Basik prowadzi tutaj blog rowerowy

UItramaraton Piękny Wschód. Parczew 2-3.05.2015r.

  • DST 505.65km
  • Czas 20:08
  • VAVG 25.12km/h
  • VMAX 43.04km/h
  • Sprzęt Specialized
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 2 maja 2015 | dodano: 03.05.2015

Udało się! Zdobyłam kwalifikacje do BBT! Pokonałam dystans 505,65 km i przeżyłam :) Na trasie byłam 24,13 h, natomiast efektywnie pedałowałam przez 20, 08 h.
Relację napiszę wkrótce. Jest o czym pisać. A teraz chciałabym podziękować za wspólną jazdę na początkowych kilometrach - Kosmie, Renatce, Tomkowi i chłopakowi, imienia, którego nie znam. Jednak szczególnie chciałabym podziękować Pawłowi, z którym jechałam od około 150 km. Serdecznie dziękuję Pawle za wspólną jazdę i do zobaczenia w przyszłym roku na BBT :)

A oto cała prawda o "Pięknym Wschodzie"....

A jednak usnęłam. Budzik zadzwonił przed godz. 5.00. To już dziś! Prysznic, śniadanie - obowiązkowo makaron i dylemat - jak mam się ubrać? Poranek jest rześki (7 stopni na plusie) i słoneczny. Wszystko wskazuje na to, że tym razem deszczowe prognozy nie sprawdzą się. Ubieram się na cieńszą cebulkę, koszulka termiczna z długim rękawkiem, a na to koszulka rowerowa z krótkim rękawkiem. Pierwotnie miała być grubsza cebulka - koszulka rowerowa + kurtka, więc teraz mam tekstylny problem. Co zrobić z kurtką?! Na rower założyłam dwie małe torby podsiodłowe, jedną pod siodełko, drugą na kierownicę. Za nic nie upchnę kurtki do takiej małej torby. Nie planowałam zabierać plecaka... Trudno będę wyglądać dziwacznie. Owijam kurtką ramę, a starszy mocuje ją zipami. Majstrujemy jeszcze przy siodełku. Jest jakby ciut za nisko zamocowane. Ląduje w górę, następnie ciut w dół. Powinno być dobrze....
I nareszcie wyjeżdżamy z domu. Starszy uparł się, że zawiezie mnie na start autem. Niech mu będzie. Tym razem nie droczę się z nim.
Na miejscu jesteśmy za kwadrans godz. 7.00. Szukam wzrokiem Mariobikera. To chyba on! Ależ ma wybłyszczony rower, jak spod igły! Zamieniamy słowo. Fajnie jest poznać w realu znajomego z BS.
Coraz bliżej startu. Widzę Kosmę i resztę naszej grupy - Renatkę, jej męża Tomka i chłopaka, którego imienia nie znam. Startuje pierwsza grupa. To faworyci. Jest wśród nich Grzegorz. My startujemy trzeci.
Rozglądam się z ciekawością po zawodnikach. Wszyscy w spd, kombinezony kolarskie, a ja.... Amator do n-tej potęgi. Zamiast spd adidasy Crivit z Lidla w kolorze czerwono-czarnym z urokliwymi czerwonymi sznurówkami, strój rowerowy, a nie kolarski garniturek, bez okularów - zostały w domu. Jednak nie peszy mnie moja kolarska odmienność. Jeśli mam dać radę, to poradzę sobie z dystansem bez względu na te odmienności. Cudaki górą!
Startujemy! Ustalamy, że jedziemy spokojnie, 28-30 km/h. Pierwszy PK znajduje się na 65 km. Idzie mi całkiem dobrze, daję radę. Za Komarówką Podlaską rower płata figla Kosmie. Wyłamuje się szprycha w tylnym kole. Kosma nie poddaje się. Mocuje dwie szprychy razem i goni dalej na scentrowanym kole.
Wyprzedza nas grupa startująca po nas. wszyscy w garniturach z 1008. Wśród nich jest dziewczyna. Ależ pognali! My z kolei przed Międzyrzecem Podlaskim dochodzimy grupę startującą przed nami. Jedziemy wspólnie do PK1 - sklepu spożywczego w Mostowie. Chwila oddechu na drugie śniadanie. Mamy do wyboru drożdżówkę, kanapkę lub banana. Wybieram drożdżówkę z serem - moja ulubiona, uzupełniam wodę w bidonie i ruszamy. Tomek - szef naszej grupy pogania.
Ruszamy w większej grupie z rowerzystami, którzy w międzyczasie dojechali do PK. W Międzyrzecu Podlaskim wjechaliśmy na drogę krajową K-19. Jedziemy w kierunku Białegostoku. Jest niestety pod wiatr. Staram się jechać na kole za Renatką, ale wyprzedza mnie rowerzysta, kolejny rowerzysta i kolejny.... Zabrakło koła, na którym mogłabym jechać. Niech jadę. Ja jestem za słaba na ich tempo, choć może nie jest tak do końca. Pewnie dałabym radę jechać szybciej, tylko po co. W głowie mam rady Jurka - powinnam jechać w swoim tempie. Mam do pokonania 500 km i zero doświadczenia na takich długich dystansach. Nie chodzi o to, abym się zamęczyła na pierwszych 200 km i podziękowała za dalsza jazdę. Zresztą nie chodzi mi o rywalizację, miejsce w ogólnej klasyfikacji. Ja chcę dojechać do mety, to jest mój cel, no może jeszcze zmieścić się w limicie 25 godzin. Jaka jestem rozsądna, sama siebie nie poznaję :)
I tak sobie pomykam z prędkością do 30 km/h, czasem szybciej. Peleton mam w zasięgu wzroku. Dojeżdżam do chłopaka, który podobnie, jak ja dał sobie spokój ze ściganiem i jedzie w swoim tempie. Rozmawiamy jadąc. Może nasze tempa będą podobne i pośmigamy dalej razem?
Dojeżdżamy do Sarnak. Tu możemy podstemplować kartę startową niekoniecznie w wyznaczonym PK, wystarczy pieczątka z nazwą miejscowości. Stempelek w karcie wbija urocza pani ze sklepu przy naszej trasie. O dziwo przed sklepem są nasi, doszliśmy ich. Dalej jadę razem z Renatką i Tomkiem. Kosma z kolegą pognali na właściwy PK- Stację Paliw przy ul. Kolejowej.
W Sarnakach odbijamy na Janów Podlaski - Terespol. Chwila i dojeżdżamy do PK3 na 107 km. Jest to zajazd Leśny w Horoszkach Małych. Tu miał być pierwszy ciepły posiłek - naleśnik. Miał być i pewnie będzie, ale za dwie godziny. I tak ciepły naleśnikowy czar prysł. Jest jeszcze coś. Organizator nie zapewnił wody na tym PK. Mogę mieć problem. Kończy mi się picie w jednym bidonie, a z domu zapomniałam pieniędzy. Mam jeszcze 0,7 litra pepsi w drugim bidonie na czarną nocną godzinę. Cóż, czarna godzina może być całkiem jasna, napić się przecież trzeba.
Z Horoszek Małych wyjeżdżamy większą grupą. Pogoda jest jak rowerowe marzenie - ciepło, słonecznie, boczny wiaterek. Staram się utrzymać tempo ścigaczy, ale po kilkunastu kilometrach pasuję. Jadę wolniej, w swoim tempie. Znowu rozsądek wziął górę. Trudno, dalej będę jechać sama. Nie martwi mnie to zbytnio, lubię pedałować w pojedynkę i nie boję się nocy. Jazda w peletonie to nie dla mnie. Podziwiam widoki, rozmyślam, jestem w swoim żywiole. Jest cudownie!
Jadąc koło sklepu w jednej z miejscowości mijam ścigaczy z grupy Rowerowego Lublina. Niezłe zuchy z tych chłopaków. Wcześniej widziałam ich w akcji na drodze, pomykali, że cho, cho. Nie trudno się domyśleć, że gdy lubelskie zuchy wsiadły na rowery zostałam daleko, daleko w tyle za nimi.
Jadę w swoim tempie. Konsekwentnie od początku na górnym chwycie. Oszczędzam kręgosłup. Wprawdzie na codzień nie przejmuję się swoją dyskopatią kręgosłupa szyjnego, ale dziś to co innego. W niedzielę chcę dojechać do mety, a w poniedziałek chcę pójść do pracy. Nie wiem, czy to mózg tak zaprogramował mój organizm na czas ultramaratonu, czy to działanie adrenaliny - praktycznie nie odczuwam drętwienia prawej dłoni i prawej nogi, a i z barkiem oraz szyją jest prawie ok.
Tak sobie jadę, pomykam, pędzę i... dojeżdżam do ściganta z Rowerowego Lublina. Nie można ich nie rozpoznać - mają takie same stroje rowerowe w kolorze jasny pomarańcz z napisem "Rowerowy Lublin". Jeden z lubelskich zuchów zatrzymał się na przystanku autobusowym. Widziałam go wcześniej pomykającego na trasie. Wyjechał po naszej grupie, ale razem z nami lub bezpośrednio po nas przyjechał na PK1. Czyżby awaria roweru? Przez krótką chwilę lustruję go wzrokiem. Wygląda na sympatyczną osobę. Mam wielką ochotę zagadać do niego, ale... Nie chcę być natrętem.
Jak było do przewidzenia lubelski zuch dogonił mnie i prześcignął. Do Terespola pozostało około 7 km. Dobrze byłoby wspólnie zaliczyć PK4. Wcześniej w mojej głowie zrodził się pomysł uzyskania stempelka na karcie startowej niekoniecznie w wyznaczonym PK. Podobnie, jak w Sarnakach nie musimy dojeżdżać do właściwego PK, tj. Miejskiego Ośrodka Kultury przy ul. Sienkiewicza 27.
Może uda mi się dojechać do Terespola w parze? Ładnie, czy nie ładnie, wypada, czy nie wypada - wsiadam na koło Rowerowego Lublina. Zagaduję kolegę o nawigację, czy korzysta z niej na trasie. Wypada coś powiedzieć, o coś zapytać, gdy się przykleiło do kolegi. Okazuje się, że jesteśmy posiadaczami takiego samego urządzenia nawigacyjnego - mapy od organizatora, którą trudno nazwać mapą :)
Idzie mi całkiem dobrze. Nadążam. Dystans jest niewielki, więc nie powinnam się zajechać. Trochę mi głupio jechać na kleszcza za nieznajomym...
Przed Terespolem czeka nas niespodzianka. Podjazd. Żartuję, że jak w Ciecierzynie pod Lublinem.... Trzeba coś zagadać, gdy się jedzie na kleszcza... Podjeżdżamy bliżej i co widzimy. Dziwaczne podjazdowe koromysło! Ten kto  zaprojektował to COŚ miał prawdziwą  ułańska fantazję! Na asfalcie ułożone są metalowe płyty. Taki szaliczek w paseczki - asfalt, płyta, rowerowy podskok, asfalt, płyta, rowerowy podskok... Kolega kluczy od krawędzi do środka. Ja jadę na kreskę i uważam, aby się z nim nie zderzyć. Dobrze, że to podjazdowe koromysło jest dosyć krótkie, ostre, ale króciutkie. Uff... Wjechaliśmy w podskokach. Zjazd i Terespol.
Wjeżdżamy do miasta i okazuje się, że kolega ma taki sam stempelkowy pomysł, jak ja. Podjeżdżamy pod sklep, ale zanim do tego dojdzie, ja przepraszam go za jazdę na kole. Nie ma mi chyba tego za złe, bo gdy zaparkowaliśmy przed sklepem mówi "Daj kartę". Idzie po stempelki, a ja zostaję przy rowerach. Trwa to chwilę. Robię łyka i pałaszuję słodycz, która jeszcze rano była galaretką i michałkiem. Z cukierków zdjęłam papierki, ale nie pomyślałam, że czekolada transportowana w saszetce na biodrach, może wejść w reakcję ze słońcem. W ten sposób mam galaretki w michałkowej otoczce.
Wraca kolega z pieczątkami. Oznajmia, że jak chcę, to mogę jechać, a on chwilę zostaje. Aż tak bardzo mi się nie spieszy... Przebąkuję, że może pojedziemy razem... Tylko, czy on zechce jechać w parze z takim dziwakiem w czarno - czerwonych adidasach z czerwonymi sznurówkami, z kurtką zamocowana na ramie?! Kolega ma sympatyczną buzię i coś mi podpowiada, że jest miłą i przyjazną osobą. Staram się nie gadać za dużo, aby go nie przestraszyć. Z natury jestem milcząca, ale, gdy intuicja mi podpowie, że spotkałam miłą, sympatyczną i przyjazną osobę to potrafię rozpuścić język i gadać, gadać, gadać.... szczególnie o rowerach :)
Kolega robi łyka, pali papieroska, a ja zabieram się za kanapkę. Rozmawiamy, tj. trwa miedzy nami dialog i pilnuję się, aby nie zamienił się w mój monolog. Kolega stwierdza, że wyprztykał się - na 140 km zrobił średnią 31 km/h. To jego nowy rekord! Patrzę na niego z uznaniem. Po raz pierwszy i ostatni w czasie ultramaratonu sprawdzam średnią na swoim liczniku - dobijam do 159 km przy średniej 28,98 km/h. Nie dowierzam! To moja rekordowa średnia na takim dystansie!
Jedziemy dalej razem. Na szczęście kolega nie przestraszył się :)
Kolejny PK5 znajduje się na 201 km w Sławatyczach na Stacji Paliw Orlen. Jadę grzecznie za kolegą. Trzymam się na kole. Sama nie wiem, jak mam się zachować - zaproponować zmiany, czy trzymać się z tyłu. Wybieram drugie rozwiązanie. Jedziemy z prędkością do 30 km/h. Sporadycznie zamieniamy słowo. Kolega od czasu do czasu podnosi się na siodełku oraz na zmianę ćwiczy "piąstki". Widać, że walczy ze sobą. Nie chcę być wścibska i nie pytam co się dzieje. Dojeżdżamy do Kodnia. On zostaje na parkingu koło kościoła, a ja jadę dalej. Obawiam się kryzysu i wolę turlać się w swoim tempie. Mówię, że dojedzie do mnie na trasie. On jest ścigantem i na pewno ani się obejrzę, jak mnie doścignie. 
Trasa do Sławatycz jest bardzo urokliwa. Prowadzi przez lasy, a do tego jest płasko, jak na stole. Byłoby idealnie, gdyby nie nawierzchnia. Jest taka sobie. Samo życie - nie można mieć wszystkiego. Jeszcze wtedy nie wiedziałam co nas czeka w nocy....
Trasą z Terespola do Sławatycz jadę pierwszy raz. Zresztą to mój pierwszy raz w Terespolu. Zupełnie nie znam tych stron. Mijam miejscowości, które zamierzam odwiedzić latem - Kodeń, o którym już wspominałam, Jabłeczną (trzeba odbić kilka kilometrów od trasy), Pratulin, Kostomłoty. Nie przemęczam się pedałowaniem. Turlam się z prędkością 26 - 27 km/h. Zaczynam odczuwać lekkie bóle mięśni od wewnętrznej strony ud na wysokości pachwin. Dziwne. To moje pierwsze takie dolegliwości.
Do Sławatycz dojeżdżam w pojedynkę. Nie mijam tablicy informacyjnej z nazwą miejscowości, ale w "ogródku" na stacji paliw widzę naszych. Skręcam. Dobrze trafiłam. To na tej stacji jest PK5.
Organizator zostawił dla nas kanapki, drożdżówki, banany, wodę i colę. Jednym słowem postój na bogato :)
Zanim coś zjem i wypiję wychodzę na stronę. To także część mego planu. Zero naturalnych toalet. Nie chce ciągać szosówki po krzaczorach. Na źle dużo nie trzeba, a nóż wbije się jakiś kolec w oponę i po zawodach. Mam pompkę i zapasową dętkę, ale co z tego skoro nie przećwiczyłam zmiany dętki w takich cienkich oponkach. Jestem a-techniczna, jeśli chodzi o naprawy roweru...
Jak dobrze jest umyć ręce i choć trochę się odświeżyć. Jak mało brak do szczęścia na ultramaratonie - wystarczy odrobina luksusu - mydło i bieżąca woda :) Niby nic, a tyle przyjemności :)
Gdy zastanawiam się od czego zacząć małe co nie co, od kanapki, drożdżówki, czy banana - wpada Kosma. Co on tutaj robi?! Powinien być daleko z przodu! Okazuje się, że awaria roweru była na tyle poważna, że musiał kopic nowe koło. Pyta panią z obsługi o naszą grupę. Podobno odjechali jakieś 15 minut temu. Kosma pędzi dalej, a ja zostaję. Czekam na kolegę. Z kanapką, drożdżówką i bananem wychodzę do ogródka. Towarzystwo jest doborowe - jeden kolega w garniturze z 1008, dwaj pozostali również wyglądają na zaprawionych w rowerowych bojach. Żartuję, że dla takiego garnituru 1008 tak się męczę :)
Przyjeżdża kolega. Wypadałoby się przedstawić i zapoznać, skoro mamy dalej wspólnie przemierzać szlak Pięknego Wschodu. Podaję koledze rękę i mówię, że jestem Baśka. On uśmiecha się i mówi Paweł. Uprzejmościom stało się zadość :)
Jemy kanapki. Przyjeżdżają rowerzyści z trasy Giga - 200 km. Jakież te chłopaki sponiewierane. Gimnastykują się, rozciągają.... Ja tylko chodzę. Paweł rozciąga się. Mówię głośno, że jakoś tak dziwnie bolą mnie mięśnie od wewnętrznej strony ud. Paweł kwituje krótko - "to od jazdy na wysokiej kadencji, jedź siłowo, z mniejszą kadencją, ale wtedy wysiądą kolana".  Powiedział co wiedział, ale pewnie wie co mówi :) Postanawiam zmienić biegi. Pojadę siłowo, a gdy zacznę odczuwać kolana, to zacznę jechać na wyższej kadencji.
Zbieramy się do odjazdu. Na drogę zabieramy po kanapce i bananie. Do kolejnego PK dzieli nas dystans ponad 70 km. Na postoju Paweł coś wspomniał o kryzysie... Nie chce mi się w to wierzyć... Zanim ruszymy kolega wypali jeszcze dwa papierosy.
Jedziemy do Dorohuska. PK6 znajduje się w KS Granica przy ul. Szkolnej.
Jadę za Pawłem. Podobno ma kryzys, a pedałuje, jak na pierwszych kilometrach. Czego on się napalił?! Czy ja za nim nadążę?!
Trasa do Włodawy jest pofalowana - pagórek, zjazd, pagórek, zjazd. Licznik wskazuje, że jedziemy z prędkością 30-37 km/h. Czy ktoś w tym towarzystwie ma kryzys?! Na zjazdach Paweł odjeżdża, ale na podjazdach powiedzmy, że go doganiam. Patrze na niego, a raczej wpatruję się w niego wyczekując kiedy podniesie się na siodełku. Jak się podniesie, to znak, że zwolni i będę miała szansę dojechać do niego. Już, już... i się podnosi. Uf, udało się. Jest! W takim szybkim tempie pokonujemy dystans około 22 km i dojeżdżamy do Włodawy. Jest to jedyny odcinek na trasie całego ultramaratonu, na którym się zmęczyłam. Tak, tak, kolega dał mi w kość :)
Pokonujemy jeszcze około 2-3 km i zatrzymujemy się na przystanku autobusowym w jednej z mijanych miejscowości. Paweł uskutecznia rozciąganie. Patrzę na niego z zaciekawieniem. Może też powinnam poćwiczyć? Pytam, w jaki sposób mam się porozciągać. Otrzymuję odpowiedź zwięzłą i pełną treści, choć bardzo krótką - "jak na lekcjach w-f". Kurcze, w-f miałam na I roku studiów.... Improwizuję :) Nawet mi wychodzi :) Dobraliśmy się z kolegą, jak w korcu maku. On ma problem z kręgosłupem lędźwiowym, a ja szyjnym. Dwa połamańce chcą przejechać 500 km :) Ćwiczymy i rozmawiamy. Z tego Pawła to całkiem sympatyczny gość.
Jedziemy dalej. Cały czas trzymam się za Pawłem. Staram się za dużo nie gadać, ale... Paweł, z której strony mamy wiatr, Paweł, czy bardzo Cię boli, Paweł...
Kolejne dwadzieścia i coś kilometrów i kolejny przystankowy postój. Nabieram wprawy w gimnastyce :) Rozmawiamy. Tematem wiodącym są oczywiście kwestie rowerowe. Paweł opowiada o swoich wyjazdach w Bieszczady, do Częstochowy, a także o wycieczkach w okolicach Lublina.
Ruszamy. Do Dorohuska już całkiem blisko.....







cdn.


Kategoria Maratony


komentarze
Gość | 14:28 czwartek, 31 października 2019 | linkuj I zapomniała..... brak zakończenia do dziś.
Katana1978
| 13:18 czwartek, 14 maja 2015 | linkuj Żebyś tylko nie zapomniała co było do opisania :)))
Basik
| 05:24 czwartek, 14 maja 2015 | linkuj Fajnie, że czytacie moją relację. Opis dokończę, ale teraz pochłania mnie remont - upychanie czego się da do garderoby i po kątach, wynoszenie mebli (oczywiście po powrocie z pracy). Przyszedł Pan do parkietu, więc będzie chwila oddechu z wynoszeniem, przenoszeniem, aż do tapet i sprzątania po remoncie :) Wieczorami padam i stąd zaległości. Postaram się dokończyć opis, tym bardziej, że w najbliższy piątek wieczorem jadę na maraton przygodowy i znowu będzie o czym pisać :)
starszapani
| 21:21 wtorek, 12 maja 2015 | linkuj Przepięknie pojechane :))) Super, gratuluję :)))) Tylko dokończ opis :)
matx
| 17:22 wtorek, 12 maja 2015 | linkuj To zupełnie jak w amerykańskich serialach - kiedy akcja się rozwinęła to znak że trzeba zakończyć odcinek ;) Gratuluję dystansu, wielki szacunek!
jurektc
| 14:06 poniedziałek, 11 maja 2015 | linkuj Nooo,tego to juz za wiele :) wpis nie skończony !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Obiecałaś :) hmmmmm
Mariobiker1973
| 15:16 piątek, 8 maja 2015 | linkuj "... wybłyszczony rower ..." eee przesada ;) W przyszłym roku stuknie mu 10 latek ( i 100 kkm ) i przyjdzie pora na następny - pewnie szoska :)
Basik
| 13:28 piątek, 8 maja 2015 | linkuj Praca, remont i awaria internetu... Postaram się nadrobić zaległości w szybszym tempie. Do niedzieli będzie po wszystkim :)
Katana1978
| 16:32 czwartek, 7 maja 2015 | linkuj Wow. :) Kiedy ciąg dalszy ?
jurektc
| 14:05 czwartek, 7 maja 2015 | linkuj Za bardzo sie ociągasz w pisaniu :) heheh ile można czekać na cd :)
franz11
| 22:09 środa, 6 maja 2015 | linkuj super dystans gratulacje:)
limit
| 18:55 środa, 6 maja 2015 | linkuj Za każdym razem jak czytam relację z takiego dystansu to mnie kusi spróbować zrobić coś podobnego :-) Gratulacje! I powodzenia w BBT.
Jarro
| 08:41 środa, 6 maja 2015 | linkuj Ogromne gratulacje. To jest wyczyn. Ho ho :)
Basik
| 05:26 środa, 6 maja 2015 | linkuj Stokrotne dzięki :)
Liczę, że będę następną kobieta z BS, która ukończyła 1008 :)
mors
| 21:55 wtorek, 5 maja 2015 | linkuj To się w mojej pale nie mieści :)
Gratuluję przemożnie i wyczekuję obszernych zeznań. ;)

@Pakistan: kilka kobiet z BS ukończyło już 1008. ;]
login
| 18:35 poniedziałek, 4 maja 2015 | linkuj Fajnie było pomóc, też mi sporo pomogłaś. Razem było raźniej, do następnego. Czekam na ciąg dalszy relacji, w szczególności o psich przejażdżkach i pomylonej drodze ;)
angelino
| 17:30 poniedziałek, 4 maja 2015 | linkuj Niskie pokłony, wspaniały wyczyn.
Mariobiker1973
| 15:46 poniedziałek, 4 maja 2015 | linkuj Gratulacje :) Jak się obrobię to wyślę Ci zdjęcia na @
vuki
| 05:49 poniedziałek, 4 maja 2015 | linkuj ujdzie ;)
mandraghora
| 19:19 niedziela, 3 maja 2015 | linkuj musiało się udać, gratki! Teraz czekam na relację jak odeśpisz :)
PakiPakistan
| 11:32 niedziela, 3 maja 2015 | linkuj wow! Chyba jesteś pierwszą kobietką na tym portalu, która taki dystans pokonała.Czekam na fotorelację
jurektc
| 11:31 niedziela, 3 maja 2015 | linkuj Cudownie Brawo!! Gratulacje za ten morderczy wysiłek.
Mamir
| 06:48 niedziela, 3 maja 2015 | linkuj Gratulacje, gratulacje i jeszcze raz gratulacje. Podziwiam za nie lada wyczyn.
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa tegot
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]