MRDP Wschód 2020 Przemyśl-Rozewie 26-30 września 2020 r. - część III
-
DST
1253.30km
-
Sprzęt Specialized
-
Aktywność Jazda na rowerze
- Żuławy Wiślane i Kaszuby
Jedziemy w kierunku Elbląga drogą 504. Przed Fromborkiem napotykamy na przeszkodę - most w budowie. Przechodzimy kładką dla pieszych. Zostaliśmy o tym uprzedzeni SMS-em przez Kasię - opiekuna MRDP.
Droga jest jak marzenie. Idealny asfalt. Są podjazdy i bardzo długie zjazdy. Irzi szaleje na zjazdach, ja jadę zachowawczo. Ucieka mi daleko, daleko. Podjazd i już go mam. Płyniemy. W Podgrodziu wjeżdżamy na drogę 503. Zatrzymujemy się na krótki postój. W sklepie uzupełniamy płyny. Jemy kanapki z karkówką.
Poranek jest ciepły, zwiastuje pogodny dzień.
Mijamy Tolkmicko. Jesteśmy nad morzem? Nie to, nie Bałtyk, to Zalew Wiślany. Wspominam wyprawę z Jackiem nad morze w lipcu 2013 r. To była piękna przygoda. Pozostały wspomnienia. Jacek nadal żyje w mojej pamięci.
Nareszcie jest płasko. To bardzo przyjemna odmiana po tych wszystkich górkach i pagórkach. Chwila odpoczynku przed "kaszubskimi dzidami". Malowniczy krajobraz, cisza, spokój.
Bocznymi drogami jedziemy w kierunku Nowego Dworu Gdańskiego. Niestety, wracamy do cywilizacji. Ślad prowadzi wzdłuż drogi S7. Za Nowym Dworem Gdańskim dalej jedziemy w sąsiedztwie S7. W Cedrach Małych uciekamy od jazgotu rozpędzonych aut. Odbijamy w drogę 227. Do Pk10 w Pruszczu Gdański jest coraz bliżej. Odzyskaliśmy wigor. Irzi pomyka, kryzys odszedł w zapomnienie. Czy sprawił to pogodny dzień, czy bliskość mety.
Jest ciepło. Jadę na letniaka - w krótkich spodenkach i koszulce z krótkim rękawem.
Przed Pruszczem Gdańskim ruch na drodze przybiera na sile. Przekraczamy granicę miasta. Ruch na drodze jest coraz większy. Jedziemy w sąsiedztwie aut. Rozglądamy się za punktem żywieniowym. Jeszcze moment i wyjedziemy z miasta. Jest. Irzi dostrzega lokal serwujący kebaby. Zgaga mnie zabije, ale trudno - jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. Zamawiamy zestaw na talerzu - mięso, frytki, surówki, sos + pepsi. Zgaga mnie na pewno zabije!!! Rozsiadamy się na kanapie przy stoliku. Wysyłam SMS-Pk10, godz. 11.19. Po sąsiedzku z barem jest piekarnia. Drożdżówki na wystawie kusiły, oj kusiły. Nie mam silnej woli - dla Jureczka bułeczka z marmoladą, dla Basieńki - bułeczka z makiem, dla nas - po olbrzymim ciasteczku (muszelka) przekładanym marmoladką i jeszcze po cynamonce :) Komentarz Jurka - zakupowa fanatyczka ;)
Obiadek będzie na bogato. Zgaga na pewno, na pewno mnie zabije.
Kebab zniknął prawie w całości. Nie prędko skuszę się na kolejnego. A na ciasteczko tak i owszem. Irzi patrzy z niedowierzaniem. Trochę to potrwało, ale do plecaka pakuję tylko jedną muszelkę. Posiłek powinien się uleżeć. Przerwa obiadowa trwa około godziny.
Ledwo jadę. Jest mi ciężko. Pedałuję noga za nogą. Bocznymi drogami jedziemy do Kolbud. Na główne drogi wjeżdżamy tylko na chwilę. Trochę się rozjeżdżam. Odzywa się zgaga. Odbija mi się żółcią. Masakra. Zarządzam postój przed sklepem. Kupuję colę. Wypijam duszkiem. Powoli, powoli zgaga ustępuje.
Przed Kolbudami ruch się nasila. Znowu ożyły wspomnienia. W Kolbudach była baza mego pierwszego Harpagana. Tutaj zaczęła się moja przygoda z rowerowaniem na sportowo.
Jesteśmy na Kaszubach. Tablice z nazwami miejscowości są dwujęzyczne. Co raz jedziemy ostro w górę. Nie schodzę z roweru. Zdobywam wszystkie "dzidy".
Przez Kolbudy jedziemy główną drogą. Ruch jest duży. Ponownie odbijamy na lokalną drogę. Spokojnie będzie do Żukowa. W Żukowie zaczyna się rowerowy koszmar. Wjeżdżamy na krajówkę - 20. Auto za autem. Głowa pęka od tego huku.
Uciekamy z krajówki za Miszewem. Można odetchnąć. Ślad prowadzi drogami wśród pól. Mijamy małe miejscowości. Idzie nam całkiem nieźle. Obstawiałam zdobycie mety niewiele przed północą, Irzi - około godz. 20.00, a być może zrobimy sobie niespodziankę.
W Koleczkowie wjeżdżamy na drogę 218. Ruch jest znośny, nawierzchnia również. Wszystko co dobre kiedyś się kończy. Tak i nasz ślad z normalną nawierzchnią.
Do Redy jedziemy jakimś skrótem przez las. My nie mamy wyjścia, musimy jechać po śladzie, ale jechać tędy samochodem?! Kto... zabroni :)
To było straszne. Dziura, łata, w łacie dziura, łata w dziurze na łacie, a do tego w dół. Kurczowo trzymam kierownicę i naciskam klamki. Hamuję. Usiłuję manewrować, omijać łaty, dziury, nierówności. Irzi pojechał, on nie hamuje. Żal mi Speca. Koszmar. Bolą mnie nadgarstki. Przejechać, zapomnieć. Sponiewierała mnie na droga.
Wszystko co złe też się kiedyś kończy. O godz. 16.28 wysyłam SMS-Pk11. Dojechaliśmy do Redy. Irzi radośnie komunikuje, że do mety pozostało jedynie 32 km.
Powiało chłodem. Od pewnego czasu jadę w wiatrówce.
- Meta
W Redzie wjeżdżamy na drogę 216. Ruch jest bardzo duży. Jedziemy pod wiatr i pod górę. Tak będzie aż do Rozewia. Dobrze, że droga ma utwardzone pobocze oddzielone linią ciągłą od pasa ruchu. Mam złudne poczucie bezpieczeństwa. Jadę za Jurkiem. Przed Puckiem widzę jak wyprzedza nas auto, ma włączony prawy kierunkowskaz. Jesteśmy na wysokości drogi po prawej stronie. Co ten kierowca robi!!! Czy on nas nie widzi!!! Krzyczę - Uważaj!!! Za późno. Auto zajeżdża nam drogę i uderza Jurka tylną prawą stroną. Widzę jak Jurek upada. Szok. Wygląda to strasznie. A kierowca... Nawet się nie zatrzymał. Nie zapamiętałam numerów rejestracyjnych.
Na szczęście skończyło się na otarciach. Irzi sam się podnosi. Ja pewnie po czymś takim nie byłabym w stanie jechać, a on... Jedziemy dalej...
Czuję coraz większe znużenie. Jedziemy wolno. We Władysławowie zaczyna się bruk. Wjeżdżamy na ścieżkę rowerową. Drogę zacieniają drzewa. Ścieżka usłana jest kolorowymi liśćmi. Nareszcie!!! Po prawej stronie zauważam latarnię morską!!! Meta!!!
Odbijamy w prawo. Jedziemy ramię w ramię. Dojechaliśmy do mety!!! Czeka na nas Daniel, Kasia i Starszy z moim kuzynem.
O godz. 18.18 wysyłam SMS - META. Medale, pamiątkowa fotka, gratulacje, uściski. Zrobiliśmy to. Pokonaliśmy swoje słabości. Irzi jest Wielki. Podziwiam go.
O godz. 18.25 wysyłam ostatniego SMS - "To było wyjątkowe przeżycie. Niesamowite drogi, na których kiedyś był asfalt, piękne krajobrazy. Trud, wysiłek, jednym słowem wielka przygoda. Dziękuję wszystkim, którzy trzymali za mnie kciuki!"
Irzi, Przyjacielu - dziękuję :)
- Epilog
Zgodnie z licznikiem Jurka pokonaliśmy dystans 1253,30 km w czasie netto 60,21 h. Wykręciliśmy średnią 21,08 km/h.
Mój licznik zrobił psikusa. Na mecie jeszcze działał, a po powrocie do domu pokazał ciemny ekran. Wyczerpała się bateria. Ostatni zapamiętany przed metą dystans to 1260 km, ale podobno mój licznik zawyża :)
Koniec
Kategoria Maratony