Wycieczki
Dystans całkowity: | 12034.95 km (w terenie 591.00 km; 4.91%) |
Czas w ruchu: | 479:14 |
Średnia prędkość: | 22.43 km/h |
Maksymalna prędkość: | 58.18 km/h |
Liczba aktywności: | 91 |
Średnio na aktywność: | 132.25 km i 6h 44m |
Więcej statystyk |
Pałac w Jabłonnie
-
DST
66.52km
-
Temperatura
27.0°C
-
Sprzęt Giant
-
Aktywność Jazda na rowerze
Po pracy wybrałam się na wycieczkę do Jabłonnej.
Od czasów średniowiecznych Jabłonna leżała w dobrach biskupów płockich, którzy w XV wieku wybudowali tu letnią rezydencję. W 1773 r. Jabłonnę odkupił Michał Poniatowski, ówczesny biskup płocki, późniejszy prymas Polski, młodszy brat króla Stanisława Augusta. To na jego zlecenie Dominik Merlini - architekt, który zasłynął z rozbudowy Zamku Królewskiego w Warszawie i Łazienek zaprojektował nową rezydencję pałacowo-parkową. Obiekt wzniesiono w stylu klasycystycznym. Budowę zakończono w 1779 r.
Wokół pałacu, w miejscu dawnego ogrodu barokowego, urządzono w latach 70 i 80 XVIII wieku angielski park krajobrazowy, z którego rozpościerał się widok na dolinę Wisły. Projektant Parku Szymon Bogumił Zug wzniósł również szereg budowli parkowych, z których do dziś przetrwały: grota, oranżeria i pawilon chiński.
Obecnie w pałacu mieści się hotel, a w podziemiach restauracja.
A tak pałac wygląda w obiektywie mego telefonu :)
Kategoria Praca w stolicy, Wycieczki
Wciąż mogę! Jak po krótkiej przerwie przejechałam drugą pięćsetkę!
-
DST
508.00km
-
Czas
23:18
-
VAVG
21.80km/h
-
Temperatura
25.0°C
-
Sprzęt Gravel
-
Aktywność Jazda na rowerze
Znowu jestem w Szczecinie. Przyjechałam późnym popołudniem ostatniego lipca, w środę. Powód? Mam przecież urlop! I jeszcze coś... Byłam ciekawa żaglowców. Końcówka mego urlopu zbiegła się z finałem regat - The Tall Ships Races Szczecin 2024. Choć może to był pretekst? Bo... Kolega wyrysował nową trasę pięćsetki!!! Podobno rewelacyjną!!! Przecież nie mogę nie jechać :) Startujemy 1 sierpnia, w czwartek!
Nastawiam budzik na godz. 5.00. Śniadanie, kanapki na drogę, sprawdzenie roweru i ruszam na miejsce zbiórki. Chyba zmęczenie po podróży dało o sobie znać, bo czynności wykonuję w zwolnionym tempie. W efekcie spóźniam się akademicki kwadrans. Obym tak się nie guzdrała na trasie.
Wyjeżdżamy o godz. 6.30. Późno, ale liczę, że nadrobimy, tym bardziej, że pierwsze 250 km jedziemy przez Niemcy. Będzie mniej "pokus" do postojów. Zresztą nie wiem, jak będzie. Zabrałam aparat fotograficzny i jeśli się rozkręcę, to przystanków może być więcej niż na pierwszej pięćsetce :)
Startujemy. Kolega tradycyjnie otwiera peleton, ja tradycyjnie zamykam. Jedziemy w kierunku zachodniej granicy. Mijamy Warzymice, Będagrowo, Warnik i wjeżdżamy do zachodnich sąsiadów. Początkowo jedziemy rowerową ścieżką biegnącą wśród pól i lasów. Jest pięknie.
Na krótkim leśnym odcinku asfalt przechodzi w szuter.
Ze ścieżki wyjeżdżamy na drogę główną. Mijamy Krackow. Tu ponownie wjeżdżamy na drogę rowerową. Za Pektun trafiamy na roboty drogowe. Musimy zawrócić i pojechać objazdem. Jedzie się bardzo dobrze, jest pogodnie i ciepło, ale nie gorąco. Idealne warunki i jak na razie nie ma pokus do dłuższego postoju. Koledze zależy na poprawieniu czasu brutto przejazdu. Przecież to nie zawody. Czy to takie istotne, czy przejazd zajmie nam 31, czy mniej godzin? Ale, niech mu będzie - spróbujmy!
Dojeżdżamy do Prenzlau. Czuję, że szybko stąd nie wyjedziemy. Miasto jest urokliwe, bardzo zadbane. Leży na północnym krańcu jeziora Unterucker. Wpada do niego rzeka o nazwie Ucker czyli Wkra. Dawniej okalały go mury miejskie. Mimo, że działania wojenne w 1945 r. zniszczyły miasto aż w 80%, mury obronne w Prenzlau zachowały się w dużej części, w bardzo dobrym stanie. Częściowo zostały też odrestaurowane.
Wjeżdżamy do parku. Znajduje się tu pomnik pamięci wojny 1870-1871.
Jednym z ciekawszych zabytków miasta jest trójnawowy kościół Mariacki. Zbudowany został na przełomie XIII i XIV wieku. Dziś uważa się go za najważniejszą budowlę gotyku ceglanego w północnych Niemczech. Za kościołem znajduje się środkowa wieża bramna. Jest to najmłodsza ze wszystkich elementów murów obronnych miasta.
A jednak nie tak łatwo zwalczyć pokusy. Zatrzymujemy się na dłuższą chwilę na uroczym bulwarze nad jeziorem Unterucker. To dobre miejsce by odpocząć.
Jedziemy dalej. Wiatraki na dobre rozgościły się w krajobrazie wsi i miasteczek naszych zachodnich sąsiadów.
W Niemczech charakterystyczne jest jeszcze jedno - ścieżki rowerowe przy drogach głównych.
Dojeżdżamy do kolejnej "pokusy". Przystanek rowerowy w Hardenbeck. W tym miejscu dawniej przebiegała linia kolejowa i stąd zaczyna się ścieżka rowerowa prowadząca jej śladem.
Z Hardenbeck jedziemy ścieżką rowerową do Templina. To dopiero będzie wyzwanie - przejechać przez Templin bez dłuższego postoju!!!
Pierwsza wzmianka o tym mieście pochodzi z 1270 r. “Templyn” w kulturze Słowian Połabskich oznaczało miejsce na wzgórzu, otoczone wodą.
Do centrum wjeżdżamy przez Most Pionierów (Pionierbrücke). Jest to "młoda" budowla, bowiem wznoszona była w 2003/04, ale wygląda, jakby tu była od zawsze.
Templin prawa miejskie uzyskał w 1314 r. Wtedy gród otoczono wysokim na siedem i długim na 1735 metrów murem z polnych kamieni. Wzdłuż tych murów po ich wewnętrznej stronie można się dziś przechadzać odremontowanym chodnikiem, przy okazji oglądając trzy miejskie bramy.
Brama Berlińska (Berliner Tor) – najokazalsza z nich, trzykondygnacyjna, miała świadczyć o zamożności mieszczan. Tuż obok znajduje się najstarszy budynek w Templin – średniowieczna, gotycka kaplica św. Jerzego
Kolejna brama to brama młyńska(Mühlentor).
Na terenie miasta zachowało się starych 48 domów szachulcowych (Fachwerkhäuser) - domów z muru pruskiego. Niektóre z nich pochodzą z XVIII wieku.
Centrum Templina stanowi rynek w kształcie kwadratu o boku długości około 120 metrów. W jego centralnej części stoi barokowy ratusz z XVIII wieku
Templin to urokliwe miasteczko. Chętnie tu wrócę na ciut dłuższą chwilę :)
Dojeżdżamy do Zehdenick. Stąd do Liebenwalde jedziemy ścieżką rowerową wzdłuż kanału Havel. Otula nas przyjemny chłód wody. Jest cudownie :) I te widoki :)
Większym miastem na naszej trasie jest Biesenthal. Zatrzymujemy się, by w Lidlu uzupełnić wodę. A może pojechać do Berlina?! Jesteśmy tak blisko :)
Czas nas nagli. Jednak nie byliśmy konsekwentni i przystanków rowerowych było więcej niż planowaliśmy. To wina Roberta. Poprowadził pięćsetkę przez urokliwe miejsca.
Wracamy do Polski. Zbliża się godz. 20.00, gdy zatrzymujemy się na obiad w Kostrzynie nad Odrą. Tym razem zamawiamy placek po węgiersku. Ja oczywiście jeszcze kawę. Robert chce odpocząć trochę dłużej. Skoro tak zamawiam miętę. Po takim ciężkim posiłku potrzebuję wspomagacza na trawienie :)
W dalszą drogę ruszamy około godz. 21.30. Robi się ciemno. Jedziemy przez Witnicę, Nowiny Wielkie, Motylewo, Bogdaniec, Jenin, Łupowo do Gorzowa Wielkopolskiego. Ogarnia mnie senność. Potrzebuję kolejnej porcji kawy. Zatrzymujemy się na Orlenie. Kawa smakuje wybornie, albo tak bardzo chciało mi się pić. Jedziemy bulwarami wzdłuż Warty.
Jest rześko. Ubieramy kurtki. Przed nami nocna jazda. Nie jedzie mi się tak aż dobrze, jak podczas pierwszej pięćsetki. Chce mi się spać! Chciałabym już być w Drezdenku. Tu planujemy kolejną przerwę na kawę. Santok, Lipki Wielkie, Goszczanowo, Gościm, Trzebicz, Osów i Drezdenko! Nareszcie! Jesteśmy już na trasie około 20 godzin. Należy nam się chwila odpoczynku przy kawie. Ruszamy.
Jedziemy w kierunku Dobiegniewa. Droga prowadzi przez las. Jest delikatnie pod górkę. Jadę pierwsza. Kawa ciut mnie rozbudziła. Czekam na Roberta przed Dobiegniewem. Zaczyna świtać. Kierujemy się do Pełczyc. Droga jest całkiem przyjemna. Może to mnie usypia. Gładki asfalt. Jadę znowu pierwsza i ups... Mało brakowało, a upadłabym. W ostatniej chwili odzyskuję równowagę. Cóż takie są konsekwencje drzemki na rowerze.
Za Pełczycami odbijamy w boczną drogę. Zmienia się nawierzchnia. Nie jest jednak źle, skoro mija nas ciężarówka za ciężarówką. Ruch prawie, jak na autostradzie. Zatrzymujemy się na chwilę odpoczynku w Brzezinie. Tym razem wspomagam się Coca Colą. Mam problem żołądkowy. Nie czuję się najlepiej. Może to po obiedzie. Jednak na trasie lepiej służy mi pizza. Cola pomogła.
Mijamy Dolice. Przed Mechowem odbijamy na ścieżkę rowerową. Dojeżdżamy nią do Pyrzyc. A tu kolejna przerwa kawowa!
Do Szczecina coraz bliżej. Ostatni około 50 km odcinek pokonujemy bez postoju. Dojechaliśmy. Zajęło nam to brutto 30 godzin. Poprawiliśmy wynik o godzinę. To dużo, czy mało. Dla mnie jest ok, ale kolega nie jest usatysfakcjonowany ;) Cóż trzeba będzie wykręcić kolejną pięćsetkę i wynik poprawić :)
Kategoria Rekordy, Wycieczki
Jeszcze mogę! Jak po długiej przerwie przejechałam pięćsetkę
-
DST
509.39km
-
Teren
9.00km
-
Czas
23:10
-
VAVG
21.99km/h
-
VMAX
53.20km/h
-
Temperatura
30.0°C
-
Sprzęt Gravel
-
Aktywność Jazda na rowerze
Przyjechałam do Szczecina. Cel był szczytny - chciałam odwiedzić znajomych i przy okazji przejechać pięćsetkę z moim szczecińskim kolegą. Nie musiałam go długo namawiać, tym bardziej, że trasę już dawno narysował. Tylko siadać na rower i jechać! To będzie nasze drugie wspólne ultra. Dotychczas przejechaliśmy 400 km, nie licząc dwusetek i trzysetki:) Teraz przyszedł czas na pięćsetkę - jego pierwszą, a moją... ostatnią? Mam wątpliwości, czy jeszcze mogę mierzyć się z takim dystansem. Odkąd pracuję w stolicy, dużo się u mnie zmieniło. Nie jeżdżę tak, jak dawniej. Z utęsknieniem czekam na emeryturę. Emerytka na rowerze, jak to ładnie brzmi :)
A tymczasem....
Wstaję przed godz. 5.00. Robię kanapki na drogę, jem śniadanie, wrzucam rzeczy do podsiodłówki i jestem gotowa! Wyjeżdżamy o godz. 6.15. Jedziemy na zachód. Mijamy Mierzyn, Skarbimierzyce, Dołuje, Lubieszyn i wjeżdżamy do Niemiec. Kolega pogonił, a ja zamykam peleton. Poranek zwiastuje upalny dzień. Warunki do jazdy są idealne - jest pogodnie i wręcz bezwietrznie. Niemieckie asfalty prowokują do dynamicznej jazdy. Niewielkie wzniesienia i zjazdy. Bajka. Zatrzymujemy się na chwilę na rynku w Brüssow.
Pola aż po horyzont i wiatraki. To typowy krajobraz naszych zachodnich sąsiadów.
Jednak to, co najbardziej mi się podoba, to lokalne drogi obsadzone owocowymi drzewkami. Tym razem trafiamy na jabłkobranie. Papierówki smakują wyśmienicie. Robert pogonił, a ja jabłkowy łakomczuch ładuję owoce do kieszeni w rowerowej koszulce.
Z każdym kilometrem nabieram wiary, że damy radę przejechać magiczne 500 km i nie będzie potrzebny plan B - skrócenie trasy i odwrót do Szczecina :)
Jedziemy równolegle do Odry. Za Angermünde wjeżdżamy na ścieżkę biegnącą wzdłuż Odry. Już tędy jechaliśmy w 2022 r. realizując ambitny plan Bogatynia-Szczecin.
Tym razem jadę pierwsza. Robi się gorąco - żar leje się z nieba.
Odrę przekraczamy w Siekierkach. Byliśmy tu na otwarciu niemieckiej części mostu. Ożyły wspomnienia.
Znajomą ścieżką jedziemy aż do miejscowości Trzcińsko-Zdrój. Na początkowym odcinku ścieżka biegnie skrajem lasu. Jak przyjemnie jest jechać w cieniu drzew. Mam dobry dzień - jadę i nie czuję zmęczenia, a przecież za nami pierwsza setka. Zatrzymujemy się na kawę w Klępiczu. Należą się wielkie brawa dla Pani prowadzącej ten rowerowy przystanek. Można tu odpocząć, napić się kawy/herbaty, a nawet poczęstować przepyszną szarlotką, czy skosztować miodu z własnej pasieki. Nie ma cennika za te pyszności - każdy wrzuca ile uważa do puszki.
Mamy przyjemność zamienić kilka zdań z właścicielką. Przemiła osoba. Zaprasza nas na piknik charytatywny organizowany 15 sierpnia 2024 r. Będą zbierane fundusze na rzecz jej znajomego, który po wypadku mierzy się z niepełnosprawnością. Szczytny cel.
Przed Trzcińskiem mijamy parę na rowerach. Są w naszym wieku. Ona raczej rowerzystka-turystka, a on! Ależ ma umięśnione nogi. Widać, że dużo jeździ. Gdy zatrzymujemy się na zakupy w Dino, na rogatkach Trzcińska, dojeżdżają do nas. Miałam rację, niezły zawodnik z tego rowerzysty. Startuje w maratonach na orientację. Przejechał Karpatię! Nawet startowaliśmy razem w Grassorze w 2020 r.! Nie kojarzę go jednak, ale mamy wspólnych znajomych. I tak od słowa do słowa... To była kolejna dłuższa przerwa w naszym ultra, a czas nagli.
Jedziemy trasą Pojezierzy Zachodnich. Widoki mamy przednie. Budowniczy trasy spisał się na medal :) Kolega od Trzcińska jedzie na dopingu. Wypił dwa energetyki. Ja z kolei czuję się świetnie, nie potrzebuję chemii, no może tylko kolejnej porcji kawy :)
W Myśliborzu moją uwagę przykuwa mural. Nie planowaliśmy się tu zatrzymać, jednak ten mural...
Wjeżdżamy do Barlinka. Jestem tu po raz kolejny. Urokliwe miasteczko.
Decydujemy, że w Barlinku zjemy obiadokolację. Zamawiamy tradycyjnie pizzę, a ja dodatkowo kawę. Jeszcze spojrzenie na Jezioro Barlineckie i ruszamy dalej.
Jedziemy do Pełczyc przez Barlinecki Park Krajobrazowy. Jest pięknie. Jechałam tędy nie raz, ale mimo to nie mogę powstrzymać się od ochów i achów :)
Nareszcie jest chłodniej. Dzień powoli się kończy. Wjeżdżamy do Strzelec Krajeńskich. Szok. Gdzie my jesteśmy?! Zbliża się godzina 22.00, a miasto żyje - śpiewa, bawi się! Trafiliśmy na "Potańcówkę Strzelecką". Rewelacja! Nogi rwą się do tańca, a kolega ponagla. Jedziemy, jedziemy!!! Cóż, jak mus, to mus :) Kolega potańczyć nie chciał, ale w ramach rewanżu zatrzymał się na kawę w Orlenie. Zastrzyk kofeiny jest dla mnie zbawienny - w ogóle nie czuję senności.
Przed północą dojeżdżamy do Drezdenka. Kolejne urokliwe miasteczko na naszej trasie. Dociera do mnie, jak mało widziałam w naszej ojczyźnie. Mamy piękne miasta i miasteczka. Wystarczy wyjechać z domu, aby się o tym przekonać :) Jeśli doczekam emerytury i zdrowie pozwoli będę odkrywać uroki naszej pięknej ojczyzny!
Za Drezdenkiem wjeżdżamy do Puszczy Noteckiej. Las, jakaś miejscowość - Kamiennik, Kwiejce, Piłka..., znowu las... Marylin, Miały, Potrzebowice, las.... Praktycznie nie ma ruchu. Jesteśmy sami na drodze. Większym miasteczkiem, które mijamy jest Wieleń. Jest już po północy, a miasto nadal się bawi, dochodzą nas odgłosy muzyki. Nie dziwi mnie to, jest przecież lato, a do tego sobota, może już niedziela ;)
Zrobiło się chłodniej. Na niektórych leśnych odcinkach wieje "lodem". Zakładam rowerową kurtkę, a kolega merino. Od razu cieplej.
Na dłuższą chwilę zatrzymujemy się w Człopie. Zegarek wskazuje godz. 3.00 z minutami. Noc mija niepostrzeżenie. Wyjątkowo nie chce mi się spać. Kawa zrobiła swoje, choć droga może usypiać. Nawierzchnia jest całkiem niezła. Bawią mnie znaki ostrzegawcze w województwie wielkopolskim - "droga w złym stanie technicznym na odcinku 8 km". Jadę i nic. Owszem są łaty, albo nierówności, ale gdzie ten zły stan techniczny, gdzie te dziury/wyboje !!! Tylko gratulować Poznaniakom takich przejezdnych dróg w złym stanie technicznym.
Zaraz zacznie świtać. Przed nami odcinek szutrowo-piaszczysty. Podobno to tylko 6 km.
Dojeżdżamy do Tuczna. Między Tucznem, a Kaliszem Pomorskim jest właśnie ten szutrowy odcinek. Jednak pomyłki się zdarzają. Są dwa trudne odcinki. Jeden bardzo piaszczysty, momentami nie da się jechać, trzeba pchać rower. Na drugim jest ciut lepiej, mniej piachu, więcej kamieni. Dobrze, że jest już widno. Zaskoczył mnie ten drugi odcinek. Powoli zbliżamy się do 400 km, a tu coś takiego. Dałam radę, ale trochę poburczałam pod nosem :) Dobrze, że do Kalisza Pomorskiego jest coraz bliżej.
Rozsiedliśmy się na Orlenie. Zjedliśmy hot-doga popijając kawą. Taki kierunek jazdy był moją propozycją. Pierwotnie mieliśmy kończyć trasę przez Niemcy, ale kolega zgodził się z moją sugestią, że lepiej końcówkę jechać przez Polskę. To była dobra decyzja.
Kolejny postój mamy w Drawnie. Znowu Robert wspomaga się chemią. On gorzej zniósł nocną jazdę. Usypiał na rowerze z otwartymi oczami. Mi pomogła kawa.
Do Choszczna jest prosta droga, żadnych skrzyżowań, skrętów, zakrętów. Jadę pierwsza, co raz się zatrzymuję i sprawdzam, jak radzi sobie Robert. Jest w zasięgu mego wzroku. Wciąż jadę w kurtce, robi się ciepło. Nabieram tempa. Chcę zdjąć kurtkę w Choszcznie, zanim dojedzie do mnie kolega. Już się nie oglądam za siebie, przecież on był za mną.
Dojeżdżam do Choszczna. Kurtkę pakuję do podsiodłówki. Zajmuje mi to dłuższą chwilę. Kolegi nie widać. Mija kolejna dłuższa chwila - on nie jedzie. A może cos się stało. Uruchamiam telefon, dzwonię - nie odbiera. Może coś się stało!!! Przecież usypiał na rowerze!!! Jadę z powrotem. Dlaczego nie oglądałam się do tyłu, tylko goniłam, jak szalona. Niepokoję się. Słyszę odgłos przychodzącej wiadomości. Jadę dalej, a może to on się odezwał. Jaka ulga. Złapał gumę, zmienia dętkę, spotkamy się na Orlenie w Choszcznie. Ufff... Zawracam, ale co się napedałowałam to moje.
Z Choszczna kierujemy się na Stargard. Wyjeżdżamy z miasta, a ja mam kryzys. Serce mi się rozkołatało. Muszę chwilę odpocząć i zjeść kanapkę. Może kawy było za dużo. Do Szczecina coraz bliżej. Przed Krępcewem znika asfalt! Dziura na dziurze, a wcześniej łata na łacie. Koszmar. Nie zmęczyło mnie 430 km, jak te kilka kilometrów po dziurach. Ależ się kolega nasłuchał - XXI wiek i takie drogi, co robią miejscowi włodarze, nie wiedzą jakie mają drogi!!! Nie przypuszczałam, że mogę aż tak narzekać!!! Cóż, nie znałam sama siebie. Kolega ma nerwy ze stali. Brawa dla niego. Wytrzymał i nadal chce ze mną jeździć :)
Nie wjeżdżamy do Stargardu, omijamy miasto jadąc przez Witkowo. Dalej był Morzyczyn, Reptowo, Niedźwiedź. Do Szczecina wjeżdżamy przez Dąbie. Zmęczenie dało o sobie znać. Zbliża się godzina 13.00. Dojechaliśmy. Gratulacje dla Roberta i dla mnie :)
Jeszcze mogę, a może wciąż mogę, może te najdłuższe dystanse wciąż przede mną :)
Kategoria Rekordy, Wycieczki
Loginowa terenówka - dzień 2
-
DST
76.51km
-
Teren
30.00km
-
Czas
04:27
-
VAVG
17.19km/h
-
VMAX
36.39km/h
-
Temperatura
30.0°C
-
Sprzęt Scott
-
Aktywność Jazda na rowerze
Nie spieszymy się z wyjazdem z Kraśnika. Jednak wczorajszy 30-stopniowy upał nieźle dał nam w kość. Dobrze, że wieczorem ciut się ochłodziło.
Dzisiejsza trasa do Lublina nie będzie niewiadomą - Paweł mniej/więcej zna jej przebieg.
Za Kraśnikiem wjeżdżamy w las, na teren Leśnictwa Rudki. Zatrzymujemy się w urokliwym miejscu. Duże altany, grill, miejsce na ognisko, drzewa owocowe, krzewy ozdobne, a do tego czyściutko. Pięknie.
I tak pięknie będzie aż do Lublina. Urokliwe drogi wijące się wśród pól, cisza, spokój.
Pola, pola, aż po horyzont...
Zatrzymujemy się na Cmentarzu wojennym żołnierzy armii austro-węgierskiej i rosyjskiej - 1914-1915.
Okazuje się, że jedziemy Lubelską Drogą św. Jakuba :)
Obiad jemy w Portofino nad Zalewem Zemborzyckim.
Na dworzec dojadę ścieżką rowerową. Paweł oczywiście jedzie ze mną, odprowadza mnie. Nasza wycieczka się kończy.
Jak miło było znowu razem porowerować. Tym razem inaczej - terenowo, wycieczkowo, bez setek kilometrów i szaleńczej jazdy na rekord.
Ożyły wspomnienia i nabrały rumieńców plany na przyszłe wspólne wycieczki. Dziękuję Pawle :)
Kategoria Wycieczki
Loginowa terenówka - dzień 1
-
DST
107.37km
-
Teren
50.00km
-
Czas
07:15
-
VAVG
14.81km/h
-
VMAX
37.05km/h
-
Temperatura
30.0°C
-
Sprzęt Scott
-
Aktywność Jazda na rowerze
Kiedy to ja byłam z Pawłem na rowerach?! Oj, dawno, a nawet bardzo dawno temu. I tak, podczas rodzinnego spotkania zaplanowaliśmy wspólne rowerowanie. Paweł ostatnimi czasy posmakował jazdy w terenie. Zresztą od dawna chciał zrealizować swój pomysł na antywyprawkę - jechać bez planu i mapy, ot tak kierując się na wschód, lub zachód, a może na północ, lub południe :)
Prawdziwa loginowa antywyprawka musi jeszcze poczekać, a my tymczasem będziemy jechać "na szagę" z Puław do Kazimierza Dolnego, stąd do Opola Lubelskiego, aby przenocować w Kraśniku. I jeszcze coś - ważniejsze od trasy jest spotkanie, wspólna jazda, pogaduchy...
Spotykamy się na dworcu w Lublinie.
Paweł stawia się pierwszy na miejsce zbiórki. Kupuje bilety. Mamy jeszcze chwilę do odjazdu. Podjeżdża pociąg, podobno to nie ten. Zmieniamy peron, ładujemy rowery i przy kontroli okazuje się, że mamy bilety na Intercity, a podróżujemy Regio :) Miła Pani konduktor sprzedaje nam nowe bilety i tłumaczy Pawłowi, jak uzyskać zwrot opłaty. Wycieczka zapowiada się dobrze :)
Wysiadamy na stacji Puławy-Miasto. Wyjazd z miejskiej aglomeracji nie zajmuje nam dużo czasu. Wjeżdżamy do lasu. Kierujemy się na słońce.
Jedziemy leśnymi dróżkami, które nie są oznakowane.
Wjeżdżamy też na oznakowane szlaki.
Drogi są urokliwe, choć czasem trzeba zejść z roweru :)
Paweł lepiej radzi sobie w terenie. Ja zamykam nasz mini peleton. Przed Wierzchoniowem wjeżdżamy na drogę nr 830, po czym odbijamy w drogę nr 824, a z niej na ścieżkę rowerową. Ostatnie kilometry do Kazimierza dojedziemy asfaltem, który w Kazimierzu przejdzie w bruk.
W Kazimierzu, jak zwykle tłumy. Żar leje się z nieba.
Zatrzymujemy się na rynku dosłownie na chwilę, aby kupić koguta i zjeść lody. Odpoczniemy i uzupełnimy płyny w knajpce na campingu za Kazimierzem. Zimna Cola jeszcze nigdy tak dobrze nie smakowała.
Jedziemy wzdłuż Wisły. Przejeżdżamy przez Rezerwat Mięćmierz. Jest pięknie.
Zatrzymujemy się na chwilę, aby spojrzeć na zamek w Janowcu.
Dojeżdżamy do Podgórza. Nasza trasa prowadzi przez Kazimierski Park Krajobrazowy. Za miejscowością Dobre zjeżdżamy z asfaltu.
Z szutrów na asfalt wyjeżdżamy w Karczmiskach Pierwszych. Zatrzymujemy się na obiad w Opolu Lubelskim i znowu uciekamy na szutry. Nie idzie mi jazda w terenie. Odwykłam. Paweł pogonił, a ja celebruję każdy piaszczysty odcinek :)
Jedziemy drogami pośród pól i sadów. Cisza, spokój i te widoki. Jest cudownie. Odpoczywam. Niech ta chwila trwa.
Do Kraśnika dojeżdżamy, gdy zaczyna zmierzchać. W osiedlowym sklepiku robimy zakupy na śniadanie. Dzień się kończy...
Kategoria Wycieczki
Płock
-
DST
222.42km
-
Czas
08:53
-
VAVG
25.04km/h
-
VMAX
48.38km/h
-
Temperatura
25.0°C
-
Sprzęt Specialized
-
Aktywność Jazda na rowerze
Jedziemy do Płocka. To pomysł Agnieszki. Do końca nie było wiadomo czy pojedziemy. Na szczęście pogoda dopisała i wszystko się udało.
Z Warszawy jedziemy pociągiem do Sochaczewa, a stąd na kołach do Warszawy przez Płock :)
Rowerowanie zaczynamy od kawy i słodkości w Lukrecji. Podobno w kawiarni tej częstym gościem jest Eliza :)
Jedziemy wzdłuż Wisły. Agnieszka chce odwiedzić swoje Maleństwo, które wczoraj przyjechało w te okolice na warsztaty. Dziś Maleństwo uczestniczy w imprezie plenerowej zorganizowanej w Skansenie Osadnictwa Nadwiślańskiego w Wiączeminie Polskim.
Za Mistrzewicami odbijamy na rowerową trasęVelo Mazovia nr 20. I tu czeka mego Speca niespodzianka - to będzie jego pierwszy raz po szutrowej drodze. Droga urokliwa. Agnieszka z Pawłem pogonili, a ja zamykam peleton. Nie potrafię jeździć na cienkich oponach po gruntowych drogach.
Nie powiem żebym nie ucieszyła się na widok asfaltu :)
Dojeżdżamy do Wiączemina Polskiego.
Zaglądamy z zaciekawieniem tu i tam
Można zjeść lokalne przysmaki
Ale ja wybieram kwiatki!
Dojeżdżamy do Płocka. Zatrzymujemy się na starym Mieście. Tu jemy obiad. Paweł zostaje w restauracji, a ja z Agnieszką idziemy na krótki spacer.
To mój pierwszy pobyt w Płocku. Dotychczas tylko tędy przejeżdżałam samochodem. Jestem pozytywnie zaskoczona.
Pora ruszać dalej. Jedzie się świetnie. Mamy wiatr w plecy. W Kępie Polskiej zatrzymujemy się na chwilę nad Wisłą.
Do Warszawy coraz bliżej. W Wyszogrodzie przejeżdżamy na drugą stronę Wisły. Jedziemy przez Kampinowski Park Narodowy.
W Starej Dąbrowie robimy sobie przerwę na kanapkę. Mijamy Łomianki. Do Warszawy wjeżdżamy przez Park Młociński. W domu jestem przed godz. 22.00.
Agnieszko, Pawle, dziękuję za wspólne rowerowanie :)
Kategoria Wycieczki
Krzyż Wielkopolski
-
DST
175.79km
-
Czas
09:36
-
VAVG
18.31km/h
-
VMAX
47.00km/h
-
Temperatura
22.0°C
-
Sprzęt Gravel
-
Aktywność Jazda na rowerze
Kategoria Wycieczki
Nowe Warpno
-
DST
112.13km
-
Czas
05:37
-
VAVG
19.96km/h
-
VMAX
38.40km/h
-
Temperatura
21.0°C
-
Sprzęt Gravel
-
Aktywność Jazda na rowerze
Majówkę spędzam w Szczecinie. Wybrałam się ze znajomymi do Nowego Warpna
Kategoria Wycieczki
Powitanie Nowego Roku
-
DST
102.30km
-
Czas
04:15
-
VAVG
24.07km/h
-
VMAX
40.35km/h
-
Temperatura
4.0°C
-
Sprzęt Specialized
-
Aktywność Jazda na rowerze
Obudziłam się po godz. 7.00. Wyjrzałam przez okno - pochmurno, ale nie pada. Sprawdziłam aplikację pogodową - przed południem będzie padać. Nie miałam problemu z procesem decyzyjnym. Jadę. Powitam Nowy Rok rowerowo! Niech to będzie dobry znak na nadchodzące miesiące!
Skoro ma padać, bezpiecznie będzie pokręcić się dookoła domu. Wybór jest oczywisty - ścieżka wzdłuż wojewódzkiej. Skręcę tu, skręcę tam i może być całkiem ciekawie.
Parczew. Kilka lat temu przeprowadzono rewitalizację rynku. Piękne stare drzewa i fontannę zastąpiono betonozą...
Betonoza w wydaniu Bożonarodzeniowym
Podobno młodym podoba się nowy rynek. Mi nie bardzo. Fajnie było rozsiąść się z lodami na ławeczce w cieniu pod drzewem. Teraz też można usiąść na ławce, ale to już nie to.
Wróciłam na ścieżkę. Jadę do Lubartowa. Jednak nie byłabym sobą, aby gdzieś nie skręcić. Za Parczewem odbiłam w drogę nr 814. Przejechałam 7 km i zrobiłam zawrotko-nawrotkę.
To już Lubartów. Pałac Sanguszków. Jego historia sięga XVI wieku i wiąże się wojewodą lubelskim i ruskim - Piotrem Firlejem, który w 1534 r. na podstawie przywileju lokacyjnego nadanego przez króla Zygmunta I, zakłada miasto zwane Lewartowem i rozpoczyna budowę zamku obronnego. Po śmierci ojca posiadłość obejmuje, syn Mikołaj, a po jego śmierci dobra lewartowskie wraz z zamkiem przechodzą na własność Mikołaja Kazimierskiego, który był ożeniony z Elżbietą Firlejówną. W 1643 r. właścicielem majątku zostaje ks. Władysław Dominik Zasławski, a w 1678 r. posiadłość otrzymuje w spadku ks. Dymitr Jerzy Korybut Wiśniowiecki. Po jego śmierci w 1688 r. majątek przechodzi w ręce marszałka wielkiego koronnego Józefa Karola Lubomirskiego. W 1693 r. zamek zostaje przebudowany według projektu Tylmana z Gameren. Podczas wojny północnej zamek zostaje częściowo zniszczony. W 1705 r. księżna Maria Lubomirska wnosi w posagu majątek lewartowski księciu Pawłowi Karolowi Sanguszce. W 1710 r. po śmierci żony miasto i zamek przejmuje książę Sanguszko i przeprowadza przebudowę zamku na barokową rezydencję. Prace budowlane prowadzi Paweł Antoni Fontana, który jest nadwornym architektem księcia. W 1744 r. na mocy przywileju Augusta III następuje zmiana nazwy miasta Lewartów na Lubartów. Od 1839 r. pałac bardzo często zmienia właścicieli, którymi są min: Bank Polski, Stanisław Mycielski, ponownie Bank Polski, Ludwik Grabski. W 1925 r. pałac wraz z ogrodem zostaje zakupiony przez zgromadzenie zakonne Braci Kresowych, którego celem było utworzenie tutaj zakonu i szkoły. W 1933 r. w rezydencji pałacowej wybucha pożar, który niszczy całe wnętrze i dach budynku. Ruiny pałacu z ogrodem w latach 1935-1938 wykupuje Zarząd Miejski. W okresie okupacji następuje dalsza dewastacja budynku. Dopiero w 1947 r. podjęto się kompleksowej odbudowy całego obiektu. Prace przy odbudowie pałacu i rekonstrukcji parku trwają, aż do końca lat 70 tych XX wieku. Obecnie pałac jest siedzibą władz powiatu i miasta.
W oddali widać Bazylikę mniejszą św. Anny. Zbudowana w stylu barokowym w latach 1733-1738, wg projektu Pawła Antoniego Fontany. Fundatorem kościoła był Paweł Karol Sanguszko.
Ponownie wracam na ścieżkę. Na liczniku mam 65 km, a do domu 31 km. Dojeżdżam do swojej drożyny i... nie skręcam, jadę dalej ścieżką. Grzechem byłoby nie dokręcić do setki. Robię kolejną nawrotko-zawrotkę. Wczoraj było 101 km, to dziś może ciut więcej? Niech to będzie ROK na 102!
Dwa km przed domem zaczęło mżyć. Prognoza się sprawdziła, ale ja zdążyłam przed deszczem powitać Nowy Rok setką na rowerze :) Życzę sobie i wszystkim chorym na cyklozę pięknych rowerowych dni w 2024 r.
Kategoria Wycieczki
Piknik nad jeziorem Firlej
-
DST
72.41km
-
Temperatura
28.0°C
-
Sprzęt Scott
-
Aktywność Jazda na rowerze
Koleżanka zaprosiła mnie na rowerową wycieczkę nad jezioro w Firleju. Jechała ze swoimi znajomymi z grupy rowerowej. Pojechałam. Było fajniej niż fajnie :)
My na ścieżce przy wojewódzkiej :)
Odpoczynek na drewnianym moście na rzece Wieprz w Serocku
Moja ekipa :)
Nad jeziorem tłumy
Piknikowe pogaduchy
Było super. Liczę, że ciąg dalszy nastąpi :)
Kategoria Wycieczki