jest przytulnie. Pijemy herbatę, rozmawiamy o jutrzejszym dniu, żartujemy. Co raz pytam Pawła, czy już mówiłam, jak bardzo się cieszę, że tu jestem...
10 listopada 2018 r.
Wstałam o godz. 6.10. Lubię leniwe poranki, kiedy nie muszę się spieszyć i mogę celebrować poranne rytuały, kiedy w pełni mogę poczuć tu i teraz. Schodzę do jadalni, parzę kawę. Wkrótce pojawia się Paweł. Jemy razem śniadanie. Jest bardzo miło.
Wyjeżdżamy o godz. 8.30.Poranek jest rześki i trochę zamglony. Paweł nawiguje. Jedziemy szutrową drogą do Smolnika. On chce mi pokazać schronisko, w którym bywa częstym gościem. Jadę za nim i co raz zatrzymuję się aby zrobić zdjęcie.
Zanim dojedziemy do schroniska zatrzymujemy się przed kościołem Św. Mikołaja.
Do schroniska prowadzi wąska polna droga, wijąca się pod górę.
Przed schroniskiem są drewniane stoły i ławki, jest też miejsce na ognisko.
Z zaciekawieniem oglądam wnętrze. Jest pięknie.
Ścieżką przez łąkę dojeżdżamy do drogi głównej prowadzącej na Przełęcz Żebrak. Na podstawie mapy można było wnioskować, że na przełęcz będziemy jechać drogą szutrową. Niestety drogowcy położyli asfalt.
Droga jest bardzo widokowa. Na niewielkim odcinku wije się serpentynami. Przydrożne znaki ostrzegają przed spotkaniem z niedźwiedziem.
Po pokonaniu około 5 km podjazdu wjeżdżamy na przełęcz, a stąd czerwonym szlakiem kierujemy się do Cisnej.
Szlak prowadzi przez bukowy las. Na zmianę pnie się w górę, by zaraz spadać ostro w dół.Kamienie i wystające korzenie skutecznie uniemożliwiają jazdę rowerem. Nie jestem mistrzem w jeździe po takim terenie - częściej prowadzę rower niż na nim jadę. Paweł cały czas jest z przodu. Nie gonię za nim, nie spieszę się. Spaceruję i cieszę oczy pięknymi widokami, cieszę się chwilą, a przy okazji zaliczam kolejno szczyty - Jaworne (992 m), Wołosań (1071 m), Sasów (1010 m), Berest (942 m), Osina (963 m), Hon (820 m).
Ostatnie kilkaset metrów szlaku prowadzi pod wyciągiem narciarski. Ścieżka spada w dół na "łeb, na szyję". Jak sprowadziłam rower po błotnisto-glinianej nawierzchni - nie wiem, po prostu mi się udało :)
Paweł czeka na mnie pod schroniskiem nad Honem. Jedziemy do Cisnej na obiad. Oczywistą oczywistością jest wybór lokalu :)
Pozostało już tylko wrócić do zakątku łupkowskiego. Jedziemy drogą asfaltową wijącą się wzdłuż rzeki Solinka. Mijając Majdam zatrzymujemy się przed skansenem bieszczadzkiej kolejki leśnej.
Gdy wracamy na drogę nie widzę wzniesienia, jadę jakby po płaskim, a ledwo pedałuję. Paweł wyprowadza mnie z mylnego odczucia - jedziemy pod górę. Za Żubraczami dojeżdżamy do wieży widokowej "Szczerbanówka" i zaczyna się zjazd - około 3 km za free. Mijamy Maniów, Wolę Michową, jedziemy przez Ciśniańsko-Wetliński Park Krajobrazowy. W Smolniku odbijamy w szutrową drogę i zataczamy pętelkę. Jesteśmy w domu, a raczej w wypasionym agro :)
Kategoria Wycieczki
2018-11-07
-
DST
51.28km
-
Czas
01:55
-
VAVG
26.75km/h
-
VMAX
40.74km/h
-
Temperatura
15.0°C
-
Sprzęt Specialized
-
Aktywność Jazda na rowerze
:)
2018-11-04
-
DST
50.40km
-
Czas
01:52
-
VAVG
27.00km/h
-
VMAX
43.10km/h
-
Temperatura
11.0°C
-
Sprzęt Specialized
-
Aktywność Jazda na rowerze
:)
2018-11-02
-
DST
101.92km
-
Czas
03:35
-
VAVG
28.44km/h
-
VMAX
41.92km/h
-
Temperatura
15.0°C
-
Sprzęt Specialized
-
Aktywność Jazda na rowerze
:)
2018-11-01
-
DST
36.01km
-
Czas
01:20
-
VAVG
27.01km/h
-
VMAX
40.94km/h
-
Temperatura
16.0°C
-
Aktywność Jazda na rowerze