Basik prowadzi tutaj blog rowerowy

Wpisy archiwalne w kategorii

Rekordy

Dystans całkowity:6400.12 km (w terenie 9.00 km; 0.14%)
Czas w ruchu:267:48
Średnia prędkość:23.90 km/h
Maksymalna prędkość:61.12 km/h
Liczba aktywności:19
Średnio na aktywność:336.85 km i 14h 05m
Więcej statystyk

Szlakiem Pierścienia Tysiąca Jezior

  • DST 630.61km
  • Czas 24:32
  • VAVG 25.70km/h
  • VMAX 57.20km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Sprzęt Specialized
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 27 maja 2016 | dodano: 30.05.2016

26 maja 2016r. Prolog
Wszystko zaczęło się od nie do końca udanego startu w zapisach na Maraton Podróżnika, w którym zamierzałam wziąć udział z
Jurkiem i dwoma kolegami z kirgiskiej ekipy. Dla mnie i dla Jurka miał to być trening przed BBT.  Niestety refleksu wystarczyło na miejsce w pierwszej dwudziestce na liście rezerwowej. I wtedy Jurek, tak od niechcenia rzucił hasło, a może przejedziemy Pierścień Tysiąca Jezior? Mi nie trzeba dwa razy powtarzać. Pomysł był świetny! W ubiegłym roku termin maratonu pokrywał się z moim wakacyjnym wyjazdem do Kirgistanu. Jurek wziął udział w maratonie i był urzeczony trasą. Jakie widoki - zachwalał, żałuj, że nie pojechałaś - powtarzał.
Ustaliliśmy termin na 27 maja - piątek po Bożym Ciele. Jurek z Beatką zajęli się rezerwacją noclegów w Dobrym Mieście, skąd zamierzaliśmy wystartować. Umówiliśmy się, że przyjedziemy do Dobrego Miasta w Boże Ciało - ja ze Starszym i Jurek z Beatką. Odpoczniemy, wyśpimy się i ruszymy na trasę następnego dnia około godz. 10.00.
Odliczałam dni do naszego Pierścienia Tysiąca Jezior. Pięć dni przed wyjazdem na Mazury zrobiłam z Chirality trasę Pięknego Wschodu. Jurek odradzał, twierdził, że taki dystans przed naszym treningiem to szaleństwo, ale kto upartemu zabroni. Pognałam i już! 
Po Pięknym Wschodzie miałam pracy w pracy dużo i jeszcze więcej, a do tego mój organizm po wysiłku powiedział - basta - kobieto powinnaś zwolnić! W poniedziałek po powrocie z pracy nie poznawałam swoich nóg - były nabrzmiałe od ud po palce u stóp. Pięknie! Dalej była praca w pracy i praca w domu. W środę przed wyjazdem spałam cztery godziny. Zadawałam sobie pytanie - czy ja dam radę? Nie chciałam zawieść Jurka...
Rano w Boże Ciało rano pojechaliśmy do kościoła, po powrocie spakowałam nas, Starszy zajął się rowerami. On i Beatka także zamierzali popedałować po Mazurach, tylko w bardziej rekreacyjnym tempie. Wyjechaliśmy z domu zgodnie z planem przed godz. 12.00. Odjechaliśmy około 30 km i... przypomniałam sobie, że nie zapakowałam kasku. Wracamy. Mamy kask, jedziemy, wstępujemy na lody w Sokołowie Podlaskim, jest fajnie. Jazda mnie uśpiła, a Starszy pomyka i... w Zamościu zatrzymuje nas drogówka. Starszy nieznacznie przekroczył prędkość. Mandacik. Pech?! Nie to dopiero początek! Za Olsztynem olśniło mnie - zapomniałam rowerowych butów!!!! Panika! Jak ja pojadę.Starszy mnie uspokaja, mówi, że przełoży pedały ze swego roweru, rano kupimy adidasy (zabrałam tylko tenisówki) i jakoś to będzie. Dzwonię do Jurka. Nie wierzy, że zapomniałam butów, myśli, że to żart. Oni już są praktycznie na miejscu, zatrzymali się na herbatę u Roberta - organizatora długodystansowych maratonów kolarskich BBT i Pierścienia Tysiąca Jezior. Robert obiecuje znaleźć rozwiązanie mego obuwniczego problemu.
Dojeżdżamy do Dobrego Miasta. Zatrzymujemy się na parkingu w pobliżu "pensjonatu", gdzie Jurek zarezerwował noclegi. Na ścianie jednego z budynków widzimy reklamę sklepu rowerowego! Może nie będzie źle. Jedziemy pod wskazany adres. Jest sklep, jest numer telefonu do właściciela. Dzwonię, pan już wie wszystko, miał telefon od Roberta. W swoim sklepie nie ma butów, ale koleżanka poprosiła go o pomoc w sprzedaży butów spd w rozmiarze 41,5.... Kupuję zwykłe pedały. Na szczęście Beatka zabrała buty, w których startuje w pieszych maratonach i na szczęście są tylko rozmiar większe od rozmiaru, który noszę...
Przyjeżdża Jurek z Beatką. Ja mam wisielczy nastrój. A to jeszcze nie koniec naszych przygód... Właścicielka "pensjonatu" pokazuje nam pokoje. Szok! Nora, to najłagodniejsze określenie jakie przychodzi mi na myśl. Na szczęście Jurek odzyskuje wpłaconą zaliczkę.
Z pomocą przychodzi Robert. Przygarnia nas. Już wcześniej proponował nam nocleg w swoim domku letniskowym, ale przecież mieliśmy zarezerwowane pokoje w PENSJONACIE. W internecie wszystko wygląda pięknie, nawet nora jest ekskluzywnym lokum.
W ten sposób zamiast w pensjonacie nocujemy w biurze maratonu Pierścienia Tysiąca Jezior. W porównaniu z tym co wcześniej widzieliśmy to hotel x-gwiazdkowy.
Jesteśmy wdzięczni Robertowi za zaproszenie. Robert ma wspaniałą rodzinę. On i jego żona Ania to bardzo serdeczni i życzliwi ludzie. Mają dwoje cudownych  maluchów. Ania z naszą pomocą zajęła się przygotowaniem domku letniskowego. Wieczorem Robert rozpalił ognisko. Jest przytulnie i miło.
Dzień się kończy...


27 maja 2016r. Szlakiem Pierścienia Tysiąca Jezior
Obudziłam się przed godz. 6.00. Mamy jeszcze trochę czasu. Budzik nastawiliśmy na godz. 7.00. Wytrzymuję do godz. 6.30. Wstaję. W moje ślady idzie Starszy i Beatka. Oni jadą na zakupy, a ja krzątam się, robię poranną kawę, coś podjadam przed śniadaniem. Chyba obudziłam Jurka. Zaspanym głosem pyta o godzinę. Zbliża się 7.15. Jurek komentuje, że nie pamięta kiedy tak rano wstał, a ja na to, że nie pamiętam kiedy tak późno wstałam :)
Powoli zbieramy się do odjazdu. Jemy śniadanie, robimy kanapki. Robert daje nam lokalizator, jak zawodnikom maratonu. W ten sposób Beatka, Starszy, a także Robert i Ania będą mogli obserwować nas na trasie. Dla mnie nasz Pierścień Tysiąca Jezior będzie testem Garmina. Po raz pierwszy będę korzystała z nawigacji. Narysowałam trasę na podstawie mapy ze strony maratonu z przebiegiem trasy. Było przy tym trochę zabawy. Dziękuję Ricardo, Chirality i Robertowi z kirgiskiej ekipy za pomoc w ujarzmieniu Garmina :)
Startujemy o godz. 9.30. Proszę Jurka, aby nie zwracał na mnie uwagi i jechał w swoim tempie. Chcę się sprawdzić, czy poradzę sobie z dystansem i pagórkowatą trasę po Pięknym Wschodzie jadąc w zwykłych adidasach.
Jedziemy drogą nr 507 do Ornety.W Ornecie odbijamy w drogę nr 517 i kierujemy się do Lidzbarka Warmińskiego. Trasa jest urokliwa, asfalt równiuteńki. Jest podjazd i zjazd, podjazd i...Do rzadkości należą płaskie odcinki. Jadę za Jurkiem. Nadążam. Jedzie mi się tak sobie. Wprawdzie cały ubiegły rok i bieżący do Wielkanocy jeździłam w zwykłych butach, ale do dobrego tak łatwo się przyzwyczaić. Nogi ześlizgują mi się z pedałów. Jest niby dobrze, ale jakoś inaczej. Powtarzam sobie w myślach - dasz radę, dasz radę i pedałuję.
Dojeżdżamy do Lidzbarka Warmińskiego. Tutaj czeka mnie pierwszy egzamin z rowerowej nawigacji. Jadę pierwsza. Jurek jedzie za mną. Garmin prowadzi bezbłędnie przez miasto. Ta nawigacja to całkiem fajna rzecz :)
W dalszym ciągu jedziemy drogą nr 517. Mijamy miejscowości Mignajny, Miłkowo, Rumowo, Ignacin, Kiwity. Za Rokitnikiem odbijamy w drogę nr 57. Ależ mamy sielskie widoki.
Pogoda dopisuje. Jest słonecznie i bardzo ciepło. Dojeżdżamy do Bisztynka.Wjeżdżamy na drogę nr 594. Widoki są urokliwe. Kierujemy się do Reszla.
Trasa w Reszlu prowadzi obok zamku. Pięknie.
Na razie nie czuję zmęczenia, mimo, że na liczniku wkrótce pojawi się 100 km. Dojeżdżamy do Świętej Lipki.
cdn...

Fotorelacja

Ostry start

W Ornecie

Na trasie przed Lidzbarkiem Warmińskim



Lidzbark Warmiński


Sielskie widoki przed Bisztynkiem

Bisztynek


Sielskie widoki za Bisztynkiem

Reszel



Święta Lipka


 Za Kętrzynem w towarzystwie rowerzysty                        

Aleja dębowa przed Sztynortem


Przystań w Sztynorcie

Żaglówki na kanale między Jeziorem Dragin i Mamry za Sztynortem

Na trasie

Postój w Jeziorowskie

Na trasie

Na trasie

Gołdap


Suwalszczyzna

Sejny

Augustów

Odpoczynek w Upałtach

Giżycko

Przystań nad Jeziorem Niegocin w Wilkasach

Ryn



Kierunek Święta Lipka

Odpoczynek w Lutrach

Zmęczeni i szczęśliwi

Finał





Kategoria Rekordy

Szlakiem Ultramaratonu Piękny Wschód

  • DST 537.53km
  • Czas 20:44
  • VAVG 25.93km/h
  • VMAX 61.12km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Sprzęt Specialized
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 21 maja 2016 | dodano: 22.05.2016
Uczestnicy

Wszystko zaczęło się od ubiegłorocznego startu w Pięknym Wschodzie. Dystans odpowiedni, aby poczuć w nogach, trasa odpowiednia, aby  zauroczyć się pięknymi okolicznościami przyrody, a co równie ważne - start praktycznie spod domu - nie muszę gonić autem na drugi koniec Polski, wystarczy wsiąść na rower i jestem w bazie.
Zimą, a może późną jesienią Krzyś rzucił hasło majówki na Morawach. Termin zbiegał się z terminem Pięknego Wschodu. Nie chciałam rezygnować ani z majówki, ani z maratonu. Postanowiłam - jadę na Morawy, a Piękny Wschód przejadę na dziko po powrocie z wycieczki.
Jak się okazało nie tylko ja wpadłam na pomysł Pięknego Wschodu w wydaniu "na dziko". Znalazł się jeszcze jeden rowerowy zapaleniec - Chirality/Tomek. Zaproponował pokonanie trasy na wspak - w kierunku przeciwnym do regulaminowego. Nie miałam nic przeciwko temu. Ustaliliśmy termin wyjazdu na sobotę 21 maja. A jaką ożywioną wymianę wiadomości na bs prowadziliśmy kilka dni przed startem! Emocje i coraz większy respekt przed dystansem 500 km brały górę.
W piątkowy wieczór 20 maja było wszystko ustalone - spotykamy się na trasie maratonu w Garbowie o godz. 8.30 na skrzyżowaniu ulicy Lipowej z Warszawską. Tomek zamierzał pojawić się na miejscu już o godz. 8.00 i obiecał czekać na mnie akademicki kwadrans  - do godz. 8.45. Spóźnialski goni, albo wraca do bazy...
Nie chciałam się spóźnić. Ja wbijam się w trasę maratonu około 7 km za miejscem startu i do Garbowa jadę trasą Pięknego Wschodu. To tylko około 63 km, takie małe nic, ale... Przez głowę przebiegają mi z szybkością błyskawicy czarne scenariusze - nie zdążę - zaśpię, złapię gumę, pomylę drogę... Czy można wymyślić coś jeszcze...
Budzę się o godz. 4.00. Wstaję. Toaleta, śniadanie, pakowanie plecaka. Czy czas się zatrzymał? Jest kilka minut po godz. 5.00 - zakładam kurtkę, kask, plecak, buty, wyprowadzam rower - jadę. Szaleństwo! Będę na miejscu spotkania przed godz. 8.00. Kalkuluję. Lepiej poczekać, niż się spóźnić.
Budzi się dzień. Poranek jest rześki. Nad polami unoszą się mgły.

Jadę w spacerowym tempie. Dojeżdżam do Lubartowa. Odbijam w drogę w kierunku Garbowa.
Zatrzymuję się w Kozłówce. Jestem ciekawa, czy można o tak wczesnej porze wejść na dziedziniec pałacu Zamoyskich. Furtka jest otwarta. Wchodzę. Pan ochroniarz pozwala mi zrobić zdjęcia.

Pędzę dalej. Mijam Kamionkę, Zofianów i dojeżdżam do Garbowa przed godz. 8.00. Czekam, czekam, czekam... Mija godz. 8.00 - Chirality nie przyjedzie, coś się stało. Mija godz. 8.15 - wystawił mnie? Niemożliwe! Mija godz. 8.20 - powinnam przed wyjazdem sprawdzić wiadomości na bs, może coś mu wypadło... Mija godz. 8.30 - jest! Jaka ulga.
Z Chirality jesteśmy jedynie wirtualnymi znajomymi na bs. Nigdy wcześniej razem nie jechaliśmy. Jestem ciekawa wspólnej jazdy - czy pedałujemy w podobnym tempie i czy ja za nim nadążę?! Ostatnio nie jestem w najlepszej dyspozycji. Coraz trudniej przychodzi mi godzenie codzienności z rowerową zwyczajnością. Rower powoli staje się luksusem, na który mnie nie stać. Kradzione rowerowe chwile kosztują dużo, bardzo dużo. Może powinnam zrezygnować? Gdyby doba miała 48 godzin... Jednak - dzisiaj się udało - zamierzam pokonać 500 km. Liczy się tu i teraz, złe myśli precz ode mnie!
Na pierwszy przystanek zatrzymujemy się w Kazimierzu Dolnym. Przed Kazimierzem są dwa podjazdy - dla mnie długie i męczące. Tomek pogonił, a ja wlokę się ledwo, ledwo. Co się dzieje? Złe myśli precz! Może  powoli się rozkręcę, przecież się nie poddam!
Na płaskim doganiam Tomka. Z grzeczności zwolnił tempo, dobry z niego kompan.
Wjeżdżamy do Kazimierza.

Fotka i popas - lody - Tomek, a ja - drożdżówka francuska, kanapka, kefir. Rozsiadamy się na rynku przed cukiernią. Jest okazja do rozmowy. 
Jedziemy dalej. Wyjeżdżając z Kazimierza mam na liczniku 103 km. Pozostało jedynie 400 km z małym załącznikiem.
Tomek jest zwolennikiem "małych kroczków" - nasz kolejny cel to miejscowość Chodel, a potem zobaczymy.
Jest Chodel. Zatrzymujemy się przed sklepem. Uzupełniam picie i jem banana oraz Góralkę, a Tomek - lody i miniaturowego batonika. Czuję się zakłopotana - jem za dwoje...
Kolejny przystanek to Kraśnik. Nareszcie Tomek pałaszuje drożdżówkę. Zatrzymujemy się w altance nad jeziorem.

Za Kraśnikiem zaczynają się pagórki






cdn...

Podsumowanie:


życiówka max :)


Dzięki Chirality za wspólną jazdę :)


Kategoria Rekordy

Tour de Zamość/Roztocze

  • DST 320.20km
  • Czas 11:55
  • VAVG 26.87km/h
  • VMAX 56.23km/h
  • Temperatura 11.0°C
  • Sprzęt Specialized
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 9 kwietnia 2016 | dodano: 09.04.2016
Uczestnicy

Pomysłodawca i budowniczy trasy: Login
Kierownik ekipy: Login
Uczestnicy: Roberth i Basik
Start i meta: Krasnystaw
Mijane większe miejscowości: Hrubieszów, Tomaszów Lubelski, Józefów, Zwierzyniec, Szczebrzeszyn
Dystans maratonu: 230 km
Prędkość średnia maratonu: 27,40 km/h
Bonusik: Dojazd 90 km na kołach na miejsce zbiórki
Najfajniejszy moment: wspominanie Pięknego Wschodu 2015 na postoju w Zwierzyńcu
Najtrudniejszy moment: ostatnie 70 km pod wiatr
Na trasie:

Podsumowanie:


             Dziękuję Koledzy za wspólną jazdę :)


Kategoria Rekordy

Stadnina Koni w Janowie Podlaskim

  • DST 226.11km
  • Czas 08:42
  • VAVG 25.99km/h
  • VMAX 43.43km/h
  • Temperatura 5.0°C
  • Sprzęt Specialized
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 6 lutego 2016 | dodano: 06.02.2016

Pomysł zrodził się spontanicznie w czasie wczorajszej bezsennej nocy. W sobotni poranek jadę do Stadniny Koni w Janowie Podlaskim.

Nie analizuję mapy, nie ustalam trasy, nie mam na to czasu. Wiosną ubiegłego roku jadąc w Pięknym Wschodzie (a także latem jadąc trasą maratonu) przejeżdżałam przez Jadów Podlaski. Wówczas nie mogłam sobie pozwolić na korektę trasy, ale postanowiłam, że tu kiedyś wrócę.
Więc... Postanowione. Jadę "skrótem" -  trasą Pięknego Wschodu, a wracam przez Białą Podlaskę. Dystans do Janowa Podlaskiego jest jak ciastko z niespodzianką - nie pamiętam ile kilometrów będę musiała pokonać zanim dotrę do celu.
Wyjeżdżam z domu o godz. 8.00. Termometr wskazuje 0 stopni. Jest rześko, ale dzień zapowiada się pogodny. Zabieram jedną kanapkę, dwa tłustoczwartkowe pączki i bidon z piciem - woda z sokiem truskawkowym. Po drodze, w jednej z mijanych wsi zatrzymuję się przy aucie - obwoźnej piekarni. Przede mną w kolejce stoją dwie starsze Panie. Jedna z nich, mówi: "Proszę chłopcze kupuj pierwszy, może ci się spieszy". Ach, ta kominiarka. Znowu zostałam chłopakiem. Kupuję dwie drożdżówki z dżemem, dziękuję miłym Paniom, żegnam się i odjeżdżam. Ciekawe, co pomyślały, gdy usłyszały mój głos?
Mijam większe miejscowości - Komarówkę Podlaską, Międzyrzec Podlaski. W Międzyrzecu Podlaskim wjeżdżam na drogę K-19 i wkrótce jestem w Województwie Mazowieckim. Jadę w kierunku Białegostoku. Mijam Łosice.

Droga zaczyna falować - lekki podjazd, zjazd. Wiatr mi sprzyja. Pedałuje się bardzo przyjemnie. W Sarnakach odbijam na Białą Podlaskę i po kilkunastu kilometrach  znowu jestem w Województwie Lubelskim.


Dojeżdżam do Janowa Podlaskiego. Licznik wskazuje 124 km.

Jeszcze tylko 2 km i jestem u celu.





A to główni bohaterowie mojej wycieczki....




Piękne....

I jeszcze raz... Konie są niesamowite....



Nie tylko ja przyjechałam nacieszyć się konikami :)

Pora wracać...
Zmienia się kierunek wiatru. Praktycznie do samego domu będę miała wiatr w twarz. Wyjeżdżam z Janowa i zaczyna prószyć biała kasza. A w piątek tak pięknie umyłam Speca. Na szczęście przed Białą Podlaską przestaje padać.
Zatrzymuję się na krótką chwilę w Białej Podlaskiej. Kiedy ja tu ostatnio byłam... Dawno, dawno temu....

Moja wycieczka dobiega końca, pozostało jedynie wrócić do domu. To był piękny dzień.
                                                                                                    KONIEC


Kategoria Wycieczki, Rekordy

Trzynastego w piątek :)

  • DST 219.42km
  • Czas 07:58
  • VAVG 27.54km/h
  • VMAX 42.27km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Sprzęt Specialized
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 13 listopada 2015 | dodano: 13.11.2015

Dzisiaj słowa są także zbędne. Wystarczy uśmiech razy dwa :) x 2 = :) :)
Moja dzisiejsza trasa - dwustetkowy pewniak - kierunek Włodawa.
36 km

74 km

94 km

112 km

128 km

140 km - obligatoryjny postój :)

185 km

Finał :)




Kategoria Rekordy

Szlakiem Pięknego Wschodu

  • DST 250.46km
  • Czas 09:32
  • VAVG 26.27km/h
  • VMAX 44.59km/h
  • Temperatura 32.0°C
  • Sprzęt Specialized
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 7 czerwca 2015 | dodano: 07.06.2015

Pognałam dzisiaj szlakiem Pięknego Wschodu. Tak coś mnie naszło :) Wyjechałam dosyć późno, około godz. 10.30.
Do Włodawy jechałam trasą ultramaratonu. Jak fajnie było znowu jechać bardzo urokliwymi nadbużańskim terenami.
Przed Sarnakami natknęłam się na taką ciekawostkę.

Wcześniej w Łosicach obrałam kierunek na Białystok...

W Sarnakach odbiłam na Terespol kierując się na Białą Podlaskę. Tak wyglądała droga za Sarnakami.

Pięknie zielono :) nie robiłam dużo zdjęć, czas bardzo naglił...
Centrum Janowa Podlaskiego.

Sanktuarium w Kodniu....

Droga między Kodniem, a Sławatyczami.

Cerkiew w renowacji w Sławatyczach.

Ze Sławatycz pojechałam do Włodawy, a tu nie wjeżdżając do centrum odbiłam na Lublin. Pozostało tylko dojechać do domu.
Wycieczka bardzo udana, choć popełniłam ten sam błąd, co na poczatku ubiegłego lata - nie posmarowałam całych rąk i nóg kremem z filtrem... Trochę mnie przypiekło :)


Kategoria Rekordy

Dwusetka i miesięczniaczek :)

  • DST 244.64km
  • Czas 09:21
  • VAVG 26.16km/h
  • VMAX 40.91km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Sprzęt Specialized
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 21 marca 2015 | dodano: 21.03.2015

To miał być test. Chciałam pokonać na szosówce dystans 200 km z minimalną ilością przystanków - dwa, góra trzy. I jak to w życiu bywa - miał być test, a wyszło, jak zwykle. Już na początku, zaraz po wyjeździe z domu robię falstart. Wyjeżdżam około godz.6.00. Pokonuje 500 metrów i wracam po spodenki z pampersem. Wieje i jest mi za zimno w samych długich spodniach. Dobrze, że założyłam kominiarkę. Zapowiada się nie tylko pogodny i słoneczny dzień, ale także wietrzny.
Jadę trasą z ubiegłych lat. To dystansowy pewniak, a mi dzisiaj nie zależy na nowych klimatach, tylko na dystansie. Pokonuję 8 lub 9 km i ponownie się zatrzymuję. Czuję, że mam mam za wysoko siodełko. Odbierając rower ze sklepu byłam w takiej radosnej euforii, że nie  zwróciłam uwagi na jego wysokość. Dopiero po zatrzymaniu zauważam, że siodełko jest inaczej mocowane, niż w Scottcie. Bez kluczy nie poradzę, a kluczy nie zabrałam. Ba, ja nawet nie zabrałam  pompki, zapasowej dętki i dokumentów. Mam przy sobie jedynie telefon, który zazwyczaj zostawiam w domu... Zabrałam także aparat, jak się później okaże główny winowajca zbyt dużej liczby przystanków :)
Pomykam dalej. Jazda na szosówce jest rowerową poezją. Jadę w kierunku Włodawy. 
Na 75 km robię przystanek. Wprawdzie nie muszę, ale chcę wejść do lasu. Jest urokliwie.

Jem kanapkę oraz banana i zapijam Pepsi. Zabrałam ze sobą trzy bułki, 4 banany, "Góralkę" cytrynową, litrowa Pepsi i Cisowiankę - 0,70 litra. Wszystko zapakowałam do plecaka. Wczoraj nie sprawdziłam, czy do koszyczków zmieszczą się butelki, czy bidony, a rano - szybko, szybko... i butelki trzeba było zabrać do plecaka. Zrzucam z siebie część garderoby - kominiarkę. Liczę, że wiatr nie jest mroźny, bo to przecież pierwszy dzień wiosny.
Pędzę dalej. Lubię ten odcinek trasy, może dlatego, że lubię las...

Jednak wiatr jest  ostry. Zacina z boku. Cóż robić. Pokonuję kilometr i kolejny krótki postój na założenie kominiarki i fotkę.

Dojeżdżam do Włodawy i kieruję się na Okuninkę. Ostatni raz byłam tu w grudniu, w dniu swoich urodzin :) Do Okuninki prowadzi ścieżka rowerowa. Jedzie się całkiem przyjemnie, tylko to okropne wiatrzysko. Wiatr wieje centralnie w twarz.
Za Okuninką wjeżdżam na drogę główną. Jadę w kierunku Chełma.

... i tak przez 17 km.
W Łowczy odbijam na Sosnowicę. Droga jest bardzo widokowa. Prowadzi przez Poleski Obszar Krajobrazu Chronionego lub Poleski Park Krajobrazowi - ciągle mi się myli, czy to już Park Krajobrazowy, czy jeszcze Obszar Krajobrazu Chronionego :) Mijam również sielskie wsie.

...i lasy.

Nie potrafię przejechać obojętnie obok leśnego parkingu. Na moim blogu są zdjęcia tego miejsca, bo w ubiegłym roku robiąc dwusetkę  zatrzymałam się na tym parkingu . Dzisiejsza fotka jest inaczej wykadrowana - pokazuje parking prawie w całości :)
Ładne miejsce, czyż nie?

Postanawiam ograniczyć swój temperament fotografa - amatora. Tylko jazda, ale... Jadąc przez Stary Brus zauważam domy - bliźniaki. Urocze.

Wiatr jakby wzmagał na sile. Wieje w bok z akcentem na twarz. A skrycie myślałam o walce o średnią. Ach, z wiatrem nie wygram.
Dojeżdżam do Sosnowicy. Mijam cerkiew i wracam. Robię zdjęcie. Temperament bierze górę.
Sosnowicka cerkiew p.w. Świętych Apostołów Piotra i Pawła należy do parafii Podwyższenia Krzyża Pańskiego w Horostycie diecezji lubelsko - chełmskiej. Została zbudowana w latach 1891r. - 1894r. Od 1989r. znajduje się w rejestrze zabytków. Aktualnie od 2012r. trwają prace remontowe budynku. W cerkwi od 1997r. odprawiana jest  jedna Święta Liturgia rocznie w święto patronalne 12 lipca.

Z Sosnowicy krótszą trasa jadę do Ostrowa, a stąd przez Jedlanki do domu. Przed Jedlanką Nową na liczniku pokazuje się cyferka 200. To nie koniec niespodzianek. Wiatr za Ostrowem zaczyna wiać w bok z akcentem na plecy. Pomykam przez Jedlankę 40 km/h. Super. I tak przez około 20 km, a potem.... Ostatnie 20 km jadę pod wiatr...
Reasumując. Testu nie zaliczyłam, choć wykręciłam dzisiaj tysięczny marcowy kilometr. Zrobiłam więcej przystanków. Jednak było warto zatrzymać się więcej niż trzy razy. To pierwsza dwusetka szosówki i powinna mieć pamiątkowe zdjęcia. A test zrobię następnym razem :)

DST: 244,64 km
Czas: 09:21
V AVG: 26,16 km/h
V MAX: 40,91 km/h



Kategoria Rekordy

Podwójne święto :)))

  • DST 233.39km
  • Czas 10:07
  • VAVG 23.07km/h
  • VMAX 35.00km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 24 maja 2014 | dodano: 24.05.2014

Dzisiaj po raz pierwszy w tym sezonie pokonałam dystans ponad 200 km :)

W ten sposób na moim liczniku pojawił się 3 tysiączek :)))

Wyjazdu nie planowałam z dużym wyprzedzeniem. Pomysł zrodził się spontanicznie pod wpływem chwili.
Zależało mi na pokonaniu dystansu 200 km i dlatego nie eksperymentowałam z trasą. Powieliłam trasę, którą jechałam dwa lata temu. Wówczas przejechałam 255 km. Planowałam pokonać dystans 230 km, ale na ostatniej prostej byłam tak zajęta lodami śmietankowymi, że przegapiłam drogę i wracałam do domu duuużym skrótem. Dzisiaj zaprogramowałam się na minimum 225 km. Właśnie tyle brakowało mi do 3 tysiąca.
Wyjechałam z domu o godz. 6.00. Aby tradycji stało się zadość pierwsze 50 km pokonałam trasą treningowego kółeczka, po czym obrałam kierunek na Włodawę. Po wjeździe na drogę nr 818 tablica informacyjna wskazywała, że mam do pokonania 45 km. To tylko i aż 45 km zważywszy na to, że wiatr wiał mi w twarz, lub w z boku spychając mnie do osi jezdni. Jedzie mi się źle. Może to nie mój dzień - myślę, ale przecież nie zawrócę. Mijam między innymi miejscowości Krzywowierzba, Lubień, 3 x Wyryki - Wyryki Połód, Wyryki Wola i Wyryki Adampol :) Za Adampolem wjeżdżam na drogę nr 82. Jeszcze chwila i jestem we Włodawie, a raczej na rogatkach Włodawy.

Zaskakuje mnie temperatura powietrza wyświetlana na tablicy. Jest dopiero po godz. 10.00, a już tak gorąco.

We Włodawie na pierwszym rondzie kieruję się na Chełm. Jadę drogą nr 812. Do Okuninki - lokalnego kurortu prowadzi ścieżka rowerowa. Mijam sielski obrazek - domek położony nad stawem. Uroczo...

Okuninka leży na Pojezierzu Łęczyńsko - Włodawskim nad Jeziorem Białe. To z pewnością jedno z najliczniej odwiedzanych jezior na tym pojezierzu przez amatorów kąpieli z Warszawy i Lublina. Gdy widzę auto za autem skręcające do Okuninki postanawiam, że jadę dalej. Nie lubię tłumu, więc po co miałabym tam zajeżdżać. Robię jedynie Scottowi fotkę z Krokodylkiem witającym w Okunince :)

Na liczniku wybija 100 km. Dalej jadę drogą główną. Ruch jest umiarkowany. Jedyne co przeszkadza to wiatr wiejący centralnie w twarz. Tak będzie przez dalsze 17 km. W Łowczy odbijam na wschód i dalej jadę drogą nr 819. Zatrzymuję się w sklepie, aby uzupełnić wodę. Kupuję też dwa banany. To moje drugie zakupy. We Włodawie zatrzymałam się po raz pierwszy. Kupiłam wodę i napój Tymbark jabłko - mięta. Lubię ten smak :)
Od Łowczy nareszcie wiatr mi pomaga. W Rudce Łowieckiej mijam pasące się krowy. Już nie pamiętam kiedy widziałam taki widok.

Mijam Hańsk. Jestem na Polesiu, a dokładnie na Obszarze Poleskiego Krajobrazu Chronionego. Polesia czar.... Pięknie. Jadę drogą przez las. Zatrzymuję się na dłuższą chwilę na leśnym parkingu, który odkryłam dwa lata temu. Urokliwe miejsce.

W Kołaczach przecinam drogę nr 82, którą już dzisiaj jechałam. Kieruję się do Sosnowicy. Mijam Nowy Brus, Stary Brus, Wołoskowolę, Pieszowolę i dojeżdżam do Sosnowicy. Dalej chcę jechać do Ostrowa Lubelskiego i przez moment zastanawiam się nad wyborem trasy. W myślach orientacyjnie przeliczam odległości i podejmuję decyzję - jadę trasą z przed dwóch lat. Kieruję się na Łęczną. Niestety znowu mam wiatr w twarz lub z boku. Wracam na Pojezierze Łęczyńsko - Włodawskie. Jadę drogą nr 820. Zatrzymuję się nad Jeziorem Rogóźno. Być na pojezierzu i nie zamoczyć nóg w wodzie? Lubię to miejsce - małe jezioro ukryte wśród lasów. Latem często tu przyjeżdżam. Dzisiejsza upalna pogoda przyciągnęła wielu amatorów kąpieli słonecznych.

W Ludwinie odbijam na Zezulin. Stąd do Ostrowa Lubelskiego dzieli mnie tylko 15 km. Wjeżdżam na drogę nr 813. Pedałuję rytmicznie. Słońce praży. Mimo częstego wcierania kremu ochronnego z filtrem coraz bardziej piecze mnie lewa ręka. Aż się boje pomyśleć jak wygląda moja twarz po takiej dawce promieni.
Mijam Rozkopaczew, a gdy wjeżdżam do Kolechowic na liczniku pojawia się 200 km! Super! Chwila i jestem w Ostrowie Lubelskim.

Po przejechaniu 9 km odbijam na trasę swego kółeczka. Do domu jest coraz bliżej. Z każdym kilometrem jadę szybciej. Nie czuję dużego zmęczenia. Jestem znużona upałem. Słońce praży niemiłosiernie.
W domu jestem kilka minut po godz. 17.00. Udało się! Na liczniku mam 233 km! Po raz pierwszy w tym sezonie pokonałam dystans ponad 200 km, a to dopiero początek :) Spełniło się moje kolejne marzenie. Jestem szczęściarą. Czy jest jeszcze ktoś, komu spełniają się wszystkie marzenia tak, jak mi? :)))


Kategoria Rekordy

Rowerem nad morze trasą pieszą :)

  • DST 357.23km
  • Czas 18:15
  • VAVG 19.57km/h
  • VMAX 39.00km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 19 lipca 2013 | dodano: 21.07.2013

Wszystko zaczęło się na Harpaganie. Po powrocie do bazy w Kolbudach Jacek rzucił hasło - jedziemy nad morze zamoczyć nogi. Nie wiedziałam czy żartuje, czy mówi na poważnie. Był poważny i tylko ze względu na wyjazd bladym świtem do domu nie pognalibyśmy rowerami nad Bałtyk. W drodze powrotnej z Harpagana umówiliśmy się na jednodniowy wypad nad morze. Plan nie był szalony, szaleństwem było pozostawienie w rękach Jacka wytyczenia trasy :)

Po kilku próbach udało się ustalić termin nie kolidujący z naszymi obowiązkami i innymi planami. Szczęśliwą datą okazał się piątek 19 lipca. Po pracy 18 lipca przyjechałam do Siedlec. Zatrzymałam się u brata. Mój Scott przygotowany do bicia rekordu dystansu - pięknie umyty, łańcuch i napęd lśnią, smar użyty. Wieczorem spotykam się z Jackiem. Przy herbacie wymieniamy uwagi o trasie i dystansie jaki przyjdzie nam pokonać. Dystans całkowity zgodnie ze wskazaniami mapy ma wynosić 345 km. Jacek jest autorem naszej trasy. Dlaczego nie wzbudziło moich podejrzeń to, że jest to trasa piesza, a my przecież mieliśmy jechać rowerami! Ustalamy godzinę wyjazdu na 3.30.
Przed wyjazdem udaje mi się zasnąć może na godzinę. Nie mogą spać, to chyba nerwy i powracające pytanie, czy dam radę, przecież to mój pierwszy taki dystans. W ubiegłym roku dwukrotnie pokonałam dystans 200 km - 220 km i 255 km, ale teraz to ma być ponad 300 km!
Jest 19 lipca. Jacek zjawia się punktualnie. Ruszamy i ... wracamy. Nie mam pewności, czy zamknęłam drzwi mieszkania brata. On z rodziną spędza urlop nad morzem:) Drzwi zamknęłam, możemy jechać. Jest godz. 3.40. Budzi się dzień, jest ciepło i co najważniejsze bezwietrznie.
Jadę za Jackiem i obserwując z jaką częstotliwością kręci pedałami nabieram wątpliwości, czy ja za nim nadążę. Przecież to maratończyk! Dwa tygodnie wcześniej przejechał na maratonie 600 km w 30 godzin! Ja mam inny styl jazdy, jeżdżę bardziej siłowo, nie przepadam z robieniem setek młynków na luzie. Zaczynamy w ostrym tempie i jak zwykle na początku dostaję zadyszki :) Mój organizm musi się przyzwyczaić do wzmożonego wysiłku.
Jedziemy z Siedlec do Węgrowa. Znam tą trasę, wielokrotnie jeździłam tamtędy do Ciechanowa do swojej przyjaciółki. Ruch na drodze jest praktycznie zerowy. Pomykamy z prędkością 27 - 30 km/h. Zauważam, że na 15 km mój oddech jest już miarowy, organizm dobrze znosi wysiłek. Jest dobrze do 25,23 km. Jesteśmy przed Węgrowem. O godz. 4.30, wjeżdżamy w zakręt i mało brakuje, aby z tego zakrętu trafić wprost na stół do patomorfologa zamiast nad morze... Udało się. Ja jestem tylko brudna i poobijana - mam zdarty lewy łokieć, posiniaczone lewe udo, otarcia naskórka do krwi na lewej łydce, siniaki i stłuczony lewy bark oraz rozerwany lewy rękaw bluzy. Rower nie ucierpiał, przy upadku skrzywiła się tylko kierownica. U Jacka skończyło się na złamaniu mocowania przedniej lampy. Mieliśmy szczęście :)
Jedziemy dalej. Dojeżdżamy do Węgrowa. To pierwsze większe miasto na naszej trasie. Z Węgrowa kierujemy się na Wyszków. W Wyszkowie zmieniają się warunki. Zaczyna wiać. Wiatr wieje z zachodu spychając nas na prawą stronę. Jest jeszcze znośnie. Z Wyszkowa drogą nr 618 jedziemy do Pułtuska. O godz. 8.00 mijamy tablicę z napisem Pułtusk. Gdy w mieście zatrzymujemy się na śniadanie mam na liczniku 111 km. Na 100 km robię swoją "życiówkę" - pokonuję ten dystans w czasie 3,54 h. Robimy małą objazdówkę Pułtuska. To urokliwe miasteczko. Wyjeżdżamy na drogę nr 61. Ruch jest coraz większy. W Kleszewie odbijamy w lewo i zjeżdżamy z drogi 61. Kierujemy się do Przasnysza. Jedziemy lokalnymi drogami. Znowu ruch jest prawe zerowy, ale coraz bardziej wzmaga się wiatr. W Przasnyszu ponownie wjeżdżamy na drogę główną nr 57. Ruch jest duży, podobnie jak wiatr. Dwukrotnie gdy wyprzedza mnie tir zwiewa mi czapkę :)
Za Przasnyszem zatrzymujemy się na stacji benzynowej gdzie w barze zamawiamy kawę. Z drogi nr 57 zjeżdżamy w Mchowie. Na trasie coraz więcej lasów. Drzewa hamują podmuchy wiatru i możemy jechać szybciej. Mijamy między innymi miejscowości Marianowo, Krzywogłowę Małą, gdzie robimy zakupy uzupełniając płyny. Jedziemy drogami bocznymi, lokalnymi, ale asfaltowymi :) Dojeżdżamy do Muszak. Mój licznik pokazuje 200 km :) Zaczynają się problemy, w którą drogę wjechać na skrzyżowaniu. Nawigacja Jacka pokazuje drogę na wprost, ale którą na wprost?! Wybieramy drogę. Wjeżdżamy w las. Droga jest wąska, ale nadal asfaltowa. Po przejechaniu około 2 km okazuje się, że to był chybiony strzał. Wracamy. Szukamy drogi. Jest kierunek na Nidzicę, ale to nie nasz kierunek. Jacek pyta dwie dziewczyny o drogę. Uzyskujemy podpowiedź, że może to ta brukowana droga do Zimnej Wody. Czy to coś można nazwać drogą?! Jedziemy i zaraz odbijamy w lewo. Kończy się bruk i zaczyna szutr. Wjeżdżamy w las... Nawigacja kieruje nas na leśne ścieżki... Jedziemy. Ja na szosówkach na leśnych drogach. Było zabawnie. Były ubite piaszczyste drogi, było błoto i była też trawa. Lasem jedziemy około 9 km. Przecinamy drogę asfaltową nr 545 i dalej lasem jedziemy do Salewa. Nasz entuzjazm kończy się wraz z pojawieniem się bruku i piachu na drodze. Cóż robić. Odcinki, z którymi nie poradziły sobie moje szosówki przeszłam pieszo :) Droga przez lasy spowolniła nas. Mamy niewielkie szanse, aby dojechać do celu na godz. 21.00, jak optymistycznie zakładał Jacek :)
W Salewie wjeżdżamy na drogę krajową nr 58. Droga rewelacyjna, asfalt nowiutki, tylko pomykać. Chmurzy się i zaczyna padać deszcz. Zatrzymujemy się w Swaderkach. Tu jemy coś na gorąco i gdy deszcz ucicha ruszamy dalej. Jedziemy w kierunku Olsztynka. W Mierkch mamy odbić w prawo. Mierki są, ale drogi w prawo brak. Ponownie pytamy o drogę. Chłopak jadący na rowerze nie potrafił nam pomóc, ale starszy pan bez problemów wskazał drogę prowadzącą w kierunku Gryzlin. Żegnając się i dziękując za pomoc pytam, czy to bardzo piaszczysta droga. Uzyskuję odpowiedź, że piachu tam trochę jest. Trochę!!! to było delikatnie powiedziane!!! Droga prowadziła przez pola! Początkowo jechało się całkiem nieźle, ale... piachu tam było dostatek! Nie dało się jechać na szosówkach! Napęd cały w piachu, łańcuch podobnie. Ten piach to nie piach, a wręcz piaszczyste błoto, bo przecież padało. Straszne. Mówię do Jacka, że więcej nie jadę polnymi drogami. Koniec, mamy jechać tylko asfaltem! Nie widziałam wtedy, że największe atrakcje będą u kresu naszej wyprawy :)
Przecinamy drogę S51 i jedziemy w kierunku Morąga - ASFALTEM!!! Mijamy miejscowości o dziwnie brzmiących nazwach - Mycyny, Mańki, Guzowany Młyn, . W jednej z miejscowości kupujemy wodę i Jacek myje napędy i łańcuchy naszych rowerów. Humor mi się poprawia - mój rowerek ma opłukany łańcuch :). Skrzypi trochę mniej :)
W Podlejkach przecinamy drogę nr 16. Jedziemy przez Łęguty, Worliny, Łuktę. Jesteśmy na Mazurach. Teren jest pofalowany. Jedziemy pod górkę i z górki :) Przed godz. 21.00 dojeżdżamy do Morąga. W Biedronce robimy zakupy na kolację i śniadanie. Przed nami ostatni etap naszej wyprawy. Jedziemy do Pasłęka. Robi się ciemno. Jedziemy drogą W 27. Ruch jest spory, a moja lampeczka daje mało światła. Jacek jest bardzo koleżeński. Jedzie obok, lub za mną w ten sposób, aby oświetlać także mi drogę. Około godz. 22.10 docieramy do Pasłęka. Na liczniku mam 320 km. Tak niewiele brakuje do celu naszej podróży. Sprawdzamy na mapie drogę, zastanawiamy się jak jechać. Jest już późno i teraz błądzić.... Nie możemy sobie na to pozwolić. Pytamy dwojga przechodniów jak dojechać do Marianówki. Odpowiedź jest mało pomocna. Jedziemy kierując się intuicją. Sukces. Wjeżdżamy na drogę nr 505. Mamy z niej odbić w lewo. Jest kierunek na Bogaczewo. Skręcamy. Jedziemy niewielki odcinek i mijamy żużlową drogę. Czyżby to była nasza droga. Znowu niespodzianka. Ja przecież nie chcę jechać utwardzonymi drogami, tylko asfaltem!!! Droga zamienia się w szutrową. Nic nie widzę. Jacek daje mi czołówkę. Jest lepiej, przynajmniej trochę widzę. Dojeżdżamy do Aniołowa i dalej polną drogą jedziemy do Rogowa. Noc, polna droga, po prostu rewelacja. Powoli tracę nadzieję, że dojedziemy do celu przed świtem. Z Rogowa dalej jedziemy polną drogą. Wjeżdżamy w las. To czym jedziemy nie można nazwać drogą. Olbrzymie koleiny, piach. Może lepiej, że jest noc i nie widzę którędy jedziemy. Wjeżdżamy do lasu, a ściślej wchodzimy do lasu. Już nie jadę, nie mogę, tylne koło obraca się w miejscu. Idę. Środek nocy, a my spacerujemy po lesie w nieznanym terenie. Pięknie. Gałęzie pochylają się coraz bardziej. Co będzie jak droga się urwie. Ogarnia mnie bezsilność. Jacek idzie pierwszy. Mówię sama do siebie - co ja tutaj robię, dlaczego baczniej nie przyjrzałam się naszej trasie. Gdy las się przerzedza Jacek wsiada na rower i odjeżdża. Ja dalej spaceruję. Jest około godz. 1.00. Dzwonię do swego kolegi. Umówiłam się, że zadzwonię, gdy dotrzemy na miejsce, chcę mu powiedzieć, aby nie czekał na telefon, bo nie wiem czy i kiedy dotrzemy do celu. Wybieram numer i słyszę jak wesołym tonem mówi: "Halo, halo dotarliście?" Odpowiadam - "Nie" i milczę. On na to - "Gdzie jesteś" - a ja - "W lesie" On milczy po czym pyta "A gdzie jest Jacek, zgubił cię" On się śmieje. Słyszę, że to życzliwy śmiech. Mówi, że nie tak miało być, ale zazdrości nam tej przygody. Wiem, że mówi szczerze. Jest życzliwy jak zwykle. To mój przyjaciel. On zawsze we mnie wierzy, nawet gdy ja mam wątpliwości czy sobie poradzę. Tak było przed Harpaganem, przed wyjazdem w Alpy i teraz gdy postanowiłam przejechać 300 km. Wiem, że mogę na nim polegać. Dobrze mieć takiego przyjaciela :)
Wraca Jacek więc kończę rozmowę. Dochodzimy do Pomorskiej Wsi. Nareszcie wjeżdżamy na drogę asfaltową. Przecinamy drogę S 22. W oddali widać światła Elbląga. Kierujemy się do Kamiennika Wielkiego, stąd do Milejewa, Ogrodników, mijamy Pagórki, Łęcze i wjeżdżamy do Połonin!!! To cel naszej wyprawy. Połoniny 2 - tu mamy zarezerwowany nocleg. W ciemnościach nie możemy odnaleźć adresu. Jest godz. 1.30 Jacek dzwoni do naszej gospodyni. Nie odbiera. Mamy problem. Telefon. To ona. Tłumaczy jak mamy do niej dojechać. Udało się!!! Na liczniku 357,23 km. Nad morze pojedziemy rano. Przecież przyjechaliśmy po to, aby zamoczyć nogi w słonej wodzie :)


Kategoria Rekordy