2017-07-21
-
DST
43.53km
-
Czas
01:31
-
VAVG
28.70km/h
-
VMAX
35.85km/h
-
Temperatura
25.0°C
-
Sprzęt Specialized
-
Aktywność Jazda na rowerze
Kategoria Po pracy
2017-07-19
-
DST
80.36km
-
Czas
02:46
-
VAVG
29.05km/h
-
VMAX
42.90km/h
-
Temperatura
24.0°C
-
Sprzęt Specialized
-
Aktywność Jazda na rowerze
Kategoria Po pracy
2017-07-16
-
DST
80.32km
-
Czas
02:51
-
VAVG
28.18km/h
-
VMAX
40.94km/h
-
Temperatura
23.0°C
-
Sprzęt Specialized
-
Aktywność Jazda na rowerze
Kategoria Po pracy
Może maraton, a może wycieczka
-
DST
346.55km
-
Czas
13:23
-
VAVG
25.89km/h
-
VMAX
40.35km/h
-
Temperatura
22.0°C
-
Sprzęt Specialized
-
Aktywność Jazda na rowerze
W ubiegłym roku w terminie Maratonu Północ Południe, Parczewska Grupa Rowerowa zamierzała zorganizować ultramaraton Kościuszko, którego trasa miała prowadzić od Parczewa po Dęblin i Stoczek Łukowski z dystansem niewiele ponad 300 km. Wprawdzie nie zapisałam się na listę startową, ale wraz z Robertem - kolegą z kirgiskiej ekipy planowaliśmy w tej samej dacie pokonać trasę maratonu. Maraton nie odbył się z powodu braku chętnych, kolega odwołał wizytę, a ja solo nie pojechałam... W ten sposób, od ubiegłego roku w moim Garminie czekała na odpowiedni czas trasa ultramaratonu Kościuszko.
Kończący się tydzień był bardzo pracowity, tylko praca i zero roweru, aż do dziś. W czwartkowy wieczór odżył "kościuszkowski" pomysł. Jadę, teraz, albo nigdy, choć, czy ja na pewno chcę pokonać nudną trasę maratonu, a może zrezygnować i wybrać się na wycieczkę po okolicy ze zwiedzaniem pałaców. Przeżywam dylemat wyboru - może maraton, a może wycieczka.
Wygrał pomysł przejazdu trasą maratonu. Wyjeżdżam z domu z niewielkim opóźnieniem, o godz. 5.10, a nie jak zamierzałam o godz. 5.00. Uruchamiam Garmina. Trasa prowadzi przez Sosnowicę, Orzechów Stary i Nowy do Ostrowa Lubelskiego. Jadę na pamięć i nie zauważam, że za Orzechowem Starym gubię ślad. Zamiast odbić w kierunku Uścimowa, pojechałam dalej do skrzyżowania w drogą prowadzącą wzdłuż jezior Łukcze i Krasne.
Zapowiada się pogodny dzień. Ostrów Lubelski wita mnie porannym słońcem.
Od Ostrowa Lubelskiego trzymam się trasy maratonu. Nie ścigam się sama ze sobą. Jadę w trybie oszczędnym, jakbym miała jutro pokonać taki sam dystans. To taka swoista jazda testowa.
Z Ostrowa Lubelskiego pedałuję w kierunku Lubartowa. Na rogatkach miasta wjeżdżam na drogę K-19. I się zaczyna - auto za autem. Dobrze, że na trasie do Kocka jest utwardzone pobocze. Jadąc rozmyślam, czy ja na pewno chcę spędzić dzień w towarzystwie rozpędzonych tirów. Trasa prowadzi do Dęblina, Stoczka Łukowskiego, Łukowa. Pokonywałam te drogi wielokrotnie autem i wiem, że ruch na nich jest duży, praktycznie zawsze, bez względu na dzień tygodnia. Daję sobie czas do Kocka, a potem zdecyduję, co dalej.
Przed Kockiem urzeka mnie widok rzeki Wieprz. Odnoszę wrażenie, że po ostatnich opadach podniósł się znacznie poziom wody. Wieprz wygląda prawie, jak Bug.
Dojeżdżając do Kocka z daleka dostrzegam pałac. Dotychczas przejeżdżając przez Kock nie zatrzymywałam się na zwiedzanie.
W Kocku znajduje się pałac Anny Jabłonowskiej. Wzniesiono go w 1780 r. i
przebudowano w 1840 r. Zespół pałacowy składa się z budynku głównego i
dwóch jednakowych oficyn, które ćwierćkolistymi łukami parterowych krużganków
łączą się z pałacem. Za pałacem teren opada tarasami ku szerokiej
dolinie Wieprza. Obecnie pałac jest siedzibą Domu Pomocy Społecznej.
Za pałacem znajdował się ogród. Powstał on na zlecenie Jabłonowskiej. Był to ogród
botaniczny na europejskim poziomie. Park urządzono w okresie przebudowy
pałacu w stylu wczesnego parku angielskiego.W parku –
ogrodzie kockim rosło 590 gatunków krzewów i drzew, w tym rośliny
północnoamerykańskie z Florydy, Karoliny i Kanady. W ogrodzie istniała
też pomarańczarnia i szklarnie z kwiatami.
Zatrzymuję się jeszcze na chwilę w centrum Kocka. Punktem centralnym jest kościół pw. Wniebowzięcia N.M. Został on zbudowany w latach 1779-1780 według
projektu Szymona Bogumiła Zuga. Kościół był dwukrotnie przebudowywany.
Tu fotka, tam fotka i sama nie wiem kiedy włączył mi się tryb wycieczkowy. Czy ja chcę jechać dalej trasą maratonu w parze z rozpędzonymi autami? Nie, zdecydowanie - nie. Kieruję się w stronę domu, a po drodze pomyślę co dalej.
Wystarczył dystans około 15 km do Radzynia Podlaskiego i miałam w głowie projekt zmodyfikowanej trasy. Jadę do Wisznic, stąd przez Sławatycze do Włodawy i dalej przez Sobiborski Park Krajobrazowy do Woli Uhruskiej, a stąd do domu dobrze znaną trasą przez Poleski Obszar Chronionego Krajobrazu.
Przejeżdżając przez Sławatycze zauważyłam otwarte drzwi do cerki.
Lubie oglądać wnętrza prawosławnych świątyń. Wyglądają bajkowo.
Na skwerku w centrum Sławatycz dumnie stoją rzeźby Brodaczy. Sławatycze słyną z pożegnania roku przez Brodaczy - przebierańców, którzy w ostatnich trzech dniach
grudnia nakładają specjalne stroje, tj. baranie kożuchy, kapelusze
ozdobione bibułkowymi kwiatami i maski z długimi brodami. Długie brody
wykonane z lnianego włókna symbolizują długie życie, duże doświadczenie i
bogactwo przeżyć. 31 grudnia brodacze rozpoczynają kolędowanie
połączone ze składaniem życzeń.
Ze Sławatycz do Włodawy jadę ścieżką rowerową trasą Green Velo. Mijam grupy sakwiarzy. Trasa Green Velo cieszy się coraz większą popularnością wśród rowerzystów.
We Włodawie odbijam z głównej drogi. Jadę po fotkę na ul. Klasztorną. Byłam tu wiosną. Włodawa jest bardzo malowniczym miasteczkiem. Moim zdaniem jest to nieoszlifowany brylancik nasze "Wschodniej Ściany".
Następnym razem przyjadę do Włodawy na dłużej, tym bardziej, że jadąc główna drogą dostrzegłam Kawiarnię Centrum i jestem bardzo ciekawa, jak tam smakuje kawa. Kawiarnia z daleka sprawiała wrażenie bardzo klimatycznego miejsca, posiadającego duszę.
W Woli Uhruskiej żegnam się ze ścieżką Green Velo. Zatrzymuję się w miejscu dla rowerzystów nieopodal starorzecza Bugu.
A potem była jazda bez przestanków i fotek, aby do domu wrócić o cywilizowanej godzinie.
Finał, jak na załączonych fotografiach :)
Kategoria Ciekawa Lubelszczyzna, Wycieczki
Szóstka z przodu licznika :)
-
DST
113.24km
-
Czas
03:59
-
VAVG
28.43km/h
-
VMAX
45.25km/h
-
Temperatura
25.0°C
-
Sprzęt Specialized
-
Aktywność Jazda na rowerze
Powolutku, pomalutku zmieniają się cyferki na moim rowerowym liczniku :) Może właśnie dlatego tak bardzo cieszą te zmiany.
Co mogłabym napisać? Nie wiem. Przecież praktycznie codziennie jeżdżę tą samą trasą. No, dzisiaj zamiast kółeczka wykręciłam ósemkę - małe kółeczko przez Dębową i tradycyjne przez leśną ścieżkę.
Kategoria Po pracy
2017-07-08
-
DST
101.73km
-
Czas
03:29
-
VAVG
29.20km/h
-
VMAX
42.70km/h
-
Temperatura
20.0°C
-
Sprzęt Specialized
-
Aktywność Jazda na rowerze
Sigma BC 16.12 działa. To przedziwny licznik. A może przestraszył się swego potencjalnego następcy? Najważniejsze, że wskazuje kilometry. Ciekawe kiedy znowu zastrajkuje.
Dzisiaj skopiowałam wczorajsze kółeczko. Dokładnie w tych samych miejscach na wojewódzkiej zrobiłam nawrotko/zawrotki. Potem był las i leśna ścieżka.
Bieżący rok mija dla mnie pod hasłem "Pokora do n-tej potęgi". Nie jeżdżę tak, jak bym chciała - długa zima, potem problemy zdrowotne, a teraz totalny brak czasu na normalne rowerowanie. Brakuje mi wycieczek po okolicy. Niestety po powrocie do pracy nie mogę sobie pozwolić na dłuższy wypad na rower. Pozostają przydomowe kółeczka. Dobre i to.
Kategoria Po pracy
Czy to pora na zmiany?
-
DST
100.00km
-
Czas
03:44
-
VAVG
26.79km/h
-
Temperatura
20.0°C
-
Sprzęt Specialized
-
Aktywność Jazda na rowerze
Stało się padły mi liczniki, w starej Sigmie - podstawka, a w nowszy model BC 16.12 nie wytrzymał mazurskiego deszczu.
Szok - odeszłam od komputera po licznik, aby właściwie wpisać model i....przyciski działają. Czyżby wysechł i zaczął działać. Przyznam, że ten licznik jest dla mnie nieodgadnioną zagadką - chodzi kiedy chce i jak chce.
Dzisiaj jechałam bez licznika. Jeżdżę na okrągło tą samą setkową trasą, więc z czystym sumieniem mogę wpisać dystans.
A już myślałam, że przyszła pora na zmiany i zacznę jeździć bez licznika :)
Kategoria Po pracy
2017-07-06
-
DST
80.00km
-
Temperatura
20.0°C
-
Sprzęt Specialized
-
Aktywność Jazda na rowerze
Kategoria Po pracy
2017-07-04
-
DST
52.00km
-
Temperatura
18.0°C
-
Sprzęt Scott
-
Aktywność Jazda na rowerze
Kategoria Po pracy
Pierścień Tysiąca Jezior, czyli historia o tym co ważne i ważniejsze
-
DST
472.03km
-
Czas
17:23
-
VAVG
27.15km/h
-
VMAX
54.46km/h
-
Sprzęt Specialized
-
Aktywność Jazda na rowerze
Stoję na starcie w Świękitkach. Zmieniłam grupę, aby startować razem z Jurkiem. Czuję, jak ogarnia mnie uczucie, które trudno wyrazić i opisać słowami. To wypadkowa podekscytowania, ciekawości, pragnienia bycia na trasie, niepokoju, niepewności i sama nie wiem czego jeszcze. Jak mi tego brakowało. Chcę już jechać, pędzić, walczyć ze sobą i swoimi słabościami.
Nareszcie. Godzina 10.10 - startujemy. W naszej grupie jest trzech Piotrów, Marek, Jurek i ja. Pogoda nie nastraja optymizmem. Jest rześko i pochmurnie. Wczoraj lało. Na razie nie pada, ale zgodnie z prognozami deszcz powinien o sobie przypomnieć w nocy.
Jurek pogonił, jak to Jurek. Ja motam się z zawieszoną na szyi, na smyczy kartą startową i książeczką z mapką. Wyłazi mi to ustroństwo zza paska plecaka i tańczy szalony taniec na wietrze. Ups, już się zerwało ze smyczy. Za mną jedzie jeszcze Marek z drugim Piotrkiem. Zatrzymuję się, książeczka ląduje w plecaku, a ja zostaję na szarym końcu za naszym małym peletonem. Dochodzę do kolegów. Jest i Jurek z pierwszym Piotrkiem, czekają na mnie. Jedziemy we czwórkę.
Asfalt do Dobrego Miasta jest znośny, ale o ile dobrze pamiętam za Dobrym Miastem zacznie się szosowy hardkor. Niestety pamięć mnie nie zawiodła, zawiedli mnie drogowcy. Od ubiegłego roku na drodze prowadzącej do Jezioran nic się nie zmieniło. Asfalt tu był. Dziura na dziurze, łata na łacie. Rower popada w wibracje. Tracę bidon - wypada z koszyczka i urywa się smoczek. Bidon był prawie pełny. Zostaję z jednym półlitrowym maleństwem. Jak to przetrwają moje nerki - nie wiem.
Znowu jadę na szarym końcu. Mijają mnie młodziki. Tego mi trzeba było. Nie ma to jak młodość i świeżość na rowerze. Siadam chłopakom na koło i za moment dojeżdżamy do mojej grupy. Asfalt okropny, droga urokliwa, czyli równowaga jest zachowana. W peletonie z młodzikami dojeżdżamy do PK 1 w Jezioranach. Punkt umiejscowiony jest na końcu ul. Kasprowicza, na Fosie. Obsługa jest przemiła i przeurocza. Chłopcy są bardzo przejęci swoją rolą. Dolewają wodę do bidonów, rozdają torebki z prowiantem - drożdżówka, banan, baton. Dzieciaki mają niezłą zabawę, gdy proszę o czwartą dolewkę wody do kubeczka :)
Jurek sprawdził, że na postój na PK 1 zajął nam 10 minut. Z punktu wyjeżdżamy we czwórkę - Jerzy, Piotr, Marek i ja. Sprawdzam na garminie przebieg trasy. Za niedługo, w centrum miasta będziemy musieli odbić w prawo. Gdy gapię się w ekran nawigacji koledzy odjeżdżają. Gonię za nimi i mijamy skrzyżowanie. Refleksem wykazały się dwie dziewczyny przechodzące przez jezdnię. Wołają za nami, że źle jedziemy :) Uff, dobrze, że nie odjechaliśmy daleko.
Do kolejnego PK w Mrągowie dzieli nas 56 km. Mam tylko pół litra wody. Nie pomyślałam, aby zamienić bidony... Biedne moje nerki.
Trudno, najważniejsze, że jedzie się całkiem przyjemnie.Wyszło słońce zza chmur i wiatr jest sprzyjający - boczny, czasem z przewagą w plecy. Gdy przejeżdżamy przez Lutry wspominamy z Jurkiem, jak w ubiegłym roku zmęczeni upałem leżakowaliśmy pod drzewem w rejonie skrzyżowania koło kościoła :) ... cdn
Kategoria Maratony