Basik prowadzi tutaj blog rowerowy

Wpisy archiwalne w kategorii

Kirgistan 2015r.

Dystans całkowity:1138.09 km (w terenie 871.06 km; 76.54%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:19
Średnio na aktywność:59.90 km
Więcej statystyk

Spacerem po Bishkeku (dzień 1)

  • Temperatura 37.0°C
  • Sprzęt Scott
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 29 czerwca 2015 | dodano: 25.07.2015

Nareszcie! Wylądowaliśmy w Bishkeku. Jest godz. 5.00.
Podróż przebiegała spokojnie. Do Istambułu przylecieliśmy o godz. 18.30 czasu lokalnego. Przestawiam zegarek. U nas jest godz. 17.30.
Lotnisko w Istambule jest ogromne. Obserwuję podróżnych. "Płynął" jak rzeka mieniąca się różnymi barwami - samotnicy z walizkami, matki z dziećmi, pary: on-ona, oni... Kolorowe stroje mówiące o różnorodności kulturowej.
O godz. 20.10 jesteśmy już w powietrzu. Lot do Bishkeku trwa pięć godzin. Siedzimy obok siebie, ja na środkowym fotelu. Trochę rozmawiamy, trochę drzemiemy.
I nareszcie... Lądujemy.
Gdzie ja jestem?! Czy w ciągu pięciu godzin lotu czas cofnął się do okresu wczesnego komunizmu. Czy jestem Basikiem, czy bohaterką filmu "Ile waży koń trojański"?! Ściany straszą surowością, celnicy w czapkach z wielkimi otokami lustrują podróżnych wzrokiem. Podaję paszport do kontroli. Pieczątka i przechodzę po bagaż. Powiało Europą...
Czekam. Pojawiają się nasze pakunki. Po kilku minutach podchodzą Darek i Robert. Ich lot był opóźniony i zamiast przed nami, wylądowali po nas. Kolegom udaje się zdobyć jeden wózek bagażowy. Jesteśmy w komplecie - ekipa i bagaże. Sukces!

Chcę jeszcze skorzystać z toalety... To coś nie mieści się w europejskiej definicji toalety. Toaleta... Można napisać odrębną opowieść o kirgiskich toaletach.
Przed wyjściem z budynku lotniska dopada nas naganiacz. Mamy transport do Bishkeku. Krzyś negocjuje cenę - 2000 somów, czyli po 400 somów na głowę, co stanowi równowartość około 30-35 zł.

Jedziemy. Z ciekawością patrzę na mijane krajobrazy. W oddali majaczą góry. Uśmiecham się i myślę - "będzie pięknie". Jestem zaskoczona szerokością jezdni, brakiem linii segregacyjnych i szybkością z jaką zmieniają się widoki za szybą. W ciągu najbliższych trzech tygodni dane mi będzie poznać, co to znaczy "jazda po kirgisku".
Zatrzymujemy się przed kantorem. Wymieniamy walutę. Robimy zrzutkę "państwowych pieniędzy". Ja w "demokratycznym" głosowaniu zostaję wybrana skarbnikiem. Pakuję państwowe pieniądze do woreczka z zapięciem strunowym. Czy chcą, czy nie chcą - muszą pilnować skarbnika, a raczej państwowych pieniędzy. Nie pozwolą mi się zgubić. To już coś!
Dojeżdżamy do hostelu - Hostel Nomad przy ul. Usenbajewa 44. Krzyś z państwowej kasy płaci za transport. Dodatkowo każdy z nas dorzuca po 100 somów na kawę dla naganiacza. Zabawne. Na lotnisku kwota 5 euro, o jaką prosił wydała się nam zbyt wygórowana, a teraz dostaje od nas równowartość około 7-8 euro.
Piszę sms-a do starszego - "Jestem na miejscu, wszystko ok". Wysyłam i orientuje się, że w Polsce jest dopiero godz. 4.00...
Teraz czeka mnie próba techniczna - składanie roweru. To moja słaba strona... Proszę Roberta o pomoc... Poszło nam całkiem sprawnie. Teraz jego rower. Nawet napompowałam koła! Robię postępy!
Gotowe. Rowery są poskładane. Czekamy na wejście do pokoju. Krzyś z państwowej kasy płaci za nocleg - 2800 somów. Hostel wydaje się bardzo schludny, teraz wiem, że na kirgiskie warunki jest luksusowy.

Pokój jest 16-osobowy i.... klimatyzowany. Zajmuję dolne łóżko. Podobnie Darek i Krzyś. Robert i Rysio lokują się na górze.

Prysznic. Czy może być coś przyjemniejszego od strumienia chłodnej wody na ciele w "żarki" dzień? Zdecydowanie "NIE", a jednak... Przyjemniejszy może być tylko strumień ciepłej wody na ciele w chłodny wieczór. Ciepłej wody zaczerpniętej kubkiem z wiadra przez starszą Kirgizkę i wylany na moją szyję, ramiona... O tym dane mi będzie przekonać się w drodze do Kazyrman...
Odpoczywamy... Budzę się około godz. 15.00. Wychodzimy. Spacerujemy po Bishkeku.

Chodzimy bez celu. Może niezupełnie. Chcemy kupić kartusze. Pytamy młodego Kirgiza o sklep turystyczny. Chłopak ustala numer telefonu i dzwoni do sklepu, ustala dokładny adres i pyta o kartusze. Zupełnie bezinteresownie.

Po raz pierwszy jestem w mieście nie-europejskim. Wszystko dla mnie jest nowością. Patrzę, porównuję. Szerokie ulice, po których pędzi mnóstwo aut z prędkością przekraczającą znacznie 50 km/h, przechodnie przemykający między rozpędzonymi autami. Co z tego, że jest zielone światło na sygnalizatorze. Tu trzeba mieć oczy szeroko otwarte, a nogi przygotowane do szybkiego marszu. 
Mijamy blokowiska pamiętające okres komunizmu i nowoczesne apartamentowce. Jakiś polski akcent?!

Na chodniku sprzedawcy kuszą zimnym bozo i wodą z saturatora.
Szukamy muzeum Lenina, mierzymy się z pomnikiem rewolucji i oglądamy zmianę warty przy pomniku pamięci. 

Spacerujemy, spacerujemy....
Po powrocie koledzy idą na kolację. Ja nie jestem głodna. W kuchni robię herbatę przywiezioną z Polski.
Zmęczenie daje o sobie znać. Zasypiam. Jutro wyruszamy w góry....  



Kategoria Kirgistan 2015r.

Kirgistan - epilog

  • Sprzęt Scott
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 28 czerwca 2015 | dodano: 20.07.2015

Po powrocie z Włoch w 2014r. czułam niedosyt. Wyprawa była udana, mimo, że to nie były moje klimaty. Średniowieczne toskańskie miasteczka cieszyły oko, ale... Właśnie - ale...
Uwielbiam patrzeć w przestrzeń, chłonąć każdą cząstką siebie widok ośnieżonych szczytów, zielonych dolin, górskich potoków. Zatrzymać się w pędzie codzienności i przez krótką chwilę stać się jednością z dziką przyrodą, stać się jej cząstką. Patrzeć na wijącą się w dali drogę, moją drogę. Tak. To są moje klimaty...
Jesienią 2014r. opłaciłam rowerową wycieczkę do Maroka. Po kilku dniach zrezygnowałam. Potem przyszła kolej na Bałkany. Był ktoś z kim miałam jechać, był plan, ale znowu było coś nie tak.
Na początku grudnia 2014r. przez przypadek natknęłam się na ogłoszenie Radosnego Smoka. Kompletował ekipę na wyprawę do Azji. Może TO będzie TO? Zapytałam, czy przyjmą mnie do swojej grupy i przed Bożym Narodzeniem miałam kupiony bilet do Bishkeku. Klamka zapadła! 28 czerwca 2015r. miałam wyjechać na trzy tygodnie do Kirgistanu!
Jedziemy w piątkę. Nie znamy się. Nasza ekipa to: dwaj krakusi - Smok-Krzyś (kierownik) oraz Darek, warszawiak - Rysio, gdynianin - Robert i ja - Basik.
Przede mną sześć długich miesięcy do wyjazdu. Koledzy mailowo dyskutują o trasie, ekwipunku... Mnie pochłania praca zawodowa, remont. Nie mam czasu na logistyczne przygotowanie do wyprawy. Zdawkowo odpowiadam na maile kolegów. W biegu gromadzę szczątkowe informacje o Kirgistanie, w biegu przeglądam zdjęcia w internecie, w biegu czytam kilka relacji  z wypraw... Boję się, że nie zdążę...
Przed wyjazdem organizm mówi "basta!" Dosyć tej pogoni, pośpiechu, ciągłego biegu! Dopada mnie złe choróbsko. Szprycuję się lekami, chodzę do pracy i z pomocą bliskich sprzątam po remoncie. Czy zdążę?...
W piątek pakuję sakwy, a w sobotę z pomocą Starszego rower. Chyba zdążyłam...
Umawiamy się na lotnisku w Warszawie 28 czerwca na godz. 10.00. Nasz samolot odlatuje o godz. 14.45. Na lotnisku jestem przed godz. 10.00. Odwozi mnie starszy.
Poznaję kolegów. Z tymi ludźmi spędzę najbliższe trzy tygodnie. Jacy oni są, jak będzie? Patrzę na ich bagaże. Czy nie zabrałam za dużo rzeczy?
Krzyś, Rysio i ja lecimy z przesiadką w Istambule, a Darek i Robert z przesiadką w Moskwie. Oni odlatują przed nami.
Startujemy z 15-minutowym opóźnieniem. Siedzę przy oknie. To mój pierwszy lot.
Wyciszam swoje myśli. Pośpiech, codzienny wyścig z czasem pozostał za mną, jest gdzieś daleko z tyłu. Ogarnia mnie błogi spokój. Spokój bezkarnego złodzieja chwil. Tak. Ukradłam dla siebie chwile w Kirgistanie. Są moje. Ważna staje się tylko droga, którą będę podążać. Liczy się tu i teraz.

 


Kategoria Kirgistan 2015r.