Basik prowadzi tutaj blog rowerowy

Miesięczniaczek :)

  • DST 73.37km
  • Czas 02:37
  • VAVG 28.04km/h
  • VMAX 43.04km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • Sprzęt Scott
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 25 maja 2015 | dodano: 25.05.2015

Jednak udało mi się przejechać w maju 1000 km :) Nie było łatwo. Remont nie idzie w parze z aktywnością rowerową, niestety....
A dzisiaj pognałam na ścieżkę do lasu. Jak ja lubię tą trasę. W drodze powrotnej wstąpiłam do Uli. Po wczorajszym spacerze nie uzupełniłam bidonu i... była okazja do małych pogaduszek przy szklaneczce wybornej Oazy z Biedronki ;) Po prostu pyszota :) A może tak bardzo chciało mi się pić :)


Kategoria Po pracy

Niedzielna setka :)

  • DST 106.83km
  • Czas 03:48
  • VAVG 28.11km/h
  • VMAX 42.85km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Sprzęt Specialized
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 24 maja 2015 | dodano: 24.05.2015

Jak fajnie zatytułować wpis "Niedzielna setka". Na takim niedzielnym spacerze już dawno nie byłam. Ach, ten remont....
Zrobiłam swoją treningową setkę przez Ostrów Lubelski.


Kategoria Po pracy

Przegadane kółeczko

  • DST 73.10km
  • VMAX 35.09km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • Sprzęt Specialized
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 20 maja 2015 | dodano: 20.05.2015

Jeszcze trochę, a zapomnę do czego służy rower :) Dzisiaj się udało popedałować :)
Aby nadrobić wszelkie zaległości, zabrałam ze sobą telefon. Przegadałam praktycznie całe kółeczko, a kilometr przed domem spotkałam swoją ciocię z koleżanką. Kobietki wybrały się na rowerowy spacer :)


Kategoria Po pracy

DyMnO 2015. Kosów Lacki 15-17.05.2015r.

  • DST 46.42km
  • Teren 32.00km
  • Temperatura 18.0°C
  • Sprzęt Scott
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 16 maja 2015 | dodano: 20.05.2015

Cóż mogę napisać. Super impreza. Okoliczności przyrody urokliwe. Tylko ja nie dałam rady....
Na odcinku pieszym wysiadły mi nogi. Pokonaliśmy dystans około 35 km.
Obawiałam się odcinka kajakowego. Ostatni raz wiosłowałam około dwa lata temu. Moje obawy nie sprawdziły się, poszło mi całkiem dobrze. Bug prezentował się pięknie. Myślę, że pokonaliśmy około 13-14 km.
Odcinek rowerowy miał być moją mocną stroną. Nogi pozwoliły pedałować, ale brak odpowiedniej lampki uniemożliwił jazdę w nocy.
Czasem tak bywa, że organizm odmawia posłuszeństwa. Trudno. Liczy się to, że podjęłam wyzwanie....
Impreza bardzo fajna, polecam. W przyszłym roku, jeśli będzie kolejna edycja, oczywiście startujemy z Jurkiem. Bardziej przyłożę się do treningów i będzie ok :)

Epilog - 24.05.2015r.
Totalne zaskoczenie! Na dziewięć drużyn zajęliśmy czwartą pozycję! Właśnie z taką informacją zadzwonił Jurek. Szok! A może nawet gdy nie daję rady, to jednak daję radę :) Strach pomyśleć, co by się działo, gdyby nie wysiadły mi nogi :)
I jeszcze coś - trafiłam z dystansem kajakowym :) Okazało się, że przepłynęliśmy 13,80 km :)

A tak było na odcinku pieszym:










Kategoria Maratony

Późny spacer

  • DST 52.47km
  • Czas 01:58
  • VAVG 26.68km/h
  • VMAX 37.03km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • Sprzęt Specialized
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 9 maja 2015 | dodano: 09.05.2015

Dzisiejszy dzień był bardzo pracowity. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że wybiorę się na rower. Po godz. 18.00 mogłam wreszcie poleniuchować. Wybrałam się na późny rowerowy spacer. Tym razem nie chciałam zmęczyć się inaczej tylko odpocząć.Więc noga za nogą, noga za nogą.... A do domu wróciłam z olbrzymim bukietem bzu :)


Kategoria Po pracy

Szósteczka z przodu licznika :)

  • DST 88.53km
  • Czas 03:01
  • VAVG 29.35km/h
  • VMAX 40.91km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Sprzęt Specialized
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 8 maja 2015 | dodano: 08.05.2015

W ten oto sposób pojawiła się nowa cyferka z przodu licznika :)
Dzisiaj po raz pierwszy wykręciłam średnią 30 km/h na dystansie 30 km :) Nie udokumentowałam tego, bo nie zabieram ostatnimi czasy spowalniacza. Może jeszcze trochę i uda mi się wykręcić taką średnią na dłuższym dystansie, a może jeszcze jadę na adrenalinie z Pięknego Wschodu i takie magiczne COŚ to przypadek...


Kategoria Po pracy

Jak dobrze...

  • DST 72.83km
  • Czas 02:30
  • VAVG 29.13km/h
  • VMAX 39.16km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Sprzęt Specialized
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 7 maja 2015 | dodano: 08.05.2015

Jak dobrze znowu być na rowerze i pomykać przez leśną ścieżkę... Jaka cisza i spokój.... Jak mi tego brakowało i jak za tym tęskniłam....
Ostatnio dłużej zostaję w pracy, a gdy wracam do domu, który przypomina plac budowy - pomykam na szczotce i mopie, gotuję i odrabiam służbowe wypracowania. Tylko przez krótką chwilę zanim zasnę mogę sobie pomarzyć o rowerowej zwyczajności.... Ultramaraton był pięknym przerywnikiem.
Tak bardzo wciągnął mnie wir codzienności, że nie zauważyłam przyjścia wiosny. Dzisiaj się udało pognać na rower i zachłysnąć wiosną.
Wróciłam do domu przed godz. 17.00. Zrobiłam fotkę licznika z rekordowym dystansem 505 km, zmieniłam garderobę na rowerową i pognałam. Trochę wiało, ale tym razem zupełnie mi to nie przeszkadzało. Pedałowałam ciesząc oczy świeżą zielenią pogrążona w  myślach. Jak ja lubię te kradzione chwile na rowerze. Są tylko moje.
Znowu (jakie to piękne słowo - ZNOWU!!!) kręciłam swoje kółeczko przez leśną ścieżkę. Miałam wrażenie, że nie byłam tu całe wieki....



Kategoria Po pracy

UItramaraton Piękny Wschód. Parczew 2-3.05.2015r.

  • DST 505.65km
  • Czas 20:08
  • VAVG 25.12km/h
  • VMAX 43.04km/h
  • Sprzęt Specialized
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 2 maja 2015 | dodano: 03.05.2015

Udało się! Zdobyłam kwalifikacje do BBT! Pokonałam dystans 505,65 km i przeżyłam :) Na trasie byłam 24,13 h, natomiast efektywnie pedałowałam przez 20, 08 h.
Relację napiszę wkrótce. Jest o czym pisać. A teraz chciałabym podziękować za wspólną jazdę na początkowych kilometrach - Kosmie, Renatce, Tomkowi i chłopakowi, imienia, którego nie znam. Jednak szczególnie chciałabym podziękować Pawłowi, z którym jechałam od około 150 km. Serdecznie dziękuję Pawle za wspólną jazdę i do zobaczenia w przyszłym roku na BBT :)

A oto cała prawda o "Pięknym Wschodzie"....

A jednak usnęłam. Budzik zadzwonił przed godz. 5.00. To już dziś! Prysznic, śniadanie - obowiązkowo makaron i dylemat - jak mam się ubrać? Poranek jest rześki (7 stopni na plusie) i słoneczny. Wszystko wskazuje na to, że tym razem deszczowe prognozy nie sprawdzą się. Ubieram się na cieńszą cebulkę, koszulka termiczna z długim rękawkiem, a na to koszulka rowerowa z krótkim rękawkiem. Pierwotnie miała być grubsza cebulka - koszulka rowerowa + kurtka, więc teraz mam tekstylny problem. Co zrobić z kurtką?! Na rower założyłam dwie małe torby podsiodłowe, jedną pod siodełko, drugą na kierownicę. Za nic nie upchnę kurtki do takiej małej torby. Nie planowałam zabierać plecaka... Trudno będę wyglądać dziwacznie. Owijam kurtką ramę, a starszy mocuje ją zipami. Majstrujemy jeszcze przy siodełku. Jest jakby ciut za nisko zamocowane. Ląduje w górę, następnie ciut w dół. Powinno być dobrze....
I nareszcie wyjeżdżamy z domu. Starszy uparł się, że zawiezie mnie na start autem. Niech mu będzie. Tym razem nie droczę się z nim.
Na miejscu jesteśmy za kwadrans godz. 7.00. Szukam wzrokiem Mariobikera. To chyba on! Ależ ma wybłyszczony rower, jak spod igły! Zamieniamy słowo. Fajnie jest poznać w realu znajomego z BS.
Coraz bliżej startu. Widzę Kosmę i resztę naszej grupy - Renatkę, jej męża Tomka i chłopaka, którego imienia nie znam. Startuje pierwsza grupa. To faworyci. Jest wśród nich Grzegorz. My startujemy trzeci.
Rozglądam się z ciekawością po zawodnikach. Wszyscy w spd, kombinezony kolarskie, a ja.... Amator do n-tej potęgi. Zamiast spd adidasy Crivit z Lidla w kolorze czerwono-czarnym z urokliwymi czerwonymi sznurówkami, strój rowerowy, a nie kolarski garniturek, bez okularów - zostały w domu. Jednak nie peszy mnie moja kolarska odmienność. Jeśli mam dać radę, to poradzę sobie z dystansem bez względu na te odmienności. Cudaki górą!
Startujemy! Ustalamy, że jedziemy spokojnie, 28-30 km/h. Pierwszy PK znajduje się na 65 km. Idzie mi całkiem dobrze, daję radę. Za Komarówką Podlaską rower płata figla Kosmie. Wyłamuje się szprycha w tylnym kole. Kosma nie poddaje się. Mocuje dwie szprychy razem i goni dalej na scentrowanym kole.
Wyprzedza nas grupa startująca po nas. wszyscy w garniturach z 1008. Wśród nich jest dziewczyna. Ależ pognali! My z kolei przed Międzyrzecem Podlaskim dochodzimy grupę startującą przed nami. Jedziemy wspólnie do PK1 - sklepu spożywczego w Mostowie. Chwila oddechu na drugie śniadanie. Mamy do wyboru drożdżówkę, kanapkę lub banana. Wybieram drożdżówkę z serem - moja ulubiona, uzupełniam wodę w bidonie i ruszamy. Tomek - szef naszej grupy pogania.
Ruszamy w większej grupie z rowerzystami, którzy w międzyczasie dojechali do PK. W Międzyrzecu Podlaskim wjechaliśmy na drogę krajową K-19. Jedziemy w kierunku Białegostoku. Jest niestety pod wiatr. Staram się jechać na kole za Renatką, ale wyprzedza mnie rowerzysta, kolejny rowerzysta i kolejny.... Zabrakło koła, na którym mogłabym jechać. Niech jadę. Ja jestem za słaba na ich tempo, choć może nie jest tak do końca. Pewnie dałabym radę jechać szybciej, tylko po co. W głowie mam rady Jurka - powinnam jechać w swoim tempie. Mam do pokonania 500 km i zero doświadczenia na takich długich dystansach. Nie chodzi o to, abym się zamęczyła na pierwszych 200 km i podziękowała za dalsza jazdę. Zresztą nie chodzi mi o rywalizację, miejsce w ogólnej klasyfikacji. Ja chcę dojechać do mety, to jest mój cel, no może jeszcze zmieścić się w limicie 25 godzin. Jaka jestem rozsądna, sama siebie nie poznaję :)
I tak sobie pomykam z prędkością do 30 km/h, czasem szybciej. Peleton mam w zasięgu wzroku. Dojeżdżam do chłopaka, który podobnie, jak ja dał sobie spokój ze ściganiem i jedzie w swoim tempie. Rozmawiamy jadąc. Może nasze tempa będą podobne i pośmigamy dalej razem?
Dojeżdżamy do Sarnak. Tu możemy podstemplować kartę startową niekoniecznie w wyznaczonym PK, wystarczy pieczątka z nazwą miejscowości. Stempelek w karcie wbija urocza pani ze sklepu przy naszej trasie. O dziwo przed sklepem są nasi, doszliśmy ich. Dalej jadę razem z Renatką i Tomkiem. Kosma z kolegą pognali na właściwy PK- Stację Paliw przy ul. Kolejowej.
W Sarnakach odbijamy na Janów Podlaski - Terespol. Chwila i dojeżdżamy do PK3 na 107 km. Jest to zajazd Leśny w Horoszkach Małych. Tu miał być pierwszy ciepły posiłek - naleśnik. Miał być i pewnie będzie, ale za dwie godziny. I tak ciepły naleśnikowy czar prysł. Jest jeszcze coś. Organizator nie zapewnił wody na tym PK. Mogę mieć problem. Kończy mi się picie w jednym bidonie, a z domu zapomniałam pieniędzy. Mam jeszcze 0,7 litra pepsi w drugim bidonie na czarną nocną godzinę. Cóż, czarna godzina może być całkiem jasna, napić się przecież trzeba.
Z Horoszek Małych wyjeżdżamy większą grupą. Pogoda jest jak rowerowe marzenie - ciepło, słonecznie, boczny wiaterek. Staram się utrzymać tempo ścigaczy, ale po kilkunastu kilometrach pasuję. Jadę wolniej, w swoim tempie. Znowu rozsądek wziął górę. Trudno, dalej będę jechać sama. Nie martwi mnie to zbytnio, lubię pedałować w pojedynkę i nie boję się nocy. Jazda w peletonie to nie dla mnie. Podziwiam widoki, rozmyślam, jestem w swoim żywiole. Jest cudownie!
Jadąc koło sklepu w jednej z miejscowości mijam ścigaczy z grupy Rowerowego Lublina. Niezłe zuchy z tych chłopaków. Wcześniej widziałam ich w akcji na drodze, pomykali, że cho, cho. Nie trudno się domyśleć, że gdy lubelskie zuchy wsiadły na rowery zostałam daleko, daleko w tyle za nimi.
Jadę w swoim tempie. Konsekwentnie od początku na górnym chwycie. Oszczędzam kręgosłup. Wprawdzie na codzień nie przejmuję się swoją dyskopatią kręgosłupa szyjnego, ale dziś to co innego. W niedzielę chcę dojechać do mety, a w poniedziałek chcę pójść do pracy. Nie wiem, czy to mózg tak zaprogramował mój organizm na czas ultramaratonu, czy to działanie adrenaliny - praktycznie nie odczuwam drętwienia prawej dłoni i prawej nogi, a i z barkiem oraz szyją jest prawie ok.
Tak sobie jadę, pomykam, pędzę i... dojeżdżam do ściganta z Rowerowego Lublina. Nie można ich nie rozpoznać - mają takie same stroje rowerowe w kolorze jasny pomarańcz z napisem "Rowerowy Lublin". Jeden z lubelskich zuchów zatrzymał się na przystanku autobusowym. Widziałam go wcześniej pomykającego na trasie. Wyjechał po naszej grupie, ale razem z nami lub bezpośrednio po nas przyjechał na PK1. Czyżby awaria roweru? Przez krótką chwilę lustruję go wzrokiem. Wygląda na sympatyczną osobę. Mam wielką ochotę zagadać do niego, ale... Nie chcę być natrętem.
Jak było do przewidzenia lubelski zuch dogonił mnie i prześcignął. Do Terespola pozostało około 7 km. Dobrze byłoby wspólnie zaliczyć PK4. Wcześniej w mojej głowie zrodził się pomysł uzyskania stempelka na karcie startowej niekoniecznie w wyznaczonym PK. Podobnie, jak w Sarnakach nie musimy dojeżdżać do właściwego PK, tj. Miejskiego Ośrodka Kultury przy ul. Sienkiewicza 27.
Może uda mi się dojechać do Terespola w parze? Ładnie, czy nie ładnie, wypada, czy nie wypada - wsiadam na koło Rowerowego Lublina. Zagaduję kolegę o nawigację, czy korzysta z niej na trasie. Wypada coś powiedzieć, o coś zapytać, gdy się przykleiło do kolegi. Okazuje się, że jesteśmy posiadaczami takiego samego urządzenia nawigacyjnego - mapy od organizatora, którą trudno nazwać mapą :)
Idzie mi całkiem dobrze. Nadążam. Dystans jest niewielki, więc nie powinnam się zajechać. Trochę mi głupio jechać na kleszcza za nieznajomym...
Przed Terespolem czeka nas niespodzianka. Podjazd. Żartuję, że jak w Ciecierzynie pod Lublinem.... Trzeba coś zagadać, gdy się jedzie na kleszcza... Podjeżdżamy bliżej i co widzimy. Dziwaczne podjazdowe koromysło! Ten kto  zaprojektował to COŚ miał prawdziwą  ułańska fantazję! Na asfalcie ułożone są metalowe płyty. Taki szaliczek w paseczki - asfalt, płyta, rowerowy podskok, asfalt, płyta, rowerowy podskok... Kolega kluczy od krawędzi do środka. Ja jadę na kreskę i uważam, aby się z nim nie zderzyć. Dobrze, że to podjazdowe koromysło jest dosyć krótkie, ostre, ale króciutkie. Uff... Wjechaliśmy w podskokach. Zjazd i Terespol.
Wjeżdżamy do miasta i okazuje się, że kolega ma taki sam stempelkowy pomysł, jak ja. Podjeżdżamy pod sklep, ale zanim do tego dojdzie, ja przepraszam go za jazdę na kole. Nie ma mi chyba tego za złe, bo gdy zaparkowaliśmy przed sklepem mówi "Daj kartę". Idzie po stempelki, a ja zostaję przy rowerach. Trwa to chwilę. Robię łyka i pałaszuję słodycz, która jeszcze rano była galaretką i michałkiem. Z cukierków zdjęłam papierki, ale nie pomyślałam, że czekolada transportowana w saszetce na biodrach, może wejść w reakcję ze słońcem. W ten sposób mam galaretki w michałkowej otoczce.
Wraca kolega z pieczątkami. Oznajmia, że jak chcę, to mogę jechać, a on chwilę zostaje. Aż tak bardzo mi się nie spieszy... Przebąkuję, że może pojedziemy razem... Tylko, czy on zechce jechać w parze z takim dziwakiem w czarno - czerwonych adidasach z czerwonymi sznurówkami, z kurtką zamocowana na ramie?! Kolega ma sympatyczną buzię i coś mi podpowiada, że jest miłą i przyjazną osobą. Staram się nie gadać za dużo, aby go nie przestraszyć. Z natury jestem milcząca, ale, gdy intuicja mi podpowie, że spotkałam miłą, sympatyczną i przyjazną osobę to potrafię rozpuścić język i gadać, gadać, gadać.... szczególnie o rowerach :)
Kolega robi łyka, pali papieroska, a ja zabieram się za kanapkę. Rozmawiamy, tj. trwa miedzy nami dialog i pilnuję się, aby nie zamienił się w mój monolog. Kolega stwierdza, że wyprztykał się - na 140 km zrobił średnią 31 km/h. To jego nowy rekord! Patrzę na niego z uznaniem. Po raz pierwszy i ostatni w czasie ultramaratonu sprawdzam średnią na swoim liczniku - dobijam do 159 km przy średniej 28,98 km/h. Nie dowierzam! To moja rekordowa średnia na takim dystansie!
Jedziemy dalej razem. Na szczęście kolega nie przestraszył się :)
Kolejny PK5 znajduje się na 201 km w Sławatyczach na Stacji Paliw Orlen. Jadę grzecznie za kolegą. Trzymam się na kole. Sama nie wiem, jak mam się zachować - zaproponować zmiany, czy trzymać się z tyłu. Wybieram drugie rozwiązanie. Jedziemy z prędkością do 30 km/h. Sporadycznie zamieniamy słowo. Kolega od czasu do czasu podnosi się na siodełku oraz na zmianę ćwiczy "piąstki". Widać, że walczy ze sobą. Nie chcę być wścibska i nie pytam co się dzieje. Dojeżdżamy do Kodnia. On zostaje na parkingu koło kościoła, a ja jadę dalej. Obawiam się kryzysu i wolę turlać się w swoim tempie. Mówię, że dojedzie do mnie na trasie. On jest ścigantem i na pewno ani się obejrzę, jak mnie doścignie. 
Trasa do Sławatycz jest bardzo urokliwa. Prowadzi przez lasy, a do tego jest płasko, jak na stole. Byłoby idealnie, gdyby nie nawierzchnia. Jest taka sobie. Samo życie - nie można mieć wszystkiego. Jeszcze wtedy nie wiedziałam co nas czeka w nocy....
Trasą z Terespola do Sławatycz jadę pierwszy raz. Zresztą to mój pierwszy raz w Terespolu. Zupełnie nie znam tych stron. Mijam miejscowości, które zamierzam odwiedzić latem - Kodeń, o którym już wspominałam, Jabłeczną (trzeba odbić kilka kilometrów od trasy), Pratulin, Kostomłoty. Nie przemęczam się pedałowaniem. Turlam się z prędkością 26 - 27 km/h. Zaczynam odczuwać lekkie bóle mięśni od wewnętrznej strony ud na wysokości pachwin. Dziwne. To moje pierwsze takie dolegliwości.
Do Sławatycz dojeżdżam w pojedynkę. Nie mijam tablicy informacyjnej z nazwą miejscowości, ale w "ogródku" na stacji paliw widzę naszych. Skręcam. Dobrze trafiłam. To na tej stacji jest PK5.
Organizator zostawił dla nas kanapki, drożdżówki, banany, wodę i colę. Jednym słowem postój na bogato :)
Zanim coś zjem i wypiję wychodzę na stronę. To także część mego planu. Zero naturalnych toalet. Nie chce ciągać szosówki po krzaczorach. Na źle dużo nie trzeba, a nóż wbije się jakiś kolec w oponę i po zawodach. Mam pompkę i zapasową dętkę, ale co z tego skoro nie przećwiczyłam zmiany dętki w takich cienkich oponkach. Jestem a-techniczna, jeśli chodzi o naprawy roweru...
Jak dobrze jest umyć ręce i choć trochę się odświeżyć. Jak mało brak do szczęścia na ultramaratonie - wystarczy odrobina luksusu - mydło i bieżąca woda :) Niby nic, a tyle przyjemności :)
Gdy zastanawiam się od czego zacząć małe co nie co, od kanapki, drożdżówki, czy banana - wpada Kosma. Co on tutaj robi?! Powinien być daleko z przodu! Okazuje się, że awaria roweru była na tyle poważna, że musiał kopic nowe koło. Pyta panią z obsługi o naszą grupę. Podobno odjechali jakieś 15 minut temu. Kosma pędzi dalej, a ja zostaję. Czekam na kolegę. Z kanapką, drożdżówką i bananem wychodzę do ogródka. Towarzystwo jest doborowe - jeden kolega w garniturze z 1008, dwaj pozostali również wyglądają na zaprawionych w rowerowych bojach. Żartuję, że dla takiego garnituru 1008 tak się męczę :)
Przyjeżdża kolega. Wypadałoby się przedstawić i zapoznać, skoro mamy dalej wspólnie przemierzać szlak Pięknego Wschodu. Podaję koledze rękę i mówię, że jestem Baśka. On uśmiecha się i mówi Paweł. Uprzejmościom stało się zadość :)
Jemy kanapki. Przyjeżdżają rowerzyści z trasy Giga - 200 km. Jakież te chłopaki sponiewierane. Gimnastykują się, rozciągają.... Ja tylko chodzę. Paweł rozciąga się. Mówię głośno, że jakoś tak dziwnie bolą mnie mięśnie od wewnętrznej strony ud. Paweł kwituje krótko - "to od jazdy na wysokiej kadencji, jedź siłowo, z mniejszą kadencją, ale wtedy wysiądą kolana".  Powiedział co wiedział, ale pewnie wie co mówi :) Postanawiam zmienić biegi. Pojadę siłowo, a gdy zacznę odczuwać kolana, to zacznę jechać na wyższej kadencji.
Zbieramy się do odjazdu. Na drogę zabieramy po kanapce i bananie. Do kolejnego PK dzieli nas dystans ponad 70 km. Na postoju Paweł coś wspomniał o kryzysie... Nie chce mi się w to wierzyć... Zanim ruszymy kolega wypali jeszcze dwa papierosy.
Jedziemy do Dorohuska. PK6 znajduje się w KS Granica przy ul. Szkolnej.
Jadę za Pawłem. Podobno ma kryzys, a pedałuje, jak na pierwszych kilometrach. Czego on się napalił?! Czy ja za nim nadążę?!
Trasa do Włodawy jest pofalowana - pagórek, zjazd, pagórek, zjazd. Licznik wskazuje, że jedziemy z prędkością 30-37 km/h. Czy ktoś w tym towarzystwie ma kryzys?! Na zjazdach Paweł odjeżdża, ale na podjazdach powiedzmy, że go doganiam. Patrze na niego, a raczej wpatruję się w niego wyczekując kiedy podniesie się na siodełku. Jak się podniesie, to znak, że zwolni i będę miała szansę dojechać do niego. Już, już... i się podnosi. Uf, udało się. Jest! W takim szybkim tempie pokonujemy dystans około 22 km i dojeżdżamy do Włodawy. Jest to jedyny odcinek na trasie całego ultramaratonu, na którym się zmęczyłam. Tak, tak, kolega dał mi w kość :)
Pokonujemy jeszcze około 2-3 km i zatrzymujemy się na przystanku autobusowym w jednej z mijanych miejscowości. Paweł uskutecznia rozciąganie. Patrzę na niego z zaciekawieniem. Może też powinnam poćwiczyć? Pytam, w jaki sposób mam się porozciągać. Otrzymuję odpowiedź zwięzłą i pełną treści, choć bardzo krótką - "jak na lekcjach w-f". Kurcze, w-f miałam na I roku studiów.... Improwizuję :) Nawet mi wychodzi :) Dobraliśmy się z kolegą, jak w korcu maku. On ma problem z kręgosłupem lędźwiowym, a ja szyjnym. Dwa połamańce chcą przejechać 500 km :) Ćwiczymy i rozmawiamy. Z tego Pawła to całkiem sympatyczny gość.
Jedziemy dalej. Cały czas trzymam się za Pawłem. Staram się za dużo nie gadać, ale... Paweł, z której strony mamy wiatr, Paweł, czy bardzo Cię boli, Paweł...
Kolejne dwadzieścia i coś kilometrów i kolejny przystankowy postój. Nabieram wprawy w gimnastyce :) Rozmawiamy. Tematem wiodącym są oczywiście kwestie rowerowe. Paweł opowiada o swoich wyjazdach w Bieszczady, do Częstochowy, a także o wycieczkach w okolicach Lublina.
Ruszamy. Do Dorohuska już całkiem blisko.....







cdn.


Kategoria Maratony

To już jutro!

Piątek, 1 maja 2015 | dodano: 01.05.2015

Jestem po odprawie technicznej! Stało się! Jadę! To będzie chwila prawdy!
Jutro rusza ultramaraton Piękny Wschód. Start o godz. 7.00. Dystans tylko 520 km :) Ja jestem na liście startowej. Nie wiem czy usnę dzisiejszej nocy.
Na odprawie technicznej podzieliliśmy się w grupy 5, 6 - osobowe. Ja startuję w jednej grupie z Kosmą. Dzisiaj sprawdziło się powiedzenie, że góra z górą się nie zejdzie, ale człowiek z człowiekiem zawsze. Po południu odebrałam telefon z nieznanego numeru. Dzwonił Kosma, zapytał, czy go pamiętam. Dodał, że startuje w ultramaratonie Piękny Wschód i jest w Parczewie. Zobaczył moje nazwisko na liście startowej i pomyślał, że moglibyśmy się spotkać. Mieliśmy w tym roku jechać razem do Maroka na wyprawę rowerową. On należał do grona organizującego wyjazd. Nawet wpłaciłam zaliczkę na wyjazd, ale z osobistych powodów zrezygnowałam. Przez myśl mi nie przeszło, że jeszcze kiedykolwiek usłyszę o osobach organizujących wyjazd do Maroka, a co dopiero, że spotkam Kosmę. A jednak. Życie pisze różne scenariusze. Zamiast polecieć do Afryki polecę do Azji, a jutro pogonię w ultramaratonie z Kosmą.
Mam nadzieję, że dam radę, że uda mi się dojechać do mety :)



Z wiatrem w tle

  • DST 52.11km
  • Sprzęt Specialized
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 29 kwietnia 2015 | dodano: 01.05.2015

Rano padało. W południe wyjrzało słońce, ale wiało i była zimnica. Wybrałam się na rower, to za dużo powiedziane - wybrałam się na spacer z wiatrem w tle, aby tylko na moment rozprostować nogi i popedałować bardzo delikatnie i spokojnie.


Kategoria Po pracy