Basik prowadzi tutaj blog rowerowy

Podgrodzie

  • DST 114.95km
  • Czas 05:39
  • VAVG 20.35km/h
  • VMAX 37.77km/h
  • Temperatura 6.0°C
  • Sprzęt Gravel
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 9 listopada 2025 | dodano: 10.11.2025

Pogoda nie prowokowała do rowerowej wycieczki, ale trasa i cel - bardzo. Ze znajomymi pojechałam przez Puszczę Wkrzańską do Podgrodzia. Trasa i uśpiona osada na Półwyspie Grodzkim - urokliwe.
Podgrodzie posiada bardzo ciekawą historię. Prawdopodobnie w średniowieczu istniał tutaj słowiański gród. Natomiast jako regularna osada powstała dopiero na początku XX wieku. Walory klimatyczne oraz malownicze położenie osady otoczonej lasami i wodami Zalewu Szczecińskiego i Jeziora Nowowarpieńskiego doceniły władze niemieckie otwierając, po zakończeniu I wojny światowej, ośrodek rehabilitacyjno-wypoczynkowy dla kombatantów, w latach późniejszych przekształcony w ośrodek sanatoryjno–wypoczynkowy.
Podgrodzie w latach 1952–1962 funkcjonowało jako ośrodek kolonijny Miasteczko Dziecięce Podgrodzie, nazywane także Republiką Dziecięcą i Rzeczpospolitą Najmłodszych. Było przeznaczone dla dzieci i młodzieży z całej Polski. Starano się tu kształtować nową socjalistyczną mentalność, poprzez naukę kolektywnej samorządności. Miasteczko dzieliło się na cztery dzielnice, w których znajdowały się domki mieszczące po dwie grupy w każdym. Toalety i wspólne łaźnie usytuowane były na zewnątrz budynków. Komunikację stanowiły drogi, początkowo wysypane białym żwirem, w latach późniejszych asfaltowe. Uczono tu samorządności. Porządku na ulicach pilnowali ubrani w mundurki koloniści. Inni, jako listonosze, roznosili pocztę. Funkcjonowały służby zadaniowe: morska, zdrowia oraz kolejowa. Na terenie ośrodka znajdowały się liczne obiekty rekreacyjno - sportowe, biurowe i kulturalne.










Kategoria Wycieczki

Niedziela

  • DST 34.69km
  • Czas 01:24
  • VAVG 24.78km/h
  • VMAX 36.63km/h
  • Sprzęt Specialized
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 2 listopada 2025 | dodano: 02.11.2025

:)


Kategoria Trening

Dzień 11 - Valbonë i Cerem

  • DST 29.35km
  • Czas 03:03
  • VAVG 9.62km/h
  • VMAX 44.30km/h
  • Temperatura 27.0°C
  • Sprzęt Scott
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 25 września 2025 | dodano: 14.11.2025

Mój namiocik dobrze zniósł nocną ulewę. Obudziłam się o godz. 7.00, wyjrzałam z namiotu, z sąsiedniego dobiegało pochrapywanie. Jestem przecież na wakacjach, poleniuchuję jeszcze. Wstaję ciut przed godz. 8.00. Poranek jest bardzo pogodny. Niebo błękitne. Po wczorajszych ciemnych chmurach nie pozostał najmniejszy ślad. 
Przed śniadaniem wybieram się na zwiedzanie okolicy. Nad obozowiskiem położone są ogrodzone łąki/pastwiska. Sąsiedztwo rzeki i szczyty na horyzoncie sprawiają, że miejsce jest urokliwe. Humor mi dopisuje. Podśpiewuję hymn wyprawowy. Kolega się przyłącza, śpiewamy na dwa głosy. 
W dalszą drogę wyruszam w samo południe. 




Droga pnie się w górę. Łatwo nie jest, ale trud rekompensują widoki. Dobrze, że mam wiatr w plecy. Ruch jest duży. Mijają mnie samochody osobowe, busy, kampery. Dojeżdżam do rozjazdu na Cerem. Czekam na kolegę. Do Valbonë pozostało 11 km, a do Cerem 9 km. Wspólnie decydujemy, że jedziemy do Valbonë, po czym wrócimy i pojedziemy do Cerem. Nie pojechać stąd do Valbonë to jak być w Watykanie i nie widzieć papieża :)


Mijam stary młyn wodny. 


Zbliża się godz. 15.00. Ze zdziwieniem stwierdzam, że dojechałam do Valbonë. Dawniej kameralne i uśpione Valbonë, podobnie jak Theth, staje się dużym ośrodkiem turystyki górskiej. W wiosce znajdują się hotele, pensjonaty, campingi. Na trasie również mijałam hotele i campingi. Te okolice w sezonie odwiedza z pewnością wielu turystów.   












W Valbonë zatrzymuję się na obiad. Po godz. 16.00 wyruszam w drogę powrotną. Jadę w dół, jaka to przyjemna odmiana, praktycznie nie pedałuję, Scott sam pędzi. Dojeżdżam do rozjazdu i odbijam w drogę szutrową w kierunku Cerem. 


Trasa jest bardzo malownicza i widokowa, a przy tym bardzo wymagająca. Droga pnie się w górę. Jadę powoli. Pot dosłownie zalewa mi oczy. Co raz zatrzymuję się i czekam na kolegę. On prowadzi rower. 


Przed samym Cerem droga się jakby wypłaszcza, nareszcie jest spadek i można jechać w miarę normalnym tempem. Jest dużo kamieni. Zapada zmierzch, włączam lampkę. Marzę o tym, aby jak najszybciej dojechać. Dochodzi godz. 18.40 - do Cerem pozostały ostatnie 2 km.
W pobliżu drogi nie ma odpowiedniego miejsca na rozbicie namiotu. Będę musiała znaleźć nocleg pod dachem. Z oddali widać światła. Dojechałam.
Tablica informuje o Guest Housie Afrimi. Odbijam w tym kierunku. Agroturystykę prowadzi młode małżeństwo. Pomaga im kilkuletni synek :) Pokoje są skromnie urządzone, ale są czyste i zadbane. Łazienka mała, ale również bardzo czysta. Można skorzystać z Wi-Fi. Takie luksusy na końcu świata :) 


Za nocleg z kolacją i śniadaniem płacę 40 euro. Dzień dobiega końca...


Kategoria Albania 2025, wyprawy

Dzień 10 - Koman

  • DST 33.17km
  • Czas 03:00
  • VAVG 11.06km/h
  • VMAX 35.72km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Sprzęt Scott
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 24 września 2025 | dodano: 13.11.2025

Noc minęła spokojnie. Po przebudzeniu czułam się dobrze. Siły i chęci do dalszej jazdy wróciły.  
Wstałam o godz. 6.00. Śniadanie, składanie obozowiska i w drogę. Z campingu wyjeżdżam o godz. 7.50. Do przystani w wiosce Koman pozostały jedynie 2 km. Droga pnie się w górę. Spoglądam za siebie. Jeszcze niedawno tam byłam. 


Droga do przystani na niewielkim odcinku prowadzi przez tunel. 


Z tunelu wjeżdża się wprost na przystań. Coś takiego widzę po raz pierwszy. Bilet na prom kosztuje 20 euro od osoby (oraz rower). Na przystani nie ma kasy biletowej. Bilet kupuję bezpośrednio od mężczyzny nadzorującego wjazd samochodów na prom. Panuje duże zamieszanie. Wjeżdżają auta, tłoczą się piesi. Podchodzi do mnie jakiś gość z zeszytem w ręku, początkowo nie wiem o co mu chodzi. Tłumaczy mi, że za przejazd rowerem przez tunel mam zapłacić 2 euro, za dwa rowery. Nie myśląc daję mu żądaną kwotę. Gość odchodzi, a ja zostaję bez biletu/pokwitowania. Chyba zostałam naciągnięta na 2 euro :)


Zajmuję miejsce na górnym pokładzie. Zaraz wyruszę w rejs po Jeziorze Koman, do przystani w Fierzë. 
Górny pokład okupują Francuzi - rozsiedli się na ławce po prawej stronie i Hiszpanie - ławka po lewej stronie, środek - trzech młodych Anglików, tylne miejsca stojące - para Polaków, trzy pary francuskie i my, a przód - nie wiem jakie narodowości :) Natomiast z dolnego pokładu dochodzi język niemiecki :)
Po godz. 9.00 prom wyrusza w rejs. Nareszcie. 
Jezioro Koman to sztuczny zbiornik wodny, który powstał w wyniku budowy zapór na rzece Drin w latach 70 i 80 XX wieku. Ma długość około 35 kilometrów, a jego powierzchnia wynosi około 12 km². To jedna z głównych atrakcji turystycznych w Albanii. 


Jest pięknie. Woda ma niesamowity kolor – od turkusowego, przez brunatno-zielony, aż po błękitny. Rozglądam się z zaciekawieniem. Na wzgórzach rozrzucone są pojedyncze domy/chatki. Są też wioski z ośrodkami wypoczynkowymi i przystaniami. Niestety w wodzie, na wysokości zaludnionych wzgórz, pojawiają się śmieci, mnóstwo śmieci...


Rejs trwał około 2,5 godziny. Na przystani czekały już auta na prom. Wśród samochodów był kamper na szczecińskich tablicach. Nie mogłam się oprzeć i co powiedziałam - pozdrawiam Szczecin :) 
Zatrzymuję się na colę w barze na przystani. Sprawdzam mapę. Dalej pojadę wzdłuż rzeki Valbonë - kierunek Valbonë.
Minęła godz. 12.00. Wyruszam w trasę. Jadę drogą SH22. W oddali majaczą szczyty, rzeka przyjemnie szmerze, jest cudownie. I jak tu nie śpiewać! Już nie nucę, nie podśpiewuję, tylko śpiewam na cały głos hymn wyprawowy - "Smak i zapach pomarańczy". Kolega został w tyle, nikt mnie nie słyszy, więc mogę sobie pozwolić na takie muzyczne ekstrawagancje :)


Dojeżdżam do miasta Bajram Curri. Zbliża się godz. 15.00. Na liczniku mam 19 km. Rozglądam się za jakąś "jadłodalnią", dobrze byłoby zjeść coś ciepłego i lekkostrawnego. Kolega odkrywa restaurację. To lokal typu bar mleczny. W środku schludnie i czysto, przed lokalem dużo zieleni, stoliki pod parasolkami. Pytam o menu, Pan kieruje mnie do kuchni, a tam pewnie jego żona pokazuje mi potrawy :) Wybieram gulasz warzywny i ryż. Dostaję jeszcze chleb, surówkę i dwa plastry sera. Pan nakrywa stół jednorazowym obrusem. Pięknie. Jedzenie przepyszne, obsługa na medal. W restauracji pomaga nastolatek, pewnie syn właścicieli, bardzo miły chłopiec. Jeśli jeszcze kiedykolwiek będę przejeżdżać przez Bajram Curri to z pewnością zatrzymam się w Restorante Man Lamnica.  


Za Bajram Curri tablica informuję, że do Valbonë pozostało 28 km. Dziś na pewno tam nie dojadę. Droga staje się bardzo widokowa. 


Mijam pasterzy goniących owce. Przed stadem biegają psy. Kto mnie zna to wie, że bardzo, ale to bardzo boję się psów. Schodzę z roweru. Idę powoli. Pasterze przywołują psy, a nawet jednego przytrzymują. Uff, skończyło się na strachu...
Robi się późno. Zaraz zacznie zmierzchać. Niebo ma niepokojąco ciemny kolor. Czyżby zbierało się na burzę?
Dojeżdżam do Dragobi. Miejscowi wskazują miejsce gdzie można rozbić biwak. Super miejscówka. Bardzo malowniczo położona - nad rzeką, pod drzewami, w sąsiedztwie meczetu. 


Rozbijam namiot. Słychać odgłosy nadchodzącej burzy... Około godz. 23.00 zaczyna padać. Pada i leje na zmianę. Niebo co raz rozświetlają błyskawice. Błyskawica i grzmot. Dobrze, że nocuję Dragobi. Burza na całego szaleje wysoko w górach, może w Valbonë.


Kategoria Albania 2025, wyprawy

Dzień 9 - camping Natura

  • Temperatura 30.0°C
  • Sprzęt Scott
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 23 września 2025 | dodano: 12.11.2025

Po burzliwej nocy nie mam siły, aby jechać dalej. Trudno. Zostajemy dzień na campingu. Kolega się wczasuje, a ja... Bywało lepiej.







Kategoria Albania 2025, wyprawy

Dzień 8 - w drodze do Koman

  • DST 37.80km
  • Czas 03:34
  • VAVG 10.60km/h
  • VMAX 30.77km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • Sprzęt Scott
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 22 września 2025 | dodano: 12.11.2025

Biwakowałam w sąsiedztwie meczetu. Czy trzeba pisać coś jeszcze? Śpiewające wezwanie do modlitwy przez megafon na koniec  i początek dnia, a do tego uwierał mnie kamień pod materacem, z którego schodziło powietrze. Noc i poranek pełne wrażeń :) 
Wstaję o godz. 6.30, składam namiot, pakuję sakwy, czekam na wyprawowego kompana i dokładnie o godz. 7.50 ruszam w drogę. Śniadanie zjem na trasie. 
Ruch na drodze jest duży. Samochód za samochodem, dzieci idące do szkoły. Budzi się dzień. 
Zatrzymuję się przed marketem SPAR na przedmieściach miasteczka Vau i Dejës. Na śniadanie kupuję dżem wiśniowy i ciastka. Pozwalam sobie też na krakersy - będą na deser po obiedzie, albo na kolację. Jeszcze nie wiem, że noc po dzisiejszych posiłkach na trasie będzie brzemienna w skutkach :(


Za Vau i Dejës odbijam w drogę SH25. Dojadę nią do samego Koman. Nocleg planuję na campingu Natura, około 2 km od przystani. 
Droga prowadzi wzdłuż rzeki Drini. Pnie się w górę. Zaczynają się serpentyny. Przejeżdżam tylko jedną agrafkę i tablica informuje o kierunku na Koman. Jestem na przełęczy. Widok jest niesamowicie obłędny. 


Dalej droga biegnie płaskim odcinkiem - trawersem zbocza porośniętego drzewami.


Im wyżej, tym mniej drzew. Teraz droga biegnie na otwartej przestrzeni. Zero cienia. 
Zatrzymuję się na kawę w przydrożnym barze. Zamawiam również frytki. Nasycone tłuszczem frytki... A na deser cappuccino. Noc będzie brzemienna w skutkach, ale jeszcze o tym nie wiem. 


W asfaltowej nawierzchni pojawia się coraz więcej dziur i wyboi. Widoki są cudowne, ale droga coraz bardziej wymagająca. Asfalt przechodzi w szuter.




Na trasie do Koman prowadzone są roboty drogowe.  


Zatrzymuję się w barze na kolejną kawę. Czuję się coraz bardziej zmęczona. Do baru podjeżdża terenowe auto. Wysiadają z niego dwaj mężczyźni i jaki język słyszę?! Oczywiście - ojczysty :)


Droga staje się jeszcze bardziej wymagająca. To już nie tylko szuter, ale i kamienie. Nie mam siły na podjazdach, kamienie mnie bardzo blokują. A do tego straszliwy kurz po przejeździe ciężarówek. Bez skrępowania schodzę z roweru i "wzniesienia" pokonuję spacerkiem :) 


Zbliża się godz. 16.00. Dojeżdżam do mostu. Jest wjazd na camping. Uff, nareszcie. Kupuję colę i siadam przy stoliku. Muszę ciut odpocząć.


Rozbijam namiot, biorę prysznic i wracam do stolika. Zamiast normalnej kolacji jem kupione rano krakersy. Jestem zmęczona. Zaszywam się w śpiworze. Dzień dobiega końca... 
Obudziłam się przed północą. Dopompowałam materacyk. Nie czuję się najlepiej. W żołądku mam kamień, mdli mnie. Okropność. Wyjmuję z sakwy puszkę ze słodkim napojem gazowany. Piję kilka łyków. Jest jeszcze gorzej. Proszę wyprawowego kompana o zagotowanie wody. Parzę miętę... I się zaczęło... Nie wiem czym się zatrułam, ciastkami, frytkami, czy krakersami. Kolega dzielnie mnie ratuje, gotuje wodę na kolejną herbatą, podaje leki. Jestem mu bardzo wdzięczna za pomoc. Zaczyna świtać. Jestem wykończona. Wracam do namiotu... Może już będzie lepiej...


Kategoria Albania 2025, wyprawy

Dzień 7 - Ura e Mesit i Shkodër

  • DST 44.14km
  • Czas 03:37
  • VAVG 12.20km/h
  • VMAX 36.77km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • Sprzęt Scott
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 21 września 2025 | dodano: 11.11.2025

Noc była ciepła. Tym razem zdjęłam jedną warstwę cebulki - bluzę z polaru. Oczywiście materacyk nie pozwolił o sobie zapomnieć :)
Wstałam przed godziną 7.00. Przywitał mnie pogodny poranek. Dzień zaczęłam od gimnastyki i śniadania na bogato. Ugotowałam zupę z torebki i zrobiłam kanapki z pasztetem podlaskim. Do tego oczywiście herbata :)
Dziś chcę dojechać do Szkodry, a wcześniej zachwycić się kamiennym mostem na rzece Kir.
Pakuję sakwy i korzystając z panującego porannego rozgardiaszu w biwakowej części wyprawowego kompana, rozsiadam się na kamieniu z garminem w dłoniach. Wyznaczam trasę do mostu. Dziś pojadę za garminem. Zgodnie z jego wskazaniami do Ura e Mesit jest tylko 18 km.  


W trasę wyruszam ciut przed godz. 10.00. Droga jest urokliwa, ale coraz bardziej kamienista. 


To już nie kamienie tylko kamieniory!


Mijam Gjorm. W oddali widać Jezioro Szkoderskie. 


Dojeżdżam do Mëshqerrë. To duża wioska. Domy są murowane i okazałe, a posesje otoczone ogrodzeniami i szczelnie zamknięte bramami.


Zatrzymuję się, aby zrobić fotkę. Do ogrodzenia podchodzi starsza kobieta i pyta pokazując na migi, czy chcę się napić. Z nieba leje się żar. Kobieta zaprasza mnie do siebie. Posesja z małym domem wygląda bajkowo. Trawa przed domem, zadaszony taras, szpaler winorośli. Rozrzewnia mnie gościnność starszej pani, gdy częstuje mnie słodyczami, winogronem i słodkim napojem z puszki. Zwykły ludzki, serdeczny gest, a wzbudza tyle ciepłych emocji. Dołącza do nas jej mąż. Kobieta tłumaczy, że był on poważnie ranny w czasie wojny i pokazuje blizny na głowie. 
Na drogę dostaję kilka dorodnych kiści winogron.




Droga szutrowa przechodzi w asfalt. Mijam Ktosh, Gruemirë, Rrash, Dragoc, Boks.  




Jestem na miejscu. Zbliża się godz. 13.00. Dojechałam do miejscowości Mes i mostu na rzece Kir.


Kamienny most w miejscowości Mes to stara, turecka przeprawa przez rzekę Kir. Jest to jeden z najlepiej zachowanych na całych Bałkanach obiekt inżynieryjnej architektury osmańskiej. Konstrukcja wąska, lekka, z wielkim łukiem pośrodku. Posiada 108 metrów długości, na które składa się 16 łuków. Most wybudowano w 1769 r. na polecenie lokalnego paszy, Kara Mahmuda Bushati. Był przeprawą na ważnym szlaku handlowym do Prisztiny,  przetrwał wszystkie wojny, okupacje i najazdy.
Most robi wrażenie. Zatrzymuję się tu dłuższą chwilę. 


W Mes jem obiad, po czym jadę do Szkodry. Szkodra to największy ośrodek gospodarczy i kulturalny w północnej części Albanii.
Jadę główną drogą przez Hot i Ri. Ruch jest duży. Wjeżdżam do centrum. Deptak, parasole, dużo ludzi siedzących przy stolikach. Jest jakby wielkomiejsko :)


I ciekawostka. Sztuczne drzewa na deptaku!




Ze Szkodry wyjeżdżam drogą SH5. Kierunek - Jezioro Koman. Mijam całkiem duże miasteczka Renc, Guri i Zi, Juban, Ganjollë. Robi się późno, zaraz będzie zmierzchać. Miejscowość za miejscowością. Nie ma warunków do biwakowania "na dziko". Wjeżdżam do miasta Mjedë. Zauważam reklamę hotelu Hasmegaj. Niestety nie ma wolnych pokoi, ale mogę się rozbić na trawniku za hotelem za jedyne 5 euro i skorzystać z sanitariatu w budynku. Dobre i to.

Zaczyna zmierzchać, gdy kończę rozkładanie namiotu. Dzień dobiega końca...


Kategoria Albania 2025, wyprawy

Dzień 6 - Gjorm

  • DST 45.94km
  • Czas 02:35
  • VAVG 17.78km/h
  • VMAX 48.57km/h
  • Temperatura 29.0°C
  • Sprzęt Scott
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 20 września 2025 | dodano: 11.11.2025

Nie mogłam usnąć. Gdy obudziłam się po raz pierwszy na wezwanie materacyka, założyłam puchówkę. Noc była bardzo zimna. Wstałam po godz. 7.00. Na zewnątrz była straszna wilgoć. Namiot wręcz ociekał wodą. Zaparzyłam herbatę i zrobiłam kanapki z paprykarzem. Czekam na pierwsze promienie słońca. Pojawiły się około godz. 9.00. Namiot wysechł w oka mgnieniu. Powoli zwijałam biwak. Przede mną kolejny cel wyprawy - Jezioro Koman. W wakacyjnym tempie powinnam tam dotrzeć za dwa dni.
Młody biznesmen wywiązał się z umowy. Na parkingu czekało auto. Kierowcą był ojciec chrzestny przedsiębiorczego młodzieńca :)



Droga na przełęcz zajęła około 40 minut. Cóż to była za jazda!!! Nie przypuszczałam, że na serpentynach udaje się wyprzedzać inne auta. Kierowca prowadził niesamowicie. Podobno jeździ tą drogą 30 lat i zna ją na pamięć. Mimo to nie chciałabym przeżyć ponownie takich ekstremalnych emocji.
A na przełęczy - kramik z miodem. Pewnie to stała miejscówka starszego sprzedawcy. Jadąc do Theth spotkałam tu Polaków podróżujących autem, a teraz - dwóch rodaków jadących do Theth na motocyklach. Jaki ten świat mały.
Ledwo zaczęłam zjeżdżać, a już minęłam luksusowy hotel i wioskę Bogë. Droga cały czas wiedzie w dół. Za Bogë zatrzymuję się w przydrożnej restauracji na obiad.


Mijam znane miejsca - wioskę Dedaj i skrzyżowanie z drogą prowadzącą do Zagorë. Z drogi SH21 zjeżdżam w drogę prowadzącą do osady Rec. Na początkowym odcinku droga jest asfaltowa. Po jej obu stronach znajdują się pola, a może raczej ugory, bo co można uprawiać na ziemi usianej kamieniami.    




Dojeżdżam do jakiejś osady. Nie ma tablicy informacyjnej. Nawet nie wiem, że właśnie przejeżdżam przez Rec. Kończy się asfalt. Droga przechodzi w szuter. Sprawdzam na mapie gdzie jestem. Dojechałam do Dukë. Kolejną większą osadą jest Gjorm.


Za Dukë rozciągają się bezdroża i góry aż po horyzont. Jest pięknie!


Zbliża się godz. 18.00. Zaczynam rozglądać się za miejscem na biwak. Droga staje się coraz bardziej kamienista. Pobocza też są kamieniste, pofalowane i porośnięte krzewami. Do Gjorm raczej nie dojadę przed zmierzchem. 
Jest miejsce na biwak! Za prowizoryczną "bramą" - stosem gałęzi znajduje się wejście na łąkę położoną poniżej drogi. Gramolę się ze Scottem przez te gałęzie. Miejscówka jest idealna. 

Rozbijam namiot. Kończy się kolejny dzień...


Kategoria Albania 2025, wyprawy

Dzień 5 - Theth i Blue Eye

  • DST 7.95km
  • Temperatura 28.0°C
  • Sprzęt Scott
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 19 września 2025 | dodano: 10.11.2025

Noc była bardzo zimna. Nie powinno to dziwić, przecież jestem w sercu Gór Przeklętych. Czy wyprawową tradycja stanie się nocne pompowanie materaca?! Niestety. Powietrze zeszło i dzisiejszej nocy. Nie mam złudzeń - tak będzie do końca wyprawy.
Wyprawowa tradycja, wyprawowy hymn :) No właśnie, ta melodia w mojej głowie to... "Smak i zapach pomarańczy" Tadeusza Woźniaka :) Z pomocą przyszedł wyprawowy kompan - gdy zanuciłam, od razu rozpoznał, że to TA piosenka. Idealnie wkomponowuje się w rytm rowerowej jazdy, choć tekst nie jest rowerowy ;)
I. Kto to pędzi tak przez miasto,
komu w tych ulicach ciasno.
Biegnę gryząc pomarańcze,
ziemia pod nogami tańczy :)
II. Naokoło kipi życie
i ja mam się znakomicie.
Wszyscy niosą oczy jasne,
trotuary są za ciasne :)
III. Przejmująco pachną lipy,
rośnie mi po cichu broda.
Wieczór aż od dziewcząt kipi,
może czeka mnie przygoda :)
IV. Lubię kiedy jest sobota,
gdy po wszystkich już kłopotach.
Lubię śpiewać, lubię tańczyć,
lubię zapach pomarańczy :)

I tak to leci w mojej głowie i tak to sobie podśpiewuję, fałszując na wszelkie możliwe sposoby :)
Ale co tam pomarańcze. Jestem w Theth. Wstałam ciut przed godz. 8.00 i od razu wybrałam się na zakupy. Oprócz portfela zabrałam aparat fotograficzny.
Rozglądam się z zaciekawieniem. Agro tu, agro tam i auta na podjazdach. Theth na zakończenie letniego sezonu przeżywa najazd turystów. Niektórzy już ruszają w góry.




W Theth jest tylko jeden sklep. Nie można do niego nie trafić, znajduje się przy głównej ulicy. Kupuję chleb, konserwę rybną i oczywiście ciasteczka na deser. 
Wracam. Dzisiaj śniadaniuję przy stole. Gdy popijam herbatę i podjadam ciasteczko, podchodzi rodak ze zmotoryzowanej grupy. Przyjechali na dwa auta. Cztery lata temu, przed wyasfaltowaniem drogi z przełęczy byli tu na rowerach. Theth wyglądało wówczas inaczej... Kilka dni temu wracając z trekkingu do Valbone, znajomy złamał nogę... Dziś wracają do Szkodry... Podczas rozmowy czas szybko ucieka. 
Z campingu wyjeżdżam w samo południe. 
Będąc w Theth ciężko przejść obojętnie obok tutejszej świątyni. Lokalny kościół zbudowany w 1892 r. jest dość kompaktowy, jednak fantastycznie prezentuje się na tle okolicznych szczytów. Mały, kamienny kościół, z wieżą i dachem pokrytym gontem to jeden z najchętniej powielanych kadrów, będący wizytówką miejscowości.


Chciałam również zobaczyć Wieżę odosobnienia, ale rowerowy kompan pogonił nie oglądając się za siebie. Cóż, będę musiała przyjechać do Theth raz jeszcze i obejrzeć na spokojnie jego atrakcje, a może też wybrać się w góry na trekking :) 


Jadę do Nderlysaj, obejrzę jeziorko błękitne oko i ruszę dalej szutrową drogą przez Kir do Prekal, a stąd przez Szkodrę do Koman. Taki jest plan. Czy uda mi się go zrealizować - zobaczymy :)
Droga jest do Nderlysaj jest bardzo urokliwa. Czy ja nie nadużywam tego stwierdzenia? 




Dojechałam. Zostawiam rower na parkingu przed przydrożnym barem. Młody właściciel baru ma zadatki na wielkiego biznesmena. Jest bardzo operatywny, zaprasza kierowców na swój parking, zabawia klientów rozmową. Mnie wytłumaczył jak dojść do jeziorka i upewnił, że rower jest bezpieczny pod okiem kamer zainstalowanych na ścianie jego restauracji.


Do niebieskiego oka z Nderlysaj prowadzi szlak o długości około 2 km. Początkowa trasa łagodnie pnie się w górę szutrową drogą. Im wyżej, tym droga staje się bardziej kamienista i stroma. Nie widzę przed sobą tłumów. Idę samotnie. Natomiast mijają mnie wracający turyści. Idę ostrożnie patrząc pod nogi, dlatego nie sposób nie zauważyć obuwia innych. Co ci ludzie mają na nogach! Najbardziej zaskakujący widok - plastikowe klapki i czółenka na obcasie. Ja pewnie w takich butach nie dałabym rady :) 








Dojście do jeziorka zajęło mi około 45 minut. Było warto.
Błękitne Oko zostało wyżłobione przez spływające z góry potoki. Wypełnione jest lodowatą wodą, która spływa niewielkim wodospadem. Ma głębokość od 3 do 5 metrów.
Wyjątkowość temu miejscu nadaje intensywny turkusowy kolor wody.


Do baru wracam około godz. 16.00. Przed dalszą drogą zamieniam słowo z młodym biznesmenem. Okazuje się, że trasa przez góry do Prekal jest nieprzejezdna. W Kirze drogę zerwała lawina z kamieni. A to pech. Trzeba będzie zawrócić. Wyprawowy kompan nie chce wjeżdżać na przełęcz rowerem. Cóż, nie będę dyskutować. Z pomocą przychodzi właściciel baru, załatwia transport na przełęcz (za jedyne 30 euro od osoby) i proponuje nocleg na swoim campingu po przeciwnej stronie drogi. 
Miejscówka zwana górnolotnie campingiem nie jest zła. Jest prysznic z ciepłą wodą, toaleta, zlew na zewnątrz, miejsce na ognisko. Jest wszystko czego potrzeba na wyprawie.
Rozbijam namiot. Dzień powoli dobiega końca.


Kategoria Albania 2025, wyprawy

Dzień 4 - Theth

  • DST 36.62km
  • Temperatura 27.0°C
  • Sprzęt Scott
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 18 września 2025 | dodano: 01.11.2025

Noc była bardzo zimna. Ubrałam się na cebulkę - ostatnia warstwa - puchówka :) Temperatura nie była jedyną "niespodzianką". Z materaca zeszło powietrze, niezupełnie, ale prawie. Musiałam trzy razy dopompowywać. Chyba rozszczelniła się zatyczka. 
Wstałam o godz. 7.00. Śniadanie, składanie namiotu, pakowanie i jeszcze coś. Szukając w kosmetyczce lusterka znalazłam licznik! Zupełnie nie pamiętałam, że tam go zapakowałam.
Budzi się dzień. Powoli ożywia się ruch na drodze. Auta zatrzymują się przed restauracją. Nie ma to jak łyk kawy na dobry początek dnia. Ja również idę do restauracji. Kawę zaparzyłam na biwaku - torebkową dwa w jednym. Brakuje tylko deseru - racuszka babci Marysi. 
Błogie lenistwo. Kawa, racuszek, widok na góry. Czy można sobie wymarzyć piękniejszy poranek? 
Aby tradycji stało się zadość w trasę ruszam ciut po godz. 10.00. Słońce już świeci, jest gorąco. Zimna noc i rześki poranek przeszły do historii :) 
Według wskazań licznika do Bogë było jedynie 3 km. Tu już zawitała cywilizacja. Drogę usiały tablice informujące o campingach. Przydrożne cafeterie kuszą kawą i zapachami lokalnych potraw.  


Wzmaga się ruch na drodze. Mijają mnie sznury aut - osobowe, terenowe, kampery. Tablice rejestracyjne wskazują na turystów z różnych zakątków Europy. Ciekawostką może być to, że na albańskich numerach jadą najczęściej nowe modele Mercedesów, VW, Audi. Za kierownicą bardzo młodzi ludzie. Wnioskuję, że do Theth jedzie kwiat albańskiej śmietanki młodych dorobkiewiczów :)   
Na chwilę zatrzymuję się przed olbrzymim hotelem. Ośrodek wygląda na nowoczesny i komfortowy. Jest też zadaszony parking, bankomat. A ja myślałam, że Albania to jeszcze taki koniec świata. A tu - proszę - wypasiony hotel :)


Za hotelem zaczyna się podjazd na przełęcz. Droga staje się kręta. Pojawiają się pierwsze łagodne serpentyny. Chciałabym aby ta droga nigdy się nie skończyła! 


Zatrzymuję się na fotkę na punkcie widokowym - wybetonowanym podeście. Patrzę na drogę, którą jeszcze niedawno jechałam. Ileż zakrętów, zygzaków! Piękności. Cieszę się, że tu jestem. Cieszę się tą chwilą. Liczy się tu i teraz, wszystko inne w tym momencie nie jest ważne. Rowerowa chwilo trwaj! :)


Serpentyny zagęszczają się. Coraz bliżej do przełęczy. 


Jedna, druga, trzecia agrafka i dojechałam. Jestem na przełęczy Buni i Thores!
Jeszcze do niedawna droga z przełęczy do Theth była szutrowa. Niestety w 2021 r drogę wyasfaltowano. Stąd tyle aut pędzi do serca Gór Przeklętych. 
Rozglądam się z zaciekawieniem. Widoki są przednie. Nieopodal rozbił kram starszy pan. Zachęca do zakupu miodu. Raczej nie skorzystam, nie ze względu na cenę - słoik tylko 40 euro :) 
Obok zatrzymuje się auto na albańskich numerach. I jaki język słyszę? Oczywiście polski. Mówię "dzień dobry" i zaczynamy rozmowę. Skąd, dokąd, jak fajnie zwiedzać Albanię na rowerze, ich syn też jest na Bałkanach, chyba obecnie w Chorwacji... Gaworzymy jak dobrzy znajomi :) Nie wiedziałam, że jestem aż tak towarzyska i rozmowna :) Żegnamy się życząc sobie wszystkiego dobrego. 


Zaczynam zjazd. Jest już popołudnie. Zrobiło się chłodno. Zakładam wiatrówkę i... z górki :)


Droga jest bardziej niż urokliwa. Wije się między drzewami. Jeden zakręt, drugi... Jest oczywiście pięknie! Pedałuję, nie pedałuję, zaciskam hamulce, odbijam, a w głowie słyszę  tada, tada, tada dam, tada, tata dam. Podśpiewuję! Co to za melodia?! Przypomnę sobie :) Tada, tada, tada dam :)


Jadę, jadę i jadę. Nie myślałam, że zjazd będzie aż tak długi. Wieje lodem! Zamarzam! 
Nareszcie. Asfalt się kończy. Wjeżdżam na mostek. Dojechałam. Jestem w Theth.
Pierwsze wrażenie. Nie tak sobie wyobrażałam osadę na końcu świata - jedną z najbardziej izolowanych w Europie. Wprawdzie to jeszcze nie nasze Zakopane, ale pewnie za kilka lat nim będzie. 
Grill bary, restauracje, ośrodki noclegowe i wszędzie auta. Cywilizacja przez duże "C" zawitała do Thteth. Z drugiej strony, czy można się dziwić, że rzesza ludzi chce zobaczyć takie wspaniałości natury. Theth stało się popularnym ośrodkiem turystyki górskiej w Europie. Najczęściej słyszałam na ulicy język francuski i niemiecki.


Biwak rozbijam na campingu "Zorgji". Cena za namiot 5 euro.
Na campingu zauważam dwa auta (powiedzmy, że to kampery) na polskich tablicach. Dziś już jest za późno na pogawędkę. Powoli ewakuuję się do snu. Zrobiło się ciemno. Jutro zamienię słowo z rodakami :) 


Wieczór jest bardzo rześki. Zimnica! Noc zapowiada się hardkorowo...


Kategoria Albania 2025, wyprawy