Lipiec, 2021
Dystans całkowity: | 1007.19 km (w terenie 505.00 km; 50.14%) |
Czas w ruchu: | 55:12 |
Średnia prędkość: | 18.25 km/h |
Maksymalna prędkość: | 51.92 km/h |
Liczba aktywności: | 4 |
Średnio na aktywność: | 251.80 km i 13h 48m |
Więcej statystyk |
Ultra Brejdak Gravel-dzień trzeci. Meta
-
Temperatura
30.0°C
-
Sprzęt Gravel
-
Aktywność Jazda na rowerze
Zanim powstanie wpis...
Kategoria Maratony
Ultra Brejdak Gravel-dzień drugi. Janów Lubelski
-
Temperatura
30.0°C
-
Sprzęt Gravel
-
Aktywność Jazda na rowerze
Obudził mnie budzik. Celowo komórkę zostawiłam na stole z dala od łóżka. Wstaję, wyłączam alarm i... wracam na kilka minut do łóżka. Czas płynie nieubłaganie. Rozbudzam się na dobre. Robię herbatę. Wciskam w siebie batona proteinowego. Bartek nie czuje się najlepiej. Mam obawy, czy będzie kontynuował dalszą jazdę.
Ogarniamy się. Zakładam czystą koszulkę na długi rękaw i leginsy na rowerowe spodenki. Dostałam uczulenia od słońca i dziś nie ryzykuję jazdy na krótko.
Wyjeżdżamy o godz. 4.05. Jest przyjemnie chłodno.
Asfaltem dojeżdżamy do miejsca, w którym wczoraj odbiliśmy z trasy. Drugi dzień Ultra Brejdaka zaczynamy na gruntowej drodze prowadzącej wśród pól. Widoki mamy przednie. Byłoby cudownie, gdyby nie komary, nawet podjazdy byłyby mniej męczące. Teren jest pofalowany, raz pod górę, raz w dół. Kurzy się niesamowicie. Czysta koszulka i leginsy zostały wspomnieniem.
Droga prowadzi przez wąwóz. Pnie się ostro w górę. Woda podmyła jedną stronę i wyżłobiła przepaści. Nie walczę, podobnie, jak Bartek schodzę z roweru. To pierwszy dzisiaj rowerowy spacer.
Trasa zaskakuje. Jedziemy przez jakieś grządki, trawy wśród pól rzepaku.
Na chwilę wyjeżdżamy na asfalt i ponownie wjeżdżamy w pola. W górę, w dół, asfalt, gruntówka. Tak będzie do samego Zamościa.
Zatrzymujemy się przy sklepie w jednej z mijanych miejscowości. Spotykamy tu jednego z naszych ultra Brejdaków. On powoli zbiera się do odjazdu. My zostajemy.
Przed momentem mieliśmy niezłe wejście. Długi zjazd gruntówką łukiem skręcającą na drogę główną. Zjazd ostry, asfaltówka widoczna w ostatniej chwili. Trudno było wyhamować. Dobrze, że to wczesny ranek i samochodów jak na lekarstwo.
W sklepie kupuję 2 bułki i picie. Mam zaciśnięty żołądek. Zjadam jedną bułkę, druga zostaje na "czarną godzinę". Dojadam batonem proteinowym. Bartek oznajmia, że rezygnuje z dalszej jazdy. Dojedzie ze mną do Zamościa i wraca do domu. Nie jestem zdziwiona jego decyzją.
Żegnamy się na Rynku w Zamościu. Dalej podążam sama.
Wyjazd z Zamościa jest prosty. Nie popełniam błędów nawigacyjnych, jedynie na rogatkach, na skrócie prowadzącym przez łąkę, rozglądam się za drogą. Jadę na szumy na Tanwi.
Dobrze, że trasa przez dłuższe odcinki prowadzi asfaltami, mogę nadrobić czas wolniejszej jazdy przez pola i lasy. Kończy mi się woda. Jadę przez większą miejscowość, ale nie mijam sklepu. Widzę osoby na posesji. Zatrzymuję się, proszę o wodę. Chwilę rozmawiam. Pytam o szumy na Tanwi, podobno asfaltem to kilkanaście km, ale gruntówkami i przez Narol - będzie ze 30 km, a może i więcej - słyszę. Pięknie - myślę.
Nie zatrzymuję się na odpoczynki, nie licząc uzupełniania wody w sklepie lub "u ludzi". Szkoda czasu na postoje. Gdy droga jest piaszczysta i pnie się w górę, schodzę z roweru. Odpoczywam pchając rower. Idąc jem bułkę + batona proteinowego. To moja nowa dieta na maratonie.
Asfalt, pola, lasy i tak na zmianę. Podobnie, jak wczoraj komary i ślepaki nie odpuszczają. Masakra! Pocieszające jest to, że temperatura jest niższa od wczorajszej.
To moja pierwsza samotna jazda na maratonie. Dotychczas jeździłam w parze z Jurkiem. Wyjątkiem był jedynie Piękny Wschód chyba w 2016 r., ale i wtedy nie jechałam sama - na trasie poznałam Pawła. Zauważam, że jazda solo ma zalety. Jadę w swoim tempie, odpoczywam kiedy chcę, jem kiedy chcę. Jestem niezależna :) Taka jazda ma jednak i wady - można się zajechać :)
Przed Bełżcem wjeżdżam w las. Na Roztoczu niektóre drogi leśne, podobnie jak i boczne są dosyć specyficzne - wyłożone betonowymi płytami. Jedzie się to tym czymś - specyficznie. Trzęsie mocno. Podjazd i jazda po płaskim to nic, ale zjazd po takich dziurawych płytach to hardkor dla nadgarstków.
Dojeżdżam do kolegi, którego spotkaliśmy z Bartkiem w czasie śniadaniowego postoju. Jednak miło jest zamienić słowo z Brejdakiem :) Jedziemy razem do pierwszej miejscowości, może do Majdanu. Zatrzymujemy się pod sklepem. Uzupełniam wodę i jadę dalej. Kolega zostaje, chce odpocząć. Jazda w pojedynkę ma ogromne zalety :)
Odbijam w polną drogę. Znowu podjazd, zjazd i od początku. Droga staje się coraz gorsza. Zaczynają się koleiny. Wjeżdżam w las. Jest jeszcze gorzej. Olbrzymie kałuże, błoto. Nie pcham roweru, noszę go. Tak - przenoszę rower przez kałuże i błoto. Komary mają używanie. Nie jestem w stanie ich oganiać. A wystarczyło sprawdzać wiadomości w telefonie. Dostaliśmy sms od organizatora o objeździe asfaltem do Narola. Kto przeczytał, to pomknął, a kto nie przeczytał to przepchał albo przeniósł rower :)
Zmęczył mnie ten leśno-błotny odcinek. Tym większa była moja radość na widok tablicy "Narol". Zatrzymuję się przed sklepem. Kupuję picie i dwie bułki. Nie jestem w stanie wbić w siebie bułki, jem tylko batona, popijam Pepsi i jadę dalej.
Za Narolem odbijam w las. Przejeżdżam przez most na Tanwi. Czy zaraz zobaczę szumy na Tanwi? Nigdy wcześniej nie byłam w tych stronach.
Jadę przez las. Droga jest w miarę, można uciec przed komarami i ślepakami. Las, las, las, czy on się nie skończy i kiedy dojadę do tych szumów?!
Wyjeżdżam na asfalt. Mijam Hutę Szumy. W lesie rozsiane są domki letniskowe. Tylko gdzie te szumy?! Dalej jadę przez las. Dojeżdżam do drogi głównej. Odbijam w prawo, kreska na Garminie wskazuje, że muszę odbić w lewo. Nie ma drogi. Jadę, wracam. Gdzie ta droga! Jest. Ślad prowadzi po schodkach w dół. Schodzę i nareszcie są! Szumy na Tanwi.
Prowadzę rower ścieżką. Jest pięknie. Dla takich klimatów warto było nosić rower pod Narolem :)
Kończy się szlak pieszy. Jadę przez las. Jadę to za dużo powiedziane. Pcham rower. Piach jest za duży. Czy tak wygląda trasa gravelowa?! Nie wiem, nie mam punktu odniesienia. Może tylko ja prowadzę rower, może inni sobie poradzili, nie wiem.
Z radością witam asfalt. Zatrzymuję się na dłuższą chwilę przed sklepem. Uzupełniam płyny. Odpoczywam siedząc na ławce. Drogą przejeżdżają nasi - Marta z mężem.
Jadę dalej. Tym razem ja mijam Martę. Zatrzymali się na wiacie przystankowej.
Po piachach przyszedł czas na asfalt. Odzyskuję siły. Pomykam. Droga jest bardzo przyjemna. Jadę do Józefowa. Znam tę trasę z Pięknego Wschodu 2018. Na wyjeździe z Józefowa ślad prowadzi objazdem ścieżką rowerową przy jeziorze, a następnie wbija się w leśną drogę, by wyjechać na asfaltówkę.
Odpoczywam. Daleko przede mną majaczy postać na rowerze. Może to ktoś z naszych. Mocniej naciskam na pedały. Mam go. Niestety to nie nasz Brejdak. Chłopak trzyma mi się na kole do rozwidlenia dróg przed Zwierzyńcem. Ja odbijam w szutrową drogę prowadzącą do Zwierzyńca, a on jedzie dalej asfaltem.
Jestem zachwycona tą drogą. To prawdziwa szutrowa leśna autostrada rowerowa. Mijam rowerzystów - spacerowiczów. Mimo, że droga jest urokliwa nie zatrzymuję się na fotkę, nie ma odpowiedniego światła. W lesie panuje delikatny półmrok. Cieszę oczy widokiem i pędzę, pędzę, pędzę.
Mijam Zwierzyniec. Nie zatrzymuję się na odpoczynek, szkoda czasu. Robi się coraz później. Jadę przez Szczebrzeszyński Park Krajobrazowy. Dookoła lasy i pola, a ja nie mam zarezerwowanego noclegu na trasie. Czy będę w stanie jechać całą noc?
Gdy kolejny raz wyjeżdżam na asfalt, w jednej z miejscowości pod sklepem spotykam naszych. To małżeństwo Monika i Jarek, bardzo mili młodzi ludzie. Pytam o nocleg. Właśnie zarezerwowali pokój w Janowie Lubelskim. Monika wykonuje telefon i ja także mam gdzie przenocować. Jaka jestem jej/im wdzięczna. Opatrzność mi ich zesłała.
Dalej jedziemy razem. Staram się dorównać im kroku. Trasa prowadzi asfaltami, płytami betonowymi, polnymi oraz leśnym drogami, są długie i męczące podjazdy oraz strome gruntowe zjazdy. Wyłączam wyobraźnię. Na zjazdach praktycznie nie hamuje. Wóz, albo przewóz, co będzie. Jedynie na gruntowej stromiźnie przez chwilę prowadzę rower i... co będzie, wóz, albo przewóz. Udało się, zjechałam. W nagrodę komary i ślepaki kąsają wściekle, nie sposób uciec przed nimi.
Na trasie przed Gorajem spotykamy Piotra, czeka na zawodników z napojami i przekąskami. Proszę jedynie o Colę. Piotrek informuje o asfaltowym objeździe za Gorajem. Jak dobrze, że nie powtórzę historii z Narola.
Robi się ciemno. Włączamy lampki. Przed Janowem Lubelski wjeżdżamy w las. Na drodze są kałuże, błoto. Schodzę z rower, prowadzę, jadę. Spotykamy naszego. Szuka drogi. Mija chwila zanim wjedziemy na ślad. W nocy w lesie trudniej się nawiguje. Nareszcie wyjeżdżamy z lasu. Jesteśmy na obrzeżach Janowa Lubelskiego. Jedziemy na nocleg. Zatrzymujemy się przed sklepem. Kupuję jedynie 2 banany, natomiast młodzi robią dosyć duże zakupy na kolację i śniadanie.
Na miejsce docieramy o godz. 22.20. Mój licznik wskazuje 464 km.
Trafiliśmy na bardzo życzliwą gospodynię. Gdy proszę o miskę, abym mogła przynajmniej wypłukać ubrania z kurzu, Pani proponuje, że upierze nasze rzeczy i je wysuszy. Dziękuję jej najpiękniej jak potrafię. Takie miłe gesty przywracają mi wiarę w drugiego człowieka, życzliwość i bezinteresowność.
Jem kolację - banan + herbata. Biorę prysznic. Przed północą kładę się spać. Budzik nastawiam na godz. 3.00.Nie mogę usnąć, może to ze zmęczenia. Ostatni raz patrzę na zegarek o godz. 1.30. Pozostało mi półtorej godziny snu.
Kategoria Maratony
Ultra Brejdak Gravel - dzień pierwszy. W drodze do Zamościa
-
Temperatura
35.0°C
-
Sprzęt Gravel
-
Aktywność Jazda na rowerze
Budzik. To już czwarta?! Spać!!!
Wstaję. Prysznic. Ubieram garnitur z MRDP Południe. Robię kanapki na trasę. Gdy jem śniadanie, Starszy pakuje rower. Sprawdzam, czy wszystko zabrałam - elektronika, latarka, bidon, podsiodłówka, aparat fotograficzny, kask i czapka rowerowa z daszkiem pod kask - prezent od Adama - kolegi, z którym przemierzałam Kubę. Jedziemy. Zabrałam także Garmina. Liczę, że mnie nie zawiedzie, że pokaże choć kreskę na pustym ekranie.
Czuję narastające emocje. Jak będzie, czy dam radę, czy sobie poradzę? To mój pierwszy gravelowy ultra.
Do bazy docieramy około pół godziny przed startem. Jak ja lubię atmosferę panującą przed startem - rozmowy o trasie, wymiany uwag, żarty. Jest super. Cieszę się, że zadzwoniłam wczoraj do Piotra. To dzięki niemu jestem tu dzisiaj.
Widzę Bartka. Przedstawiam mu Starszego. Odbieram trakera. Uruchamiam Garmina. Działa, no może nie do końca, pokazuje ślad, ale nie czyta mapy. Dobre i to. Możemy obydwoje kontrolować trasę.
Ustawiam się na linii startu. Obok jest Bartek. Piotr sprawdza obecność. Startujemy.
Pierwszy odcinek prowadzi piaszczystą drogą przez las wzdłuż jeziora. Zostaję w tyle. Obawiam się piaszczystych dróg, ale muszę i chcę przezwyciężyć swoje lęki. Wiem, że wszystko dzieje się w mojej głowie. Powtarzam sobie w myślach, że dam radę, dam rade, pojadę na oponach 35 po piachu. Oswajam się z piaszczystą drogą. Bartek czeka na mnie. Nie jest źle. Jadę, co raz rzuci rowerem, ale jadę, nie przewracam się! Moje programowanie się na gravelową trasę przynosi efekt. Dam radę!
Wjeżdżamy na polną drogę. Jedziemy wśród pól do asfaltu.
Mijamy wioski, między innymi Holendernię. Wyjeżdżamy na moment na moją wojewódzką. Przecinamy ją i asfaltami dojeżdżamy Pałecznicy. Jedziemy w kierunku Łęcznej. Są asfalty i polne drogi. Jedzie mi się świetnie. Na asfaltach pomykamy do 30 km/h. To pierwsze kilometry, nie odczuwam zmęczenia.
W jednej z miejscowości, której nazwy nie pamiętam zatrzymujemy się na krótki postój. Ja jem kanapkę i batona, a Bartek tylko batona.
Dalej trasa prowadzi wzdłuż Wieprza. Dojeżdżamy do Łęcznej. Jedziemy przez park. Mamy towarzystwo. Dojechali nasi. Nie przejeżdżamy przez centrum. Okrążamy miasto łukiem. Zatrzymujemy się przed Lidlem. Uzupełniamy wodę. Zapowiada się gorący dzień. Jest przedpołudnie, a temperatura już przekracza 25 stopni na plusie.
Kolejne większe miasto to Chełm na 109 km. Są piachy, ciut asfaltu i upał. Strasznie się kurzy. Jestem brudna to mało powiedziane. Moje nogi zmieniły kolor na czarny.
Skupiam się na jeździe. Na polnych drogach idzie mi coraz lepiej. Jadę na wąskich oponach po piaszczystych drogach. Rewelacji nie ma, ale to przecież mój pierwszy raz na gravelu w terenie.
Ależ jest gorąco. Temperatura przekroczyła 30 stopni na plusie. Trasa zaczyna się dłużyć. Licznik pokazuje 109 km, a Chełma nie ma.
Może to już Chełm?! Jedziemy asfaltem przez miejscowość wyglądającą na przedmieścia Chełma. Wypatruję tablicy z napisem "Chełm". Niestety to Żółtańce.
Dojechaliśmy, nareszcie. Zanim wjedziemy do centrum, zatrzymujemy się na "rogatkach". Rozsiadamy się się na ławce na skwerku przy ścieżce rowerowej. Gorąc jest straszny.
Do chełmskiego rynku, według zapewnień chłopaka, do którego przysiedliśmy się na ławce, pozostało jakieś 4 km.
Do centrum dojeżdżamy ciut przed godz. 13.00. Zatrzymujemy się na obiad w restauracji na rynku - jedynej serwującej obiady, jaką znaleźliśmy. Czekając na posiłek biorę "szybki prysznic" w umywalce, zmywam kurz z twarzy, rąk i nóg :) Czuję się po takiej kąpieli jak młody bóg :) Restauracji nie polecam, jedzenie w skali od 1 do 10, -2 :)
W Chełmie kupujemy jeszcze picie i w drogę.
Trasa nie rozpieszcza. Jedziemy wzdłuż kopalni kredy. Potem droga przechodzi w plażę. Nie da się jechać. Pcham rower.
Widoki są urokliwe, ale trasa wymagająca. Jedziemy przez pola, łąki, lasy. Odpoczywany jedynie na krótkich asfaltowych odcinkach. Komary i bąki/ślepaki szaleją!!! Przyciąga je jak magnes zapach potu. Nie można uciec przed tymi bestiami. Ukąszenie komara to nic w porównaniu w ugryzieniem ślepaka. Niemiłosiernie swędzą mnie łydki i ramiona. Ślepaki i komary miały używanie :)
Bartek źle się czuje, ma niestrawności. Zdecydowanie nie polecam tej restauracji. Zatrzymujemy się na odpoczynek w jednej z miejscowości. Siadamy na asfalcie. Mam dosyć traw. Asfalt jest teraz dla mnie najwygodniejszym miejscem do siedzenia. Mijają nas dwie koleżanki ultra Brejdaczki. Dziewczyny dziarsko pomykają. Zbieramy się i jedziemy za nimi. Ponownie spotykamy się po kilu kilometrach. Dziewczyny zatrzymały się pod sklepem na obiad. Dołączamy do nich. Ja kupuję tylko picie, Bartek picie, w tym coś mlecznego. Koleżanki ratują go. Jedna z nich wiezie ze sobą prawdziwą aptekę. Aplikuje Bartkowi tabletki na poprawę trawienia. Mój kompan dostaje również coś "na wynos". Koleżanki jeszcze odpoczywają, a my ruszamy.
Dalej trasa prowadzi wzdłuż Bugu, następnie przez Strzelecki Park Krajobrazowy. Po wyjeździe z Lasów Strzeleckich, zatrzymujemy się w przed domem w jednej z miejscowości, może to były Horeszkowice, prosimy mężczyznę o wodę do picia. Ślepaki nie przestają kąsać. Oganiam się przed tymi krwiopijcami, tupię, wymachuję rękami, a one w odwecie atakują ze zdwojoną siłą. Masakra. Jestem czarna od kurzu, śmierdzę potem na kilometr, oblepiają mnie komary i ślepaki. Jak przyjemnie byłoby zmyć z siebie ten brud, odpędzić wstrętne owady, nie słyszeć bzyczenia i nie czuć okropnego swędzenia na ciele. Proszę pana o miskę i wodę. Mężczyzna jest bardzo życzliwy. Dostajemy nie tylko wodę, ale i ręczniki. Jak dobrze jest umyć twarz, ręce, nogi. Ślepaki lubią jednak i czyściochów, gryzą tak samo. Na nogach mam bąbel przy bąblu. Żegnamy się, dziękujemy za pomoc i pedałujemy najszybciej jak możemy, aby zostawić w tyle fruwające wampiry.
Przed Uchaniami czeka nas hardkor - las ze ścieżką i krzaczorami, przez które nie można jechać tylko pchać rower. Droga jest masakryczna. Nie da się uciec przed komarami i ślepakami. Dojeżdżają do nas dwie koleżanki + kolejna jadąca w parze z mężem. Marta, bo tak ma na imię dziewczyna jadąca z mężem opowiada o awarii roweru. Miała problem z kołem, w Chełmie stracili trochę czasu na naprawę. Na szczęście znaleźli fachowca, który im pomógł. Marta odjeżdża nam, gdy wjeżdżamy w gruntową drogę prowadząca wśród pól i łąk.
Przed Uchaniami wyjeżdżamy na asfalt. W Uchaniach zatrzymujemy się pod sklepem i uzupełniamy płyny. Kupuję Colę. To najskuteczniejsze lekarstwo na żołądek.
Dojeżdżają do nas dwie koleżanki. Robią zakupy na kolację. Zarezerwowały w tej miejscowości nocleg. My jedziemy dalej. Znowu droga prowadzi przez pola i las.
Zaczyna zmierzchać. Wyjeżdżamy na asfalt, ślad na Garminie prowadzi na drogę, której nie widać w realu. Jesteśmy gdzieś na wysokości Wojsławic. Jedziemy w przód, wracamy, to nie ta droga. Jest jakaś droga, ale prowadzi do zabudowań. To nie może być nasza droga. A jednak. Mężczyzna chodzący po posesji woła do nas, że to tędy, że tą drogą jechali rowerzyści. Dojeżdżam do niego i pytam, czy jest gdzieś w pobliżu agro. Odpowiada, że jest tu niedaleko Agro-pszczoła. Dojeżdża do mnie Bartek. Decydujemy, że zostajemy na nocleg w Agro-pszczoła. Tylko czy będzie wolny pokój, przecież to sezon urlopowy. Sukces. Jest wolny pokój. Zegarek pokazuje godz. 21.30, a licznik 211 km. Jutro będziemy musieli wrócić do trasy jakieś 2 km.
Nareszcie można odpocząć. Jak dobrze jest napić się gorącej herbaty i wziąć prysznic. Ależ luksusy!
O godz. 23.00 kładziemy się spać. Ustalamy, że wstajemy o godz. 3.00. Do Zamościa pozostało około 30 km.
Kategoria Maratony
Ultra Brejdak Gravel - 15-19.07.2021 r.
-
DST
705.12km
-
Teren
500.00km
-
Czas
42:47
-
VAVG
16.48km/h
-
VMAX
51.92km/h
-
Temperatura
30.0°C
-
Sprzęt Gravel
-
Aktywność Jazda na rowerze
O Brejdaku dowiedziałam się od Roberta - kolegi, z którym byłam na wyprawie w Kirgistanie.
Brejdak..., jest trasa ultra, a do tego prowadzi po Roztoczu i start w Firleju?! Nie mogę nie pojechać! Zajrzałam na stronę maratonu i jeszcze tego samego wieczoru wysłałam zgłoszenie na Ultra Brejdak Gravel. To miał być trening przed BBGT, w którym planowałam wystartować z Irzim. Plany, plany, plany...
Uległam gravelowej modzie, czy postawiłam przed sobą kolejne wyzwanie. Były wyrypy, maratony na orientację, szosowe ultra, a teraz maraton gravelowy - oczywiście ultra (700 km).
Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie. Weszłam do sklepu i wyszłam z rowerem/gravelem, choć wcześniej zarzekałam się, że taki rower to nie dla mnie. Mam szosówkę, dwa górale, wysłużonego mieszczuszka, więc po co mi piaty rower! Wystarczyła chwila, aby się zauroczyć i stałam się właścicielką roweru przecudnej urody :)
Wiosną Robert przysłał mi film z objazdu trasy Brejdaka. Może być ciężko, na co ja się porywam - gravelem w taki teren. Po pierwszym ataku paniki do głosu doszedł rozsądek. Wystartuję, a jak mi nie będzie szło - wycofam się. Przecież to ma być trening.
Dostałam urlop na 15 i 16 lipca, a 14 lipca miałam pracować zdalnie z domu. Wszystko układało się dobrze, aż za dobrze. Wrzucając ślad trasy GPX do Garmina, bezmyślnie kliknęłam w komunikat na ekranie, aby naprawić "uszkodzony dysk Garmin". Trasa w końcu się wyświetliła, ale z mapą stało się cos dziwnego - pojawiła się dziwna plątanina dróg.
Po przyjeździe do domu 13 lipca zaangażowałam znajomych do pomocy w rozwiązanie garminowego problemu. Darek ostatecznie doradził, aby oddać urządzenie do serwisu. Tak zrobiłam. Starszy znalazł fachowca, który zgodził się sprawdzić Garmina. Niestety, nie udało się, Garmin żył swoim życiem.
Bez nawigacji nie pojadę, tym bardzie, że miałam jechać sama. Na liście startowej nie znalazłam znajomych nazwisk. Zadzwoniłam do Piotra - twórcy Brejdaka z informacją o rezygnacji. Jaka rezygnacja, dlaczego, z powodu nawigacji! Dla niego nie było problemu - pojadę "na telefonie". Powerbank, nie mam o odpowiednio dużej pojemności. Nie ma problemu - on mi pożyczy. Mam tylko przyjechać na odprawę techniczną i odebrać pakiet startowy.
Nie zastanawiałam się zbyt długo, jadę, nic nie stracę, a może kogoś poznam i pojedziemy razem. Szanse na takie rozwiązanie były znikome, ale przecież nie mam nic do stracenia!
Pobrałam pakiet startowy, ktoś mi pomógł z dodatkową aplikacją na telefon i importowaniem trasy, zamieniłam słowo z Robertem o BBGT, pożyczyłam powerbanka i oczywiście zostałam na ognisko połączone z odprawą techniczną.
I najważniejsze. Poznałam Bartka! Podobnie jak ja startował w ultra, zamierzał jechać sam i miał działającą nawigację! Po kilku zdaniach, miałam wrażenie, że znamy się od lat. Bartek planował dojechać na metę w sobotę wieczorem, pierwszy nocleg w Zamościu na 240 km. Dla mnie super, jadę! Umówiliśmy się kwadrans przed startem - o godz. 5.45.
Niemożliwe stało się możliwe. I jak nie wierzyć w Opatrzność!
Wróciłam do domu. Spakowałam się. Pozostały mi cztery godziny snu.
Kategoria Maratony
Niedzielna setka :)
-
DST
100.38km
-
Czas
04:08
-
VAVG
24.29km/h
-
VMAX
35.85km/h
-
Temperatura
31.0°C
-
Sprzęt Gravel
-
Aktywność Jazda na rowerze
:)
Kategoria Trening
Treningowo :)
-
DST
100.67km
-
Teren
5.00km
-
Czas
04:12
-
VAVG
23.97km/h
-
VMAX
35.45km/h
-
Temperatura
27.0°C
-
Sprzęt Gravel
-
Aktywność Jazda na rowerze
:)
Kategoria Trening
Niedzielna setka
-
DST
101.02km
-
Czas
04:05
-
VAVG
24.74km/h
-
VMAX
35.26km/h
-
Temperatura
26.0°C
-
Sprzęt Gravel
-
Aktywność Jazda na rowerze
Gravelowych testów ciąg dalszy. Dzisiaj testowałam pedały z pinami. Rewelacja, trzymają jak wpinane :)