Basik prowadzi tutaj blog rowerowy

Dolina Dunaju - Tolna

  • DST 88.00km
  • Temperatura 30.0°C
  • Sprzęt Scott
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 19 września 2018 | dodano: 04.10.2018

Noc była spokojna. Nasz biwak nie wzbudził zainteresowania miejscowych, mimo, że nocowaliśmy w centrum rekreacyjnym miasteczka. Obudziłam się przed godz. 6.00. Pozwoliłam sobie na kilkuminutowe leniuchowanie w śpiworze. Wspominam wczorajszy dzień. Całkiem dobrze poradziliśmy sobie ze Scottem i Garminem. Część trasy pokonywaliśmy polnymi i szutrowymi drogami. Mimo czteromiesięcznej przerwy w rowerowaniu dałam radę, tak jakby nie chorowała. Zaległości w rowerowych "treningach" nie wpłynęły na moją kondycję. Mam lepszą kondycję od Hani, a porównując nasze tempa jazdy zaczynam mieć wątpliwości, czy zobaczę Żelazne Wrota Dunaju. Będzie, co ma być. Wstaję. Zaczyna się nowy dzień. 
Poranek jest pogodny i ciepły. Gdy przygotowuję śniadanie dołącza do mnie Hania. Rozmawiamy o dzisiejszej trasie. Plan się nie zmienia jedziemy jak najbliżej Dunaju. Dzielę się wątpliwościami, czy dotrzemy do Żelaznych Wrót. Hania mnie uspokaja - najwyżej część trasy pokonamy pociągiem. Na serbskim odcinku Dunaju bardzo mi  zależy, ale czy tam dojedziemy - nie wiem. Następnie dni to pokażą.

Wyjeżdżamy o godz. 9.30. Gdybym podróżowała sama wyjechałabym zapewne dużo wcześniej, a tak jazda w grupie zobowiązuje do czekania na ostatniego - kolegę. Za Dunavecse asfaltowa ścieżka zamienia się w polną drożynę. Jedzie się bardzo przyjemnie. Jest ciepło, a będzie zapewne upalnie.
Dojeżdżamy do wsi Apostag. Przejechaliśmy zaledwie kilka kilometrów, a ja jestem głodna. Od śniadania, bardzo skromnego - kisielek + herbatniki - minęło kilka godzin. Jadę pierwsza. Ma to swoje plusy. Narzucam grupie nie tylko tempo, ale i wybieram miejsca postoju.
Zatrzymuję się przed sklepem spożywczym. Kupuję chałkę, bułeczkę i mleko kakaowe. Chałka i mleko to prawdziwe delicje. Smakują, bardziej niż wybornie.



Z Apostag jedziemy asfaltową drogą w kierunku miejscowości Dunaegyháza. Czuję, że jadę przez Nizinę Węgierską. Jest płasko, jak okiem sięgnąć. Droga prowadzi wśród pól kukurydzy i ziemniaków. Jest to trasa EV 6. Zostaję w tyle, robię zdjęcia. Wiem, że bez problemów dojadę do grupy. To kolejny plus wolniejszego tempa jazdy Hani. Mogę oddawać się swojej fotograficznej pasji do woli (tylko co tu uwieczniać na zdjęciach?!), a i tak nadążę za kompanami i ich nie spowolnię. Droga jest bardzo monotonna, jedynie pola i pola, od czasu do czasu mija mnie auto. Nie ma praktycznie ruchu. Mimo monotonii to kolejny plus - jest nudno, ale bezpiecznie. 

W Dunaegyháza zauważam ciekawostkę. Zabawne kwietniki przed bramą posesji - ona i on, a nad całością czuwający na balkonie mundurowy.



Około 3 km za Dunaegyháza wjeżdżamy na drogę nr 6. Wita nas zakaz poruszania się po niej rowerów. Zakaz nie stanowi jednak żadnego problemu. Wzdłuż drogi prowadzi ścieżka rowerowa. Do mostu na Dunaju dzieli nas bardzo mały odcinek, może około kilometrowy. Dunaj nie bez powodu nazywany jest Amazonką Europy. Wygląda majestatycznie. Zatrzymuję się na chwilę na moście, patrzę w dal i co widzę. Jaka rewelacyjna miejscówka na nocleg! Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że za kilka dniu tu wrócę i rozbiję namiot w miejscu, które tak bardzo mi się spodobało. 


Dojeżdżamy do miasta Dunaföldvár. Nie wjeżdżamy do centrum. Jesteśmy na obrzeżach. Zjeżdżamy w drogi nr 6 w boczną drogę, oznaczoną na mapie żółtym kolorem i jedziemy w kierunku miasta Paks. W znalezieniu i wjeździe na właściwą drogę pomaga Garmin. 
Droga prowadzi wśród pól i winnic. Jadę pierwsza, ale znowu zatrzymuję się na zdjęcie i zamykam peleton. Nie ma to żadnego znaczenia. Tempo jest rekreacyjne. Do grupy dojeżdżam w miasteczku Bölcske. Rozsiadamy się na skwerku. Idę do sklepu. Mam ochotę na jogurt. Robimy krótką przerwę na posiłek.



W Bölcske zjeżdżamy z drogi. Dalej pojedziemy asfaltową dróżką prowadząca wałem. W pierwszym odruchu nie jestem tym zachwycona, bo ileż można jechać wałami i omijać miasteczka. Wprawdzie z dróg na wałach są zjazdy do miejscowości, ale my nie praktykujemy zjeżdżania z trasy. Dla mnie taka droga wieje nudą, ale to Hania ma decydujący głos co do wyboru trasy, a ja to akceptuję. 
Ścieżka prowadzi wśród pól i lasów, raz widzimy Dunaj, raz przesłaniają go drzewa. Równolegle do asfaltowej drogi na wale biegnie dołem polna droga, są też zjazdy do Dunaju. Z ciekawości odbijam w jeden z takich zjazdów. Nad Dunajem są wędkarze. To typowy obrazek. Domyślam się, że rzeka obfituje w ryby, a wędkarstwo to ulubiona pasja Węgrów.  

Jadę sama na początku naszego peletonu, by za moment go zamykać i tak na zmianę. Są też odcinki kiedy jadę w parze z Hanią. Rozmawiamy. Ona nie ma mi za złe, że pozwalam sobie na odrobinę jazdy w odosobnieniu. Każda z nas jedzie w swoim tempie, a w newralgicznych punktach trasy - skrzyżowaniach, rondach, wjazdach na główną drogę - i tak na siebie czekamy. Na tym przecież polega jazda w grupie. Ja opiekuję się i czuwam nad Hanią, a ona opiekuje się i czuwa nade mną.
Moje dotychczasowe wyprawy nie były aż tak rekreacyjne, wyglądały inaczej, a przez to mam zupełnie inne nawyki i przyzwyczajenia. Nie mam w zwyczaju robienia postojów co kilka kilometrów, wprawdzie priorytetem nie jest dzienny dystans, ale jeśli po drodze nie ma nic ciekawego to trzeba jechać dalej do celu.
Na trasie do Paks robię tylko jeden krótki postój nad Dunajem i wymuszam podobne zachowanie na kompanach. Do Paks jedziemy dosyć sprawnie jak na tempo rekreacyjne. Kończy się droga na wale i jest wjazd na drogę nr 6 z zakazem jazdy rowerów. Na szczęście poboczem drogi jedziemy niewielki odcinek i wjeżdżamy na ścieżkę rowerową.
Około 5 km od Paks położona jest jedyna na Węgrzech czynna elektrownia jądrowa.  Produkuje ona ponad 50% energii elektrycznej na Węgrzech. Naszym celem nie jest jednak zwiedzanie elektrowni. Na szczęście Hania nie uznała jej za atrakcję i nie zapisała na swojej karteczce :) A tak zupełnie poważnie, to istnieje możliwość zwiedzenia elektrowni podczas wycieczek organizowanych przez Látogató Központ, z siedzibą przy drodze nr 6, w południowej części miasteczka.
Jesteśmy w Paks (wymowa Poksz). Miasto położone jest nad naddunajskiej skarpie. W Paks jest wiele atrakcji turystycznych, m. innymi świątynie różnych wyznań, w tym synagoga, Vasúti Múzeum (muzeum kolei), Városi Múzeum (muzeum miejskie), Paksi Képtár (galeria obrazów, prezentująca płótna współczesnych malarzy węgierskich, m.in. Károlya Halásza, założyciela i kierownika galerii). Centrum miasta skupia się wokół Szent István tér. Z placu odchodzą ulice otoczone niewysoką zabudową, wśród której przeważają barokowe i klasycystyczne pałacyki i dworki. My niestety nie mamy czasu na zwiedzanie miasta i błądzenie malowniczymi uliczkami.
Zatrzymujemy się na krótki postój w pobliżu Városi Múzeum - Muzeum Miejskiego przy Deák utca 2. Muzeum urządzone w klasycystycznym dworze i zawiera ekspozycję na temat dziejów Paks i okolicy. Ciekawostkę stanowi skarb archeologiczny wydobyty w pobliskim Dunakömlőd, gdzie odkryto rzymski fort. Czas nagli i muzeum zwiedzam jedynie z zewnątrz. Wyjeżdżając z Paks uwieczniam na zdjęciu ulicę prowadzącą do kościoła Serca Jezusowego.



Z pomocą Garmina kieruję naszą ekipę na boczną drogę oznaczona na mapie kolorem żółtym, po której możemy poruszać się rowerami. Jedziemy w kierunku miasta Szekszárd. Na drodze panuje mały ruch, jest bezpiecznie. Droga pnie się pod górę, a przed samym "szczytem" wije się serpentynami. Nareszcie jakieś urozmaicenie. Jadę pierwsza. Mój Scott jest przyzwyczajony do jazdy pod górkę, ale Hani mieszczuch z pewnością nie. Pedałując myślę o koleżance. Dzielna z niej kobietka, jedzie pod górę na takim rowerze. Brawo! Oklaski dla Hani!
Na górze czekam na resztę ekipy. Ustalamy z Hanią dalszą trasę. Nie wjedziemy do Szekszárd od strony Tengelic, tylko odbijemy na najbliższym skrzyżowaniu do Szölöhegy i wjedziemy od strony miasta Tolna.
Szölöhegy to mała osada. Naliczyłam zaledwie kilka domów. Droga, którą jedziemy przypomina nasze dziurawe drogi. Jedziemy wśród pól i niewielkich zagajników. Przejeżdżamy nad autostradą i dojeżdżamy do drogi nr 6. Nie mamy wyboru - musimy przejechać około 2 km do drogi prowadzącej do miejscowości Fadd. Ruch na drodze nr 6 jest olbrzymi - auto goni za autem, tir za tirem. Nasi kierowcy w porównaniu z węgierskimi na takich drogach zachowują się wobec rowerzystów jak prawdziwi dżentelmeni. Tu jazda na trzeciego jest normą. Nie dziwi mnie to, bo przecież na tej drodze nie powinno być rowerzystów. Jadę po białej linii wyznaczającej krawędź jezdni. Droga nie ma utwardzonego pobocza, a trawiaste pozostawia wiele do życzenia - jest bardzo wąskie i spada pionowo w dół. 
Pokonuję około 2 km i odbijam w lewo w drogę prowadzącą do Fadd. Przed skrętem czekam na pozostałych. Nie chcę, abyśmy się rozłączyli i pogubili.
Droga, którą teraz jedziemy jest najprawdopodobniej drogą dojazdową do pól. Mijamy plantacje papryki.

Fadd to typowa węgierska wieś z kościołem i labiryntem wąskich uliczek. Na ekranie Garmina widzę ujęcie wody. Pytam pozostałych, czy jedziemy po wodę. Odpowiedź jest twierdząca i w ten sposób mam 2 litry wody na ewentualny prysznic butelkowy. 

Zaczyna zmierzchać. Rozglądamy się za miejscem na biwak. Przy drodze, którą jedziemy nie ma odpowiedniej miejscówki. Dojeżdżamy do miasta Tolna. W Tolnej nie ma campingu, ale jest hotel. Rozdzielamy się. Ja z pomocą Garmina prowadzę kolegę do hotelu, a Hania szuka miejscówki na nocleg. Po sprawdzeniu cen w hotelu wspólnie wracamy do Hani. Ona znalazła dwupoziomową miejscówkę: na pietrze z trawnikiem przed drukarnią lub na dole z trawnikiem przy zalewie. Kolega wraca do hotelu, a my rozbijamy namioty na dolnym poziomie. Miejsce jest całkiem fajne. Oglądam je przy blasku księżyca i latarki. Jest to zalew z pomostami dla wędkarzy. Przy pomostach kołyszą się łódki. Jest jeszcze jeden wędkarz, który odjeżdża autem zanim rozbijemy namioty.

Noc jest bardzo ciepła i widna. Jest pełnia. Znajduję miejsce na butelkowy prysznic. Mam nawet naturalny wieszak na ręcznik na akacjowej gałęzi i podglądaczy - komary. Może ten wyjazd nie jest szczytem moich marzeń, ale dzięki niemu znowu smakuję życia w drodze. Jak bardzo mi tego brakowało. Powoli zasypiam, kończy się dzień...


Kategoria Dolina Dunaju 2018

Dolina Dunaju - Dunavesce

  • DST 86.73km
  • Czas 05:32
  • VAVG 15.67km/h
  • VMAX 28.86km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • Sprzęt Scott
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 18 września 2018 | dodano: 04.10.2018

Wstałam o godz. 6.20. Hania wstała wcześniej. Spakowałam sakwy i poszłam na śniadanie. Kanapki przywiezione z domu smakowały wybornie, a może byłam aż tak głodna.
Poranek był pogodny. Zwiastował upalny dzień.
Zamierzaliśmy opuścić hostel o godz. 8.00. Zeszłyśmy z Hanią na dół o ustalonej godzinie. Oczekiwanie na kolegę przedłużało się więc na klatce schodowej, na dole kamienicy zabezpieczyłyśmy rowery i ruszyłyśmy w miasto, a dokładnie do Wielkiej Hali Targowej położonej w niedalekiej odległości od Flow Hostel.
Wielka Hala Targowa usytuowana jest w pobliżu zjazdu z Mostu Wolności. Jest to olbrzymi gmach o stalowej konstrukcji. Został wzniesiony  w latach 1894-97 według projektu Samu Petza. Hala ma trzy kondygnacje.
Na poziomie -1 znajduje się sklep samoobsługowy Aldi, na parterze dominują stoiska z warzywami, owocami, wędlinami, słodkościami. Króluje oczywiście papryka pod różną postacią. Na antresoli są kramy z pamiątkami oraz lokale gastronomiczne serwujące węgierski fast-food.






Jest poranek. Stoiska z warzywami, owocami, wędliną, a także lokale gastronomiczne są już czynne, natomiast stoiska z pamiątkami sprzedawcy dopiero otwierają. Na hali nie ma tłumów.  Możemy swobodnie spacerować między straganami, oglądać wszystko, robić zdjęcia.
Wracamy po dłuższej chwili i już we trójkę ruszamy w drogę. 
Swoją podróż wzdłuż Dunaju rozpoczynamy przy Moście Wolności (Szabadság hid) położonym u stóp Wzgórza Gellerta.

Jedziemy ścieżką rowerową wzdłuż Dunaju. Hania nie ma opracowanej trasy, ale ma jej wizję i kartkę z zaznaczonymi w kolejności miejscowościami, przez które mamy przejeżdżać. Po prostu jedziemy wzdłuż Dunaju. Wyjazd ma być spontaniczny. Gdy ścieżka się kończy na rogatkach Budapesztu wprowadzam do Garmina adres - Halásztelek - pierwsze miasto z  kartki z wizjonerskiej trasy Hani. Dojeżdżamy bez problemu. W Halásztelek wpisuję kolejny adres - Tököl. Garmin prowadzi nas polnymi drogami, górą wału, dołem wału, drogą przy lesie. Mamy z Hanią dobrą zabawę. Wycieczka zaczyna się ciekawie. Przed Tököl wjeżdżamy na asfalt. W miasteczku zatrzymujemy się przed Mini Marketem. Jest pora na drugie śniadanie. Kupuję bułkę i jogurt oraz wodę.



W Tököl wpisuję kolejny adres - Szigetujfalu. Jedziemy drogą asfaltową usianą dziurami, a przez to bardzo przypominającą nasze drogi na Wschodzie. Hania zostaje w tyle. Prezentujemy różne style jazdy. Ja jeżdżę bardziej sportowo - czyli szybciej, a ona rekreacyjnie - czyli wolniej. Zresztą mamy różne rowery - ja górala, ona - mieszczucha. Zatrzymuję się na skwerku w Szigetujfalu. Czekam na Hanię. Chwilę odpoczywamy. Pogoda dopisuje. Jest ponad 30 stopni na plusie.   


Kolejne miasteczko, do którego zmierzamy to Makád. Hania ma wizję przekroczenia na drugą stronę odnogi Dunaju na samym cyplu wyspy.
Garmin do Makád prowadzi przez miasto Ráckeve. Znak pokazuje, że jedziemy trasą EuroVelo 6. Nie zatrzymujemy się w Ráckeve, jedziemy bezpośrednio do Makád.

Makád to mała miejscowość. Jej główną atrakcją dla mnie była pompa głębinowa. Jestem trochę znużona upałem i wielką przyjemność sprawiło mi umycie twarzy zimną wodą. Kto by pomyślał, że pompa - taka mała rzecz może być przyczyną tak dużej frajdy. I to jest właśnie piękne podczas życia w drodze, że doceniam jeszcze bardziej wartość zwykłych, prozaicznych czynności, jak umycie twarzy zimną wodą w upalny dzień.  

Wpisuję do Garmina kolejny adres - Dunavesce. Jak na razie Garmin prowadzi bez zarzutu. To moje początki nawigowania w ten sposób. Dopiero się uczę takiego korzystania z Garmina. Mam także mapę papierową, na której także kontroluję trasę. 
Jedziemy asfaltową drogą prowadzącą po wale w pobliżu Dunaju. Droga jest bardzo wąska. Znajdują się na niej zajazdy umożliwiające wyminięcie się autom. Przypomina mi to wąskie drogi na Hebrydach.
Droga zbliża się do Dunaju wprost na wyciągnięcie ręki. Trawiaste brzegi usiane są przyczepami campingowymi. Dojeżdżamy do mostu i przejeżdżamy na drugą stronę.

Dalej jedziemy wzdłuż Dunaju trasą wyznaczoną przez Garmina. Droga asfaltowa zamienia się w szutrową prowadzącą przez niewielki zagajnik. Dojeżdżamy do szlabanu. Konsternacja. Co robimy? Postanawiamy jechać dalej. Droga wyłożona jest betonowymi płytami. Przechodzi w polną drogę, a następnie ginie wśród wysokich traw. Garmin wpuścił nas w maliny. Zawracamy do drogi asfaltowej. Pokonaliśmy za free około 3 km w jedną stronę. Na wysokości miasta Tass wjeżdżamy na drogę nr 51. Jest późne popołudnie. Ruch jest duży. Jadę pierwsza. Hania zamyka peleton. Pokonujemy w ten sposób kilka kilometrów, by przed Dunavesce wjechać na EV 6. Teraz, gdy piszę te słowa, wiem, że równolegle do drogi nr 51 prowadziła trasa EV 6. A wystarczyło tylko przed wyjazdem zainstalować na smartfonie także Mapy.cz
Nie wjeżdżamy do miasta. Jedziemy wzdłuż Dunaju. Zatrzymujemy się w urokliwym miejscu. Mamy wszystko czego potrzeba rowerowym podróżnikom - Dunaj, plażę, trawnik, stoliki, ławeczki, a nawet toaletę. Gdy zapada zmrok rozbijam namiot między drzewami. Nad sprawnym rozłożeniem namiotu czuwają moi nieodłączni wielbiciele - komary. Kąsają niesamowicie. Tak jest zawsze - gdzie jestem ja tam jest i wataha komarów. Cóż, po prostu jestem ich ulubienicą.

Kąpię się w Dunaju przy blasku księżyca, po czym zmykam do namiotu. Zanim usnę zdążę pomyśleć, jak dobrze jest znowu być w drodze, jakże mi brakowało tego drugiego życia - życia w drodze. Słyszę jeszcze odgłosy przepływającej barki i odpływam wraz z nią...


Kategoria Dolina Dunaju 2018

Dolina Dunaju - Budapeszt

  • DST 3.50km
  • Czas 00:20
  • VAVG 10.50km/h
  • Sprzęt Scott
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 17 września 2018 | dodano: 04.10.2018

Budzik nastawiłam na godz. 2.45. Nie mogłam usnąć. Emocje wzięły górę. Bałam się, że nie usłyszę zegarowego alarmu. Niepotrzebnie. Obudził mnie pierwszy dźwięk dzwonka. Szybki prysznic. Kanapki na drogę. Zdążyłam jeszcze wypić herbatę. Gdy krzątałam się po kuchni przyszła Mama. Bidulka przeżywa jak wytrzyma dwa tygodnie bez swojej córki.
Z domu wyjeżdżam o godz. 4.05. Starszy odwozi mnie na dworzec do Łukowa, skąd o godz. 5.30 mam pociąg do Warszawy. W Łukowie jesteśmy przed godz. 5.00. Kupuję bilet w automacie, chwilę czekam w aucie i witaj przygodo! Starszy pomaga mi zapakować bagaże do wagonu. Mam pokrowiec z rowerem i dwie sakwy. Pociąg odjeżdża punktualnie. Już wkrótce poznam nowych znajomych, jacy są, jak będzie mi się z nimi podróżowało, dokąd dojedziemy? Ogarniają mnie przyjemne emocje. Znowu będę żyć w drodze!
Podróż do Warszawy mija bardzo szybko. O godz. 7.15 wysiadam na Dworcu Centralnym. Poznaję wyprawowych kompanów. Jedziemy we trójkę - Hania, ja i kolega. Uważam, że o wyprawowych kompanach należy pisać dobrze lub w ogóle. Więc... Hania sprawia wrażenie pogodnej i serdecznej osoby. Rozmawiamy jak "kumoszki" znające się od lat. Nie ma między nami dystansu. 

Pociąg do Budapesztu zgodnie z rozkładem ma odjechać o godz. 9.35. Odjeżdżamy z kilkuminutowym opóźnieniem. Ładujemy rowery do wagonu. Umieszczamy je na korytarzu przy naszym przedziale. Rączki pokrowca mocuję do poręczy za pomocą paska crosso. Rower jest stabilny i nie zajmuje całej szerokości korytarza, jest możliwe przejście. Uff...

Podróż przebiega w miłej atmosferze. Nawet konduktor jest sympatyczny. Za nadbagaż, tj. rowery pobiera od nas opłatę po 5 zł za sztukę. 
Do ostatniej stacji w Polsce w Chałupkach dojeżdżamy z półgodzinnym opóźnieniem o godz. 14.00, jednakże na trasie opóźnienie zostaje zniwelowane i na dworcu Nyugati w Budapeszcie wysiadamy zgodnie z rozkładem o godz. 19.20. Po wyjściu na zewnątrz uderza mnie fala ciepłego powietrza. Jest po prostu gorąco! 
Składamy rowery i jedziemy do hostelu. Ja nawiguję. Na początku troszkę błądzę - zamiast odbić w lewo jadę na wprost, ale szybko  koryguję pomyłkę, wracam na trasę i już bez problemu docieramy do hostelu. Mamy rezerwację w Flow Hostel położonym w Peszcie po prawej stronie Dunaju przy Gönczy Pál utca 2.
Hostel znajduje się w kamienicy na drugim pietrze. W recepcji są młodzi ludzie, bardzo sympatyczni i życzliwi. Hania zostawia rower na parterze, a ja swego Scotta lokuję w hostelowym "schowku" - balkonie zamykanym na klucz. W hostelu jest kuchnia, salon, pokój komputerowy. Jest dużo zieleni. Wnętrza są ciekawie zaaranżowane. Całość jest nie tylko przyjemna dla oka, ale także bardzo przestronna i wygodna. Można się tu czuć swobodnie i komfortowo.



Śpimy wszyscy troje w ośmioosobowym pokoju. Ja zajmuję górne łóżko nad łóżkiem Hani. Mimo wieloosobowego pokoju czuję się w sypialni swobodnie. Nad każdym łóżkiem są zasłony umożliwiające pełną dyskrecję.
Nie jestem głodna, nie jem kolacji. Ograniczam się do herbaty. Biorę prysznic i idę spać. Jutro wyruszamy wzdłuż Dunaju.


Kategoria Dolina Dunaju 2018

Dolina Dunaju - prolog

  • Sprzęt Scott
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 16 września 2018 | dodano: 03.10.2018

W sobotę 1 września o godz. 6.00 z Lotniska Chopina w Warszawie odleciał samolot, który miał zabrać naszą ekipę na wyprawę do Iranu ze startem w Tibilisi i metą w Teheranie. Koledzy odlecieli, a ja zostałam. Powtórzyła się historia sprzed roku kiedy to stan zdrowia uniemożliwił mi wyjazd do Armenii. Wówczas na pocieszenie była Kuba w styczniu. A teraz...
Sobota była straszna. Nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Snułam się po domu jak cień. Potem było jeszcze gorzej. Krzyś napisał z Tibilisi. Zostali na noc w hostelu u Iriny, kupili bilety na pociąg do Erewania - wyprawa przebiegała zgodnie z planem. We wtorek przysłał zdjęcia z trasy. Byli w Armenii. Oglądałam zdjęcia i ciesząc się, że u nich wszystko jest ok pochlipywałam. Czułam jak życie toczy się gdzieś obok według własnego scenariusza, a ja jestem biernym widzem i nie mam wpływu na jego treść. Nie pomogła nawet wizja trzydniowej wycieczki z Arkiem i wycieczki wzdłuż Dunaju zaproponowana przez Roberta. Użalałam się nad sobą myśląc jakiego to mam pecha.
W czwartek 6 września zadzwonił Robert. Pytał, czy zdecydowałam się na wycieczkę doliną Dunaju z jego kolegą i znajomą. Nie, nie jadę, to nie dla mnie, nie czuję się na siłach - żałosnym głosem odpowiedziałam na jego pytanie. Zachęcał mówiąc, że może być fajnie, że to lepsze od spędzenia urlopu w domu, że wyprawa do Iranu nie wyszła, ale wycieczka może się udać. Nie chciałam już nic tłumaczyć i ucięłam rozmowę krótkim "jeszcze pomyślę". Zresztą, o czym mam myśleć skoro dzień wcześniej zakomunikowałam swoim ewentualnym kompanom, że nie jadę. A może... Tylko czy zwyczajna dolina Dunaju może osuszyć łzy po egzotycznym Iranie? Ważę w myślach plusy i minusy wyjazdu - może być wielką porażką, a może być pozytywnym zaskoczeniem. Co tam, zaryzykuję. Jadę! Decyzja podjęta. Zadzwoniłam z informacją do Hani - kierowniczki wycieczki. Jeszcze tego samego dnia rezerwuję nocleg w hostelu (12,93 euro) i kupuję bilet do Budapesztu w promocyjnej cenie za 19 euro i powrotny  za 29 euro. Stało się! Bilety kupione!
Do wyjazdu pozostało 10 dni. Przed wyjazdem na wizycie kontrolnej pytam swego lekarza, czy nie widzi przeciwwskazań, odpowiada, że nie, ale po powrocie mam się u niego pokazać na kolejnej wizycie.
Przygotowuję się do drogi. Hania planuje zakończenie wycieczki w Konstancji w Rumunii i stąd powrót do Budapesztu. Kupuję mapy Węgier, Chorwacji, Serbii i Rumunii oraz pokrowiec na rower. Po raz pierwszy będę przewozić rower w pokrowcu jako bagaż, ponieważ w pociągu nie ma możliwości przewożenia roweru jako roweru. Z pomocą Roberta i Darka wgrywam mapę Europy do Garmina i  zgłębiam jego obsługę. Dotychczas jedynie rysowałam trasy na mapie i wgrywałam je do Garmina. Teraz zamierzam wykorzystać pełniej jego możliwości nawigowania w trasie. Szukam w internecie informacji o miejscach, które odwiedzimy, co warto zobaczyć, gdzie warto zatrzymać się na dłużej. Jakiż wielki uśmiech pojawił mi się na twarzy gdy obejrzałam zdjęcia z Żelaznych Wrot Dunaju. Oczy mi się zaświeciły. Kreślę na mapie orientacyjną trasę. Tylko czy my dojedziemy do przełomu Dunaju? Czas pokaże, do wyjazdu pozostał jeden dzień!


Kategoria Dolina Dunaju 2018

Rzeka życia

  • DST 53.85km
  • Czas 02:03
  • VAVG 26.27km/h
  • VMAX 34.08km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Sprzęt Specialized
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 9 września 2018 | dodano: 09.09.2018

W piątek rozpoczęłam proces rekonwalescencji. Nareszcie. Wczoraj nie udało mi się wyjść na rower, ale dzisiaj było moje - rowerowe. Wybrałam Speca. Biedaczysko po czterech miesiącach leżakowania pokrył się kurzem. Ciekawe czy tęsknił za ganianiem po wojewódzkiej, za treningowymi setkami, za leśną ścieżką, za mną :) Dzisiaj nie pojechałam na leśną ścieżkę. Z rozmysłem wybrałam ruchliwe drogi 814 i 63. Chciałam poczuć, że wokół mnie toczy się życie, chciałam być w środku rozpędzonej kuli. Dzisiaj nie robiłam zawrotko/nawrotek. Zatoczyłam koło. Nie chciałam się cofać, jechałam przed siebie, patrzyłam na nowe miejsca, zanurzyłam się w rwącej rzece życia i poczułam, że wszystko mija, nawet to złe, jak moja dzisiejsza trasa. Ot tak, dzisiaj ciut filozoficznie :)



Odzyskać radość

  • DST 68.00km
  • Temperatura 25.0°C
  • Sprzęt Scott
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 2 września 2018 | dodano: 02.09.2018

W sobotę umówiłam się z koleżanką na wspólne rowerowanie. Może to będzie pierwszy mały krok do odzyskania radości. Może...
Przed sobotą wyszłam ze szpitala, a w sobotę odleciał samolot, który miał mnie zabrać na wakacyjną wyprawę do Iranu. Po zabiegu nadzieja na wyjazd odżyła, a gdy doszło do powikłań - umarła. To nie prawda, że co nie zabije to wzmocni. Moja dolegliwość nauczyła mnie jeszcze większej pokory, oduczyła planowania i odebrała pewność siebie. Nic to, najważniejsze, że już po wszystkim. Może tym razem do czasu, gdy dolegliwość powróci zdążę o niej zapomnieć :)
Niedzielny poranek zwiastował pogodny dzień. Umówiłyśmy się na godz. 14.00. Wprawdzie to miał być tylko spacer, ale dla mnie miał  stanowić namiastkę wyprawy. Założyłam wyprawowy zegarek i koszulę w kratę - prezent od Adama, z którym podróżowałam po Kubie. Może zegarek i koszula będą talizmanem, który pomoże mi odzyskać radość.
Zaproponowałam wyjazd na ścieżkę edukacyjną "Bobrówka". To urokliwe miejsce w Lasach Parczewskich. Byłam tam dwa lata temu ze swoimi znajomymi emerytami.

Do "Bobrówki" jedziemy moją ulubioną leśną ścieżką. Mimo niedzieli na ścieżce są pustki. Mijamy nielicznych rowerzystów. W wiacie nieopodal Jeziora Obradowskiego rozgościła się rodzina. Palą ognisko, pieką kiełbaski, dzieciaki mają wielką radość.
Kładką dojeżdżamy do Jeziora Obradowskiego.

Na chwilę zatrzymujemy się na pomoście. Nie jesteśmy same. Dojechali dwaj młodzi rowerzyści. Proszę jednego z nich, aby zrobił nam zdjęcie.

Kładką wracamy do ścieżki. Jadąc rozglądam się. Zauważam pierwsze oznaki jesieni. Zieleń nie jest już tak intensywna, trawy zaczynają usychać, kwitną wrzosy.
Do "Bobrówki" jedziemy Traktem Królewskim. Jest to historyczna droga, która łączyła Kraków z Wilnem. Wielokrotnie podróżował nią Władysław Jagiełło. Na niewielkim odcinku zachowały się resztki asfaltu i betonowej nawierzchni. Dalej droga jest bardzo piaszczysta.

Podziwiam Tereskę. Świetnie sobie radzi z piaszczystym podłożem, choć jej rower to typowy mieszczuch na wąskich oponach.
Dojeżdżamy do "Bobrówki". Na poboczach drogi stoją auta, nad rzeką siedzą wędkarze, inni spacerują.
Tereska nie decyduje się na bobrówkową pętelkę. Jadę sama. Ścieżka prowadzi drewnianą kładką, która przechodzi w leśną dróżkę i tak na zmianę.

Mijają mnie rowerzyści. Jeden ogląda się, uśmiecha i mówi "dzień dobry!". Odpowiadam na pozdrowienie. Czy ja go znam? Nie mam pamięci do twarzy.

Jadę dalej.

Na trasie znajdują się pomosty widokowe, tablice edukacyjne.



W połowie trasy znajduję się wiata z miejscem na ognisko.

Jest pięknie, cicho spokojnie, aż żal opuszczać to miejsce.

Wracamy Traktem Królewskim. Dojeżdżamy do końca pierwszego odcinka leśnej ścieżki i wracamy do domu.
Przez ostatnie miesiące, gdy z trudem przychodziła mi jazda na rowerze tęskniłam za tym swoim "ganianiem", a teraz... Wierzę, że odzyskam radość z pedałowania, że ona powróci i że najpiekniejsze wyprawy wciąż są przed mną.



2018-08-07

  • DST 50.00km
  • Temperatura 27.0°C
  • Sprzęt Scott
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 7 sierpnia 2018 | dodano: 08.08.2018

Podobno ruch to zdrowie, więc pomalutku spacerujemy ze Scottusiem :)



2018-08-05

  • DST 70.00km
  • Temperatura 25.0°C
  • Sprzęt Scott
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 5 sierpnia 2018 | dodano: 05.08.2018

Dwa wcześniejsze sierpniowe wpisy nie są zwiastunem mego powrotu do codzienności. U mnie wciąż pod górkę, ale w oddali majaczy się już wierzchołek. Ale, co tam :) Dzisiaj dojechałam do leśnej ścieżki!

Jeździmy ze Scottusiem w trybie mniej/więcej, czyli bez licznika. Na pamięć znam dystanse swoich przydomowych kółeczek. Kiedy to ja je poznawałam :) 



2018-08-03

  • DST 37.00km
  • Temperatura 28.0°C
  • Sprzęt Scott
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 3 sierpnia 2018 | dodano: 05.08.2018



2018-08-01

  • DST 25.00km
  • Temperatura 27.0°C
  • Sprzęt Scott
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 1 sierpnia 2018 | dodano: 05.08.2018