Lipiec, 2017
Dystans całkowity: | 2351.59 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 83:39 |
Średnia prędkość: | 26.53 km/h |
Maksymalna prędkość: | 54.85 km/h |
Liczba aktywności: | 14 |
Średnio na aktywność: | 167.97 km i 6h 58m |
Więcej statystyk |
Wielka Bieszczadzka-część 2
-
DST
341.05km
-
Czas
13:58
-
VAVG
24.42km/h
-
VMAX
54.26km/h
-
Temperatura
24.0°C
-
Sprzęt Specialized
-
Aktywność Jazda na rowerze
Paweł nastawił budzik. Czyżby nie miał do mnie zaufania? Wstajemy o godz. 5.00, a o godz. 6.00 wyjeżdżamy. Podobno mamy do pokonania 310 km.
Po nocnej zlewie poranek jest pochmurny, nad górami unoszą się mgły. Pierwsze kilometry mamy z górki. Jedziemy do Cisnej, a stąd dalej w kierunku Leska.
Przed Cisną zatrzymujemy się na kawę w hotelu, którego nazwy nie zapamiętuję. Kuchnia jest już czynna. Pani przygotowuje nam kawę. Dobra z niej kobieta, ulitowała się nad zaspanymi rowerzystami :)
W Cisnej odbijamy w kierunku Leska. Nie wiem, czy to kawa tak nas orzeźwiła, czy to zasługa bieszczadzkiego powietrza, że jedzie się nam świetnie. Wiatru prawie nie czuję. Za Cisną droga zaczyna się wić w górę. Jest pięknie. Las i kręta droga. Nawet nie wiem kiedy dojeżdżamy do Baligrodu. Paweł zatrzymuje się w sklepie po picie, a ja jadę powoli dalej. Za moment jedziemy razem. Dostajemy mega przyspieszenia. Do Leska gonimy z prędkością 30 km i więcej, sporadycznie prędkość spada poniżej 30 km/h. Nie czuję wiatru, albo jest nam sprzyjający. Gonię licząc na krótki fotkowy postój w Lesku. Jednak nie wjeżdżamy do miasta. Na rogatkach odbijamy w kierunku Sanoka. Paweł bardzo fajnie poprowadził trasę do Sanoka. Zjeżdżamy z głównej drogi nr 84, w boczną równoległą. Ruchu praktycznie nie ma. Asfalt pozostawia trochę do życzenia, ale cóż nie można mieć wszystkiego. Trasa omija centrum Sanoka. Jednak Paweł po raz kolejny ulega mojej prośbie. Jedziemy do centrum po fotkę :)
Za Sanokiem jedziemy bardzo malowniczą drogą wzdłuż Sanu.
Moglibyśmy jechać tą drogą i jechać, ale Paweł miał inną koncepcję. Zaprojektował skrót. Odbiliśmy w jakąś wąską drożynę. Asfalt jest super, a jedyny widoczny minus, to auta, które jadąc przytulają się do nas. Początkowo jest płasko, nic nie wskazuje na TAKI PODJAZD. Alpejskie przełęcze przy tym czymś to pikuś. 10 km rzeźbienia w górę i to jakiego rzeźbienia. Jadę szosówką 7-9 km/h, a przecież nawet na 10% podjeździe jeżdżę szybciej! Paweł jest silniejszy, jedzie w przodzie. Czy ta droga na fotografii wygląda na hardkorowy podjazd?!
Już myślałam, że będzie dobrze, a zjazd tak szybko jak się zaczął, tak szybko się skończył i dalej w górę. Masakra.
Skrótem domęczyliśmy do drogi nr 835. Dojechaliśmy do Dynowa. Za Dynowem w zajeździe zatrzymujemy się coś zjeść, tzn. Paweł je żurek i pierogi, a ja poprzestaję na gorącej herbacie i kanapce. Na terenie zajazdu znajduje się taka ciekawostka :)
Po odpoczynku dostajemy przyspieszenia. Droga jest usiana hopkami. Góra-dół, góra-dół. Jedziemy dosyć dynamicznie aż do Przeworska. Zatrzymujemy się na krótki odpoczynek na rynku...
A potem jest wiatr w twarz i czar prysł. Paweł jedzie, ja rzeźbię. Zaczynam odczuwać znużenie. Nawet nie chce mi się robić zdjęć. Mijamy Leżajsk i całe mnóstwo ciekawych kadrów, a ja nie mam ochoty na fotkowy postój.
Z wielką radością witam tablicę informującą, że jesteśmy w województwie lubelskim.
Jedziemy to dynamicznie, to normalnie, to rzeźbimy.
Wjeżdżamy w Lasy Janowskie. Jest pięknie. Co raz przecinamy trasę Green Velo. Odzyskuję wigor. W Lasach Janowskich są nowe asfaltowe drogi, idealne do jazdy na szosówkach.
Dojeżdżamy do Janowa Lubelskiego. Robi się późno. Pozostał spory odcinek do Lublina. Początkowo jedziemy drogą K-19. Jest ruchliwa jak zwykle. Na szczęście ma szerokie pobocza. Słońce jest nisko i tak oślepia, że jadący przede mną Paweł jest ledwo widoczną czarną plamą. Z ulgą zjeżdżam w boczną drogę.
Powoli zapada zmierzch. Chciałabym być już w domu. Jedziemy uczęszczaną przez Pawła trasą. Mijamy Wojciechów, Szastarkę, Zakrzówek.Trzymam się blisko Pawła, sił dodaje mi myśl, że jeszcze chwila i dojedziemy do Lublina. Zatrzymujemy się na krótki postój i gdy ruszamy schodzi ze mnie powietrze. Paweł ma więcej sił. On jedzie, ja rzeźbię, aż do samego Lublina.
Wjeżdżamy do miasta od strony Zemborzyc. Wjeżdżamy na ścieżkę. Dochodzi godz. 23.00, a ścieżka tętni życiem. W knajpkach obok zalewu jest pełno ludzi, na ścieżce sporo spacerowiczów. Za zalewem ścieżka nie jest oświetlona. Moja przednia lampeczka ledwo świeci. Dobrze, że coraz bliżej domu.
Paweł odprowadza mnie ścieżką aż do ul. Turystycznej. Pozostały ostatnie kilometry. W domu jestem o godz. 23.40.
To były dwa wyjątkowe dni. Dziękuję Pawle :)
Bieszczady są piękne. Chętnie pojadę tam na wędrówkę z plecakiem.
Koniec :)
Kategoria Rekordy, Wycieczki
Wielka Bieszczadzka czyli ultrzak Logina-część 1
-
DST
334.46km
-
Czas
13:00
-
VAVG
25.73km/h
-
VMAX
54.85km/h
-
Temperatura
22.0°C
-
Sprzęt Specialized
-
Aktywność Jazda na rowerze
O naszej Lubelszczyźnie śpiewało się dawniej piosenki. Ach Lubelskie, jakie cudne... A ja nie wiem dlaczego od dawna nuciło mi się zgoła inaczej. Ach, Bieszczady, jaki cudne... Bieszczady, Bieszczady...
Myślałam, chciałam i na tym się kończyło. Jednak znam kogoś, kto z
pewnością częściej ode mnie nucił i nuci, ach Bieszczady, jaki cudne... Login schodził Bieszczady wzdłuż i w szerz, a nawet nie jeden raz był tu na rowerze.
Pomysł i projekt Wielkiej Pętli Bieszczadzkiej był Logina, wspólne miało być wykonanie. Ustaliliśmy termin wyjazdu na 28 lipca. Do ostatniej chwili nie wiedziałam, czy pojadę. W pracy gonię przed wakacyjnym urlopem, odezwała się znowu wiosenna dolegliwość, jestem permanentnie zmęczona...
Przed południem 27 lipca odbieram telefon od Pawła.
- Jedziesz, potwierdzać rezerwację pokoju?
- Jadę, zdzwonimy się wieczorem.
Postanowione.
Umawiamy się o godz. 4.30 na ścieżce rowerowej. Wieczorem nastawiam budzik na 03.05, pakuję plecak, robię kanapki, chcę mieć zapas czasu, aby rano na spokojnie zjeść śniadanie.
Nie mogłam usnąć. Zaczynam się budzić, otwieram oczy, robi się widno za oknem. Telefon.
- Basia, ja już jadę.
- Paweł, ja jestem jeszcze w łóżku!!!!
- Co?
Rzucam telefon, zdążyłam jeszcze powiedzieć, szkoda czasu. Panika. Dlaczego budzik nie zadzwonił!!!??? Znowu dzwoni telefon. To Paweł.
- Spokojnie.
- Zaraz będę.
Nie jem, nie piję, ubieram się w wielkim pośpiechu i wychodzę, a może wybiegam. Czy wszystko zabrałam? Gdy Paweł dzwoni po raz trzeci, już jadę na spotkanie.
Paweł wita mnie uśmiechem, to nic, że mamy 45 minut opóźnienia.
Jedziemy lubelską arterią rowerową wzdłuż Bystrzycy. Dojeżdżamy do Zalewu Zemborzyckiego...
... i wyjeżdżamy z Lublina bocznymi drogami wśród pól.
Dojeżdżamy do drogi nr 835. Jedziemy w kierunku Przemyśla. Ruch na drodze jest dosyć duży. Jechałam tą trasą kilka razy autem. Mimo dużego natężenia ruchu chciałam pokonać ją kiedyś rowerem. I właśnie dzisiaj jest to "kiedyś". Trasa jest malownicza - pagórki, pola, lasy, wioski, miasteczka. Widoki rekompensują ryk aut. I jeszcze coś. Mamy sprzyjający wiatr. My nie jedziemy, my pomykamy 30 km/h i więcej :) Może uciekamy przed deszczem :) Wokół nas krążą ciemne chmury. Paweł sprawdził prognozę. Ma padać około godz. 20.00.
W barze, na jednej ze stacji benzynowej zatrzymujemy się na naleśniki z serem. Jaka cena, taka jakość. Zapłaciliśmy po 7 zł za porcję. Smakowały..., nie nie napiszę jak. Naleśniki były co najmniej wczorajsze, ciągnęły się jak guma i były odgrzane w mikrofali. A może napiszę, jak smakowały :) Ohydztwo.
Mijamy Biłgoraj, Tarnogród, Sieniawę z pięknym pałacem Izabeli Czartoryskiej, w którym aktualnie jest hotel i nigdzie się nie zatrzymujemy. Czy nie liczy się mój fotograficzny temperament? Po prostu cierpię katusze i jadę :)
Wzmocnieni naleśniczkami dojechaliśmy do Jarosławia. Trasa nie prowadzi przez centrum miasta, ale na moją prośbę korygujemy ślad. Nareszcie. Zatrzymujemy się na rynku.
Za Jarosławiem mamy odbić z drogi nr 835 w boczną drogę. Już mamy skręcić, gdy uwagę Pawła przyciąga wielki napis ZAJAZD.
Zatrzymujemy się w zajeździe Dwór Kresowy na naleśniki. Żałuję, że nie zrobiłam fotki tego CZEGOŚ co podała nam pani na ogromnym talerzu. Dwa wielkie naleśniki, obsmażone z bitą śmietaną, owocami - prażona połówka jabłka, kawałki banana i brzoskwini, winogron, pomarańcza i czekoladowy patyczek. Wyglądało to pięknie i apetycznie, a smakowało jeszcze lepiej :)
Do Przemyśla jedziemy trasą Green Velo.
Prowadzi ona przez Bolestraszyce koło Arboretum.
Arboretum – to wyodrębniony obszar, na
którym uprawiane są drzewa, krzewy i krzewinki dla celów naukowych i
hodowlanych. Nazwa wywodzi się od łacińskiego słowa arbor- drzewo.
Arboretum Bolestraszyce zostało założone w 1975r., zajmuje obszar 25 ha, w tym 0,87 ha stawów, Cisowa 283 ha. Ogółem 308 ha.
W
Bolestraszycach jednoczą się historia i czas współczesny. Historyczne
założenie obejmuje park i dwór, w którym w połowie XIX w. mieszkał i
tworzył znakomity malarz Piotr Michałowski. Arboretum obejmuje także
dziewiętnastowieczny fort dawnej Twierdzy Przemyśl. Wiekowe drzewa,
pozostałe z dawnych ogrodów zamkowych, stanowią malowniczy akcent wśród
nowych nasadzeń, na które składają się gatunki obcego pochodzenia i
rodzime drzewa, krzewy oraz rzadkie, zagrożone, ginące i chronione
gatunki roślin. Arboretum nawiązuje do starych tradycji małopolskich
ogrodów, w szczególności do: Sieniawy Izabeli Czartoryskiej, Zarzecza
Magdaleny Morskiej – Dzieduszyckiej, Dubiecka Krasickich, Miżyńca
Lubomirskich i Medyki Pawlikowskich.
Byłam w Arboretum Bolestraszyce dwa tata temu. Ogród jest przepiękny, polecam.
Dzięki uprzejmości pana z portierni wchodzę za bramę, aby zrobić choć jedną fotkę. A Paweł...
- Basia, szybko, jedziemy, raz, raz!
Gdzie mu się tak spieszy. Pan z portierni ze śmiechem mówi, abym mu się nie dawała :) Żartujemy, a Paweł czeka :)
Kto wjeżdżał do Przemyśla ten wie, że panorama miasta jest urzekająca. Niestety wjeżdżamy w sznurze aut i o zatrzymaniu się choć na chwilę nie może być mowy. Przed wjazdem do miasta obiecałam Pawłowi, że zatrzymamy się tylko na jedno zdjęcie...
Znowu to samo.
- Basia, jedziemy.
Tylko Basia i Basia, jedziemy i jedziemy :) Zapomniał, że są inne słowa :)
Być w Przemyślu i nie mieć fotki z dobrym Wojakiem Szwejkiem. Proszę pana, aby zrobił nam zdjęcie.
Za Przemyślem powoli zmienia się krajobraz. W oddali widać góry. Tam jedziemy.
Z Przemyśla kierujemy się do Arłamowa rowerowym skrótem, czyli im dalej tym lepiej. Odbijamy w boczną drogę, którą jechaliśmy wracając z BBT.
Podjazd do Arłamowa jest taki sam jak dwa lata temu, gdy jechałam w MRDP Góry. Moim zdaniem jest przereklamowany, wcale nie jest aż tak ciężko, jak niektórzy mówią. Wyprzedzam Pawła, aby poczekać na niego i zrobić mu zdjęcie, a potem znowu go wyprzedzam i na szczyt dojeżdżam solo :)
Do hotelu w Arłamowie nie wstępujemy. Zresztą nie ma po co, nasza piłkarka kadra nie ma tam teraz zgrupowania :)
Bieszczadzkie drogi są bardzo malownicze. Mogłabym nimi jechać i jechać...
Dojeżdżamy do Ustrzyk Dolnych. W Karczmie Młyn zatrzymujemy się na obiad. Tym razem zamawiamy żurek i pierogi ruskie.
Jedzenie było wyborne, a miejsce urokliwe. Polecam.
Robi się późno. Straszą ciemne chmury. Po raz drugi korygujemy trasę. Nie dojeżdżamy do Ustrzyk Górnych, tylko przed nimi, odbijamy w boczną drogę, skracamy trasę o około 5 km i jedziemy bezpośrednio do Wetliny. Droga, którą jedziemy pnie się w górę. Podjazd jest dosyć łagodny, jedynie końcówka, przed przełęczą wije się serpentynami. Do Wetliny mamy zjazd. Ależ jest przyjemnie, nie trzeba pedałować. Paweł pogonił, a ja sprawdzam co raz hamulce :)
W Wetlinie wstępujemy do sklepu po zakupy na śniadanie. Gdy wychodzimy pada deszcz, prawie leje. Dobrze, że do hotelu mamy około kilometra. Prognozy prawie się sprawdziły - opada, ale z opóźnieniem.
Mieliśmy szczęście, prawie nie zmokliśmy, ale i tak wszystko wypakowaliśmy do wysuszenia, robiąc przy tym wielki rowerowy bałagan.
Jutro czeka nas powrót do Lublina.
Kategoria Rekordy, Wycieczki
2017-07-23
-
DST
101.66km
-
Czas
03:47
-
VAVG
26.87km/h
-
VMAX
35.85km/h
-
Temperatura
29.0°C
-
Sprzęt Specialized
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wiało i straszyło burzą.
Kategoria Po pracy
Pieski dzień
-
DST
104.66km
-
Czas
03:48
-
VAVG
27.54km/h
-
VMAX
36.63km/h
-
Temperatura
26.0°C
-
Sprzęt Specialized
-
Aktywność Jazda na rowerze
Późnym popołudniem wybrałam się na rower. Liczyłam, że dzisiaj nie będę uciekać, jak wczoraj przed burzą i wykręcę setkowe kółeczko przez leśną ścieżkę z nawrotko/zawrotką na wojewódzkiej. Nic nie zapowiadało psiego horroru. Jeżdżę tą trasą od dawna, wprawdzie co raz pogoni mnie jakiś czworonożny miłośnik rowerów, ale żeby aż tak...
Zrobiłam pierwszą nawrotko/zawrotkę, minęłam swoją drożynę, dojeżdżam do pierwszego skrzyżowania i co widzę! Pies rasy wilczur i drugi rasy mieszaniec pospolicie zwany kundlem spacerują po wojewódzkiej nic sobie nie robiąc z rozpędzonych aut. Kilku kierowców hamowało, oj hamowało. Boję się psów odkąd pamiętam. Zawracam. I dzisiaj nici z setki. Pokręcę się po okolicy. Zaraz... Mijał mnie jakiś czas temu rowerzysta jadący z przeciwnego kierunku, nawet się pozdrowiliśmy, może ostrzegłby mnie przed psami, gdyby go pogoniły. Myślę, myślę, myślę... a minuty uciekają. Zawracam, może ten wielki wilczur mnie nie zje. Uff... Psy pomaszerowały drogą dojazdową do czyjejś posesji. Jestem uratowana.
Pedałuję rozmyślając o tym co było, o tym co jest i o tym co będzie. A cóż to, mój czworonożny wielbiciel, który zazwyczaj obszczekuje mnie zza ogrodzenia biega po drodze. Zwalniam. Piesku, piesku, mówię łagodnie jak do psiaczka. Podła bestia, chyba nie odpuści. W porę udało mi się wypiąć but z zatrzasku. Dlaczego ten pies tak szczeka i goni do mnie z wyszczerzonymi zębami. Zasłaniam się rowerem, o ta bestia biega wkoło, jak opętana. Zaraz chwyci mnie za nogę! Z odsieczą przychodzi starsza pani - właścicielka psa. Woła psa, a on nic, dalej szczerzy się na mnie. Dobrze, że zabrała ze sobą szufelkę. Rzuciła w bestię, wprawdzie chybiła, ale poskutkowało - pies dał sobie spokój i odbiegł ode mnie. Pani odprowadziła mnie do rogatek wioski. Była zakłopotana, przepraszała mnie i tłumaczyła, że spuściła psa z łańcucha, aby trochę pobiegał, a on zrobił otwór w siatce i wybiegł na drogę. Mówię do niej, że nic się nie stało, to tylko głupi pies. Odjeżdżam. Brakuje tylko, abym spotkała rozwścieczonego łosia na ścieżce w lesie.
W kolejnej miejscowości cisza - psów, jak na lekarstwo, czyżby upał zatrzymał ich w domach. Łosia na ścieżce nie spotkałam. Może to już koniec atrakcji na dziś. A jednak życie potrafi pisać psie scenariusze. Gdy w drodze powrotnej jadę przez wioskę, gdzie psów było, jak na lekarstwo pogoniły mnie dwie bestie - wielgachny owczarek i ciut mniejszy kundel. Tym razem nie było piesku, piesku.... Zresztą wybiegły nagle z otwartej bramy... Moja reakcja była standardowa, kto mnie zna, to wie, jak reaguję na psy. Pisk, to mało powiedziane, to był wrzask z przeraźliwym krzykiem "Dooo buuuddyyy!!!!!" Nogi mi odjęło, zamiast pedałować co tchu, to ledwo się toczę. A może tylko tak mi się wydawało. Najważniejsze, że psy przestały mnie gonić.
Wyjechałam z wioski. Do domu pozostało około 19 km. Zadzwoniłam do Starszego. Powiedziałam aby wstawił wino do lodówki, bo musimy się dzisiaj napić :)
Kategoria Po pracy
2017-07-21
-
DST
43.53km
-
Czas
01:31
-
VAVG
28.70km/h
-
VMAX
35.85km/h
-
Temperatura
25.0°C
-
Sprzęt Specialized
-
Aktywność Jazda na rowerze
Kategoria Po pracy
2017-07-19
-
DST
80.36km
-
Czas
02:46
-
VAVG
29.05km/h
-
VMAX
42.90km/h
-
Temperatura
24.0°C
-
Sprzęt Specialized
-
Aktywność Jazda na rowerze
Kategoria Po pracy
2017-07-16
-
DST
80.32km
-
Czas
02:51
-
VAVG
28.18km/h
-
VMAX
40.94km/h
-
Temperatura
23.0°C
-
Sprzęt Specialized
-
Aktywność Jazda na rowerze
Kategoria Po pracy
Może maraton, a może wycieczka
-
DST
346.55km
-
Czas
13:23
-
VAVG
25.89km/h
-
VMAX
40.35km/h
-
Temperatura
22.0°C
-
Sprzęt Specialized
-
Aktywność Jazda na rowerze
W ubiegłym roku w terminie Maratonu Północ Południe, Parczewska Grupa Rowerowa zamierzała zorganizować ultramaraton Kościuszko, którego trasa miała prowadzić od Parczewa po Dęblin i Stoczek Łukowski z dystansem niewiele ponad 300 km. Wprawdzie nie zapisałam się na listę startową, ale wraz z Robertem - kolegą z kirgiskiej ekipy planowaliśmy w tej samej dacie pokonać trasę maratonu. Maraton nie odbył się z powodu braku chętnych, kolega odwołał wizytę, a ja solo nie pojechałam... W ten sposób, od ubiegłego roku w moim Garminie czekała na odpowiedni czas trasa ultramaratonu Kościuszko.
Kończący się tydzień był bardzo pracowity, tylko praca i zero roweru, aż do dziś. W czwartkowy wieczór odżył "kościuszkowski" pomysł. Jadę, teraz, albo nigdy, choć, czy ja na pewno chcę pokonać nudną trasę maratonu, a może zrezygnować i wybrać się na wycieczkę po okolicy ze zwiedzaniem pałaców. Przeżywam dylemat wyboru - może maraton, a może wycieczka.
Wygrał pomysł przejazdu trasą maratonu. Wyjeżdżam z domu z niewielkim opóźnieniem, o godz. 5.10, a nie jak zamierzałam o godz. 5.00. Uruchamiam Garmina. Trasa prowadzi przez Sosnowicę, Orzechów Stary i Nowy do Ostrowa Lubelskiego. Jadę na pamięć i nie zauważam, że za Orzechowem Starym gubię ślad. Zamiast odbić w kierunku Uścimowa, pojechałam dalej do skrzyżowania w drogą prowadzącą wzdłuż jezior Łukcze i Krasne.
Zapowiada się pogodny dzień. Ostrów Lubelski wita mnie porannym słońcem.
Od Ostrowa Lubelskiego trzymam się trasy maratonu. Nie ścigam się sama ze sobą. Jadę w trybie oszczędnym, jakbym miała jutro pokonać taki sam dystans. To taka swoista jazda testowa.
Z Ostrowa Lubelskiego pedałuję w kierunku Lubartowa. Na rogatkach miasta wjeżdżam na drogę K-19. I się zaczyna - auto za autem. Dobrze, że na trasie do Kocka jest utwardzone pobocze. Jadąc rozmyślam, czy ja na pewno chcę spędzić dzień w towarzystwie rozpędzonych tirów. Trasa prowadzi do Dęblina, Stoczka Łukowskiego, Łukowa. Pokonywałam te drogi wielokrotnie autem i wiem, że ruch na nich jest duży, praktycznie zawsze, bez względu na dzień tygodnia. Daję sobie czas do Kocka, a potem zdecyduję, co dalej.
Przed Kockiem urzeka mnie widok rzeki Wieprz. Odnoszę wrażenie, że po ostatnich opadach podniósł się znacznie poziom wody. Wieprz wygląda prawie, jak Bug.
Dojeżdżając do Kocka z daleka dostrzegam pałac. Dotychczas przejeżdżając przez Kock nie zatrzymywałam się na zwiedzanie.
W Kocku znajduje się pałac Anny Jabłonowskiej. Wzniesiono go w 1780 r. i
przebudowano w 1840 r. Zespół pałacowy składa się z budynku głównego i
dwóch jednakowych oficyn, które ćwierćkolistymi łukami parterowych krużganków
łączą się z pałacem. Za pałacem teren opada tarasami ku szerokiej
dolinie Wieprza. Obecnie pałac jest siedzibą Domu Pomocy Społecznej.
Za pałacem znajdował się ogród. Powstał on na zlecenie Jabłonowskiej. Był to ogród
botaniczny na europejskim poziomie. Park urządzono w okresie przebudowy
pałacu w stylu wczesnego parku angielskiego.W parku –
ogrodzie kockim rosło 590 gatunków krzewów i drzew, w tym rośliny
północnoamerykańskie z Florydy, Karoliny i Kanady. W ogrodzie istniała
też pomarańczarnia i szklarnie z kwiatami.
Zatrzymuję się jeszcze na chwilę w centrum Kocka. Punktem centralnym jest kościół pw. Wniebowzięcia N.M. Został on zbudowany w latach 1779-1780 według
projektu Szymona Bogumiła Zuga. Kościół był dwukrotnie przebudowywany.
Tu fotka, tam fotka i sama nie wiem kiedy włączył mi się tryb wycieczkowy. Czy ja chcę jechać dalej trasą maratonu w parze z rozpędzonymi autami? Nie, zdecydowanie - nie. Kieruję się w stronę domu, a po drodze pomyślę co dalej.
Wystarczył dystans około 15 km do Radzynia Podlaskiego i miałam w głowie projekt zmodyfikowanej trasy. Jadę do Wisznic, stąd przez Sławatycze do Włodawy i dalej przez Sobiborski Park Krajobrazowy do Woli Uhruskiej, a stąd do domu dobrze znaną trasą przez Poleski Obszar Chronionego Krajobrazu.
Przejeżdżając przez Sławatycze zauważyłam otwarte drzwi do cerki.
Lubie oglądać wnętrza prawosławnych świątyń. Wyglądają bajkowo.
Na skwerku w centrum Sławatycz dumnie stoją rzeźby Brodaczy. Sławatycze słyną z pożegnania roku przez Brodaczy - przebierańców, którzy w ostatnich trzech dniach
grudnia nakładają specjalne stroje, tj. baranie kożuchy, kapelusze
ozdobione bibułkowymi kwiatami i maski z długimi brodami. Długie brody
wykonane z lnianego włókna symbolizują długie życie, duże doświadczenie i
bogactwo przeżyć. 31 grudnia brodacze rozpoczynają kolędowanie
połączone ze składaniem życzeń.
Ze Sławatycz do Włodawy jadę ścieżką rowerową trasą Green Velo. Mijam grupy sakwiarzy. Trasa Green Velo cieszy się coraz większą popularnością wśród rowerzystów.
We Włodawie odbijam z głównej drogi. Jadę po fotkę na ul. Klasztorną. Byłam tu wiosną. Włodawa jest bardzo malowniczym miasteczkiem. Moim zdaniem jest to nieoszlifowany brylancik nasze "Wschodniej Ściany".
Następnym razem przyjadę do Włodawy na dłużej, tym bardziej, że jadąc główna drogą dostrzegłam Kawiarnię Centrum i jestem bardzo ciekawa, jak tam smakuje kawa. Kawiarnia z daleka sprawiała wrażenie bardzo klimatycznego miejsca, posiadającego duszę.
W Woli Uhruskiej żegnam się ze ścieżką Green Velo. Zatrzymuję się w miejscu dla rowerzystów nieopodal starorzecza Bugu.
A potem była jazda bez przestanków i fotek, aby do domu wrócić o cywilizowanej godzinie.
Finał, jak na załączonych fotografiach :)
Kategoria Ciekawa Lubelszczyzna, Wycieczki
Szóstka z przodu licznika :)
-
DST
113.24km
-
Czas
03:59
-
VAVG
28.43km/h
-
VMAX
45.25km/h
-
Temperatura
25.0°C
-
Sprzęt Specialized
-
Aktywność Jazda na rowerze
Powolutku, pomalutku zmieniają się cyferki na moim rowerowym liczniku :) Może właśnie dlatego tak bardzo cieszą te zmiany.
Co mogłabym napisać? Nie wiem. Przecież praktycznie codziennie jeżdżę tą samą trasą. No, dzisiaj zamiast kółeczka wykręciłam ósemkę - małe kółeczko przez Dębową i tradycyjne przez leśną ścieżkę.
Kategoria Po pracy
2017-07-08
-
DST
101.73km
-
Czas
03:29
-
VAVG
29.20km/h
-
VMAX
42.70km/h
-
Temperatura
20.0°C
-
Sprzęt Specialized
-
Aktywność Jazda na rowerze
Sigma BC 16.12 działa. To przedziwny licznik. A może przestraszył się swego potencjalnego następcy? Najważniejsze, że wskazuje kilometry. Ciekawe kiedy znowu zastrajkuje.
Dzisiaj skopiowałam wczorajsze kółeczko. Dokładnie w tych samych miejscach na wojewódzkiej zrobiłam nawrotko/zawrotki. Potem był las i leśna ścieżka.
Bieżący rok mija dla mnie pod hasłem "Pokora do n-tej potęgi". Nie jeżdżę tak, jak bym chciała - długa zima, potem problemy zdrowotne, a teraz totalny brak czasu na normalne rowerowanie. Brakuje mi wycieczek po okolicy. Niestety po powrocie do pracy nie mogę sobie pozwolić na dłuższy wypad na rower. Pozostają przydomowe kółeczka. Dobre i to.
Kategoria Po pracy