Hańcza, a może Stańczyki?
-
DST
83.88km
-
Teren
30.00km
-
Czas
05:13
-
VAVG
16.08km/h
-
VMAX
25.00km/h
-
Aktywność Jazda na rowerze
Budzę się przed godz. 5.00. Młody jeszcze śpi. W nocy w namiocie było duszno, nie mogłam spać. Poranek rekompensuje nocne niedogodności. Jest bardzo rześko. Wstaję. Poranne wstawanie stanie się moim wyprawowym rytuałem :) Idę nad jezioro. Jaka cisza i spokój. Budzi się dzień. Jest pięknie! Robię zdjęcia. Poranna sesja zdjęciowa również stanie się wyprawowym rytuałem :) Patrzę na mapę. Dzisiejsza trasa wydaje się być łatwa. Powinniśmy nocować w Hańczy.
Powoli z namiotów i domków wynurzają się wczasowicze. Robię śniadanie - kanapki z pasztetem i dżemem, herbata. Jedząc przekomarzam się z Młodym - mówię d(ż)em, a on mnie poprawia mówiąc dżem :) Składamy namiot i pakujemy sakwy. Młody robił mi wczoraj zarzuty, że traktuję go protekcjonalnie, że mam większy bagaż na rowerze, że to on powinien mieć na rowerze więcej bagażu, bo jak to wygląda. Zgadzam się na zamianę sakw. Na rower Młodego zakładamy moje sakwy i worek transportowy. Ja biorę sakwy Młodego. Jest jeszcze coś - Młody nawiguje, bo ja wczoraj za często myliłam się w trasie :) Na jego rowerze ląduje również mapnik :)
Z Jeleńca wyjeżdżamy o godz. 9.50. Nasza trasa wiedzie przez Jeziorowskie. Przejeżdżaliśmy przez tą miejscowość wczoraj. Zatrzymujemy się przy sklepie "Groszek". Robię zakupy - obowiązkowo d(ż)em :), pieczywo i wodę oraz napój Tymbark jabłkowo - miętowy. Ja nie lubię słodzonych napoi, ale na wyprawie robię wyjątek, zresztą smak jabłkowo - miętowy jest bardzo orzeźwiający. Do bidonów wlewam napój z wodą, a Młody konsekwentnie tylko wodę.
Z Jeziorowskich jedziemy asfaltem do Podleśna, a stamtąd szutrem do Czerwonego Dworu. Nawiguje Młody, on ma mapę, on rządzi :) Kieruje nas na Stacze. Od Czerwonego Dworu jedziemy asfaltem. Młody woli taką nawierzchnię. Narzeka, że jadę za wolno, on chce się ścigać :) Ze Staczy dalej asfaltem przez Żydy dojeżdżamy do Mściszewa. Gdy się zatrzymujemy spoglądam na mapę - Młody poprowadził nas inną trasą, ominął szutrówki asfaltem. Za Mściszewem nie mylimy się - skręcamy we właściwa drogę szutrową i jedziemy do Szarejek. Zatrzymujemy się na rozstaju dróg - jedna prowadzi na wprost, a druga skręca w lewo wzdłuż kościoła. Na mapie droga przebiega w linii prostej. Młody decyduje - jedziemy drogą na wprost, czyli trzymamy się prawej strony. Młody oczywiście jedzie pierwszy. Droga jest bardzo piaszczysta. Mięliśmy przejeżdżać przez tory, a tu ich brak. Orientuję się, że źle jedziemy, że trzeba było odbić w lewo. Młody zniknął mi z oczu, więc decyduję, że jadę dalej, gdzieś w końcu wyjedziemy. Dojeżdżamy do miejscowości Struże. Patrzę na mapę. Młody chyba się zniechęcił do nawigowania, bo oddaje mi mapnik. Decyduję, że pojedziemy główną drogą Nr 65 do Kowali Oleckich, a stamtąd również asfaltem do Filipowa. Obawiam się,że będę błądzić na szutrówkach i stąd decyzja o jeździe droga główną. Ruch na drodze jest niewielki, jest przecież niedziela.
Do Filipowa docieramy przed godzina 15.00. Odpoczywamy na ławeczce w parku. Kupuję lody i zimne picie. Jest upalnie. Dyskutujemy, czy omijamy Stańczyki i jedziemy bezpośrednio do Hańczy, czy jednak chcemy zobaczyć osławione wiadukty. Decydujemy, że jedziemy do Stańczyków. Pędzimy asfaltem do miejscowości Przerośl, stamtąd chcemy pojechać do Stańczyków skrótem - szutrówką. Młody oczywiście jedzie pierwszy, a ja za nim w pewnej odległości. W Przerośli doznaję szoku drogowego :) Mapa pokazuje skrzyżowanie dwóch dróg, a w rzeczywistości jest ich więcej i mają dziwny przebieg. Gdzie jest nasza szutrówka?! Pytam młodego chłopaka jadącego rowerem o drogę szutrową do Stańczyków. Chłopak jest rezolutny, tłumaczy jak jechać, mówi, że do Stańczyków prowadzi szlak rowerowy. Bez problemu odnajdujemy szlak rowerowy, ale muszę przyznać, że bez pomocy tego młodego człowieka nie odnalazłabym właściwej drogi w tej plątaninie innych dróg. Droga jest bardzo piaszczysta, jedziemy powoli. W oddali widać drzewa, a w dole ...jezioro. To jezioro nosi nazwę Długie. Nasza droga prowadzi wzdłuż jego brzegów. Widok jest cudowny. Woda ma zielony kolor. To jezioro przypomina mi alpejskie jezioro na przełęczy Albula. Uśmiecham się do wspomnień :)
Przed samymi Stańczykami kolejne alpejskie wspomnienie - zjazd jest tak stromy niczym z 2-tysięcznej przełęczy, z tą tylko różnicą, że prowadzi drogą bardzo, bardzo piaszczystą. Nie wiem jak to się stało, ale zjechaliśmy bezkolizyjnie. Młody powie później, że patrząc w dół myślał, że się albo zabije, albo co najmniej połamie. Dojeżdżamy do Stańczyków. Wiadukty są niesamowite! Dobrze, że nie zrezygnowaliśmy z tego punktu na naszej trasie. Młody jest zmęczony, ja zresztą także. Jest mu obojętne wejście na wiadukty. Zostajemy na dole i stąd je podziwiamy. Młody chce przenocować w Stańczykach, nie chce jechać do Hańczy. Pytam panią z baru gastronomicznego pod wiaduktami o nocleg nad jeziorem, czy coś wie na ten temat. Pani potwierdza, że można rozbić namiot nad małym jeziorkiem za wsią, na świerkowej polanie, tłumaczy jak tam dojechać. Z drogi asfaltowej widzimy jezioro, jest do niego dostęp właśnie od tej drogi, kapią się w nim ludzie. Jedziemy dalej, szukamy polany. Zaczyna się las i jezioro znika nam z oczu. Wracamy. Miejscowi młodzi chłopcy mówią nam jak dojechać na polanę. Jedziemy i .... Tak pięknego miejsca jeszcze nie widziałam! Polana jest w głębi od drogi polnej, którą przyjechaliśmy, rosną na niej wysokie świerki.
Rozbijamy namiot w miejscu przypominającym taras, miedzy świerkami. Jest zejście do jeziora. W głąb jeziora prowadzi pomost. Po przeciwnej stronie, w oddali widać kąpiących się ludzi. My mamy jezioro tylko dla siebie, jesteśmy sami. Po kąpieli robimy kolację. Siadamy przed namiotem na karimacie Młodego, na worku transportowym rozkładam ścierkę i robimy kanapki. Jest bajecznie :)
Kategoria wyprawy
komentarze