Przed śniadaniem
-
DST
76.03km
-
Czas
03:05
-
VAVG
24.66km/h
-
VMAX
39.57km/h
-
Temperatura
23.0°C
-
Sprzęt Specialized
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wczoraj przechodził przez nasz piękny Wschód front atmosferyczny, siąpiło, padało i straszliwie wiało. O rowerze nie było mowy. Wypogodziło się dopiero wczesnym wieczorem.
Dzisiejszy poranek był pogodny. Deszcz pozostał jedynie wspomnieniem. Natomiast wiatr nie dał o sobie zapomnieć.
Tym razem nie wstałam skoro świt. Wyjechałam z domu o godz. 7.00, o której zazwyczaj wracam z porannej przejażdżki. Pogoniłam na ścieżkę. Wiało bardzo, a nawet bardziej niż bardzo. Radar na mojej aplikacji pogodowej wskazywał, że wiatr goni z prędkością 65 km/h. Masakra. Nie walczyłam z bocznym wiatrem, jechałam powoli w spacerowym tempie.
Sobota
-
DST
55.53km
-
Czas
02:03
-
VAVG
27.09km/h
-
VMAX
38.20km/h
-
Temperatura
25.0°C
-
Sprzęt Specialized
-
Aktywność Jazda na rowerze
Niby sobota, a jest mi trudno wyrwać się na rower. Trzeba zrobić to, to, to i jeszcze to.... Uff... Ciut przed godz. 18.00 uporałam się z tym, tym i jeszcze tym i mogłam nareszcie pogonić na rower :)
Kategoria Po pracy
Jeszcze mogę! Jak po długiej przerwie przejechałam pięćsetkę
-
DST
509.39km
-
Teren
9.00km
-
Czas
23:10
-
VAVG
21.99km/h
-
VMAX
53.20km/h
-
Temperatura
30.0°C
-
Sprzęt Gravel
-
Aktywność Jazda na rowerze
Przyjechałam do Szczecina. Cel był szczytny - chciałam odwiedzić znajomych i przy okazji przejechać pięćsetkę z moim szczecińskim kolegą. Nie musiałam go długo namawiać, tym bardziej, że trasę już dawno narysował. Tylko siadać na rower i jechać! To będzie nasze drugie wspólne ultra. Dotychczas przejechaliśmy 400 km, nie licząc dwusetek i trzysetki:) Teraz przyszedł czas na pięćsetkę - jego pierwszą, a moją... ostatnią? Mam wątpliwości, czy jeszcze mogę mierzyć się z takim dystansem. Odkąd pracuję w stolicy, dużo się u mnie zmieniło. Nie jeżdżę tak, jak dawniej. Z utęsknieniem czekam na emeryturę. Emerytka na rowerze, jak to ładnie brzmi :)
A tymczasem....
Wstaję przed godz. 5.00. Robię kanapki na drogę, jem śniadanie, wrzucam rzeczy do podsiodłówki i jestem gotowa! Wyjeżdżamy o godz. 6.15. Jedziemy na zachód. Mijamy Mierzyn, Skarbimierzyce, Dołuje, Lubieszyn i wjeżdżamy do Niemiec. Kolega pogonił, a ja zamykam peleton. Poranek zwiastuje upalny dzień. Warunki do jazdy są idealne - jest pogodnie i wręcz bezwietrznie. Niemieckie asfalty prowokują do dynamicznej jazdy. Niewielkie wzniesienia i zjazdy. Bajka. Zatrzymujemy się na chwilę na rynku w Brüssow.
Pola aż po horyzont i wiatraki. To typowy krajobraz naszych zachodnich sąsiadów.
Jednak to, co najbardziej mi się podoba, to lokalne drogi obsadzone owocowymi drzewkami. Tym razem trafiamy na jabłkobranie. Papierówki smakują wyśmienicie. Robert pogonił, a ja jabłkowy łakomczuch ładuję owoce do kieszeni w rowerowej koszulce.
Z każdym kilometrem nabieram wiary, że damy radę przejechać magiczne 500 km i nie będzie potrzebny plan B - skrócenie trasy i odwrót do Szczecina :)
Jedziemy równolegle do Odry. Za Angermünde wjeżdżamy na ścieżkę biegnącą wzdłuż Odry. Już tędy jechaliśmy w 2022 r. realizując ambitny plan Bogatynia-Szczecin.
Tym razem jadę pierwsza. Robi się gorąco - żar leje się z nieba.
Odrę przekraczamy w Siekierkach. Byliśmy tu na otwarciu niemieckiej części mostu. Ożyły wspomnienia.
Znajomą ścieżką jedziemy aż do miejscowości Trzcińsko-Zdrój. Na początkowym odcinku ścieżka biegnie skrajem lasu. Jak przyjemnie jest jechać w cieniu drzew. Mam dobry dzień - jadę i nie czuję zmęczenia, a przecież za nami pierwsza setka. Zatrzymujemy się na kawę w Klępiczu. Należą się wielkie brawa dla Pani prowadzącej ten rowerowy przystanek. Można tu odpocząć, napić się kawy/herbaty, a nawet poczęstować przepyszną szarlotką, czy skosztować miodu z własnej pasieki. Nie ma cennika za te pyszności - każdy wrzuca ile uważa do puszki.
Mamy przyjemność zamienić kilka zdań z właścicielką. Przemiła osoba. Zaprasza nas na piknik charytatywny organizowany 15 sierpnia 2024 r. Będą zbierane fundusze na rzecz jej znajomego, który po wypadku mierzy się z niepełnosprawnością. Szczytny cel.
Przed Trzcińskiem mijamy parę na rowerach. Są w naszym wieku. Ona raczej rowerzystka-turystka, a on! Ależ ma umięśnione nogi. Widać, że dużo jeździ. Gdy zatrzymujemy się na zakupy w Dino, na rogatkach Trzcińska, dojeżdżają do nas. Miałam rację, niezły zawodnik z tego rowerzysty. Startuje w maratonach na orientację. Przejechał Karpatię! Nawet startowaliśmy razem w Grassorze w 2020 r.! Nie kojarzę go jednak, ale mamy wspólnych znajomych. I tak od słowa do słowa... To była kolejna dłuższa przerwa w naszym ultra, a czas nagli.
Jedziemy trasą Pojezierzy Zachodnich. Widoki mamy przednie. Budowniczy trasy spisał się na medal :) Kolega od Trzcińska jedzie na dopingu. Wypił dwa energetyki. Ja z kolei czuję się świetnie, nie potrzebuję chemii, no może tylko kolejnej porcji kawy :)
W Myśliborzu moją uwagę przykuwa mural. Nie planowaliśmy się tu zatrzymać, jednak ten mural...
Wjeżdżamy do Barlinka. Jestem tu po raz kolejny. Urokliwe miasteczko.
Decydujemy, że w Barlinku zjemy obiadokolację. Zamawiamy tradycyjnie pizzę, a ja dodatkowo kawę. Jeszcze spojrzenie na Jezioro Barlineckie i ruszamy dalej.
Jedziemy do Pełczyc przez Barlinecki Park Krajobrazowy. Jest pięknie. Jechałam tędy nie raz, ale mimo to nie mogę powstrzymać się od ochów i achów :)
Nareszcie jest chłodniej. Dzień powoli się kończy. Wjeżdżamy do Strzelec Krajeńskich. Szok. Gdzie my jesteśmy?! Zbliża się godzina 22.00, a miasto żyje - śpiewa, bawi się! Trafiliśmy na "Potańcówkę Strzelecką". Rewelacja! Nogi rwą się do tańca, a kolega ponagla. Jedziemy, jedziemy!!! Cóż, jak mus, to mus :) Kolega potańczyć nie chciał, ale w ramach rewanżu zatrzymał się na kawę w Orlenie. Zastrzyk kofeiny jest dla mnie zbawienny - w ogóle nie czuję senności.
Przed północą dojeżdżamy do Drezdenka. Kolejne urokliwe miasteczko na naszej trasie. Dociera do mnie, jak mało widziałam w naszej ojczyźnie. Mamy piękne miasta i miasteczka. Wystarczy wyjechać z domu, aby się o tym przekonać :) Jeśli doczekam emerytury i zdrowie pozwoli będę odkrywać uroki naszej pięknej ojczyzny!
Za Drezdenkiem wjeżdżamy do Puszczy Noteckiej. Las, jakaś miejscowość - Kamiennik, Kwiejce, Piłka..., znowu las... Marylin, Miały, Potrzebowice, las.... Praktycznie nie ma ruchu. Jesteśmy sami na drodze. Większym miasteczkiem, które mijamy jest Wieleń. Jest już po północy, a miasto nadal się bawi, dochodzą nas odgłosy muzyki. Nie dziwi mnie to, jest przecież lato, a do tego sobota, może już niedziela ;)
Zrobiło się chłodniej. Na niektórych leśnych odcinkach wieje "lodem". Zakładam rowerową kurtkę, a kolega merino. Od razu cieplej.
Na dłuższą chwilę zatrzymujemy się w Człopie. Zegarek wskazuje godz. 3.00 z minutami. Noc mija niepostrzeżenie. Wyjątkowo nie chce mi się spać. Kawa zrobiła swoje, choć droga może usypiać. Nawierzchnia jest całkiem niezła. Bawią mnie znaki ostrzegawcze w województwie wielkopolskim - "droga w złym stanie technicznym na odcinku 8 km". Jadę i nic. Owszem są łaty, albo nierówności, ale gdzie ten zły stan techniczny, gdzie te dziury/wyboje !!! Tylko gratulować Poznaniakom takich przejezdnych dróg w złym stanie technicznym.
Zaraz zacznie świtać. Przed nami odcinek szutrowo-piaszczysty. Podobno to tylko 6 km.
Dojeżdżamy do Tuczna. Między Tucznem, a Kaliszem Pomorskim jest właśnie ten szutrowy odcinek. Jednak pomyłki się zdarzają. Są dwa trudne odcinki. Jeden bardzo piaszczysty, momentami nie da się jechać, trzeba pchać rower. Na drugim jest ciut lepiej, mniej piachu, więcej kamieni. Dobrze, że jest już widno. Zaskoczył mnie ten drugi odcinek. Powoli zbliżamy się do 400 km, a tu coś takiego. Dałam radę, ale trochę poburczałam pod nosem :) Dobrze, że do Kalisza Pomorskiego jest coraz bliżej.
Rozsiedliśmy się na Orlenie. Zjedliśmy hot-doga popijając kawą. Taki kierunek jazdy był moją propozycją. Pierwotnie mieliśmy kończyć trasę przez Niemcy, ale kolega zgodził się z moją sugestią, że lepiej końcówkę jechać przez Polskę. To była dobra decyzja.
Kolejny postój mamy w Drawnie. Znowu Robert wspomaga się chemią. On gorzej zniósł nocną jazdę. Usypiał na rowerze z otwartymi oczami. Mi pomogła kawa.
Do Choszczna jest prosta droga, żadnych skrzyżowań, skrętów, zakrętów. Jadę pierwsza, co raz się zatrzymuję i sprawdzam, jak radzi sobie Robert. Jest w zasięgu mego wzroku. Wciąż jadę w kurtce, robi się ciepło. Nabieram tempa. Chcę zdjąć kurtkę w Choszcznie, zanim dojedzie do mnie kolega. Już się nie oglądam za siebie, przecież on był za mną.
Dojeżdżam do Choszczna. Kurtkę pakuję do podsiodłówki. Zajmuje mi to dłuższą chwilę. Kolegi nie widać. Mija kolejna dłuższa chwila - on nie jedzie. A może cos się stało. Uruchamiam telefon, dzwonię - nie odbiera. Może coś się stało!!! Przecież usypiał na rowerze!!! Jadę z powrotem. Dlaczego nie oglądałam się do tyłu, tylko goniłam, jak szalona. Niepokoję się. Słyszę odgłos przychodzącej wiadomości. Jadę dalej, a może to on się odezwał. Jaka ulga. Złapał gumę, zmienia dętkę, spotkamy się na Orlenie w Choszcznie. Ufff... Zawracam, ale co się napedałowałam to moje.
Z Choszczna kierujemy się na Stargard. Wyjeżdżamy z miasta, a ja mam kryzys. Serce mi się rozkołatało. Muszę chwilę odpocząć i zjeść kanapkę. Może kawy było za dużo. Do Szczecina coraz bliżej. Przed Krępcewem znika asfalt! Dziura na dziurze, a wcześniej łata na łacie. Koszmar. Nie zmęczyło mnie 430 km, jak te kilka kilometrów po dziurach. Ależ się kolega nasłuchał - XXI wiek i takie drogi, co robią miejscowi włodarze, nie wiedzą jakie mają drogi!!! Nie przypuszczałam, że mogę aż tak narzekać!!! Cóż, nie znałam sama siebie. Kolega ma nerwy ze stali. Brawa dla niego. Wytrzymał i nadal chce ze mną jeździć :)
Nie wjeżdżamy do Stargardu, omijamy miasto jadąc przez Witkowo. Dalej był Morzyczyn, Reptowo, Niedźwiedź. Do Szczecina wjeżdżamy przez Dąbie. Zmęczenie dało o sobie znać. Zbliża się godzina 13.00. Dojechaliśmy. Gratulacje dla Roberta i dla mnie :)
Jeszcze mogę, a może wciąż mogę, może te najdłuższe dystanse wciąż przede mną :)
Kategoria Rekordy, Wycieczki
Wczesnym wieczorem
-
DST
55.40km
-
Czas
02:04
-
VAVG
26.81km/h
-
VMAX
36.43km/h
-
Temperatura
29.0°C
-
Sprzęt Specialized
-
Aktywność Jazda na rowerze
Jestem na urlopie i nadrabiam rowerowe zaległości, bo kto pracowitemu zabroni ;) Gorąc straszliwy, uff...
O poranku
-
DST
75.50km
-
Czas
02:54
-
VAVG
26.03km/h
-
VMAX
38.20km/h
-
Temperatura
20.0°C
-
Sprzęt Specialized
-
Aktywność Jazda na rowerze
Jak dobrze wstać skoro świt :) Około godz. 5.00 temperatura była bardzo przyjemna - jedynie 20 stopni. Pogoniłam przed śniadaniem na rower. Ot, tak potrenować na ścieżce wzdłuż mojej wojewódzkiej :)
Niedzielne rowerowanie
-
DST
102.28km
-
Czas
03:46
-
VAVG
27.15km/h
-
VMAX
34.28km/h
-
Temperatura
24.0°C
-
Sprzęt Specialized
-
Aktywność Jazda na rowerze
Niby niedziela, niby święto, a ja ganiam w domu na pełnych obrotach. O 17.00 byłam ogarnięta i pogoniłam na rower. Wykręciłam setkę przez moją leśną ścieżkę, jak za dawnych dobrych czasów :)
Kategoria Po pracy
Loginowa terenówka - dzień 2
-
DST
76.51km
-
Teren
30.00km
-
Czas
04:27
-
VAVG
17.19km/h
-
VMAX
36.39km/h
-
Temperatura
30.0°C
-
Sprzęt Scott
-
Aktywność Jazda na rowerze
Nie spieszymy się z wyjazdem z Kraśnika. Jednak wczorajszy 30-stopniowy upał nieźle dał nam w kość. Dobrze, że wieczorem ciut się ochłodziło.
Dzisiejsza trasa do Lublina nie będzie niewiadomą - Paweł mniej/więcej zna jej przebieg.
Za Kraśnikiem wjeżdżamy w las, na teren Leśnictwa Rudki. Zatrzymujemy się w urokliwym miejscu. Duże altany, grill, miejsce na ognisko, drzewa owocowe, krzewy ozdobne, a do tego czyściutko. Pięknie.
I tak pięknie będzie aż do Lublina. Urokliwe drogi wijące się wśród pól, cisza, spokój.
Pola, pola, aż po horyzont...
Zatrzymujemy się na Cmentarzu wojennym żołnierzy armii austro-węgierskiej i rosyjskiej - 1914-1915.
Okazuje się, że jedziemy Lubelską Drogą św. Jakuba :)
Obiad jemy w Portofino nad Zalewem Zemborzyckim.
Na dworzec dojadę ścieżką rowerową. Paweł oczywiście jedzie ze mną, odprowadza mnie. Nasza wycieczka się kończy.
Jak miło było znowu razem porowerować. Tym razem inaczej - terenowo, wycieczkowo, bez setek kilometrów i szaleńczej jazdy na rekord.
Ożyły wspomnienia i nabrały rumieńców plany na przyszłe wspólne wycieczki. Dziękuję Pawle :)
Kategoria Wycieczki
Loginowa terenówka - dzień 1
-
DST
107.37km
-
Teren
50.00km
-
Czas
07:15
-
VAVG
14.81km/h
-
VMAX
37.05km/h
-
Temperatura
30.0°C
-
Sprzęt Scott
-
Aktywność Jazda na rowerze
Kiedy to ja byłam z Pawłem na rowerach?! Oj, dawno, a nawet bardzo dawno temu. I tak, podczas rodzinnego spotkania zaplanowaliśmy wspólne rowerowanie. Paweł ostatnimi czasy posmakował jazdy w terenie. Zresztą od dawna chciał zrealizować swój pomysł na antywyprawkę - jechać bez planu i mapy, ot tak kierując się na wschód, lub zachód, a może na północ, lub południe :)
Prawdziwa loginowa antywyprawka musi jeszcze poczekać, a my tymczasem będziemy jechać "na szagę" z Puław do Kazimierza Dolnego, stąd do Opola Lubelskiego, aby przenocować w Kraśniku. I jeszcze coś - ważniejsze od trasy jest spotkanie, wspólna jazda, pogaduchy...
Spotykamy się na dworcu w Lublinie.
Paweł stawia się pierwszy na miejsce zbiórki. Kupuje bilety. Mamy jeszcze chwilę do odjazdu. Podjeżdża pociąg, podobno to nie ten. Zmieniamy peron, ładujemy rowery i przy kontroli okazuje się, że mamy bilety na Intercity, a podróżujemy Regio :) Miła Pani konduktor sprzedaje nam nowe bilety i tłumaczy Pawłowi, jak uzyskać zwrot opłaty. Wycieczka zapowiada się dobrze :)
Wysiadamy na stacji Puławy-Miasto. Wyjazd z miejskiej aglomeracji nie zajmuje nam dużo czasu. Wjeżdżamy do lasu. Kierujemy się na słońce.
Jedziemy leśnymi dróżkami, które nie są oznakowane.
Wjeżdżamy też na oznakowane szlaki.
Drogi są urokliwe, choć czasem trzeba zejść z roweru :)
Paweł lepiej radzi sobie w terenie. Ja zamykam nasz mini peleton. Przed Wierzchoniowem wjeżdżamy na drogę nr 830, po czym odbijamy w drogę nr 824, a z niej na ścieżkę rowerową. Ostatnie kilometry do Kazimierza dojedziemy asfaltem, który w Kazimierzu przejdzie w bruk.
W Kazimierzu, jak zwykle tłumy. Żar leje się z nieba.
Zatrzymujemy się na rynku dosłownie na chwilę, aby kupić koguta i zjeść lody. Odpoczniemy i uzupełnimy płyny w knajpce na campingu za Kazimierzem. Zimna Cola jeszcze nigdy tak dobrze nie smakowała.
Jedziemy wzdłuż Wisły. Przejeżdżamy przez Rezerwat Mięćmierz. Jest pięknie.
Zatrzymujemy się na chwilę, aby spojrzeć na zamek w Janowcu.
Dojeżdżamy do Podgórza. Nasza trasa prowadzi przez Kazimierski Park Krajobrazowy. Za miejscowością Dobre zjeżdżamy z asfaltu.
Z szutrów na asfalt wyjeżdżamy w Karczmiskach Pierwszych. Zatrzymujemy się na obiad w Opolu Lubelskim i znowu uciekamy na szutry. Nie idzie mi jazda w terenie. Odwykłam. Paweł pogonił, a ja celebruję każdy piaszczysty odcinek :)
Jedziemy drogami pośród pól i sadów. Cisza, spokój i te widoki. Jest cudownie. Odpoczywam. Niech ta chwila trwa.
Do Kraśnika dojeżdżamy, gdy zaczyna zmierzchać. W osiedlowym sklepiku robimy zakupy na śniadanie. Dzień się kończy...
Kategoria Wycieczki
W domu
-
DST
62.34km
-
Czas
02:20
-
VAVG
26.72km/h
-
VMAX
40.55km/h
-
Temperatura
24.0°C
-
Sprzęt Specialized
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wzięłam dzień urlopu. Rano ogarnęłam sprawy urzędowe, w południe dom, a późnym popołudniem poleciałam rozprostować nogi na rowerze. I to się nazywa relaks :)
Kategoria Po pracy
Niedzielny spacer
-
DST
51.06km
-
Czas
02:00
-
VAVG
25.53km/h
-
VMAX
38.98km/h
-
Temperatura
30.0°C
-
Sprzęt Specialized
-
Aktywność Jazda na rowerze
Rano nie dałam rady pogonić na rower. Domowe obowiązki, tempo, tempo i padłam. Wyłączyłam budzik i pozwoliłam sobie na dodatkową chwilę snu. Ciut przed godz. 19.00 wybrałam się na rowerowy spacer kultową trasą. Wiało. Dobrze, że w drodze powrotnej miałam z wiatrem :)