Polne kwiatki
-
DST
73.23km
-
Czas
02:34
-
VAVG
28.53km/h
-
VMAX
40.94km/h
-
Temperatura
23.0°C
-
Sprzęt Specialized
-
Aktywność Jazda na rowerze
Zabrałam aparat i pognałam na leśną ścieżkę, a że bardzo lubię polne kwiatki było barwnie, radośnie i pogodnie :)
Maki lubię najbardziej :)
Kategoria Po pracy
Na wszelkie dolegliwości
-
DST
55.33km
-
Czas
02:08
-
VAVG
25.94km/h
-
VMAX
34.48km/h
-
Temperatura
24.0°C
-
Sprzęt Specialized
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dzisiaj wróciłam z pracy z ogromnym bólem głowy. Byłam ledwo żywa... Rower pomógł.
Kategoria Po pracy
Siódemka z przodu licznika :)
-
DST
20.56km
-
Czas
00:56
-
VAVG
22.03km/h
-
Temperatura
27.0°C
-
Sprzęt Specialized
-
Aktywność Jazda na rowerze
Tym razem cyferki na moim liczniku zmieniły się gdzieś na Mazurach na trasie Pierścienia Tysiąca Jezior.
Dzisiaj wybrałam się na rower w celach relaksacyjnych. Obmyśliłam nowy patent na relaks po ultra wysiłku - delikatny rowerowy spacerek na mikroskopijnym dystansie, aby poprawić krążenie i rozluźnić mięśnie.
Kategoria Po pracy
Szlakiem Pierścienia Tysiąca Jezior
-
DST
630.61km
-
Czas
24:32
-
VAVG
25.70km/h
-
VMAX
57.20km/h
-
Temperatura
25.0°C
-
Sprzęt Specialized
-
Aktywność Jazda na rowerze
26 maja 2016r. Prolog
Wszystko zaczęło się od nie do końca udanego startu w zapisach na Maraton Podróżnika, w którym zamierzałam wziąć udział z
Jurkiem i dwoma kolegami z kirgiskiej ekipy. Dla mnie i dla Jurka miał to być trening przed BBT. Niestety refleksu wystarczyło na miejsce w pierwszej dwudziestce na liście rezerwowej. I wtedy Jurek, tak od niechcenia rzucił hasło, a może przejedziemy Pierścień Tysiąca Jezior? Mi nie trzeba dwa razy powtarzać. Pomysł był świetny! W ubiegłym roku termin maratonu pokrywał się z moim wakacyjnym wyjazdem do Kirgistanu. Jurek wziął udział w maratonie i był urzeczony trasą. Jakie widoki - zachwalał, żałuj, że nie pojechałaś - powtarzał.
Ustaliliśmy termin na 27 maja - piątek po Bożym Ciele. Jurek z Beatką zajęli się rezerwacją noclegów w Dobrym Mieście, skąd zamierzaliśmy wystartować. Umówiliśmy się, że przyjedziemy do Dobrego Miasta w Boże Ciało - ja ze Starszym i Jurek z Beatką. Odpoczniemy, wyśpimy się i ruszymy na trasę następnego dnia około godz. 10.00.
Odliczałam dni do naszego Pierścienia Tysiąca Jezior. Pięć dni przed wyjazdem na Mazury zrobiłam z Chirality trasę Pięknego Wschodu. Jurek odradzał, twierdził, że taki dystans przed naszym treningiem to szaleństwo, ale kto upartemu zabroni. Pognałam i już!
Po Pięknym Wschodzie miałam pracy w pracy dużo i jeszcze więcej, a do tego mój organizm po wysiłku powiedział - basta - kobieto powinnaś zwolnić! W poniedziałek po powrocie z pracy nie poznawałam swoich nóg - były nabrzmiałe od ud po palce u stóp. Pięknie! Dalej była praca w pracy i praca w domu. W środę przed wyjazdem spałam cztery godziny. Zadawałam sobie pytanie - czy ja dam radę? Nie chciałam zawieść Jurka...
Rano w Boże Ciało rano pojechaliśmy do kościoła, po powrocie spakowałam nas, Starszy zajął się rowerami. On i Beatka także zamierzali popedałować po Mazurach, tylko w bardziej rekreacyjnym tempie. Wyjechaliśmy z domu zgodnie z planem przed godz. 12.00. Odjechaliśmy około 30 km i... przypomniałam sobie, że nie zapakowałam kasku. Wracamy. Mamy kask, jedziemy, wstępujemy na lody w Sokołowie Podlaskim, jest fajnie. Jazda mnie uśpiła, a Starszy pomyka i... w Zamościu zatrzymuje nas drogówka. Starszy nieznacznie przekroczył prędkość. Mandacik. Pech?! Nie to dopiero początek! Za Olsztynem olśniło mnie - zapomniałam rowerowych butów!!!! Panika! Jak ja pojadę.Starszy mnie uspokaja, mówi, że przełoży pedały ze swego roweru, rano kupimy adidasy (zabrałam tylko tenisówki) i jakoś to będzie. Dzwonię do Jurka. Nie wierzy, że zapomniałam butów, myśli, że to żart. Oni już są praktycznie na miejscu, zatrzymali się na herbatę u Roberta - organizatora długodystansowych maratonów kolarskich BBT i Pierścienia Tysiąca Jezior. Robert obiecuje znaleźć rozwiązanie mego obuwniczego problemu.
Dojeżdżamy do Dobrego Miasta. Zatrzymujemy się na parkingu w pobliżu "pensjonatu", gdzie Jurek zarezerwował noclegi. Na ścianie jednego z budynków widzimy reklamę sklepu rowerowego! Może nie będzie źle. Jedziemy pod wskazany adres. Jest sklep, jest numer telefonu do właściciela. Dzwonię, pan już wie wszystko, miał telefon od Roberta. W swoim sklepie nie ma butów, ale koleżanka poprosiła go o pomoc w sprzedaży butów spd w rozmiarze 41,5.... Kupuję zwykłe pedały. Na szczęście Beatka zabrała buty, w których startuje w pieszych maratonach i na szczęście są tylko rozmiar większe od rozmiaru, który noszę...
Przyjeżdża Jurek z Beatką. Ja mam wisielczy nastrój. A to jeszcze nie koniec naszych przygód... Właścicielka "pensjonatu" pokazuje nam pokoje. Szok! Nora, to najłagodniejsze określenie jakie przychodzi mi na myśl. Na szczęście Jurek odzyskuje wpłaconą zaliczkę.
Z pomocą przychodzi Robert. Przygarnia nas. Już wcześniej proponował nam nocleg w swoim domku letniskowym, ale przecież mieliśmy zarezerwowane pokoje w PENSJONACIE. W internecie wszystko wygląda pięknie, nawet nora jest ekskluzywnym lokum.
W ten sposób zamiast w pensjonacie nocujemy w biurze maratonu Pierścienia Tysiąca Jezior. W porównaniu z tym co wcześniej widzieliśmy to hotel x-gwiazdkowy.
Jesteśmy wdzięczni Robertowi za zaproszenie. Robert ma wspaniałą rodzinę. On i jego żona Ania to bardzo serdeczni i życzliwi ludzie. Mają dwoje cudownych maluchów. Ania z naszą pomocą zajęła się przygotowaniem domku letniskowego. Wieczorem Robert rozpalił ognisko. Jest przytulnie i miło.
Dzień się kończy...
27 maja 2016r. Szlakiem Pierścienia Tysiąca Jezior
Obudziłam się przed godz. 6.00. Mamy jeszcze trochę czasu. Budzik nastawiliśmy na godz. 7.00. Wytrzymuję do godz. 6.30. Wstaję. W moje ślady idzie Starszy i Beatka. Oni jadą na zakupy, a ja krzątam się, robię poranną kawę, coś podjadam przed śniadaniem. Chyba obudziłam Jurka. Zaspanym głosem pyta o godzinę. Zbliża się 7.15. Jurek komentuje, że nie pamięta kiedy tak rano wstał, a ja na to, że nie pamiętam kiedy tak późno wstałam :)
Powoli zbieramy się do odjazdu. Jemy śniadanie, robimy kanapki. Robert daje nam lokalizator, jak zawodnikom maratonu. W ten sposób Beatka, Starszy, a także Robert i Ania będą mogli obserwować nas na trasie. Dla mnie nasz Pierścień Tysiąca Jezior będzie testem Garmina. Po raz pierwszy będę korzystała z nawigacji. Narysowałam trasę na podstawie mapy ze strony maratonu z przebiegiem trasy. Było przy tym trochę zabawy. Dziękuję Ricardo, Chirality i Robertowi z kirgiskiej ekipy za pomoc w ujarzmieniu Garmina :)
Startujemy o godz. 9.30. Proszę Jurka, aby nie zwracał na mnie uwagi i jechał w swoim tempie. Chcę się sprawdzić, czy poradzę sobie z dystansem i pagórkowatą trasę po Pięknym Wschodzie jadąc w zwykłych adidasach.
Jedziemy drogą nr 507 do Ornety.W Ornecie odbijamy w drogę nr 517 i kierujemy się do Lidzbarka
Warmińskiego. Trasa jest urokliwa, asfalt równiuteńki. Jest podjazd i
zjazd, podjazd i...Do rzadkości należą płaskie odcinki. Jadę za Jurkiem. Nadążam. Jedzie mi
się tak sobie. Wprawdzie cały ubiegły rok i bieżący do Wielkanocy
jeździłam w zwykłych butach, ale do dobrego tak łatwo się przyzwyczaić.
Nogi ześlizgują mi się z pedałów. Jest niby dobrze, ale jakoś inaczej.
Powtarzam sobie w myślach - dasz radę, dasz radę i pedałuję.
Dojeżdżamy do Lidzbarka Warmińskiego. Tutaj czeka mnie pierwszy egzamin z
rowerowej nawigacji. Jadę pierwsza. Jurek jedzie za mną. Garmin
prowadzi bezbłędnie przez miasto. Ta nawigacja to całkiem fajna rzecz :)
W dalszym ciągu jedziemy drogą nr 517. Mijamy miejscowości Mignajny,
Miłkowo, Rumowo, Ignacin, Kiwity. Za Rokitnikiem odbijamy w drogę nr 57.
Ależ mamy sielskie widoki.
Pogoda dopisuje. Jest słonecznie i bardzo ciepło. Dojeżdżamy do Bisztynka.Wjeżdżamy na drogę nr 594. Widoki są urokliwe. Kierujemy się do Reszla.
Trasa w Reszlu prowadzi obok zamku. Pięknie.
Na razie nie czuję zmęczenia, mimo, że na liczniku wkrótce pojawi się 100 km. Dojeżdżamy do Świętej Lipki.
cdn...
Fotorelacja
Ostry start
W Ornecie
Na trasie przed Lidzbarkiem Warmińskim
Lidzbark Warmiński
Sielskie widoki przed Bisztynkiem
Bisztynek
Sielskie widoki za Bisztynkiem
Reszel
Święta Lipka
Za Kętrzynem w towarzystwie rowerzysty
Aleja dębowa przed Sztynortem
Przystań w Sztynorcie
Żaglówki na kanale między Jeziorem Dragin i Mamry za Sztynortem
Na trasie
Postój w Jeziorowskie
Na trasie
Na trasie
Gołdap
Suwalszczyzna
Sejny
Augustów
Odpoczynek w Upałtach
Giżycko
Przystań nad Jeziorem Niegocin w Wilkasach
Ryn
Kierunek Święta Lipka
Odpoczynek w Lutrach
Zmęczeni i szczęśliwi
Finał
Kategoria Rekordy
Szlakiem Ultramaratonu Piękny Wschód
-
DST
537.53km
-
Czas
20:44
-
VAVG
25.93km/h
-
VMAX
61.12km/h
-
Temperatura
23.0°C
-
Sprzęt Specialized
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wszystko zaczęło się od ubiegłorocznego startu w Pięknym Wschodzie. Dystans odpowiedni, aby poczuć w nogach, trasa odpowiednia, aby zauroczyć się pięknymi okolicznościami przyrody, a co równie ważne - start praktycznie spod domu - nie muszę gonić autem na drugi koniec Polski, wystarczy wsiąść na rower i jestem w bazie.
Zimą, a może późną jesienią Krzyś rzucił hasło majówki na Morawach. Termin zbiegał się z terminem Pięknego Wschodu. Nie chciałam rezygnować ani z majówki, ani z maratonu. Postanowiłam - jadę na Morawy, a Piękny Wschód przejadę na dziko po powrocie z wycieczki.
Jak się okazało nie tylko ja wpadłam na pomysł Pięknego Wschodu w wydaniu "na dziko". Znalazł się jeszcze jeden rowerowy zapaleniec - Chirality/Tomek. Zaproponował pokonanie trasy na wspak - w kierunku przeciwnym do regulaminowego. Nie miałam nic przeciwko temu. Ustaliliśmy termin wyjazdu na sobotę 21 maja. A jaką ożywioną wymianę wiadomości na bs prowadziliśmy kilka dni przed startem! Emocje i coraz większy respekt przed dystansem 500 km brały górę.
W piątkowy wieczór 20 maja było wszystko ustalone - spotykamy się na trasie maratonu w Garbowie o godz. 8.30 na skrzyżowaniu ulicy Lipowej z Warszawską. Tomek zamierzał pojawić się na miejscu już o godz. 8.00 i obiecał czekać na mnie akademicki kwadrans - do godz. 8.45. Spóźnialski goni, albo wraca do bazy...
Nie chciałam się spóźnić. Ja wbijam się w trasę maratonu około 7 km za miejscem startu i do Garbowa jadę trasą Pięknego Wschodu. To tylko około 63 km, takie małe nic, ale... Przez głowę przebiegają mi z szybkością błyskawicy czarne scenariusze - nie zdążę - zaśpię, złapię gumę, pomylę drogę... Czy można wymyślić coś jeszcze...
Budzę się o godz. 4.00. Wstaję. Toaleta, śniadanie, pakowanie plecaka. Czy czas się zatrzymał? Jest kilka minut po godz. 5.00 - zakładam kurtkę, kask, plecak, buty, wyprowadzam rower - jadę. Szaleństwo! Będę na miejscu spotkania przed godz. 8.00. Kalkuluję. Lepiej poczekać, niż się spóźnić.
Budzi się dzień. Poranek jest rześki. Nad polami unoszą się mgły.
Jadę w spacerowym tempie. Dojeżdżam do Lubartowa. Odbijam w drogę w kierunku Garbowa.
Zatrzymuję się w Kozłówce. Jestem ciekawa, czy można o tak wczesnej porze wejść na dziedziniec pałacu Zamoyskich. Furtka jest otwarta. Wchodzę. Pan ochroniarz pozwala mi zrobić zdjęcia.
Pędzę dalej. Mijam Kamionkę, Zofianów i dojeżdżam do Garbowa przed godz. 8.00. Czekam, czekam, czekam... Mija godz. 8.00 - Chirality nie przyjedzie, coś się stało. Mija godz. 8.15 - wystawił mnie? Niemożliwe! Mija godz. 8.20 - powinnam przed wyjazdem sprawdzić wiadomości na bs, może coś mu wypadło... Mija godz. 8.30 - jest! Jaka ulga.
Z Chirality jesteśmy jedynie wirtualnymi znajomymi na bs. Nigdy wcześniej razem nie jechaliśmy. Jestem ciekawa wspólnej jazdy - czy pedałujemy w podobnym tempie i czy ja za nim nadążę?! Ostatnio nie jestem w najlepszej dyspozycji. Coraz trudniej przychodzi mi godzenie codzienności z rowerową zwyczajnością. Rower powoli staje się luksusem, na który mnie nie stać. Kradzione rowerowe chwile kosztują dużo, bardzo dużo. Może powinnam zrezygnować? Gdyby doba miała 48 godzin... Jednak - dzisiaj się udało - zamierzam pokonać 500 km. Liczy się tu i teraz, złe myśli precz ode mnie!
Na pierwszy przystanek zatrzymujemy się w Kazimierzu Dolnym. Przed Kazimierzem są dwa podjazdy - dla mnie długie i męczące. Tomek pogonił, a ja wlokę się ledwo, ledwo. Co się dzieje? Złe myśli precz! Może powoli się rozkręcę, przecież się nie poddam!
Na płaskim doganiam Tomka. Z grzeczności zwolnił tempo, dobry z niego kompan.
Wjeżdżamy do Kazimierza.
Fotka i popas - lody - Tomek, a ja - drożdżówka francuska, kanapka, kefir. Rozsiadamy się na rynku przed cukiernią. Jest okazja do rozmowy.
Jedziemy dalej. Wyjeżdżając z Kazimierza mam na liczniku 103 km. Pozostało jedynie 400 km z małym załącznikiem.
Tomek jest zwolennikiem "małych kroczków" - nasz kolejny cel to miejscowość Chodel, a potem zobaczymy.
Jest Chodel. Zatrzymujemy się przed sklepem. Uzupełniam picie i jem banana oraz Góralkę, a Tomek - lody i miniaturowego batonika. Czuję się zakłopotana - jem za dwoje...
Kolejny przystanek to Kraśnik. Nareszcie Tomek pałaszuje drożdżówkę. Zatrzymujemy się w altance nad jeziorem.
Za Kraśnikiem zaczynają się pagórki
Podsumowanie:
życiówka max :)
Dzięki Chirality za wspólną jazdę :)
Kategoria Rekordy
??????
-
DST
74.85km
-
Czas
02:40
-
VAVG
28.07km/h
-
VMAX
37.81km/h
-
Sprzęt Specialized
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dzisiaj nareszcie udało mi się pognać na rower. W ubiegłym roku myślałam, że remont domu jest największym rowerowym spowalniaczem. Myliłam się. Są inne równie wielkie rowerowe spowalniacze. Mam nadzieję, że te moje spowalniacze powoli odchodzą w cień. Po południu pogoda była idealnie rowerowa - słońce, delikatny wietrzyk i osiemnaście stopni na plusie. Założyłam krótki rowerowy garnitur i w drogę - z licznikiem, który się zawiesił! Zakładałam buty i licznik wypadł mi z dłoni. Rozsypał się. Złożyłam i... działał tylko jeden przycisk. Nie szło go ustawić. Trudno. Założyłam licznik, licząc, że jednak się namyśli i.... nic. No, może nie do końca, bo wskazywał dystans ogólny i czas ogólny.
Zrobiłam ulubione kółeczko przez leśną ścieżkę. Dziwnie pedałowało mi się bez licznika.
Po powrocie do domu rozsiadłam się przed komputerem, aby wpisać zarejestrowany dystans oraz czas i...????? Licznik namyślił się - wskazywał Trip Dist, Ride Time, Aug Speed, Max Speed! Szok. Ożył i do tego przestawił się na angielski. Jak to się stało - nie wiem.
Szósteczka z przodu licznika :)
-
DST
75.48km
-
Czas
02:37
-
VAVG
28.85km/h
-
VMAX
45.05km/h
-
Temperatura
24.0°C
-
Sprzęt Specialized
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wprawdzie do zmiany cyferek na moim liczniku doszło w czasie morawskiej majówki, ale szósteczkę przypieczętowałam dzisiaj. Pogoniłam na leśną ścieżkę i powiem krótko - wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej :)
Kategoria Po pracy
Morawy. Dzień siódmy
-
DST
111.44km
-
Czas
07:51
-
VAVG
14.20km/h
-
VMAX
44.70km/h
-
Temperatura
22.0°C
-
Sprzęt Scott
-
Aktywność Jazda na rowerze
To ostatni dzień naszej morawskiej przygody. Wracamy do ojczyzny. Nasza trasa prowadzi przez miasto Opava. Jest to jedno z najstarszych czeskich miast (pierwsza wzmianka w 1195 r., prawa
miejskie w 1224 r.), leży ok. 30 km na zachód od Ostrawy, tuż przy
polskiej granicy.
Do Opavy dojeżdżamy wczesnym popołudniem, tuż przed godz. 17.00
Tradycyjnie rozsiadamy się na obiad w knajpce na rynku
Ruszamy dalej. Pozostały do pokonania ostatnie kilometry...
A tak wyglądały nasze dzisiejsze drogi...
poranny podjazd...
To chyba Odra...
trochę szutru...
trochę asfaltu..
trochę leśnych ścieżek...
i jesteśmy w ojczyźnie
a noc spędzamy w... zamku w Chałupkach :) Rowerowe burżujstwo na całego :)
To była bardzo fajna wycieczka.
Dziękuję Koledzy za wspólne rowerowanie i miło spędzony czas. Do zobaczenia już wkrótce :)
Kategoria Morawy 2016
Morawy. Dzień szósty
-
DST
105.47km
-
Czas
06:33
-
VAVG
16.10km/h
-
VMAX
46.50km/h
-
Temperatura
23.0°C
-
Sprzęt Scott
-
Aktywność Jazda na rowerze
Biwak rozbiliśmy około 2 km za miasteczkiem Adamov na rozstaju ścieżki rowerowej przy altance w pobliżu nasypu kolejowego. Ależ to była noc - jeszcze teraz słyszę pociągi! A jaki poranek - takiej rosy dawno nie widziałam!
Darek i Krzyś zajęli się przygotowaniem śniadania, a ja... polowaniem na fotkę z pociągiem. Ile było przy tym śmiechu. Koledzy wołają "Jedzie!!!" Biegnę i co... ciuchcia... "Jedzie!!!" - towarowy..."Jedzie!!!" - padła mi bateria..."Jedzie!!!" - udało się!!!!!!!!!!
Tak właśnie wyglądał nasz biwak :) Pociągi były niesamowite.
Fotka gotowa - ruszamy w drogę. Przed nami Morawski Kras.
Morawski Kras należy do najpiękniejszego regionu krasowego w środkowej Europie. Na całym terenie znajduje się więcej
niż 1100 jaskiń, z których cztery udostępnione są dla zwiedzających. Są to: jaskinie Punkevni - z możliwością
spływu łodziami podziemną rzeczką Punkvią połączoną ze zwiedzaniem dna, przepaść Macocha,
jaskinia Kateřinská,
która słynie z unikatowych stalagmitów w kształcie słupa, jaskinia
Balcarka z bogatą i kolorową naciekową dekoracją oraz Sloupsko-šošůvskie
jaskinie, tworzone przez potężne korytarze i podziemne przepaści.Region Morawskiego Krasu rozciąga się na terytorium 92 km².
Zwiedzamy jaskinię Katarzyny - jaskinię Kateřinská. Dla zwiedzających jest otwarta od 1910 roku
Wejście do jaskini tworzy gotycki portal, przez który zwiedzający dostaną się do Hlavního dómu,
największej komory na Morawskim Krasie a
jednocześnie największej podziemnej katedry dostępnej dla zwiedzających
w Czechach (długość 97 m, szerokość 44 m, wysokość 20 m). Katedra ta
odznacza się świetną akustyką i dlatego kilka razy do roku
odbywają się tu muzyczne i wokalne koncerty.
Z Głównej katedry trasa wiedzie do tzw. Nowej jaskini, gdzie odwiedzający mogą się nacieszyć barwnie podświetlonym
tworem Czarownica i Bambusowym laskiem utworzonym przez wspaniałe wysokie na kilka metrów stalagmity w kształcie słupa.
Nazwa jaskini Kateřinskiej jest związana z legendą.... W dawnych czasach
na skraju lasu w ubogiej chatce mieszkał pasterz. Od wiosny do
jesieni wypasał owce a kiedy nie mógł sam ich paść, chodziła z owcami
urocza
córka Kateřina. Pasterz nie miał żony i dlatego Kateřina musiała
starać się o domostwo i o ojca. Robiła to chętnie, ponieważ ponad
wszystko
go kochała.
Pewnego dnia pasterz musiał pojechać do miasta, a córka wcześnie
rano poszła z owcami na pastwisko. Zaszła o wiele dalej niż zazwyczaj.
Kiedy niebo się zachmurzyło i zbierało się na burzę, Kateřina
chciała zagnać owce do domu, ale była zbyt daleko i dlatego ukryła się z
nimi
w pobliskiej jaskini. Kiedy burza przeszła, przygotowywała się do
zapędzenia owiec do domu, ale jednej brakowało. Dziewczynie się wydało,
że słyszy jej dzwoneczek z końca ciemnej jaskini, więc udała się na
jej poszukiwanie. Nie mogła jednak znaleźć owieczki a sama zgubiła drogę
powrotną.
Schowała się w skalnej wnęce i zasnęła ze zmęczenia.
Rano ludzie znaleźli w lesie opuszczone stado i zaczęli szukać
pasterki. Ostatecznie poszli rozejrzeć się do jaskini, wołali Kateřinę,
ale nikt
się nie odezwał. W końcu jeden z nich znalazł jej martwe ciało. Od tego czasu zaczęto nazywać tę jaskinię Kateřińska.
Jaskinia robi na mnie ogromne wrażenie. Słuchamy krótkiego koncertu. Akustyka faktycznie jest niesamowita. Stalagmity tworzące bambusowy lasek, czy postać czarownicy wyglądają bajkowo... Wewnątrz nie robię zdjęć, nie jestem aż tak rasowym fotografem. Mimo sztucznego oświetlenia w jaskini panuje półmrok i zapewne moje zdjęcia nie oddałyby urody tego niesamowitego "wnętrza". Zamiast robić fotki kupuję przewodnik.
Drogą wijącą się serpentynami jedziemy nad przepaść Macochy.
Przepaść Macocha ma głębokość ponad 138 metrów i jest
największą przepaścią tego rodzaju w Czechach
i środkowej Europie. Górna jej część ma 174 metry długości oraz 76
metrów szerokości. Na skraju przepaści są dwa widokowe mostki. Pierwszy
z nich został wybudowany w roku 1882 - jest umieszczony w najwyższym
punkcie i nazywa się Górny mostek (Horní můstek). Drugi z nich - Dolny
mostek
(Dolní můstek) pochodzi z 1899 roku, znajduje się 92 metry nad
dolną częścią przepaści i dobrze z niego widać dno Macochy.
Przepaść Macocha swą nazwę zawdzięcza
legendzie z XVII wieku, powstała przez zawalenie się stropu jaskini.
Dlatego jej dno jest częściowo pokryte rumowiskiem skalnym, które
jest pozostałościami zawalonego stropu. Przez dno przepaści przepływa
rzeczka Punkva, która zasila dwa jeziorka. Górne jeziorko ma w
przybliżeniu 13 metrów głębokości i jest widoczne z góry.
Dolne jeziorko jest ukryte między skałami a jego głębokość
przekracza 30 metrów.
Rzeczka Punkva, która przepływa przez dno przepaści, powstaje ze
zbiegu wielu podziemnych źródeł, które przepływają przez rejon
wapieni z zachodu na wschód. Wody Punkvi w świetle dziennym po raz
pierwszy pojawiają się na dnie Macochy.
Nie schodzę na mostek. W przepaść spoglądam z najwyższego punktu zza metalowej bariery. Ależ mam minę, chyba się przestraszyłam :)
Proszę Darka, aby mi zrobił "babciną" fotkę na tle schroniska Chata Macocha :)
Pogoda i humory nam dopisują. Jedziemy dalej. Zamierzamy dojechać do miasta Olomouc.
Czeski Ołomuniec (czes. Olomouc) jest dawną stolicą Moraw. Miasto znajduje się we wschodniej części
kraju i jest ważnym ośrodkiem przemysłowym, kulturalnym oraz handlowym.
Obok Pragi, Ołomuniec jest jednym z najchętniej odwiedzanych miast w
Czechach, dużą tego zasługą jest zabytkowe Stare Miasto, na którym skumulowały się wszystkie największe atrakcje
miasta. Na rynku znajduje się ponad 30-metrowa Kolumna Trójcy
Przenajświętszej, jeden z najbardziej charakterystycznych obiektów w
mieście, będący jednocześnie punktem orientacyjnym dla turystów.
Pozłacana konstrukcja została wzniesiona w XVIII w. przez mieszkańców
Ołomuńca. Obiekt w 2000 r. wpisano na listę UNESCO.
Stare Miasto...
urzekają mnie kamienice...
Z XIII w. pochodzi zabytkowy ratusz
Zegar jest natomiast tworem współczesności
Żałuję, że przyjechaliśmy do Ołomuńca wczesnym wieczorem i nie mamy czasu na dłuższe zwiedzanie.
Z miasta wyjeżdżamy gdy zaczyna się ściemniać. Pozostało nam do pokonania około 25 km. Zamierzamy zatrzymać się na campingu w miasteczku Sternberk.
Na camping przyjeżdżamy przed godziną 22.00. Darek i ja jesteśmy pełni podziwu dla Krzysia - bezbłędnie nawigował, należą mu się wielkie brawa!!!
Kategoria Morawy 2016
Morawy. Dzień piąty
-
DST
100.95km
-
Czas
06:28
-
VAVG
15.61km/h
-
VMAX
44.70km/h
-
Temperatura
18.0°C
-
Sprzęt Scott
-
Aktywność Jazda na rowerze
Nareszcie ruszamy! Dzisiaj czeka nas nie lada atrakcja - zwiedzanie pałacu w Lednicach.
Zanim dojedziemy do Lednic mijamy zamek w miasteczku Hlohovec.
Wjeżdżamy do parku. Ścieżka, którą jedziemy jest bardzo urokliwa. Wije się wzdłuż jeziora
Wkrótce dojeżdżamy do Lednic - miasteczka położonego niedaleko granicy z Austrią, nad rzeką Dyja. Znajduje się tu neogotycki zamek otoczony dwustuhektarowym
parkiem. W 1996 roku wraz z pałacem w sąsiedniej
miejscowości Valtice wpisany został na listę światowego dziedzictwa
UNESCO.
Pałac robi na mnie niesamowite wrażenie...
A park...
Pięknie!!!
Po godzinie ruszamy dalej. Bardzo późnym popołudniem dojeżdżamy do Brna
Rozsiadamy się w knajpce na rynku, jemy obiad...
...i w drogę. Gdy wyjeżdżamy z Brna zbliża się godzina 20.00.
Kategoria Morawy 2016