Spacerem po Bishkeku (dzień 1)
-
Temperatura
37.0°C
-
Sprzęt Scott
-
Aktywność Jazda na rowerze
Nareszcie! Wylądowaliśmy w Bishkeku. Jest godz. 5.00.
Podróż przebiegała spokojnie. Do Istambułu przylecieliśmy o godz. 18.30 czasu lokalnego. Przestawiam zegarek. U nas jest godz. 17.30.
Lotnisko w Istambule jest ogromne. Obserwuję podróżnych. "Płynął" jak rzeka mieniąca się różnymi barwami - samotnicy z walizkami, matki z dziećmi, pary: on-ona, oni... Kolorowe stroje mówiące o różnorodności kulturowej.
O godz. 20.10 jesteśmy już w powietrzu. Lot do Bishkeku trwa pięć godzin. Siedzimy obok siebie, ja na środkowym fotelu. Trochę rozmawiamy, trochę drzemiemy.
I nareszcie... Lądujemy.
Gdzie ja jestem?! Czy w ciągu pięciu godzin lotu czas cofnął się do okresu wczesnego komunizmu. Czy jestem Basikiem, czy bohaterką filmu "Ile waży koń trojański"?! Ściany straszą surowością, celnicy w czapkach z wielkimi otokami lustrują podróżnych wzrokiem. Podaję paszport do kontroli. Pieczątka i przechodzę po bagaż. Powiało Europą...
Czekam. Pojawiają się nasze pakunki. Po kilku minutach podchodzą Darek i Robert. Ich lot był opóźniony i zamiast przed nami, wylądowali po nas. Kolegom udaje się zdobyć jeden wózek bagażowy. Jesteśmy w komplecie - ekipa i bagaże. Sukces!
Chcę jeszcze skorzystać z toalety... To coś nie mieści się w europejskiej definicji toalety. Toaleta... Można napisać odrębną opowieść o kirgiskich toaletach.
Przed wyjściem z budynku lotniska dopada nas naganiacz. Mamy transport do Bishkeku. Krzyś negocjuje cenę - 2000 somów, czyli po 400 somów na głowę, co stanowi równowartość około 30-35 zł.
Jedziemy. Z ciekawością patrzę na mijane krajobrazy. W oddali majaczą góry. Uśmiecham się i myślę - "będzie pięknie". Jestem zaskoczona szerokością jezdni, brakiem linii segregacyjnych i szybkością z jaką zmieniają się widoki za szybą. W ciągu najbliższych trzech tygodni dane mi będzie poznać, co to znaczy "jazda po kirgisku".
Zatrzymujemy się przed kantorem. Wymieniamy walutę. Robimy zrzutkę "państwowych pieniędzy". Ja w "demokratycznym" głosowaniu zostaję wybrana skarbnikiem. Pakuję państwowe pieniądze do woreczka z zapięciem strunowym. Czy chcą, czy nie chcą - muszą pilnować skarbnika, a raczej państwowych pieniędzy. Nie pozwolą mi się zgubić. To już coś!
Dojeżdżamy do hostelu - Hostel Nomad przy ul. Usenbajewa 44. Krzyś z państwowej kasy płaci za transport. Dodatkowo każdy z nas dorzuca po 100 somów na kawę dla naganiacza. Zabawne. Na lotnisku kwota 5 euro, o jaką prosił wydała się nam zbyt wygórowana, a teraz dostaje od nas równowartość około 7-8 euro.
Piszę sms-a do starszego - "Jestem na miejscu, wszystko ok". Wysyłam i orientuje się, że w Polsce jest dopiero godz. 4.00...
Teraz czeka mnie próba techniczna - składanie roweru. To moja słaba strona... Proszę Roberta o pomoc... Poszło nam całkiem sprawnie. Teraz jego rower. Nawet napompowałam koła! Robię postępy!
Gotowe. Rowery są poskładane. Czekamy na wejście do pokoju. Krzyś z państwowej kasy płaci za nocleg - 2800 somów. Hostel wydaje się bardzo schludny, teraz wiem, że na kirgiskie warunki jest luksusowy.
Pokój jest 16-osobowy i.... klimatyzowany. Zajmuję dolne łóżko. Podobnie Darek i Krzyś. Robert i Rysio lokują się na górze.
Prysznic. Czy może być coś przyjemniejszego od strumienia chłodnej wody na ciele w "żarki" dzień? Zdecydowanie "NIE", a jednak... Przyjemniejszy może być tylko strumień ciepłej wody na ciele w chłodny wieczór. Ciepłej wody zaczerpniętej kubkiem z wiadra przez starszą Kirgizkę i wylany na moją szyję, ramiona... O tym dane mi będzie przekonać się w drodze do Kazyrman...
Odpoczywamy... Budzę się około godz. 15.00. Wychodzimy. Spacerujemy po Bishkeku.
Chodzimy bez celu. Może niezupełnie. Chcemy kupić kartusze. Pytamy młodego Kirgiza o sklep turystyczny. Chłopak ustala numer telefonu i dzwoni do sklepu, ustala dokładny adres i pyta o kartusze. Zupełnie bezinteresownie.
Po raz pierwszy jestem w mieście nie-europejskim. Wszystko dla mnie jest nowością. Patrzę, porównuję. Szerokie ulice, po których pędzi mnóstwo aut z prędkością przekraczającą znacznie 50 km/h, przechodnie przemykający między rozpędzonymi autami. Co z tego, że jest zielone światło na sygnalizatorze. Tu trzeba mieć oczy szeroko otwarte, a nogi przygotowane do szybkiego marszu.
Mijamy blokowiska pamiętające okres komunizmu i nowoczesne apartamentowce. Jakiś polski akcent?!
Na chodniku sprzedawcy kuszą zimnym bozo i wodą z saturatora.
Szukamy muzeum Lenina, mierzymy się z pomnikiem rewolucji i oglądamy zmianę warty przy pomniku pamięci.
Spacerujemy, spacerujemy....
Po powrocie koledzy idą na kolację. Ja nie jestem głodna. W kuchni robię herbatę przywiezioną z Polski.
Zmęczenie daje o sobie znać. Zasypiam. Jutro wyruszamy w góry....
Kategoria Kirgistan 2015r.
komentarze
Zazdroszczę CI tego wypadu.