Pieski dzień
-
DST
104.66km
-
Czas
03:48
-
VAVG
27.54km/h
-
VMAX
36.63km/h
-
Temperatura
26.0°C
-
Sprzęt Specialized
-
Aktywność Jazda na rowerze
Późnym popołudniem wybrałam się na rower. Liczyłam, że dzisiaj nie będę uciekać, jak wczoraj przed burzą i wykręcę setkowe kółeczko przez leśną ścieżkę z nawrotko/zawrotką na wojewódzkiej. Nic nie zapowiadało psiego horroru. Jeżdżę tą trasą od dawna, wprawdzie co raz pogoni mnie jakiś czworonożny miłośnik rowerów, ale żeby aż tak...
Zrobiłam pierwszą nawrotko/zawrotkę, minęłam swoją drożynę, dojeżdżam do pierwszego skrzyżowania i co widzę! Pies rasy wilczur i drugi rasy mieszaniec pospolicie zwany kundlem spacerują po wojewódzkiej nic sobie nie robiąc z rozpędzonych aut. Kilku kierowców hamowało, oj hamowało. Boję się psów odkąd pamiętam. Zawracam. I dzisiaj nici z setki. Pokręcę się po okolicy. Zaraz... Mijał mnie jakiś czas temu rowerzysta jadący z przeciwnego kierunku, nawet się pozdrowiliśmy, może ostrzegłby mnie przed psami, gdyby go pogoniły. Myślę, myślę, myślę... a minuty uciekają. Zawracam, może ten wielki wilczur mnie nie zje. Uff... Psy pomaszerowały drogą dojazdową do czyjejś posesji. Jestem uratowana.
Pedałuję rozmyślając o tym co było, o tym co jest i o tym co będzie. A cóż to, mój czworonożny wielbiciel, który zazwyczaj obszczekuje mnie zza ogrodzenia biega po drodze. Zwalniam. Piesku, piesku, mówię łagodnie jak do psiaczka. Podła bestia, chyba nie odpuści. W porę udało mi się wypiąć but z zatrzasku. Dlaczego ten pies tak szczeka i goni do mnie z wyszczerzonymi zębami. Zasłaniam się rowerem, o ta bestia biega wkoło, jak opętana. Zaraz chwyci mnie za nogę! Z odsieczą przychodzi starsza pani - właścicielka psa. Woła psa, a on nic, dalej szczerzy się na mnie. Dobrze, że zabrała ze sobą szufelkę. Rzuciła w bestię, wprawdzie chybiła, ale poskutkowało - pies dał sobie spokój i odbiegł ode mnie. Pani odprowadziła mnie do rogatek wioski. Była zakłopotana, przepraszała mnie i tłumaczyła, że spuściła psa z łańcucha, aby trochę pobiegał, a on zrobił otwór w siatce i wybiegł na drogę. Mówię do niej, że nic się nie stało, to tylko głupi pies. Odjeżdżam. Brakuje tylko, abym spotkała rozwścieczonego łosia na ścieżce w lesie.
W kolejnej miejscowości cisza - psów, jak na lekarstwo, czyżby upał zatrzymał ich w domach. Łosia na ścieżce nie spotkałam. Może to już koniec atrakcji na dziś. A jednak życie potrafi pisać psie scenariusze. Gdy w drodze powrotnej jadę przez wioskę, gdzie psów było, jak na lekarstwo pogoniły mnie dwie bestie - wielgachny owczarek i ciut mniejszy kundel. Tym razem nie było piesku, piesku.... Zresztą wybiegły nagle z otwartej bramy... Moja reakcja była standardowa, kto mnie zna, to wie, jak reaguję na psy. Pisk, to mało powiedziane, to był wrzask z przeraźliwym krzykiem "Dooo buuuddyyy!!!!!" Nogi mi odjęło, zamiast pedałować co tchu, to ledwo się toczę. A może tylko tak mi się wydawało. Najważniejsze, że psy przestały mnie gonić.
Wyjechałam z wioski. Do domu pozostało około 19 km. Zadzwoniłam do Starszego. Powiedziałam aby wstawił wino do lodówki, bo musimy się dzisiaj napić :)
Kategoria Po pracy
komentarze
"Chociaż się lubimy to do zaufania daleko" :)
Kup sobie gaz pieprzowy i wóź go jak zapasową dętkę !